posiadamy największą bazę linków rehabilitacyjnych w polsce. czy dodałeś już swoją stronę. w naszym serwisie każdy po zarejestrowaniu może opublikować swój własny artykuł. darmowa prenumerata naszej "gazety rehabilitacyjnej" - prosimy zostawić swój adres email. pozycja bóle i zawroty głowy, bezsenność, wysokie ciśnienie. w pozycji siedzącej na podłodze siad skulny obejmij kolana tak ściśle, jak tylko to możliwe przyciskając je do klatki piersiowej. chwyć ręce pod kolanami. wdech. z wydechem skłoń głowę tak, by podbródek włożyć między kolana. utrzymaj tę pozycję przez 25 sekund. oddychaj w tym czasie głęboko w sposób zrelaksowany. podnieś głowę i wyprostuj nogi koniec pozycji. nerwy z tego rejonu dostarczają krew do głowy, owłosionej skóry głowy, twarzy, mózgu, ucha wewnętrznego, ucha środkowego, gruczołu przysadkowego i sympatycznego układu nerwowego. przez to ćwiczenie mogą być łagodzone bóle głowy, nerwowość, bezsenność, zaziębienia głowy, wysokie ciśnienie, zawroty głowy, chroniczne zmęczenie. pozycja 2 bóle ucha, kłopoty z zatokami i wzrokiem. stań w wykroku z lewą nogą z przodu obie nogi wyprostowane. trzymaj tułów wyprostowany plecy proste. ciężar ciała spoczywa w większości na prawej nodze. spleć dłonie z tyłu za plecami i przesuń wyprostowane ramiona jak najdalej w tył. wdech. z wydechem wolno skłoń głowę podbródek przyciśnij do mostka. utrzymaj pozycję głęboko oddychając 25 sekund. koniec pozycji. powtórz ją z nogami w odwrotnej pozycji. nerwy z tego rejonu dostarczają krew do nerwu wzrokowego i słuchowego, oczu, zatok, języka, czoła i wyrostków sutkowych. przez to ćwiczenie mogą być łagodzone bóle ucha, problemy z oczami, słaba wymowa, alergie, kłopoty z zatokami. pozycja 3 trądzik, egzema, nerwobóle. stań w wykroku, z lewą nogą z przodu. ugnij przednią nogę w kolanie i przenieś na nią ciężar ciała. trzymaj tułów wyprostowany plecy proste. oba ramiona ugięte w łokciach, lewe przedramię spoczywa z przodu na brzuchu, prawe w tyle na plecach w odcinku lędźwiowym. wdech. z wydechem obróć głowę w prawo patrząc na prawe ramię wygodnie. utrzymuj pozycję 25 sekund. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz zmieniając ustawienie nóg i ramion. nerwy z tego rejonu dostarczają krew do nerwu trójdzielnego, zębów, kości twarzy, ucha zewnętrznego, policzków. Ćwiczenie to może być pomocne przy trądziku, egzemie, zapaleniu nerwu, nerwobólach. pozycja 4 osłabienie słuchu, katar, migdałki. stań w rozkroku ze stopami rozstawionymi na szerokość barków. unieś prawe ramię w górę, ugnij je w łokciu i załóż za plecy dłoń między łopatkami. drugie ramię swobodnie zwisa wzdłuż tułowia. wdech. z wydechem wykonaj skłon w lewo, przesuwając lewą rękę aż do kolana. patrz w prawo na ugięte i uniesione ramię bez skrętu głowy. utrzymuj tę pozycję oddychając głęboko w zrelaksowany sposób przez 25 sekund. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz w przeciwnym kierunku zmieniając układ ramion. nerwy z tego rejonu dostarczają krew do ust, warg, nosa, trąbki eustachiusza. Ćwiczenie to może być pomocne przy problemach z trzecim migdałkiem, nieznacznej utracie słuchu, katarze, katarze siennym, podniesionej temperaturze. pozycja 5 bóle i zapalenie gardła, chrypka. stań w wykroku, z lewą nogą z przodu. ugnij przednią nogę w kolanie i przenieś na nią ciężar ciała. trzymaj tułów wyprostowany plecy proste. spleć dłonie za plecami utrzymując ramiona wyprostowane i odsuń je od tułowia w tył. wydech. oddychaj głęboko w zrelaksowany sposób utrzymując tę pozycję przez 25 sekund. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz zmieniając układ nóg. nerwy z tego rejonu dostarczają krew do gardła, gruczołów szyjnych, wiązadeł głosowych. Ćwiczenie to może być pomocne przy bólach gardła, chrypie, zapaleniu gardła. pozycja 6 kaszel, zapalenie migdałków, ból ramion i karku. stań w rozkroku z nogami wyprostowanymi w kolanach, ze stopami rozsuniętymi na szerokość barków. połóż, dłonie na biodrach. wdech. z wydechem skręć górną część ciała ale nie biodra w lewo. patrz na ugięty lewy łokieć. oddychaj głęboko w sposób zrelaksowany. utrzymuj pozycję przez 25 sekund. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz to skręcając ciało w prawo. nerwy z tego rejonu dostarczają krew do migdałków, mięśni szyjnych. Ćwiczenie to może być pomocne przy kokluszu, zapaleniu migdałków, kaszlu ochrypłym, zesztywnieniu karku, bólach górnych części ramion. pozycja 7 tarczyca, przeziębienia, bóle barków. stań w wykroku, z lewą nogą z przodu, obie nogi wyprostowane. chwyć ręce z tyłu zbliżając ramiona do siebie. wdech. z wydechem skręć górną część ciała ale nie biodra w lewo, patrząc w dół na prawą piętę. oddychaj głęboko w sposób zrelaksowany. utrzymaj tę pozycję przez 25 sekund. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz zmieniając układ nóg i kierunek skrętu. nerwy z tego rejonu dostarczają krew do łokci, gruczołów tarczycy, dołków barkowych. Ćwiczenie to może być pomocne dla lepszego funkcjonowania tarczycy, w niektórych przeziębieniach, w stanie zapalnym barków. pozycja 8 astma, zadyszka, kaszel, bóle przedramion. stań w rozkroku z wyprostowanymi nogami, stopy w odległości ok. 60 cm. wykonując skłon tułowia w przód połóż dłonie na kolanach, zginając je równocześnie w łokciach. wdech. z wydechem zwróć twarz w górę, tak by móc spojrzeć na sufit. oddychaj głęboko w sposób zrelaksowany. utrzymaj tę pozycję przez 25 sekund. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. nerwy z tego rejonu dostarczają krew do ramion od łokci w dół, dłoni, nadgarstków, palców rąk, przełyku, tchawicy. Ćwiczenie to może być pomocne przy zapaleniach dolnych części ramion przedramion, zadyszkach, trudnościach w oddychaniu, kaszlu, astmie. pozycja 9 funkcjonowanie serca, bóle w klatce piersiowej. pozycja wyjściowa. połóż ręce na biodrach. wdech. z wydechem wykonaj opad tułowia w przód, utrzymując plecy proste nie tak głęboko jak w ćwiczeniu. zwróć twarz tak, by móc spojrzeć w górę. oddychaj głęboko w sposób zrelaksowany. utrzymuj tę pozycję przez 25 sekund. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. nerwy z tego rejonu dostarczają krew do serca, zastawek sercowych, arterii wieńcowych. Ćwiczenie to może być pomocne przy niektórych zapaleniach klatki piersiowej, funkcjonowaniu serca. pozycja zapalenie płuc i opłucnej, grypa. połóż dłonie na plecach w odcinku lędźwiowym. wydech. z wdechem odchyl głowę i górną część tułowia w tył skłon w tył tak mocno, jak to możliwe, bez niewygody to wygięcie nie powinno być odczuwalne w niskich partiach pleców. utrzymuj tę pozycję przez 25 sekund oddychając głęboko w sposób zrelaksowany. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. nerwy z tego rejonu dostarczają krew do klatki piersiowej, piersi, brodawek sutkowych, opłucnej, kanałów oskrzelowych, płuc. dzięki temu ćwiczeniu mogą być łagodzone zapalenie płuc, przekrwienie klatki piersiowej, grypa, zapalenie opłucnej, bronchit. pozycja woreczek żółciowy, żółtaczka, półpasiec. stań prosto ze stopami złączonymi, utrzymując nogi wyprostowane. ugnij lewą nogę w kolanie i przyciągnij jej piętę do pośladka, następnie obejmij kostkę lewej stopy lewą dłonią z tyłu za sobą. równocześnie podnieś prawe ramię w górę. wdech. z wydechem wysuń ugiętą nogę w tył, a całe ciało pochyl w przód do utrzymania równowagi użyj wyciągniętej ręki, nie wyginaj pleców w łuk. zwróć twarz w górę ku sufitowi. utrzymuj tę pozycję przez 25 sekund oddychając głęboko w zrelaksowany sposób. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz ćwiczenie zmieniając układ nóg i ramion. nerwy z tego rejonu dostarczają krew do woreczka żółciowego, wspólnego kanału przewodowego. Ćwiczenie to może być pomocne przy funkcjonowaniu woreczka żółciowego, żółtaczce, półpaścu. pozycja niskie ciśnienie, anemia, artretyzm. stań w rozkroku ze stopami rozstawionymi na szerokość barków nogi wyprostowane. połóż dłonie na biodrach. wdech. z wydechem wykonaj skłon w bok w lewo, skręcając równocześnie głowę w tę stronę wzrok skierowany na lewą stopę. utrzymuj tę pozycję przez 25 sekund oddychając głęboko w sposób zrelaksowany. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz wykonują skłon w drugą stronę. nerwy z tego rejonu dostarczają krew do wątroby, splotu słonecznego. Ćwiczenie to może być pomocne przy gorączkach, słabym krążeniu, niskim ciśnieniu krwi, anemii, problemach wątrobowych, artretyzmie. pozycja nerwica żołądka, niestrawność, zgaga. usiądź w siadzie płaskim na podłodze nogi złączone, utrzymując plecy proste. połóż lewe ramię z tyłu w skos za plecami na podłożu, wnętrzem dłoni w dół. prawą ręką chwyć palce prawej stopy. wydech. z wdechem wolno podnieś wyprostowaną prawą nogę, skłoń głowę dotykając podbródkiem do mostka. pozwól plecom stóp wygiąć się tak bardzo, jak to potrzebne. utrzymuj pozycję przez 25 sekund. oddychaj głęboko w zrelaksowany sposób. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz używając odwrotnej ręki i nogi. nerwy z tego rejonu dostarczają krew do żołądka. Ćwiczenie to może być pomocne przy nerwicy żołądka, niestrawności, zgadze, zaburzeniach w trawieniu. pozycja cukrzyca, wrzody i nieżyt żołądka. stań w rozkroku z wyprostowanymi nogami, stopy w odległości ok. 60 cm. spleć dłonie na karku utrzymując łokcie w jednej linii z głową. wydech. z wdechem wykonaj skłon w tył, rozpoczynając ruch od środkowych partii pleców. równocześnie otwórz usta otwarte usta pomagają wyeliminować napięcie karku. głowa i plecy powinny znajdować się w jednej linii, wzrok skierowany w górę. utrzymuj tę pozycję przez 25 sekund oddychając głęboko w sposób zrelaksowany. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. nerwy z tego rejonu dostarczają krew do trzustki, dwunastnicy, wysepki langerhansa komórki wydzielającej insulinę w trzustce. stosując w praktyce to ćwiczenie można pomóc przy wrzodach, nieżycie żołądka, cukrzycy. pozycja czkawka, zaburzenia trawienia. usiądź w siadzie płaskim na podłodze nogi złączone, utrzymując plecy proste. następnie ugnij prawą nogę w kolanie, układając jej podudzie na lewym udzie, w taki sposób, by kolano znajdowało się możliwie wysoko w pobliżu pachwiny. i wdech. następnie z wydechem wykonaj skręt tułowia w lewo, obejmij prawą kostkę obiema dłońmi, pochyl głowę i tułów w kierunku palców ugiętej nogi. dla utrzymania równowagi używaj rąk. utrzymuj pozycję przez 25 sekund oddychaj głęboko w sposób zrelaksowany. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz wykonując skręt i skłon w drugą stronę, zmieniając układ nóg. nerwy z tego rejonu doprowadzają krew do śledziony i przepony. stosując w praktyce to ćwiczenie możesz łagodzić ataki czkawki. pozycja alergie i pokrzywki. stań w rozkroku z wyprostowanymi nogami, stopy w odległości ok. 60 cm. ułóż prawą rękę z tyłu głowy na karku. wdech. z wydechem wykonuj skłon w bok, przesuwając lewą rękę do pozycji poniżej kolana. w tej pozycji zwróć głowę tak, by patrzeć w górę, na sufit. utrzymuj tę pozycję przez 25 sekund, oddychając głęboko w sposób zrelaksowany. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz zmieniając kierunek skłonu. nerwy z tego rejonu doprowadzają krew do nadnerczy. przy regularnym stosowaniu mogą być łagodzone alergie i pokrzywki. pozycja zapalenie i choroby nerek. przenieś ramiona w bok utrzymuj je rozłożone równolegle do podłogi. wdech. z wydechem wykonaj powolny skłon tułowia w przód, a następnie jego skręt tak, by prawa ręka dotknęła palców lewej stopy. lewa ręka jest prosta, wyciągnięta w górę. spójrz na lewą rękę. utrzymuj pozycję przez 25 sekund oddychając głęboko w sposób zrelaksowany. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz zmieniając kierunek skrętu. nerwy z tego rejonu doprowadzają krew do nerek. przy regularnym ćwiczeniu mogą być łagodzone problemy z nerkami zapalenie nerek, stwardnienie arterii, chroniczne zmęczenie. pozycja trądzik, egzema, czyraki. stań z wyprostowanymi nogami, a następnie skrzyżuj je, przekładając prawą przed lewą tak, by stopy znajdowały się w odległości ok. 15 cm. z wydechem wykonaj powolny skłon tułowia w przód tak, by końce palców rąk dotknęły palców nóg. pozwól głowie i ramionom luźno zwisać. nie zginaj się za mocno. utrzymuj tę pozycję przez 25 sekund oddychając głęboko w sposób zrelaksowany. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz przy zmienionym układzie nóg. nerwy z tego rejonu doprowadzają krew do nerek i moczowodów. przy regularnym stosowaniu ćwiczenia mogą być pomocne przy chorobach skóry takich jak trądzik, egzema, czyraki. pozycja reumatyzm, bezpłodność. połóż się na brzuchu leżenie przodem z ramionami wzdłuż tułowia i nogami wyprostowanymi w kolanach. podbródek oparty o podłogę. ugnij obie nogi w kolanach i obejmij rękami kostki nogi nie dotykają się. wydech. z wdechem unieś głowę i patrz na sufit. spróbuj unieść uda jeśli to możliwe ponad podłogę. ciało powinno spoczywać na całym brzuchu dolne łuki żeber spoczywają na podłożu. utrzymaj tę pozycję przez 25 sekund oddychając głęboko w zrelaksowany sposób. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. nerwy z tego rejonu doprowadzają krew do jelita cienkiego, jajowodów, obiegu limfy. przy regularnym stosowaniu może być pomocne przy bólach gazowych, atakach reumatycznych i pewnych typach bezpłodności. pozycja 20 obstrukcja, biegunka, przepuklina. stań z wyprostowanymi nogami stopy razem. wdech. z wydechem wykonaj skłon w przód, przyciągnij głowę w kierunku nóg i obejmij ramionami obie nogi na wysokości kolan. przyciągnij podbródek do mostka. utrzymuj tę pozycję przez 25 sekund oddychając głęboko w zrelaksowany sposób, koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. nerwy z tego rejonu doprowadzają krew do jelita grubego, okrężnicy i pachwin. przy regularnym stosowaniu ćwiczenie może być pomocne przy zaparciu, zapaleniu okrężnicy, biegunce, przepuklinie. pozycja nadkwasota, trudności z oddychaniem. następnie skrzyżuj nogę prawą przed lewą, utrzymując stopy w odległości ok. 30 cm. nogi cały czas wyprostowane. ułóż lewe przedramię poziomo przed sobą na brzuchu, dotykając lewą dłonią prawego boku w okolicy talerza biodrowego. prawe przedramię ułóż z tyłu na plecach w okolicy lędźwiowej. wdech. z wydechem skręć całe ciało wraz z głową w prawo i skieruj wzrok w stronę lewej pięty. oddychając głęboko w zrelaksowany sposób utrzymuj tę pozycję przez 25 sekund. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz zmieniając układ ramion i nóg oraz kierunek skrętu. nerwy z tego rejonu doprowadzają krew do wyrostka robaczkowego, brzucha i górnej części nóg. przy regularnym stosowaniu ćwiczenie może być pomocne przy skurczach, trudnościach w oddychaniu i kwaśności acidosis. pozycja 22 choroby pęcherza, menstruacja, impotencja. stań w rozkroku rozstawionymi na szerokość barków. spleć ramiona za plecami w okolicy lędźwiowej, obejmując dłońmi łokcie. wydech. wraz z wdechem wykonaj skłon w tył, zaczynając ruch od dolnej części pleców. patrz w górę na sufit. utrzymuj tę pozycję przez 25 sekund, oddychając głęboko w sposób zrelaksowany. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. nerwy z tego rejonu doprowadzają krew do organów płciowych jajniki, jądra, macica, do pęcherza i kolan. przy regularnym stosowaniu ćwiczenie może być pomocne przy problemach z pęcherzem, problemach z miesiączkowaniem takich jak bolesny przebieg, nieregularność, nocnym moczeniu, impotencji, zapaleniu kolan. pozycja 23 bóle krzyża, rwa kulszowa, lumbago, trudności z oddawaniem moczu. usiądź na podłodze w siadzie płaskim nogi złączone. pozostaw prawą nogę wyprostowaną, lewą ugnij w kolanie, układając jej stopę obok równoimiennego biodra lekko z tyłu jak przy siadzie płotkarskim. wdech. z wydechem skręć tułów i głowę w prawo zbliżając ją w stronę kostki ugiętej nogi, chwyć stopę ugiętej nogi dwiema rękami. oddychając głęboko w sposób zrelaksowany utrzymaj tę pozycję przez 25 sekund. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz zmieniając nogę i kierunek skrętu tułowia. nerwy z tego rejonu doprowadzają krew do gruczołu prostaty i mięśnia niższego nerwu kulszowego. przy regularnym stosowaniu w praktyce, ćwiczenie może być pomocne przy bólach w krzyżu, trudnościach lub bolesnym oddawaniu moczu, rwie kulszowej i lumbago. pozycja 24 choroby nóg i stop. stań w rozkroku ze stopami rozsuniętymi na szerokość barków. następnie unieś ramiona w bok i rozłożone w ten sposób utrzymuj równolegle do podłogi. wdech. z wydechem powoli wykonaj skłon tułowia w przód, a następnie skręt w taki sposób, by prawa ręka dotknęła palców lewej stopy. lewa ręka pozostaje wyprostowana i wyciągnięta w górę. spójrz na lewą rękę. utrzymuj pozycję przez 25 sekund oddychając głęboko w sposób zrelaksowany. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz zmieniając kierunek skrętu tułowia. nerwy z tego rejonu doprowadzają krew do niższej części nóg, kostek, stóp, podbicia. przy regularnym stosowaniu ćwiczenie może być pomocne przy słabym krążeniu krwi w nogach, obrzmiewaniu kostek, zimnych stopach, braku sił w nogach, skurczach nóg. pozycja 25 hemoroidy, bóle kręgosłupa. następnie unieś ramiona w bok i rozłożone w ten sposób utrzymuj równolegle do podłogi. wdech. z wydechem wykonaj powolny skłon w przód, a następnie skręt w taki sposób, by prawa ręka dotknęła palców lewej stopy. lewa ręka pozostaje wyprostowana i wyciągnięta w górę. nie odwracaj głowy jak w ćw. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz zmieniając kierunek skrętu tułowia. nerwy z tego rejonu doprowadzają krew do kiszki stolcowej i odbytnicy. przy regularnym ćwiczeniu można pomóc przy; hemoroidach i bólach w końcu kręgosłupa przy siedzeniu. pozycja 26 schorzenia i skrzywienia kręgosłupa. stań prosto z wyprostowanymi nogami i złączonymi stopami. skrzyżuj nogi przenosząc prawą nogę przed lewą tak, by stopy znalazły się w odległości 15 cm od siebie. wdech. z wydechem wykonaj powolny skłon w przód dotykając palcami rąk palców stóp. pozwól ciału, ramionom i głowie swobodnie zwisać. przyciągnij głowę do kolan tak bardzo, jak to możliwe. utrzymuj tę pozycję przez 25 sekund oddychając głęboko w sposób zrelaksowany. koniec pozycji powrót do pozycji wyjściowej. powtórz zmieniając ustawienie nóg. nerwy z tego rejonu doprowadzają krew do kości biodrowych i pośladków. przy regularnym stosowaniu ćwiczenie może być pomocne przy skrzywieniu kręgosłupa i zaburzeniach w układzie krzyżowo-biodrowym. wynik leczenia usprawniającego przy wadach postawy i bocznych skrzywieniach kręgosłupa zależy od przestrzegania zaleceń dotyczących trybu życia oraz prawidłowego, systematycznego i wcześnie rozpoczętego wykonywania ćwiczeń, które mają na celu poprawienie postawy, - zwiększenie wydolności układu oddechowego i krążenia oraz ogólnej sprawności fizycznej zrównoważenie układu mięśniowego przez wzmocnienie mięśni - usunięcie ograniczenia ruchów i przykurczów w stawach przeciwdziałanie powiększaniu się skrzywienia o ile jego zmniejszenie jest niemożliwe utrwalenie uzyskanego dobrego wyniku leczenia. Ćwiczenia powinien zalecić lekarz po zbadaniu pacjenta. wybrane ćwiczenia dziecko wykonuje pod nadzorem instruktora gimnastyki leczniczej, a po ich opanowaniu systematycznie powtarza w domu. początkowe ćwiczenia są proste i łatwe. w miarę nabywania większej sprawności i wzmocnienia siły mięśni mogą być dodawane ćwiczenia trudniejsze podczas kontrolnego badania. muszą one być dostosowane do wieku i możliwości dziecka. należy ćwiczyć w dobrze przewietrzonym pokoju, na podłodze, na której położony jest koc lub materac, lub na świeżym powietrzu, o ile są takie możliwości i pozwalają na to warunki atmosferyczne. do ćwiczeń najwłaściwszy jest nie krępujący ruchów strój gimnastyczny. wskazane jest wykonywanie ćwiczeń dwa razy dziennie po 20-45 minut, najlepiej przed śniadaniem lub kolacją. czas trwania ćwiczeń, tempo i intensywność muszą być dostosowane do możliwości ćwiczącego i zwiększane stopniowo od 20 do 45 minut. Ćwiczenia krótkotrwałe, nieregularne i nieprawidłowo wykonywane są bezwartościowe. przed ćwiczeniami wskazane jest wykonanie masażu pleców. do tego celu można użyć ręcznika, którego szorstkość należy dostosować do wrażliwości skóry. trzymając ręcznik oburącz za plecami, masować nim plecy zmieniając położenie rąk najpierw jedna ręka w górze, następnie druga. gimnastykę należy rozpoczynać od wykonania ćwiczeń oddechowych, które nie mogą być zbyt intensywne, następnie przystąpić do wykonania ćwiczeń poszczególne grup mięśniowych brzucha, grzbietu, pośladkowi stóp przeplatając je ćwiczeniami oddechowymi i rozluźniającymi, a kończymy kontrolą utrzymania prawidłowej postawy najlepiej przed lustrem lub ćwiczeniem wyrabiającym czucie ciała w przestrzeni. dla urozmaicenia można korzystać z różnych przyborów, takich jak woreczki, piłki, kijki, drabinki czy ławeczki. różnorodność zestawów ćwiczeń może być bardzo duża. jednak w warunkach domowych dzieci powinny wykonywać ćwiczenia niezbyt skomplikowane. zestawy ćwiczeń powinny zawierać ograniczoną ich liczbę i należy je tak dobierać, aby systematyczne ich wykonywanie wpłynęło korzystnie na wzmocnienie mięśni utrzymujących prawidłową postawę. dzieci z większymi bocznymi skrzywieniami kręgosłupa ii° i iii° muszą pamiętać o ogólnych zaleceniach, mogą wykonywać w znacznej większości proponowane ćwiczenia, jednak jest to dla nich niewystarczające. dlatego muszą pozostawać pod ścisłą kontrolą specjalistycznych placówek, gdzie zalecane są ćwiczenia indywidualnie, okresowo stosuje się odpowiednie gorsety ortopedyczne, dzieci przyjmowane są na leczenie szpitalne, sanatoryjne, lub też rozważana jest możliwość leczenia operacyjnego. na rozpoczęcie i zakończenie serii ćwiczeń, jak również w ciągu dnia, w przerwach między lekcjami czy innymi zajęciami, można wykonywać tak zwane ćwiczenie uniwersalne. polega ono na przyjęciu prawidłowej postawy stojącej i utrzymywaniu jej przez cały czas ćwiczenia; skupieniu uwagi na odtwarzaniu łuków stóp. stopy ustawione w niewielkim rozkroku, równolegle do siebie, obciążone na piętach, brzegach zewnętrznych i palcach. odtwarzanie łuków stóp w pozycji stojącej na drodze odruchowej poprawia postawę i daje normalizację napięć w obrębie mięśni kręgosłupa. po przyjęciu takiej postawy należy wykonywać luźne wymachy kończyn górnych do przodu i do tyłu; swobodny wdech, ręce wzniesione do przodu do wysokości barków, wydech, ręce opuszczone w dół i do tyłu; głowa ustawiona prosto, swobodnie, wzrok skierowany przed siebie na poziomie oczu lub oczy zamknięte, próba wyczucia położenia własnego ciała. należy stopniowo przedłużać czas ćwiczenia. jak już było wspomniane, w czasie ćwiczeń trzeba oddychać równo, spokojnie, nie wstrzymywać oddechu. rozpoczynamy od kilkakrotnego wykonania każdego ćwiczenia 3-5 razy i stopniowo zwiększamy liczbę powtórzeń do 10 i więcej. Ćwiczenia wykonujemy wolno, dokładnie, starając się czuć każdy ruch i położenie ciała. z zestawów ćwiczeń dla dzieci z wadami postawy i bocznymi skrzywieniami kręgosłupa również na lekcjach wychowania fizycznego powinny być wyłączone wszystkie ćwiczenia obciążające lędźwiowy odcinek kręgosłupa, między innymi ćwiczenia o nadmiernej amplitudzie ruchu i elementy akrobatyczne. już od najwcześniejszego okresu życia należy zwracać uwagę na profilaktykę bólów krzyża. dzieci z wadami postawy i bocznymi skrzywieniami kręgosłupa wymagają stałej opieki lekarskiej i ćwiczeń. tylko przez ścisłe współdziałanie rodziców tych dzieci z przedszkolem, szkołą i placówkami służby zdrowia można osiągnąć pozytywne wyniki w leczeniu usprawniającym. jedną z najważniejszych metod zapobiegania i leczenia wad postawy, oraz bocznych skrzywień kręgosłupa i°, jest stosowanie specjalnie dobranych ćwiczeń korekcyjnych. proponowane ćwiczenia mają bezpośredni wpływ na korekcję postawy poprzez zwiększenie wytrzymałości siłowej mięśni utrzymujących postawę posturalnych oraz wytworzenie prawidłowego nawyku postawy, natomiast pośrednio oddziaływają na sprawność i wydolność organizmu. zestawy ćwiczeń zostały opracowane na podstawie wieloletniego doświadczenia nabytego w pracy z dziećmi i młodzieżą z bocznym skrzywieniem kręgosłupa oraz wadami postawy. osiągane wyniki w tej pracy pozwalają wnioskować, że przyjęta forma działalności korekcyjnej zasługuje na szersze rozpowszechnienie. dla dobra dziecka przedstawione ćwiczenia należy skonsultować z lekarzem prowadzącym dziecko. w wyjątkowych przypadkach mogą występować przeciwwskazania do stosowania niektórych ćwiczeń, dlatego porada lekarza jest konieczna. przedstawione zestawy zostały opracowane dla dzieci w różnym wieku. zestaw i zawiera ćwiczenia dla dzieci młodszych 5-9 lat, zestaw ii to ćwiczenia dla dzieci starszych i młodzieży. w każdym z tych zestawów znajdują się ćwiczenia o niniejszym stopniu trudności zestaw i a i ii a oraz ćwiczenia trudniejsze zawarte w zestawach ib i iib. przed przystąpieniem do ćwiczeń należy zapoznać się z zasadami ich wykonywania. i. Ćwiczenia korekcyjne dla dzieci w wieku 5-9 lat przed przystąpieniem do ćwiczeń należy przygotować dwa woreczki o wadze 2030 dag każdy, dużą piłkę gumową lub skórzaną, kij o długości około l metra, oraz kocyk o wymiarach 100x60 cm. Ćwiczymy w dobrze wywietrzonym pomieszczeniu. rodzice lub opiekunowie wdrażają dziecko do poprawnego i bardzo starannego wykonywania proponowanych ćwiczeń. zwracają również uwagę na zachowanie prawidłowej postawy w czasie ich wykonywania, a także w ciągu całego dnia. zestaw ćwiczeń a poruszając się po pokoju na czworakach naśladuj baraszkującego pieska. poruszaj się raz szybciej, raz wolniej, biodra uniesione wysoko, ciężar ciała spoczywa na rękach. dość. rozłóż koc, a następnie połóż się na brzuchu z rękami pod czołem, łokcie oparte o podłoże, nogi złączone, wyprostowane. w tej pozycji wykonasz kilka następnych ćwiczeń... oderwij przedramiona i tułów tuż nad podłogą, wytrzymaj, opuść. Ćwicz unieś wytrzymaj opuść... i jeszcze raz. dość. unieś głowę i tułów tuż nad podłogą i naśladuj ramionami ruchy pływającej żabki wyciągaj ramiona daleko w przód, potem skieruj w bok, a następnie ściągnij łokcie blisko do tułowia, ćwicz spokojnie i płynnie... wyciągnij, w bok, skurcz. odpocznij chwilę. powtórz jeszcze kilka razy. w dalszym ciągu leżysz na brzuchu, ramiona wyciągnij w bok, unieś lekko tułów i ramiona nad podłogę i naśladuj startujący samolot, ramiona unieś troszeczkę wyżej, jeszcze wyżej, a następnie niżej, coraz niżej, niżej i połóż na podłodze. pamiętaj, aby nie wyginać się mocno w górę, samolot leci nisko nad ziemią. powtarzaj w górę trochę wyżej i niżej, niżej, opuść. dość. wyciągnij ramiona w górę, oderwij od podłogi i nabierz dużo powietrza nosem, wdech, opuść ramiona na podłogę, wydech wymawiając ustami głoskę ,,s... tak, jakbyś głośno i długo syczał. powtórz cztery, pięć razy wdech, oderwij ramiona od podłogi, wydech, opuść... dłużej wdech i jeszcze raz... wystarczy. leżysz na brzuchu, ręce pod czołem, łokcie oparte o podłoże. unieś przedramiona nad podłogę, z dłoni zrób lornetkę i obserwuj teren przed sobą. opuść. powtórz jeszcze kilka razy unieś, wytrzymaj, opuść... i jeszcze raz... dość. leżąc na brzuchu wyciągnij ramiona w górę, jak najdalej tak jakbyś chciał palcami dotknąć czegoś, co leży przed tobą, jeszcze mocniej... i jeszcze dalej, wystarczy, oprzyj głowę na rękach. powtórz, wyciągnij ręce daleko w przód, jeszcze dalej i dalej, wróć, połóż głowę na rękach, ćwicz. dość. nadal leżysz na brzuchu, połóż czoło na woreczku, dłonie spleć na pośladkach, unieś lekko głowę i tułów nad podłogę, ściągnij mocno łopatki, opuść, naśladuj dzięcioła opukującego drzewo, unieś głowę i tułów, opuść, ćwicz. wystarczy. leżąc na brzuchu uchwyć woreczki w ręce, wysuń ramiona w górę, unieś je nad podłogę i przełóż woreczki z ręki do ręki. staraj się, aby woreczki nie upadły na podłogę. Ćwicz... nie zadzieraj głowy do góry... odpocznij. powtórz jeszcze raz, z tym że postaraj się wyciągnąć ręce dalej, przekładaj woreczki... dosyć. również z woreczkami przełóż woreczki z ręki do ręki nad podłogą, a następnie przenieś ramiona bokiem w tył i przełóż woreczki nad pośladkami. Ćwicz... przełóż przed i za sobą... ściągnij łopatki... nie zadzieraj głowy... broda ściągnięta... i jeszcze raz. wystarczy. leżąc na plecach, połóż na brzuchu woreczek, ramiona wzdłuż tułowia, nogi zgięte w biodrach i kolanach, stopy swobodnie oparte na podłodze. nabierz dużo powietrza nosem, woreczek unosi się w górę, następnie wypuść powietrze ustami sycząc, woreczek opada. powtórz pięć, sześć razy. Ćwicz... leżysz jak przy ćwiczeniu poprzednim z woreczkiem na brzuchu unieś głowę do góry, napnij mocno mięśnie brzucha, popatrz na woreczek leżący na brzuchu, wytrzymaj przez chwilę, opuść. Ćwicz... leżysz na plecach, dłonie splecione na karku, łokcie przylegające do podłogi naśladuj jazdę na rowerze, zwróć uwagę na obszerność ruchów, zmieniaj szybkość pedałowania. Ćwicz, odpocznij, i powtórz. leżysz w dalszym ciągu na plecach, ręce na karku, nogi ugięte w stawach biodrowych i kolanowych, stopy swobodnie oparte o podłoże unieś prawą nogę w górę i palcami stopy narysuj w powietrzu jakieś zwierzątko. wykonaj to starannie, palce obciągnięte kreślą na przykład pieska... doskonale... czy nie zapomniałeś o ogonku?... a uszy...bardzo dobrze. a teraz lewą nogą narysuj w powietrzu znane ci literki, pamiętaj, że noga w kolanie powinna być wyprostowana. próbuj... leżąc na plecach uwypuklij lekko klatkę piersiową do góry, nabierz dużo powietrza przez nos, wdech, opuść klatkę piersiową, wypuść powietrze ustami długo sycząc. powtórz cztery, pięć razy. usiądź w siadzie skrzyżnym czyli nóżki na kokardkę, ręce oprzyj na kolanach siedzisz po turecku. unieś wysoko ręce w górę, wyciągnij się jak najmocniej ku górze, a następnie połóż dłonie na podłodze daleko przed sobą, podnieś tułów i ramiona w górę, wyciągnij się, połóż daleko w przód na podłodze. Ćwicz powoli i starannie. siedzisz jak poprzednio z tym, że ręce ułóż na biodrach kciukami do przodu. dłońmi naciskaj na biodra starając się wyciągnąć w górę tułów i głowę. powtarzaj. jeszcze jedno ćwiczenie w tej pozycji. naśladuj zwiędły kwiatek, głowa i barki opuszczone, plecy niedbałe, a teraz kwiatek rośnie ku słońcu, głowa prosto, plecy prosto, rośnij jak najwyżej w górę. powtórz jeszcze raz. rozluźnij mięśnie, a teraz prostuj i wyciągaj się w górę. doskonale. wystarczy. wstań i, tak jak na początku ćwiczeń, poruszaj się po pokoju na czworakach w różnych kierunkach, raz szybciej, raz wolniej, naśladując swobodną zabawę małego pieska. zestaw ćwiczeń ib Ćwiczenia umieszczone w tym zestawie są nieco trudniejsze. przystępujemy do ich wykonania dopiero po opanowaniu przez dziecko ćwiczeń z zestawu poprzedniego i a. przed przystąpieniem do ćwiczeń należy również przygotować kocyk, dwa woreczki, kij oraz dużą piłkę gumową lub skórzaną. siad klęczny na kocyku, unieść biodra w górę i wysunąć ramiona w przód, odepchnięciem obu rąk od podłogi posuwamy się do przodu. po każdym odepchnięciu siad na piętach, tułów wyprostowany, ramiona skurczone przy barkach, tj. w skurczu pionowym łokcie blisko tułowia. jeżeli podłoga wyłożona jest wykładziną i nie ma możliwości wykonywania poślizgów, zastępujemy to ćwiczenie bieganiem na czworakach w takt muzyki. Ćwiczymy... połóż ręce dalej na podłodze, mocno odepchnij się rękami, tułów wyprostuj i jeszcze raz... dość. połóż się na brzuchu, ręce pod czołem, łokcie rozstawione na boki, oparte o podłogę. na przedramionach woreczki, nogi proste, złączone. unieś przedramiona obciążone woreczkami nad podłogę, wytrzymaj, opuść. Ćwicz unieś, wytrzymaj, opuść... i jeszcze raz... przytrzymaj, nie unoś się zbyt wysoko... dość. leżysz na brzuchu, czoło oparte o podłogę, ramiona ułożone wzdłuż tułowia, w dłoniach woreczki. oderwij ramiona nad podłogę, ściągnij mocno łopatki, wytrzymaj, opuść. powtarzaj... głowa nisko... broda ściągnięta... i jeszcze raz... dość. leżysz jak poprzednio, ramiona w bok, w dłoniach woreczki. oderwij ramiona nad podłogę, raz, ściągnij łokcie do tułowia, dwa, wytrzymaj, trzy, wyprostuj ramiona w bok i opuść na podłogę, cztery. Ćwiczymy unieś, ściągnij, wytrzymaj, wróć... i jeszcze raz... mocniej ściągnij łokcie do tułowia... dobrze. wystarczy. leżysz jak poprzednio, ramiona w bok, czoło oparte na podłodze. oderwij ramiona od podłogi, unieś lekko tułów ku górze, nabierz dużo powietrza przez nos, zrób syczący wydech, opuszczając jednocześnie ramiona i tułów na podłogę. powtórz cztery, pięć razy. Ćwicz wdech... wydech. w dalszym ciągu leżysz na brzuchu. weź do rąk piłkę, a następnie wypchnij piłkę tak, aby tocząc się po podłodze uderzyła o ścianę, odbiła się i wróciła do ciebie. powtarzaj... nogi proste, nie zadzieraj głowy do góry. wstań i poruszaj się na czworakach po pokoju, popychając piłkę głową. po pierwszych trudnościach na pewno już potrafisz wykonać to ćwiczenie... dobrze... bardzo dobrze. wystarczy. uklęknij, a następnie usiądź na piętach. dłonie spleć za sobą, ramiona proste. pochyl tułów ku podłodze, a następnie powoli wyprostuj plecy, ściągając mocno łopatki. naśladuj kurkę pijącą wodę. pochyl tułów i powoli prostuj. Ćwicz. siedzisz na piętach, jak w ćwiczeniu poprzednim. w dłoniach trzymasz kijek. podnieś kijek wysoko w górę z jednoczesnym głębokim wdechem przez nos. powoli opuść kijek w dół z długim syczącym wydechem. powtórz. kijek w górę, wdech, kijek opuść powoli na dół, wydech. i jeszcze raz... wdech, opuść, wydech. dość. siedzisz w dalszym ciągu na piętach trzymając kijek przed sobą. na raz, unieś kijek wysoko w górę; na dwa, ugnij ramiona i przełóż kijek za głową na plecy, oprzyj go na łopatkach; na trzy, podnieś w górę, na cztery, opuść przed sobą. Ćwicz w górę raz, na łopatki dwa, w górę trzy, opuść cztery... jeszcze raz. wystarczy. odłóż kijek. połóż się na plecach. ramiona w bok, nogi zgięte w biodrach i kolanach. stopy oprzyj swobodnie na podłodze. powoli uginaj nogi w biodrach i kolanach, usiłując zbliżyć kolana do klatki piersiowej. dobrze. teraz powoli prostuj nogi i połóż stopy na podłodze. Ćwiczymy uginaj nogi... teraz wyprostuj... i jeszcze raz... nie zatrzymuj powietrza... oddychaj swobodnie. wystarczy. leżysz na plecach, ramiona w bok, nogi ugięte w biodrach i kolanach, podudzia nad podłogą, stopy obciągnięte w przód. połóż ugięte nogi w prawo na podłodze na raz; podnieś w górę na dwa; połóż w lewo trzy; podnieś w górę cztery. Ćwicz powoli... tułów cały czas przylega do podłogi... w prawo raz; wróć dwa; w lewo trzy; wróć cztery. bardzo dobrze. dość. jeszcze jedno ćwiczenie na mięśnie brzucha leżysz w dalszym ciągu na plecach, dłonie splecione na karku, łokcie przylegają do podłogi, nogi ugięte w biodrach i kolanach, stopy swobodnie oparte o podłoże. unieś prawe podudzie tak wysoko, aby stało się przedłużeniem uda, a noga była zupełnie prosta, wytrzymaj, opuść, to samo z lewą nogą unieś, wytrzymaj, opuść. prawa noga w górę raz; wytrzymaj dwa; opuść trzy. Ćwicz na zmianę. leżysz na plecach, dłonie splecione na karku, łokcie przylegają do podłogi. naśladuj jazdę na rowerze. zmieniaj szybkość pedałowania w takt muzyki. Ćwicz... oddychaj swobodnie... nie zatrzymuj powietrza... dość. leżysz na plecach, ramiona wzdłuż tułowia, nogi ugięte. przenieś ramiona przodem w górę, połóż na podłodze, głęboki wdech nosem; opuść powoli na podłogę długi syczący wydech ustami wymawiając głoskę ,,s. powtarzaj w górę wdech; opuszczając wydech. i jeszcze raz... Ćwicz. wystarczy. powoli wstań. skoryguj postawę. połóż woreczek na głowie. ręce na biodrach kciukami do przodu. wyciągnij się wysoko w górę. maszeruj po pokoju drobnymi krokami. staraj się, aby woreczek nie spadł na podłogę. plecy prosto, broda cofnięta. pamiętaj o prostych plecach nie tylko podczas ćwiczeń, ale w ciągu całego dnia w czasie zabawy, oglądania telewizji i przy posiłkach. zestaw ii Ćwiczenia korekcyjne dla dzieci starszych i młodzieży z wadą postawy i bocznym skrzywieniem kręgosłupa. tak jak w ćwiczeniach dla dzieci młodszych ćwiczenia korekcyjne dla dzieci starszych i młodzieży zawarte w zestawie a są łatwiejsze, a w zestawie b trudniejsze do wykonania. przed przystąpieniem do ćwiczeń należy przygotować dwa woreczki z grochem, fasolą lub piaskiem o wadze około 50 dag każdy, dużą piłkę gumową lub skórzaną oraz kocyk o wymiarach 100x60 cm. Ćwiczymy w dobrze wywietrzonym pomieszczeniu, starannie wykonując proponowane ćwiczenia oraz zwracając uwagę na poprawną postawę w czasie ich wykonywania i w ciągu całego dnia. zestaw ćwiczeń iia rozłóż koc i siądź na piętach. unieś biodra w górę, wysuń ramiona w przód. odepchnij się rękoma od podłogi i posuwaj się do przodu. tułów wyprostowany, ramiona w skurczu pionowym. poślizgi wykonuj po linii prostej. jeżeli podłoga wyłożona jest wykładziną i nie ma możliwości wykonywania poślizgów, poruszaj się na czworakach, biodra uniesione wysoko. Ćwicz... połóż ręce dalej na podłodze, mocno odepchnij się rękoma; tułów wyprostuj, siad na piętach, ściągnij mocno łokcie do tułowia... i jeszcze raz... dobrze. dość. połóż się na brzuchu. nogi wyprostowane, złączone. wyciągnij ramiona w górę trzymając w dłoniach woreczki. na raz ugnij ramiona w łokciach, dłonie z woreczkami przy barkach; na dwa wyprostuj ramiona. Ćwicz... Ściągnij łokcie do tułowia raz, wyprostuj ramiona dwa i jeszcze raz, dwa... dość. leżysz jak poprzednio. teraz do pracy ramion dołącz pracę nóg. skurcz ramion i wyprost z jednoczesnym unoszeniem i opuszczaniem nóg na przemian. Ćwicz nogami wykonuj niewielkie ruchy nożycowania. nie wyginaj tułowia w odcinku lędźwiowym. ramiona i nogi pracują tuż nad podłogą. dość. odłóż woreczki. leżysz na brzuchu, dłonie przy barkach oparte o podłogę, łokcie uniesione w górę. odepchnij się rękoma przesuwaj brodę tuż nad podłogą w kierunku kolan z równoczesnym unoszeniem bioder w górę przejdź do opadu klęcznego wróć do leżenia. broda blisko podłogi. Ćwicz przechodzisz do opadu klęcznego. jeszcze raz... dość. leżysz jak poprzednio. dłonie połóż na potylicy, łokcie szeroko rozstawione. oderwij głowę od podłogi na raz, a następnie spychaj głowę dłońmi w dół na dwa, trzy, cztery, pięć; na sześć oprzyj czoło o podłogę. Ćwicz unieś głowę raz i spychaj 2, 3, 4, 5, na 6 połóż czoło na podłodze... dość. uklęknij, a następnie usiądź na piętach. ramiona wzdłuż tułowia. na raz podnieś ramiona przodem w górę, na dwa ugnij ramiona w łokciach dłonie przy barkach, na trzy pochyl tułów w dół równolegle do podłogi, na cztery wytrzymaj; na pięć wyciągnij ręce w przód i połóż na podłodze, na sześć wróć do siadu klęcznego, ramiona wzdłuż tułowia. Ćwicz ramiona w górę raz, ściągnij łokcie do tułowia dwa, pochyl tułów trzy, wytrzymaj cztery, ramiona w przód, połóż na podłodze pięć, wyprostuj się, siądź na piętach sześć. i jeszcze, wyciągnij ramiona w górę... przyciągnij mocniej łokcie do tułowia... głowa prosto... doskonale. dość. siedzisz na piętach, tułów równolegle do podłogi, dłonie oparte na podłodze. przesuwaj powoli dłonie po podłodze do przodu, unosząc jednocześnie biodra do góry. broda tuż nad podłogą. wróć do siadu na piętach. Ćwicz posuwaj ręce do przodu... dalej... jeszcze dalej... i powrót do siadu. dość. siedzisz na piętach. tułów prosty, ramiona wzdłuż tułowia. unieś ramiona przodem w górę głęboki wdech nosem. opuść ramiona bokiem w dół długi syczący wydech. Ćwicz ramiona w górę wdech... ramiona w dół wydech. i jeszcze raz... głowa prosto, łopatki ściągnięte. dość. połóż się na plecach. dłonie spleć na karku. Łokcie przylegają do podłogi. nogi ugięte w biodrach i kolanach. stopy oparte o podłogę. unieś podudzia tak wysoko, aby były przedłużeniem ud, a nogi stanowiły linię prostą. nogami wykonuj na przemian w niewielkim zakresie rytmiczne ruchy w górę i w dół. Ćwicz 15-20 sekund. odpocznij... i jeszcze raz l5-20 sekund... odpocznij i jeszcze raz... nie zatrzymuj powietrza, oddychaj swobodnie. dość. leżysz jak poprzednio. oderwij pośladki i tułów lekko od podłogi. Ćwicz tułów stanowi linię prostą... pośladki ściągnięte i mocno napięte... oddychaj swobodnie... dość. przejdź z leżenia tyłem do siadu z energicznym wyciągnięciem ramion w górę, wróć do leżenia. siad raz, leżenie tyłem dwa. Ćwicz 10"-15". odpocznij... oddychaj swobodnie... powtórz siad, raz, leżenie dwa... odpocznij... i powtórz jeszcze raz... wyciągaj się w górę... nie zatrzymuj powietrza, oddychaj swobodnie. dość. usiądź i oprzyj się z tyłu na przedramionach. Łokcie blisko tułowia. Łopatki ściągnięte. nogami wykonuj ruchy jak przy jeździe na rowerze. palce obciągnij, ruchy obszerne. odpocznij, połóż się na plecach 10"-15" i powtórz jeszcze raz. dobrze. dość. leżysz na plecach. nogi ugięte w biodrach i kolanach. stopy oparte o podłogę. dłonie na biodrach kciukami zwrócone w przód. naciskaj kciukami na biodra w kierunku nóg. klatkę piersiową i tułów staraj się wyciągnąć i oddalić od bioder przesuwając je po podłodze z jednoczesnym głębokim wdechem, rozluźnij się wydech. Ćwicz wyciągaj się w górę wdech, rozluźnij się wydech... i jeszcze raz... dość. połóż się na plecach. nogi ugięte w biodrach i kolanach tak, by stopy dotykały ściany czubkami palców, ramiona rozłożone na boki przylegają do podłogi. wyprostuj nogi i stopy oprzyj o ścianę. na raz oderwij stopy od ściany i przenieś w lewo, pośladki przylegają do podłogi, ruch wykonuj w niewielkim zakresie, na dwa wróć i oprzyj stopy o ścianę, na trzy przenieś stopy w prawo, na cztery wróć i oprzyj o ścianę. Ćwicz... w lewo... wróć... w prawo... wróć... dość. usiądź w siadzie skrzyżnym, dłonie na biodrach, kciuki do przodu. głowa i plecy prosto. Ściągnij łokcie do tułowia, nabierz dużo powietrza przez nos wdech, rozluźnij się długi wydech. Ćwicz ściągnij łopatki wdech, rozluźnij wydech i jeszcze kilka razy. dość. wstań i oprzyj się o ścianę, przylegając do niej plecami, głowa prosto, barki cofnięte, brzuch wciągnięty, odcinek lędźwiowy kręgosłupa dotyka do ściany, kolana proste, stopy ustawione równolegle dotykają ściany. wytrzymaj chwilę, a teraz rozluźnij się i stań swobodnie. sprawdź jeszcze raz swoją postawę... wytrzymaj... rozluźnij się, dobrze i jeszcze raz... dość. staraj się w ciągu całego dnia utrzymać poprawną postawę, taką, jaką przyjmowałeś opierając się plecami o ścianę. Życzę powodzenia! zestaw ćwiczeń iib Ćwiczenia umieszczone w zestawie b są nieco trudniejsze. do wykonywania ich należy przystąpić wówczas, gdy siła i wytrzymałość mięśni, odpowiedzialnych za utrzymanie postawy ciała, będą wytrenowane w dostatecznym stopniu. do wykonywania ćwiczeń, oprócz używanych już przyborów, niezbędny jest stabilny, o mocnej konstrukcji stół, ława lub biurko oraz udział osoby pomagającej w wykonywaniu ćwiczeń. rozłóż koc i siądź na piętach, unieś biodra w górę i wysuń ramiona w przód. odepchnij się rękoma od podłogi i przesuń się do przodu. po każdym odepchnięciu siad na piętach, tułów wyprostowany, dłonie przy barkach, ramiona w skurczu pionowym. jeżeli podłoga jest wyłożona wykładziną i nie ma możliwości wykonywania poślizgów, to ćwiczenie zastępujemy bieganiem na czworakach. Ćwicz połóż ręce daleko na podłodze, odepchnij się mocno rękoma... wyprostuj tułów, ramiona w skurczu pionowym... i jeszcze raz... dość. połóż się na plecach. ramiona w bok, nogi zgięte w biodrach i kolanach, stopy oparte o podłogę. naśladuj jazdę na rowerze. Ćwicz ruchy swobodne, palce obciągnięte... oddychaj swobodnie... odpocznij chwilę... i powtórz jeszcze raz... dość. pozycja wyjściowa jak w poprzednim ćwiczeniu, ale ramiona przenieś w górę i połóż na podłodze. na przemian wyciągaj jak najdalej prawe ramię, a następnie lewe. Ćwicz... daleko wysuń prawe ramię... a teraz lewe. i jeszcze raz... dość. w dalszym ciągu leżysz na plecach. uda i podudzia złączone i uniesione nad podłogą. naśladuj jazdę na rowerze, ale ze złączonymi nogami. Ćwicz... ruchy obszerne... oddychaj swobodnie... odpocznij chwilę i powtórz jeszcze raz... dość. leżysz na plecach, nogi zgięte w biodrach i kolanach, stopy oparte o podłogę, dłonie na czole, łokcie szeroko w bok. na raz oderwij głowę od podłogi, na dwa, trzy, cztery, pięć dłońmi naciskaj na czoło, starając się zepchnąć głowę do podłogi, na sześć opuść. Ćwicz mięśnie brzucha napięte. unieś... spychaj... spychaj... spychaj... opuść. i jeszcze raz. tempo wolne, nie spiesz się. dość. leżysz tak jak w ćwiczeniu poprzednim. ramiona wzdłuż tułowia. przenieś ramiona przodem w górę głęboki wdech, opuść ramiona w dół długi wydech. Ćwicz... powtórz kilka razy. dość. przygotuj dwa woreczki i połóż się na brzuchu. dłonie przy barkach, ramiona w skurczu pionowym, w dłoniach woreczki, tułów lekko uniesiony, głowa nisko, tuż nad podłogą. wykonuj na przemian wyprostowanymi nogami ruchy podobne do nożyc, ruch od bioder. Ćwicz na przemian prawa lewa, prawa lewa, tuż nad podłogą. nóg nie unoś za wysoko. Ćwicz 20"-30". odpocznij. i jeszcze raz. oddychaj swobodnie... i ostatni raz... dość. utrudniamy ćwiczenie poprzednie przez dodanie jednoczesnej pracy ramion. ramiona w górę i skurcz... w górę i skurcz; nogi pracują jak w ćwiczeniu poprzednim wykonując nożyce pionowe o małym zakresie ruchu. Ćwicz ... odpocznij... i jeszcze raz... dość. leżysz na brzuchu, ręce splecione na pośladkach, czoło oparte o podłogę. i teraz potrzebna jest pomoc osoby trzeciej, która klęka obok ciebie i jedną rękę kładzie na twoim karku, a drugą przytrzymuje ci nogi. usiłujesz unieść tułów i głowę nad podłogę, pokonując opór stawiany przez partnera. mocno ściągaj łopatki. dość. leżysz, tak jak w ćwiczeniu poprzednim. wyciągnij ramiona w górę jak najdalej, tak jakbyś chciał palcami dotknąć czegoś leżącego przed tobą... jeszcze dalej... jeszcze mocniej... rozluźnij... powtórz. dość. wstań, a następnie połóż się na stole przodem tak, aby tułów po pępek był wysunięty poza krawędź stołu, ramiona leżą wzdłuż tułowia. osoba pomagająca przytrzymuje cię za nogi. unosisz i opuszczasz tułów dwa razy po 20" z przerwą 20", do pozycji 10°-15° poniżej poziomu stołu. Ćwicz powoli, poprawnie. broda ściągnięta. ...dość. zejdź ze stołu i połóż się na kocu. odpocznij. wstań i połóż się na stole przodem aż po stawy biodrowe. nogi opuszczone w dół, rękoma trzymasz się krawędzi stołu. unieś nogi i napnij mocno mięśnie pośladkowe. nie zadzieraj głowy, czoło cały czas oparte o blat stołu. Ćwicz w górę nogi... wytrzymaj... opuść... i jeszcze raz... dość. zejdź ze stołu i połóż się na kocu. odpocznij. stań przy ścianie przywierając do niej plecami. zwróć uwagę na ustawienie głowy i barków, wciągnij brzuch odcinek lędźwiowy kręgosłupa dotyka do ściany, kolana proste, stopy ustawione równolegle, pięty przy ścianie. wytrzymaj chwilę tę pozycję, a teraz rozluźnij mięśnie i stań swobodnie. ucz się przyjmować poprawną postawę poprzez czynną pracę mięśni i staraj się ją utrzymać w ciągu całego dnia. wybrane metody stosowane w zachowawczym leczeniu skolioz. coraz częściej w naszym życiu znajdujemy się w sytuacjach, w których zbędny jest wysiłek fizyczny. wzrastają natomiast wymagania w stosunku do naszej sprawności umysłowej. a jednak intensywna praca mięśniowa jest fundamentem pełnego psycho­fizycznego rozwoju człowieka. ograniczenie aktywności ruchowej prowadzi do zaburzeń w prawidłowym funkcjonowaniu mięśni, zwłaszcza brzucha i grzbietu. jeśli nie są one w prawidłowy sposób stymulowane do pracy wywołują wtórne zmiany w całym aparacie ruchu prowadzą do różnych chorób układów wewnętrznych, powodują osłabienie, a nawet zanik mięśni, a w konsekwencji wady postawy. zjawisko występowania wad postawy u dzieci i młodzieży stale się pogłębia. z jednej strony obserwujemy niewielką aktywność ruchową młodego poko­lenia więzionego w szkolnej ławce oraz w domu przy odrabianiu lekcji, oglądaniu telewizji czy podczas zabaw; z drugiej natomiast nieefektywny i mało nowoczesny proces wychowania fizycznego w szkole. kiedy doszło już do powstania wady postawy należy szukać pomocy u najlepszych specjalistów. w korekcji wad postawy terapeuci korzystają z wielu metod postępowa­nia usprawniającego. wykorzystują z nich tylko niektóre elementy lub stosują je w całej zwartej formie. często zdobywając, z biegiem lat, dodatkową wiedzę i doświadczenie, modyfikują niektóre metody dostosowując je do swoich potrzeb i możliwości. niektórzy tworzą nawet swoje własne techniki postępowania i ćwiczenia korekcyjne. boczne skrzywienie kręgosłupa tzw. skolioza, jest najgroźniejszą spośród najczęściej spotykanych wad postawy. wśród licznych metod leczenia tego schorzenia można wyróżnić kilka charakteryzujących się dużą skutecznością, własną specyfiką i odmiennością od pozostałych. jedną z nich jest metoda leczenia bocznych skrzywień kręgosłupa wypracowana w centrum rehabilitacji w konstancinie metoda majocha specyficzne dla niej są dość duże obciążenia. stosowane ćwicze­nia mają charakter krótkich napięć izometrycznych, niekiedy z ele­mentami ćwiczeń izotonicznych. Ćwiczenia właściwe zawsze poprzedza czynna i bierna korekcja ustawie­nia kręgosłupa. oprócz ćwiczeń typowo siłowych wypracowano także specjalną ich odmia­nę, nazwaną ćwiczeniami testami. z jednej strony wpływają one na wytworzenie gorsetu mięśniowego, a z drugiej stanowią miernik wyćwiczeniamięśni posturalnych oraz podstawę do dawkowania stosowanych obciążeń. w skład metody wchodzą również ćwiczenia antygrawitacyjne, wykony­wane na specjalnie do tego celu skonstruowanym antygrawitacyjnym korektorze postawy choć można je również wykonywać w inny spo­sób. duże znaczenie przypisuje się tutaj ćwiczeniom ogólnokondycyjnym, prowadzonym w wodzie i na sali gimnastycznej, a także zabawom i grom ruchowym. poszczególne ćwiczenia powtarzane są najczęściej po 8 - 10 razy, czasami w 2 - 3 seriach. dzienne obciążenie dziecka wynosi zwykle około 4,5 - 5 godzin. w metodzie majocha wykorzystano w całej rozległości metodykę i zasób ćwiczeń z zakresu wychowania fizycznego. w trakcie rozwoju była uzupełniana ćwiczeniami specjalistycznymi. jej powiązania z praktyka wychowania fizycznego są świadectwem sprzężenia polskiej fizjoterapii ze sferą kultury fizycznej, o czym też należy pamiętać. inną metodą godną zaprezentowania jest metoda pressio. punktem wyjścia w tej metodzie jest teoria mówiąca o decydującym znaczeniu rotacji w pogłębianiu się bocznych skrzywień kręgosłupa. w procesie leczenia skolioz dużą trudność sprawia korygowanie wady w pła­szczyźnie czołowej skrzywień dwułukowych. bowiem, oddziaływując korekcyjnie na łuk pierwotny pogłębia się łuk wtórny. problem ten rozwiązuje ta właściwie metoda, w której ćwiczenia wyko­nuje się przy pomocy specjalnego przyrządu zwanego autokorektorem skolioz. oddziaływuje on równocześnie na oba łuki skrzywienia pierwotny i wtórny. w przyrządzie tym ćwiczy się w pozycji klęku podpartego wykonu­jąc ćwiczenie o popularnej nazwie koci grzbiet. przed jego wykonaniem stabilizuje się obręcz barkową i biodrową oraz przykłada odpowiednie peloty w okolicy szczytu skrzywienia od strony jego wypukłości. w trakcie ćwiczenia, wobec zablokowanej wypukłej strony skrzywienia ucisk pelot dochodzi do uwypuklenia wklęsłej strony, powodując maksymalne rozciągnięcie przykurczonych miękkich elementów okołosta­wowych. sposób działania sił podczas ćwiczenia powoduje korekcję kręgosłupa. Ćwiczenie łączy się z oddechem, najczęściej z l - 2 sekundowym wytrzymaniem fazy wydechu w trakcie nacisku peloty na łuk skrzy­wienia. jest to w zasadzie krótkie ćwiczenie izometryczne wciskanie zwane pressio. pomiędzy ćwiczeniami wykonywanymi w seriach po około 20 - 30 naci­sków wykonuje się uzupełniające ćwiczenia korekcyjne i antygrawitacyjne oraz oddechowe i reedukacji posturalnej. wg propagatorów tej metody w polsce zeleszczuka i Łęczyńskiego ćwiczenia z zastosowaniem autokorektora skolioz aż w 75 %-ach przypadków przynoszą oczekiwane rezultaty. dodatkową zaletą autokorektora jest możliwość dostosowania go do indywidualnych cech skrzywienia i stosunkowo prosta obsługa, stad może on być wykorzystywany w warunkach domowych. kolejną ciekawą metodą jest metoda schroth, nazywana trójpłaszczyznowym systemem leczenia skolioz lub ortopedyczno oddechowym syste­mem schroth, od nazwiska jej twórczyni kathariny schroth, która w młodości sama cierpiała z powodu skoliozy. system ten rozwijany był później przez jej córkę christę lehnert schroth, a obecnie przez wnuka dr hansa rudolfa weißa. metoda ta jest w polsce mało znana, choć należy do godnych uwagi i polecenia przede wszystkim ze względu na wieloaspektowe pode­jście do zagadnienia korekcji bocznych skrzywień kręgosłupa. a także co zasługuje na szczególne podkreślenie ma zastoso­wanie nie tylko w korekcji wad postawy dzieci i młodzieży ale również i dorosłych! w metodzie tej stosowane są ćwiczenia symetryczne w korygowaniu odchyleń w płaszczyźnie strzałkowej oraz ćwiczenia asymetryczne głównie w leczeniu skolioz. bardzo ważne znaczenie w tej metodzie odgrywa świadome kierowanie ruchami oddechowymi, które stanowią swego rodzaju środek korekcji wewnętrznej. kiedyś katharinie schroth nasunął się pomysł, że skoro podczas pompowania gumowej dętki piłki wypychają się wszystkie jej wgniecenia i staję się idealnie okrągła, to i jej zniekształcona klatka piersiowa na tej samej zasadzie może zmienić swój kształt pod wpływem specjalnych ćwiczeń oddechowych stosując analogię gumowej dętki do płuc i skórzanej piłki do klatki piersiowej wg kathariny schroth dętka znajduje się po wklęsłej stronie skrzywienia. stwierdziła więc, że jej wklęsła zapadnięta strona klatki piersiowej może być również wypełniona powietrzem i zarazem skorygowana. Ćwiczyła bardzo dużo przed lustrem tak, żeby na bieżąco móc obserwować efekty ćwiczeń, które przy odpowiednim wdechu powodowały spłaszczenie się jej garbu żebrowego. wówczas dostrzegła, że przy dodatkowym skręceniu żeber można zupełnie go zlikwidować, a skolioza koryguje się. tak więc poprawa na jednym odcinku tułowia wymuszała korekcję w innym. uzmysłowiła sobie wtedy, że tułów składa z trzech, ustawionych jeden na drugim, prostokątnych elementów obręczy biodrowej, klatki piersiowej i obręczy barkowej. gdy te 3 elementy znajdują się w pionie jeden na drugim i są względem siebie równoległe to ciało znajduje się w równowadze. w widoku z boku, przy prawidłowej postawie ciała, wskutek fizjologicznych krzywizn kręgosłupa elementy te przedstawiają się jako trapezy. u podstaw tej metody w leczeniu skolioz leżą dwie zasady 1 aktywizacja nieczynnych mięśni wklęsłości rozciąganie, uela­stycznianie i wzmocnienie mięśni, oraz 2 korekcja przy skrzywieniu wraz z rotacją kręgosłupa z pomocą ruchów oddechowych, przy czym żebra służą tu jako ramię siły. intensywna terapia schroth, jak się ją często określa, zakłada, że ćwiczenia korekcyjne muszą być wykonywane systematycznie i z dużą intensywnością. za najważniejsze uważa wykonywanie każdego ćwicze­nia z takim zaangażowaniem, jak gdyby od niego samego zależał cały efekt korekcyjny! dlatego ćwiczący używają wszystkich swych sił fizycznych i duchowych, zachowując jednak przy tym radość i zadowo­lenie z ćwiczeń. zwraca się również dużą uwagę na czynnik optyczny w kształtowaniu prawidłowej postawy ciała i wyrobienie tzw. czucia postawy przez stosowanie ćwiczeń przed lustrem. buduje się silną motywację i pobudza wyobraźnię. każde intensywne ćwiczenie siłowe łączy się z późniejszą przerwą wypoczynkową w położeniu korekcyjnym połączoną z rozluźnia­niem mięśni i odpowiednimi ćwiczeniami oddechowymi, by nawet przerwy wypoczynkowe stanowiły ćwiczenia usprawniające. specjalne ćwiczenia oddechowe są istotną cechą tej metody, m. in. zmierza się do zwiększenia zdolności wydechowej, gdyż w następstwie powoduje ona powiększenie wdechu, a przy okazji nasycenie krwi tlenem. tą zdolność wydechową podwyższa się w różny sposób. jednym z nich jest długie wydmuchiwanie ustami powietrza z opukiwaniem całej przedniej strony klatki piersiowej luźno zaciśniętymi pięściami, żeby pobudzać do wibracji i aktywności pęcherzyki płucne. przy tym wolno liczy się lub mierzy czas wydechu. na xi kongresie fizjoterapii, który odbył się jesienią 1995 r. w katowicach wyraźnie podkreślono, że ćwiczenia stosowane w metodzie schroth, na tle doświadczeń innych metod, są najlepszym sposobem elongacji kręgosłupa i jego korekcji !!! a jeśli tak jest to należy metodę tę rozpowszechnić i stosować w praktyce. Ćwiczenia z systemu schroth mają pozytywne oddziaływanie zarówno u osób prowadzących siedzą­cy tryb życia z racji wykonywanej pracy, jak i pracujących fizycznie czy w pozycji stojącej przeciążających swój kręgosłup. system schroth wyróżniają oprócz ćwiczeń oddechowych jeszcze 4 inne grupy ćwiczenia w zwisie elongacyjne, ćwiczenia mobilizacyjne, ćwiczenia formujące, rozciągające ćwiczenia wzmacniające. ciekawym uzupełnieniem ćwiczeń schroth są zaproponowane przez christę lehnert schroth ćwiczenia z taśmą gumową. mają one zastosowanie w korygowaniu pogłębionej lordozy lędźwiowej, pogłębionej kifozy piersiowej ćwiczenia te należy wykonywać symetrycznie i skoliozy. przy pomocy tych gum podczas ich rozciągnięcia wykonuje się ćwicze­nia izometryczne. Ćwiczenia te można równocześnie zakwalifikować do oporowych. należy przy tym przyjąć zasadę, że podczas wdechu wykonuje się ćwiczenia formujące, a podczas fazy wydechu ćwiczenia siłowe. pomiędzy poszczególnymi ćwiczeniami wykonuje się przerwy wypoczynkowe w pozycjach izolowanych na plecach, brzuchu, boku, w trakcie których następuje wyciągnięcie kręgosłupa elongacja, np. w ćwiczeniu prze­ciąganie się po przebudzeniu. każdy z nas słyszał na pewno obiegowe stwierdzenie, że wady postawy można skorygować tylko do wieku, w którym kończy się okres kostnienia szkieletu człowieka. potem to już się podobno nic nie da zrobić. jednak efekty tej terapii przeczą temu stwierdzeniu i odpierają każdy argument. aktywna gimnastyka schroth stosowana przez ludzi dorosłych nawet po 50-tce przynosi nie tylko efekt estetyczny kształt pleców czy kątowy zmniejszenie kąta skrzywienia, ale również uwalnia pacjentów z dolegliwości bólowych kręgosłupa. najlepszym kryterium oceny tej metody są jej rezultaty korekcyjne! metoda ta podkreśla, że nigdy nie jest za późno na ćwiczenia korekcy­jne !!! system schroth mimo, że stosowany w terapii z dziećmi starszymi, mło­dzieżą i z osobami dorosłymi gdyż wymaga dużej koncentracji, jest skuteczny również w pracy z dziećmi młodszymi bez zbytniego zaangażowania ich uwagi, co potwierdzają kontrolne badania kliniczne. wszystkie zaprezentowane tu metody uzależniają efekt postę­powania korekcyjnego od czasu trwania procesu wykrzywiania kręgosłu­pa oraz od ewentualnych zmian strukturalnych. wybór odpowiedniej z nich zależy od rodzaju wady, sprawności ćwiczącego i uznania terapeutów. chociaż większość z nich stosuje metody skojarzone. codzienne, intensywne ćwiczenia, właściwy ich dobór, a zarazem samodyscyplina to krok do sukcesu w zwalczaniu wad postawy. ważne jest również zastosowanie takiej metody, która oprócz swojej skuteczności zagwarantuje nam przyjemne spędzanie czasu nad niekiedy dość trudnymi ćwiczeniami. jednak to od nas samych będzie zależało czy chcemy powiększyć szere­gi ludzi zdrowych, czy chorych. izometria pomocna w bólach kręgosłupa... tym razem magda napisała artykuł, który powinien zainteresować o wiele szerszą grupę osób sposób na radzenie sobie z uciążliwymi bólami kręgosłupa. metoda jest o tyle praktyczna, że można ją stosować samodzielnie w domowym zaciszu stosując się do szczegółowych zaleceń opisanych w atykule. napiszcie czy metoda była skuteczna w waszym przypadku i podzielcie się z naszymi czytelnikami swoimi spostrzeżeniami na ten temat. specyfiką ćwiczeń izometrycznych jest napinanie mięśni bez wykonywania ruchu w stawieczyli bez zmiany ich długości. jednym z celów tych ćwiczeń jest przyrost masy mięśniowej a to jest potrzebne w schorzeniach kręgosłupa. dolegliwości bólowe w okolicy lędźwiowej spowodowane są najczęściej osłabieniem mięśni utrzymujących postawę. kręgosłup nie jest odpowiednio ustabilizowany, dochodzi do zwiększenia krzywizn i powstaje ból. Ćwiczenia izometryczne służą szybkiemu wzmocnieniu osłabionych mięśni, pomagają więc przywrócić właściwe stosunki anatomiczne w aparacie stabilizującym kręgosłup. istnieje parę modyfikacji tych ćwiczeń, ale ogólne zasady ich wykonywania są wspólne - określony czas napięcia mięśni - czas przerwy powinien być taki sam lub nawet dłuższy od czasu trwania napięcia - ilość powtórzeń wynosi od 6-10 - w trakcie ćwiczeń należy pamiętać o rytmicznym oddychaniu nie zatrzymywać oddechu w trakcie napięcia mięśni w ćwiczeniach izometrycznych istotne jest zachowanie stabilnej pozycji zapewnia ona prawidłowe, bezpieczne wykonanie ćwiczenia, nie dopuszcza do przeciążeń. oto kilka przykładów ćwiczeń pomocnych w stanach bólowych kręgosłupa. leżenie na plecach. nogi ugięte w stawach kolanowych i biodrowych, stopy zadarte pięty mocno wciskamy w podłoże, palce uniesione. ręce wzdłuż tułowia. ruch oderwani barków od podłoża, lekkie uniesienie rąk i ich napięcie, głowa przyciągnięta do mostka. wciągniecie brzucha, napięcie pośladków, pięty mocno wcisnąć w podłoże. wytrzymać tę pozycje licząc głośno do 10. powtórzyć od 6 do 10 razy. jak wyżej ruch zgięcie jednej nogi w stawie biodrowym i kolanowym do 90 stopni. przeciwna ręka nacisk na kolano-kolano nie pozwala na ruch. druga ręka lekkie uniesienie nad podłożem, głowa przyciągnięta do mostka. po ćwiczeniu zmiana układu kończyn. powtórzenia i czas trwania jw. jw. ruch wznos bioder i wyprost jednej nogi w stawie kolanowym. ręce uniesione lekko nad podłoże, głowa przyciągnięta do mostka. po ćwiczeniu zmiana nogi. jw. ruch ręce założyć na kark, łokcie w miarę możliwości oprzeć na podłożu. głowa naciska na ręce, a one stawiają opór. 5.pw. leżenie bokiem, nogi wyprostowane w kolanach i zgięte w stawach biodrowych ok.45 stopni w przód! ręka od strony sufitu oparta o podłoże przed klatką piersiowa, zwrócona dłonią do ćwiczącego. ruch 10 razy uniesienie nogi od strony sufitu, potem zatrzymanie nogi w górze i wytrzymać tę pozycję do 10. po serii ćwiczeń zmiana boku. przed zmianą pozycji przyciągnąć kolana do klatki piersiowej i rozciągnąć kręgosłup. leżenie na plecach. nogi proste, ręce wzdłuż tułowia. napięcie wszystkich mięśni wciśnięcie głowy, łopatek. pośladków, pięt w podłoże i wytrzymanie tej pozycji do 10 przerwa dwa razy dłuższa. powtórzyć 5 razy. to tylko przykładowe ćwiczenia, które można wykorzystać w zespołach bólowych kręgosłupa. należy pamiętać o przerwie pomiędzy kolejnymi ćwiczeniami jest to konieczne dla prawidłowej pracy mięśnia. zbyt krótka przerwa spowoduje szybki zmęczenie mięśni i ich zakwaszenie. regularnie wykonywane ćwiczenia szybko poprawią sprawność i zabezpieczą kręgosłup przed bólem. pnf- metoda torowania prioprioceptywnego. pnf to metoda kinezyterapeutyczna stosowana w celu odtworzenia utraconej funkcji mięśnia. może być stosowana u chorych neurologicznych istotne jest aby był z nimi kontakt, gdyż terapia ta wymaga koncentracji i zaangażowania pacjenta. zauważono, że czynności, które wykonujemy w życiu codziennym przebiegają w płaszczyznach skośnych. badania neurologiczne wykazały, że aby pobudzić receptory odpowiedzialne za skurcz mięśni należy prowadzić ruch w płaszczyźnie złożonej i połączyć go ze skrętem użyć oporu submaksymalnego wykonać elongację na początku ruchu każdy ruch zakończyć krótkim napięciem izometrycznym używać komend słownych każdy ruch prowadzić z kontrolą wzroku pacjenta schemat ruchu jest to płaszczyzna w której prowadzony jest ruch. wyróżniamy dwa schematy z przywiedzenia do odwiedzenia z odwiedzenia do przywiedzenia każdy schemat zawiera wzorce jest to zespół ruchów wykonywanych w danym schemacie. wzorce określa się ze względu na położenie kończyny i ustawienie w stawie pośrednim. przykładowo w kończynach górnych są trzy wzorce początkowe i trzy końcowe. wzorzec początkowy to ustawienie kończyny górnej gdy wyprostowany jest staw główny, czyli staw barkowy. wzorzec końcowy to układ kończyny ze zgiętym stawem głównym. dodatkowo ważny jest układ kończyny w stawie pośrednim. w przypadku kończyny górnej jest to staw łokciowy. może on występować w dwóch położeniach w wyproście i w zgięciu. stąd trzy wzorce początkowe wyprost w stawie głównym i pośrednim ruch do zgięcia w stawie głównym i wyprostu w stawie pośrednim wyprost w stawie głównym i pośrednim ruch do zgięcia w stawie głównym i pośrednim wyprost w stawie głównym i zgięcie w pośrednim ruch do zgięcia w stawie głównym i wyprostu w pośrednim ustawienie kończyny we wzorcu końcowym jest przeciwne do wzorca początkowego. jednorazowo wykonujemy kilka powtórzeń, gdyż jest to duże obciążenie dla ćwiczonych mięśni i szybko ulegają one zmęczeniu . w metodzie pnf jest wiele technik, które pozwalają dostosować terapię do aktualnego stanu pacjenta i optymalnie przywrócić zaburzoną funkcje mięśni. pnf daje bardzo dobre rezultaty w usprawnianiu chorych po udarach. wykorzystywane wzorce w terapii są składowymi ruchów czynności dnia codziennego. przygotowują do nauki chodu, obracania się, prawidłowego chwytu. rehabilitacja po urazach, udarach, w sm... postępowanie rehabilitacyjne w ośrodkach rehabilitacji angażujące pracę specjalistów oraz sprzętu do ćwiczeń i fizykoterapii stanowi nieocenioną pomoc dla poszkodowanych chorobą. na efektywność rehabilitacji mają wpływ przede wszystkim możliwie najszybsze podjęcie zabiegów, dobór metod rehabilitacji, systematyczność i okres jej prowadzenia. to fakty znane. jak można wspomóc i przyspieszyć rehabilitację w chorobach i po urazach powodujących osłabienie mięśni, niedowłady, spastyczność, miejscowe zaburzenia ukrwienia doskonale sprawdziły się urządzenia do stymulacji tens przezskórna stymulacja nerwów i tems przezskórna stymulacja mięśni. najnowsze generacje sprzętu posiadają oprogramowanie do ćwiczeń mięśni grup mięśni, które działając w cyklu poprawa ukrwienia, stymulacja włókien wolnokurczliwych, stymulacja włókien szybkokurczliwych, rozluźnienie, pobudzenie do usunięcia metabolitów po ćwiczeniu umożliwia skuteczne działanie lecznicze. zasilany bateriami paluszki mały i lekki 100gram stymulator jest bezpieczny i umożliwia terapię w domu, przy łóżku chorego. zabiegi mogą być stosowane np.3 razy dziennie po 20 - 50 minut. daje to w sumie 1 - 2 godzin efektywnego treningu ! kilkuminutowy zabieg tems w gabinecie fizykoterapii nie przynosi wiele. u osób niezdolnych do samodzielnego ruchu, zewnętrzna stymulacja pomaga szybciej odbudować łuk odruchowy i na drodze biofeedback'u zachęca pacjenta do ćwiczeń pokazując, że ruch jest w ogóle możliwy. stymulacją można wzmacniać wybrany mięsień np. głowę przyśrodkową m. czworogłowego uda co bywa niemożliwe w innych technikach rehabilitacji. stymulacja nie obciąża stawów, układu krążenia, nie angażuje czasu, kosztów dowozu pacjenta, nie ma żadnych działań ubocznych, praktycznie nie grozi podrażnieniami skóry co zdarza się często przy elektrodach gumowych. trudno przecenić rolę utrzymania właściwego krążenia, pobudzenia unerwienia autonomicznego i somatycznego w zapobieganiu degradacji zarówno tkanek jak i sprawności czuciowo - ruchowej. właściwe programy i ułożenia elektrod samoprzylepnych pozwalają na obniżenie spastyczności. koszt specjalistycznego stymulatora o wymienionych parametrach to około 400 zł. po zakończeniu rehabilitacji stymulator można zwrócić otrzymując zwrot 100 zł. inne wskazania do stosowania stymulacji to ból przewlekły, ból nowotworowy, nietrzymanie moczu lub stolca, przewlekłe zaparcia i inne. o tym jednak w następnym artykule. zainteresowanych proszę o korespondencję na adres sprzedawanie nadzieji. odkąd założyłem serwis centrum polskiej rehabilitacji, codziennie do naszej redakcji wpływają niezliczone prośby o pomoc finansową od rodziców chorych dzieci. w ostatnim czasie obserwuję cos szczególnie niepokojącego, znakomita większość listów jest zadziwiająco podobna i dotyczy prośby o pomoc w zebraniu często niebagatelnej sumy najczęsciej 15000 zł! potrzebnej na rehabilitacje dziecka w specjalistycznym ośrodku, bez której chory maluch nie ma szans na wyzdrowienie. korespondując z tymi osobami nie raz miałem ochotę wsiąść w samochód i pojechać do takiego ośrodka i popatrzeć w oczy ludziom którzy potrafią w tak perfidny sposób grać na uczuciach rodziców, którzy dla dobra dziecka są w stanie oddać własne serce. ... być może jestem jeszcze za młody albo za głupi żeby to zrozumieć lub po prostu nie znam się kompletnie na biznesie, ale moim zdaniem osoby które w ten sposób "piorą mózgi" tym ludziom powinno się podać do sądu jak za zwykłe naciągactwo. jak można inaczej nazwać jak nie złodziejem, rehabilitanta biorącego takie pieniądze od osób, które najczęsciej i tak żyją na granicy nędzy i dawno już wydały wszystkie oszczędności na leczenie dziecka, wmawiając mu przy tym że rehabilitacja jest niezbędna dla wyzdrowienia dziecka. gdybym chociaż troszeczkę się na tym nie znał i gdyby chodziło o moje dziecko też pewnie gotów byłbym się zapożyczyć, a nawet żebrać wśród obcych mi ludzi wiedząc że pieniądze mogą je uzdrowić lub chociaż pomóc, ale na miłość boską przecież 15000zł wydane na rehabilitacje w ośrodku nie pomoże nic więcej niż konsekwentna rehabilitacja prowadzona przez samych rodziców! ludzie z chorymi dziećmi są zwykle bardzo rozżaleni tym co się przydarzyło ich potomkowi i są w stanie chwycić się wszystkiego, jeżeli widzą tylko cień nadzieji na poprawę tej sytuacji. wykorzystywane jest to moim zdaniem przez nieuczciwe osoby i firmy, które wymyślają coraz to nowe rewelacyjne metody rehabilitacji, które kosztują coraz więcej pieniędzy i nie wnoszą tak na prawdę nic nowego. przykładowo wiele się mówiło swego czasu o pająku do dzisiaj wiele ośrodków wmawia ludziom, że mało kto ma w ośrodku to swietne urządzenie, nie wspominając o tym że jego mniejszą wersję można kupić sobie za kilka złotych do domu i to przy wykorzystaniu refundacji z kasy chorych! czy jeszcze głośniejsza sprawa z "kombinezonami kosmicznymi" który mim zdaniem był jest największym numerem tego typu w polsce. proszę mnie tutaj źle nie zrozumieć, uważam że rehabilitacja jest niezbędna i generalnie każda z tych metod ma swoje dobre strony, ale wmawianie ludziom, że jest to rewelacja i kasowanie za to strasznych pieniędzy jest sprawą wysoce niemoralną. zupełnie dla mnie niezrozumiały jest fakt, że koszty rehabilitacji w róznych ośrodkach potrafią się różnić nawet dziesięcioktrotnie! coś tutaj chyba jest nie tak? trzymając się tematu dzieci z porażeniem mózgowym, to widziałem już bardzo wiele tak chorych dzieci, jak i rozmawialem z ich rodzicami. już na pierwszy rzut oka widoczne jest to, że najczęsciej stan tych dzieci jest bardzo ściśle skorelowany z czasem włożonym w ich rehabilitacje. bezwględnie w najlepszym stanie są jednak dzieci, których rehabilitację prowadzą sami rodzice! oczywiście muszą być oni odpowiednio przeszkoleni przez lekarza/rehabilitanta, jednak znakomitą część rehabilitacji prowadzą samodzielnie w domu. wymaga to dużego poświęceniu się dziecku, oraz zgromadzenie sprzętu rehabilitacyjneho w domu większość jest refundowana!, jednak rehabilitacja prowadzona w ten sposób jest wiele skuteczniejsza niż nawet najlepszy ośrodek. nie chciałbym tutak skrzywidzić wielu bardzo dobrym placówek, które uczą rodziców jak postępować z maluchem oraz niekiedy stanową jedyną odskocznię od codzienności dla rodziców i szansę podzielenia się swoimi problemami z innymi to też bardzo ważne. tyle tylko, że tego typu ośrodki nie muszą reklamować się tym, że jako jedyny ośrodek w kraju może pomoć, oraz nigdy turnus tam nie kosztuje 15000zł... tak jak mówie, znaczenie takich ośrodków jest bardzo duże dla rehabilitacji, ale nikt nie powinien ich przeceniać i wmawiać ludziom nieprawdziwych rzeczy. Żeby mój artykuł był rzetelny napisze również o wrażeniach osób które wróciły po takiej "kosmicznej" rehabilitacji kosmiczna jest oczywiście cena i miałem okazje wymienić z nimi wrażenia. przyznać trzeba że zwykle są to ośrodki dobrze wyposażone oraz gwarantujące bardzo intesntywną rehabilitacje. dziesięciodniowy turnus to istna mordęga dla dziecka które jest przez cały dzień zmuszane do najróżniejszych ćwiczeń, ale przyznać trzeba że pod koniec efekty są widoczne na pierwszy rzut oka i jest przyjmowane z wielkim entuzjazmem przez rozdziców. niestety bardzo szybko okazuje się, że poprawa jest tylko chwilowa i po powrocie do domu wszystko się cofa do stanu wyjściowego, na co odpowiedź jest zawsze jedna... jeżeli chce pan/pani żeby efekty utrzymały się dłużej konieczna jest kolejna wizyta w ośrodku. wytłumaczyć ten fenomen można bardzo prosto każda osoba poddana bardzo intensywnym ćwiczeniom fizycznym po 10 dniach nabierze dobrej formy i będzie to widoczne, ale wystarczy przestać ćwiczyć i bardzo szybko znowu wrócimy do stanu wyjścia. reasumując uważam, że rehabilitacja jest potrzebna, również ta w ośrodkach rehabilitacyjnych pod warunkiem że kosztuje przyzwoite pieniądze, lub poprostu kogoś na nią stać nie mam nic przeciwko rehabilitacji za 50000zł jeżeli tylko ktoś ma na to pieniądze, ale uważam za wysoce nieetyczne wmawianie ludziom, że taka rehabilitacja jest niezbędna, że jako jedyna może pomóc dziecku, lub wciskanie ludziom pseudonaukowego bełkotu odnośnie nowych "cudownych" metod rehabilitacji. dla rodziców mam radę, żeby zamiast rozpaczliwie szukać pieniędzy na kolejne turnusy rehabilitacyjne zainteresowały się jak można samemu pomóc dziecku, prowadząc codzienną rehabilitację we własnym domu dzięki wskazówkom lekarza prowadzącego rehabilitację który ma obowiązek nie tylko pokazać ćwiczenia jakie należy wykonywać z dzieckiem, jak również polecić odpowiedni sprzęt rehabilitacyjny który może w tym pomóc. mam wielką nadzieję, że nikt nie poczuł się urażony moimi spostrzeżeniami, a szczególnie rodzice którzy pokładają tak wielkie nadzieje w tego typu rehabilitacji. być może jestem w błedzie i ktoś napiszę własny komentarz do mojego artykułu będę bardzo wdzięczny za wszelkie głosy w tej sprawie! jestem mamą dziecka niepełnosprawnego ruchowo. ja również wysłałam na wasz adres prośbę o pomoc finansową na rehabilitację mojego syna w specjalistycznym ośrodku. gdy po raz pierwszy zajrzałam na tę stronę, była na niej zamieszczona prośba rodziców dziewczynki o pomoc, co sugerowało, że takie apele będą tu zamieszczane. zainteresowanym podaję strony, gdzie takie apele są zamieszczane bez nazywania nas rodziców żebrakami. http//www.dzieci.org.pl, http//www.ispdn.qnet.pl, http//pomoc.bitstudio.com.pl, http//www.akcjasos.pl. myślę, że większość rodziców dzieci niepełnosprawnych jadących na turnus rehabilitacyjny ma świadomość, że dziecko na takim turnusie nie zostanie cudownie uzdrowione, że to tylko kolejny etap długiej drogi do samodzielności. dla mnie i mojego dziecka jest to bardzo atrakcyjna forma rehabilitacji. gdy pojechałam z dzieckiem na turnus, to od czasu choroby syna był to po raz pierwszy czas kiedy odpoczęłam przede wszystkim psychicznie. nie czułam tego wewnętrznego przymusu, by każdą wolną chwilę poświęcać na ćwiczenia z dzieckiem. syn był zachwycony pobytem w ośrodkumówił nawet, że trochę mieszka w domu, trochę w ośrodku.oczywiste jest, że same turnusy nie załatwią całej rehabilitacji. jednak w ośrodku są dużo większe możliwości.nie jestem w stanie zaoferować dziecku w domu tego co ma na turnusie. nie mam warunków, by trzymać w domu konia, wannę do hydromasażu, stołu do magnetostymulacji. prawdę mówiąc to nie wiem nawet czy oferowany przez was pionizator prawie pająk zmieściłby się w moim mieszkaniu i jakie możliwości manewru miałoby w nim dziecko. przecież rodziny dzieci niepełnosprawnych nie zawsze są zamożne i nie stać ich na bardzo duże mieszkania. rodzicom, którzy nie poświęcają swojego czasu na rehabilitację dziecka w domu, nie będzie się również chciało marnować czasu na poszukiwanie sponsorów. a z tym znajdowaniem sponsorów nie jest chyba najgorzej. osobiście znam rodziny, które jeżdżą na turnusy co drugi miesiąc nie płacąc z własej kieszeni. zgadzam się, że 15000zł za turnus to przesada, dlatego jeżdżę do ośrodka, w którym turnus kosztuje 2500zł dla dziecka z opiekunem. dopóki będę znajdować sponsorów, będę jeździć na turnusy rehabilitacyjne. dziękuję w tym miejscu tym, dzięki którym były możliwe dotychczasowe wyjazdy. a może to obrzydzanie turnusów na tej stronie ma inne podłoże? może naczelny chce zwiększyć sprzedaż oferowanego na tej stronie sprzętu rehabilitacyjnegozresztą bardzo dobrego-mamy w domu fotelik i rowerek? bo myśląc logicznie to wygląda tak gdy ośrodek zakupi kilka sztuk jakiegoś sprzętu rehabilitacyjnego, to korzysta z niego w ciągu roku w czasie turnusów wiele, wiele dzieci, a gdyby nie wyjeżdżały to każde z nich musiałoby mieć ten sprzęt w domu. Żartowałam... a załatwienie refundacji z kasy chorych jest często bardziej skomplikowane niż znalezienie sponsorów. przy okazji pozdrawiam kujawsko-pomorską kasę chorych, w której od czerwca 2000 roku załatwiam balkonik. nadziei nikt nie sprzedaje. nadzieję mam w sobie i widzę ją w oczach mojego dziecka. niestety, by ją móc zrealizować całą resztę trzeba dokupić. z pozdrowieniami pytanie mam już ściągnięte kody żródłowe mozilli i nie mogę jej w żaden sposób zainstalować, jak mam to zrobić, czy ktoś mi pomoże? przy próbie instalacji lang pl pojawia się błąd -202 oraz -21 co to oznacza? mam zainstalowaną mozille 0.9.8 a problem taki, że galeon w v1.0 podczas instalacij szuka rejestracji mozilli. pytanie, jak zarejestrować mozille? co oznacza błąd 239 oraz błąd xxx podczas instalacji lang pl/reg pl/innych pakietów xpi? czy przed instalacją nowszej wersji mozlli naży odinstalować starą, czy można zrobić nakładkę? które rozwiązanie jest lepsze? bo jeśli lepiej się pozbyć starej wersji to w takim razie jak odinstalować mozille? czy mozilla wymaga zainstalowania javy z osobnego instalatora np. java jre 1.3.1 lub ibm java? czy ma to wpływ na jej działanie i wyświetlanie stron www po instalacji polskich ustawień językowych mozilla nie uruchamia się i wyświetla się tylko komunikat o błędzie "błąd parsowania xml niezdefiniowana jednostka obszar chrome//messenger/content/messenger.xul numer linii 48, kolumny 29 gdzie znajdę artykuł dotyczący instalacji polskich pakietów w trybie offline? czy można instalować pakiety lang pl i reg pl w mozilli dla beosa. mam zainstalowaną mozillę 0.9.5 2001101117 lub inną starszą wersję i chciałbym dograć polską wersję. nie wiem do którego katalogu wgrać pliki lang pl i reg pl i z której wersji? czy mozillę można zainstalować na systemie "solaris 8"? jeśli tak to która wersja? po instalacji 0.9.9 zniknął mi 'sajdbar' jest tylko szare pole w tym miejscu i nie można dodawać nowych paneli. instalowałem mozillę po odinstalowaniu poprzedniej wersji system win98 se pl. jakie ustawienia za to odpowiadają? podczas instalacji napotkałem bład o komunikacie"archiwum browser.xpi jest uszkodzone". co mam robić? jak można odinstalować mozille 0.9.9pl .w panelu strowania nie widać aby program był zainstalowany, jak również nie ma deinstalatora. system operacyjny w98se i w2000. program sciagniety z waszej strony. podczas instalacji mozilli, na samym początku pojawia się błąd xpcom-204 no_instal_script. po zainstalowaniu najnowszej mozilli 1.0, wystapił taki oto problem. otoz nawigatora nie moge wcale uruchomic, pozostale sie uruchamiaja. sek w tym, ze podczas uruchamiania nawigatora, wszystko sie wiesza. witam, polecenie configure w galeonie nie wykonuje się poprawnie. twierdzi ze mozilli brak i tyle. a mozilla jest, binarka jest w /usr/local/mozilla. co muszę jeszcze poustawiać? kiedy bedzie wersja polska na mac os 9? czy jest mozliwosc udostepnienia archiwum mozilli bez instalatora tak aby tylko recznie przegrac pliki a nie instalatorem, instalator pomimo, ze ladny to nie wygodny trzeba urychamiac xy dla roota i kasuje mi wszystkie pluginy. nie mogę znaleźć na stronie internetowej informacji na temat wymagań systemowych dla najnowszej wersji przeglądarki buil 1.0 rc2. przy próbie instalacji w windows 95b pojawia się błąd 1114 could not load c\windows\temp\ns_temp\xpcom.ns\bin\xpistub.dll. czy oznacza to, że nie ma możliwości zainstalowania tej wersji przeglądarki w systemie, który podałem? czy minimalne wymagania to windows 98? czy istnieje jakis inny sposób instalacji skórek a nie tylko przez internet? moge to zrobić offline? jak wstawić sajdbar na stronę www? ktora wersja mozilli jest najnowsza? bo raz sa daty a raz inne cyferki. jak zainstalować przeglądarkę? czy można zainstalować mozillępl obok starego netscape'a 4.x i dodać jeszcze nowego netscape'a 6 lub 7 pod win98? potrzebne do sprawdzania stron w różnych przeglądarkach. używam do obsługi poczty netscapa 4.7 mam tam dwa profile do dwóch różnych kont pocztowych. czy jest możliwe zainstalowanie mozilli tak, aby zainportowała/wgrała zawartość tych skrzynek lub chociaż jednej. czy jest również możliwe przeniesienie listy kontaktów książkę adresową. czy istnieja jakieś skiny do najnowszej wersji mozilli nie mogę odinstalować wersji 0.9.9pl lub innej. pojawia się błąd 161 install log folder not found. co z tym zrobić? proszę o poradę. pzdr m. używałem mozilli 1.0, której interfejs był dość mocno spolszczony. po jej odinstalowaniu i instalacji wersji 1.2a mam wariant angielsko-polski, pomieszanie z poplątaniem w okienkach dialogowych, w menu itp. - jak to naprawić? co to są błądy crc? nie mogę przez nie zainstalować mozilli. po zaladowaniu strony glownej na pasku stanu mam "zainstaluj polskie ustawienia regionalne". o co tu chodzi? w opcjach mozili nie znalazłem takowych ustawien? mac czy istnieje wersja mozilli dla systemu mac os x lub starszego libstdc++, debian, redhat w trakcie próby instalacji mozilli 1.1 pod systemem linux - debian 3.0 wyświetlany jest błąd "error in loading shared libraries libstdc++-libc6.1-1.so.2 cannot open shared object file no such file or directory". w systemie nie mam tej biblioteki. z drugiej strony miałem wcześniej zainstalowaną mozillę, która pochodziła z pakietu .deb na cd. oczywiście przed instalacją nowej wersji programu mozillipl po polsku, usunąłem starą wersję angielską. po nieudanej próbie instalacji nowej polskiej wersji z powrotem zainstalowałem standardową wersję występującą w debianie 3. program działa mimo, że nie ma w systemie w/w biblioteki. jak temu zaradzić i skąd pobrać i jak ewentualnie zainstalować brakującą bibliotekę? jesli chce zainstalowac mozille w systemie macos x to skad wziac instalacje? czy ta dla systemu linux bedzie odpowiednia? m.k. Ściągnołem mozille.nie umiem rozpakować ani nic więcej. proszę o pomoc! jak zainstalować plik .xpi np. spiderzilla.xpi. nie wiem jak zainstalowac proktora 0.9 na win98 moze ktos mi pomoze prosze. do czego służą pliki reg-pl... oraz addons... w dziale pobierz zainstalowałem mozillę 1.0.1 i dwa powyższe komponenty, ale nie wiem, po co. jak odinstalowac mozille 1.2.1 z systemu ms windows brakuje kluczy w rejestrze zaraz po zainstalowaniu! czy to normalne? na podstawie jakiego netscepa napisana jast mozilla 1.3 6.x czy 7.x? odpowiedź mam już ściągnięte kody żródłowe mozilli i nie mogę jej w żaden sposób zainstalować, jak mam to zrobić, czy ktoś mi pomoże? upewniam się, że nie chcesz instalować wersji binarnej mozilli, tak? jeżeli nie, pomocny może okazać się artykuł w dziale pomoc. jeżeli jednak chcesz samemu skompilować mozille ze źródel, to wszystkie czynności zostały wyjaśnione na stronie. jeżeli nadal z czymś będą problemy, zapraszam na forum. proszę o podanie szczegółów dotyczących swojego środowiska, wersji kodu i informacji o błędach jakie występują. powrót na górę przy próbie instalacji lang pl pojawia się błąd -202 oraz -21 co to oznacza? błąd 202 access_denied użytkownik nie ma odpowiednich praw dostępu. błąd 215 read_only plik nie może zostać usunięty ponieważ ustawiono atrybut tylko do odczytu. pliki lang pl i reg pl należy instalować będąc zalogowanym na konto, z którego zainstalowano mozillę. można też po instalacji mozilli zmienić atrybuty plików, wykonywalne chmod 777, inne chmod 666 uwaga pliki bedą dostępne dla wszystkich użytkowników. dokładnie. jeżeli mozilla została zaistalowana globalnie przez administratora systemu root to tylko administrator może zainstalować pliki z polskimi ustawieniami językowymi. potrzebne są prawa zapisu do katalogu, w krórym zainstalowano mozillę zazwyczaj /usr/local/mozilla. jeżeli polskie pliki językowe zostały już kiedyś zainstalowane w systemie, to podczas instalacji nowego pakietu należy przełączyć się na interfejs angielski, tak aby pakiet polski nie był wykorzystywany wtedy występują problemy z prawami dostępu do plików, które są używane. dotyczy to zwłaszcza systemu windows. więcej o kodach zwracanych podczas instalacji pakietów xpi można znaleźć w tym dokumencie. powrót na górę mam zainstalowaną mozille 0.9.8 a problem taki, że galeon w v1.0.3-3 podczas instalacij szuka rejestracji mozilli. pytanie, jak zarejestrować mozille? mozilli nie trzeba rejestrować. galeon szuka katalogu instalacyjnego mozilli, ponieważ korzysta z wielu jej bibliotek. proszę przesłać treść komunikatu jaki pojawia się podczas instalacji galeona - prawdopodobnie jednak należy podać ścieżkę dostępu do mozilli standardowo jest to /usr/local/mozillla. powrót na górę co oznacza błąd 239 oraz błąd xxx podczas instalacji lang pl/reg pl/innych pakietów xpi? w artykule kody instalacji xpi zostały opisane kody zwracane podczas instalacji pakietów xpi wraz z proponowanymi rozwiązaniami problemów powodujących błędy. bład 239 błąd podczas rejestracji chrome jest związany zazwyczaj z błędami 202 i 22 należy pamiętać, że pakiety z polskimi ustawieniami językowymi jak i wszelkie inne pakiety xpi muszą być instalowane przez administratora systemu root lub osobę, która zainstalowała mozillę. powrót na górę czy przed instalacją nowszej wersji mozlli naży odinstalować starą, czy można zrobić nakładkę? które rozwiązanie jest lepsze? bo jeśli lepiej się pozbyć starej wersji to w takim razie jak odinstalować mozille? zalecana aktualizacja tak, odinstalowanie poprzedniej wersji mozilli jest zdecydowanie zalecane przez instalacją nowej wersji. w systemie windows można skorzystać ze standardowego deinstalatora zaznaczyć mozillę, a następnie nacisnąć na dodaj/usuń. w systemie linuks instalator angielskiej wersji mozilli wykryje poprzednią instalację i zaproponuje usunięcie katalogu mozilli. w instalatorze mozillipl wysępują problemy z wykrywaniem poprzednich instalacji, dlatego zalecane jest ręczne usunięcie katalogu instalacyjnego mozilli przed uruchomieniem instalatora. w obu przypadkach windows oraz linux główny katalog mozilli można zupełnie bezpiecznie usunąć ręcznie, za pomocą eksploratora windows lub rm -r /usr/local/mozilla linux. nie należy usuwać katalogów mozilli za zawartością profili windowsdane aplikacjimozilla lub $home.mozilla jeżeli chcemy zachować stare ustawienia, pocztę, książkę adresową itp. usunięcie katalogu instalacyjnego mozilli nie powoduje usunięcia jakichkolwiek danych zachowanych przez użytkowników w profilach. więcej o profilach mozilli > mozillapl profile powrót na górę czy mozilla wymaga zainstalowania javy z osobnego instalatora np. java jre 1.3.1 lub ibm java? czy ma to wpływ na jej działanie i wyświetlanie stron www tak. podstawowy instalator mozilli nie zawiera środowiska uruchamiania javy java re z racji rozmiaru pakietu zazwyczaj ponad 8mb. ponadto w wielu przypadkach java re jest już zainstalowana w systemie przez inne przeglądarki lub programy. dlatego na początku należy upewnić się, czy środowisko javy nie jest już zainstalowane w systemie. w windows java zazwyczaj jest instalowana w katalogu program filesjavasoftjre1.3.1... lub /usr/lib/java w linuksach. Ścieżka może się różne w zależności od wersji javy i firmy, która jest jej autorem. w mozilli 0.9.8 można zaznaczyć opcję /szukaj przy starcie wtyczki java/ w kategorii edycja > preferencjacje > moztweak - dodatkowe ustawienia> nawigator, co spowoduje że mozilla będzie automatycznie przeszukiwała standardowe katalogi w poszukiwaniu wtyczki java uwaga w przypadku, gdy java została wgrana w niestandardowym katalogu wtyczka może nie zostać odnaleziona. jeżeli mozilla nie jest sama w stanie odnaleźć wymaganych plików javy należy postąpić zgodnie z wyjaśnieniami do pytania o wtyczki java. powrót na górę po instalacji polskich ustawień językowych mozilla nie uruchamia się i wyświetla się tylko komunikat o błędzie "błąd parsowania xml niezdefiniowana jednostka obszar. należy pamiętać, że polskie ustawienia językowe lang i reg pl będą działały tylko z odpowiadającą im wersją mozilli zatem np. plik lang pl o identyfikatorze 0.9.8 będzie współpracował poprawnie tylko i wyłącznie z mozillą milestone 0.9.8. możliwa jest instalacja pakietów językowe w wersjach testowych /nightly/ jednak prawdopodobnie nie będą działały, ponieważ niemal każdego dnia zmieniają się jakieś stringi w mozilli, umiemożliwiając uruchamianie poszczególnych komponentów. powrót na górę gdzie znajdę artykuł dotyczący instalacji polskich pakietów w trybie offline? dokument opisujący instalację polskich ustawień językowych do oglądania w trybie offline nie został jeszcze zaktualizowany. w chwili obecnej dostępne są artykuł najlepiej otworzyć w przeglądarce, a następnie zapisać stronę na dysku komputera oraz animacja w formacie wmv lub divx które mogą okazać się pomocne podczas instalacji. wymagane do instalacji pliki można pobrać z działu /wydania > aktualne wydanie polskiej mozilli powrót na górę czy można instalować pakiety lang pl i reg pl w mozilli dla beosa. jeśli działają oryginalne pakiety lang i reg en-us, to nasze pl-pl też powinny działać. proszę na bieżąco informować o postępach ; wszystkie pakiety mozilli tworzone są w oparciu o mechanizm xpi cross platform install, co umożliwia instalację tego samego pakietu na wirtualnie dowolnej platformie sprzętowo-systemowej. nasze ustawienia językowe nie są tu wyjątkiem, powinny zainstalować się na każdym komputerze, na którym możliwa była instalacja mozilli. powrót na górę mam zainstalowaną mozillę 0.9.5 2001101117 lub inną starszą wersję i chciałbym dograć polską wersję. nie wiem do którego katalogu wgrać pliki lang pl i reg pl i z której wersji? gorąco 2x! zachęcam do pobrania najnowszej wersji mozillipl. w stosunku do 0.9.5 wprowadzono bardzo wiele ulepszeń i poprawiono ogrom błędów, całość działa zdecydowanie szybciej i rzadziej się zawiesza. poza tym polska wersja mozilli zawiera moduł do sprawdzania pisowni z polskim słownikiem oraz moz-tweak - zestaw wielu ciekawych preferencji, dzięki którym można dotrzeć do mało znanych, choć ciekawych ustawień. jeżeli jednak jest to niemożliwe proponuje pobrać pakiety lang i reg z 23 października 200 najlepiej skopiować je na lokalny dysk i otworzyć przez menu /plik > otwórz plik/, a następnie potwierdzić instalację. po zainstalowaniu 2 plików należy zmienić interfejs na język polski w kategorii edit > preferences > appearance oraz appearance > content packs. powrót na górę czy mozillę można zainstalować na systemie"solaris 8"? jeśli tak to która wersja? tak. od dawna każde wydanie mozilli przygotowywane jest również dla systemów suna. zgodnie z informacjami dla wersji 0.9.9 należy zainstalować poprawki 109147-09, 108434-02, and 108435-02 ze strony sunsolve.sun.com, błąd 88205. w przypadku solaris 8 64bit. przed instalacją mozilli należy zainstalować bibliotekę /libstdc++/. odpowiednie pakiety zostały przygotowane przez firmę nestcape - sun netscape 6 install package. następnie można pobrać mozillę sparc z katalogu ftp. po instalacji mozilli można zainstalować polskie ustawienia językowe klikając na odnośniki /bezpośrednia instalacja plików/ na górze strony. powrót na górę po instalacji 0.9.9 zniknął mi 'sajdbar' - jest tylko szare pole w tym miejscu i nie można dodawać nowych paneli. instalowałem mozillę po odinstalowaniu poprzedniej wersji system win98 se pl. jakie ustawienia za to odpowiadają? ustawienia mozilli zapisywane są w profilu użytkownika artykuł o profilach prawdopodobnie profil jest uszkodzony proponuję najpierw usunąć plik panels.rdf z katalogu z profilem i ponownie uruchomić mozillę. jeśli to nie pomoże, proszę utworzyć nowy profil użytkownika. czasami pomaga również wyłączenie i włączenie wyświetlania sajdbaru przez menu widok lub naciśnięcie f9. powrót na górę podczas instalacji napotkałem bład o komunikacie"archiwum browser.xpi jest uszkodzone". co mam robić? podczas pobierania pliku instalatora archiwum .exe zostało uszkodzone, proszę pobrać ponownie archiwum. jeżeli problem będzie się nadal powtarzał, proszę się z nami skontaktować. powrót na górę jak można odinstalować mozille 0.9.9pl .w panelu strowania nie widać aby program był zainstalowany, jak również nie ma deinstalatora. system operacyjny w98se i w200 program sciagniety z waszej strony. proszę po prostu usunąć katalog /mozilla.org/mozilla więcej informacji na forum . powrót na górę podczas instalacji mozilli, na samym początku pojawia się błąd xpcom-204 no_instal_script. błąd ten występuje na niektórych konfiguracjach windows xp ponieważ plik instalacyjny "install.js" komponentu xpcom jest dekompresowany do niewłaściwego katalogu temp. w najnowszej wersji mozilli błąd powinien zostać poprawiony. powrót na górę po zainstalowaniu najnowszej mozilli 1.0, wystapił taki oto problem. otoz nawigatora nie moge wcale uruchomic, pozostale sie uruchamiaja. sek w tym, ze podczas uruchamiania nawigatora, wszystko sie wiesza. czy poprzednia wersja mozilli została odinstalowana? jeśli nie, proszę odinstalować mozillę, a następnie ponownie zainstalować nową wersję. powodem takiego działania może również być współużytkowanie profili razem z netscape 6 - w tym wypadku wystarczy założyć nowy profil dla mozilli. powrót na górę witam, polecenie configure w galeonie nie wykonuje się poprawnie. twierdzi ze mozilli brak i tyle. a mozilla jest, binarka jest w /usr/local/mozilla. co muszę jeszcze poustawiać to jest pytanie, które zostanie najpełniej zaadresowane na liście dyskusyjnej galeona != mozilla. najprawdopodobniej konfigurator galeona nie wyszukuje mozilli w tym katalogu lub wymaga odpowiedniej wersji mozilli. powrót na górę kiedy bedzie wersja polska na mac os 9? zespół mozillapl nie dysponuje odpowiednimi zasobami do przygotowania wersji instalatora dla systemu macos, jednakże dostępne na stronie pliki xpi z polskimi ustawieniami językowymi lang pl, reg pl można zainstalować w odpowiadającej wersji mozilli na dowolnym systemie macos, freebsd, solaris, hpux itp. należy pobrać wersję milestone z mozilla.org, a następnie zainstalować odpowiadające pobranej wersji pliki xpi. powrót na górę! czy jest mozliwosc udostepnienia archiwum mozilli bez instalatora? tak aby tylko recznie przegrac pliki a nie instalatorem, instalator pomimo, ze ladny to nie wygodny trzeba urychamiac xy dla roota i kasuje mi wszystkie pluginy . mozilla.org udostępnia skompresowane archiwum zip, którego nie trzeba instalować wystarczy rozpakować w katalogu docelowym. do tak "zainstalowanej" mozilli można następnie zainstalować polskie ustawienia systemowe w postaci plików xpi. zespół mozillapl nie udostępnia w tej chwili wyłącznie plików mozilli. powrót na górę nie mogę znaleźć na stronie internetowej informacji na temat wymagań systemowych dla najnowszej wersji przeglądarki buil 1.0 rc2. przy próbie instalacji w windows 95b pojawia się błąd 1114 could not load c\windows\temp\ns_temp\xpcom.ns\bin\xpistub.dll?. czy oznacza to, że nie ma możliwości zainstalowania tej wersji przeglądarki w systemie, który podałem? czy minimalne wymagania to windows 98? ten błąd występował w poprzednich wersjach mozilli rcx. w wydaniu mozilli 1.0 jest już poprawiony. zawsze powinna być możliwa instalacja mozilli systrybuowanej w postaci archiwum .zip, które nie wymaga instalacji. mozillę w postaci archiwum rozprowadza wyłacznie mozilla.org - odpowiedni plik należy rozpakować w katalogu docelowym, a następnie zainstalować pliki z polskimi ustawieniami. pomocny może być artykuł o instalacji plików. instalacja pakietów powrót na górę czy istnieje jakis inny sposób instalacji skórek a nie tylko przez internet? moge to zrobić offline? tak, schemat należy zapisać na lokalnym dysku, a następnie otworzyć w mozilli poprzez wybranie plik->otwórz plik działa tylko dla plików typu .xpi jeśli na stronie jest dostępna tylko wersja instalacyjna, należy wykonać następujące kroki przykład oparty na stronie. skopiować do schowka adres odnośnika instalacyjnego prawy klik->kopiuj adres odnośnika skopiowany adres odnośnika. na dysk zapisujemy plik - adres pliku jest drugim parametrem funkcji installtrigger.installchrome, być może trzeba będzie dodać pełną scieżkę jesli jest to tylko nazwa pliku tworzymy mały plik html, plik html zapisujemy w tym samym katalogu co plik schematu. otwieramy w mozilli nasz mały plik html i klikamy "instaluj!" ; powrót na górę jak wstawić sajdbar na stronę www? sajdbary nie służą do wyświetlania bezpośrednio na stronie, tylko w pasku sidebar przeglądarki - każdy użytkownik musi dodać wybrany sajdbar do swojej kolekcji sidebarów. więcej o technologii sidebar można przeczytać na stronie netscape mozillipl. powrót na górę ktora wersja mozilli jest najnowsza? bo raz sa daty a raz inne cyferki. hmmm... ta, która ma aktualną datę lub najwyższy numerek ;? są dwa rodzaje oznaczeń ciąg z datą - buildid 2002060611 - mozilla z dnia 6 czerwca 2002, godzina 11 lub numerkowe stosowane przy oznaczeniu głównych wersji - 1.0 - mozilla 1.0 powrót na górę jak zainstalować przeglądarkę? pobrać ją z naszego działu pobierz, a następnie kliknąć dwukrotnie na plik instalatora windows lub wprowadzić komendę /tar zxvf mozilla && mozilla-installer/mozilla-installer linux./ powrót na górę czy można zainstalować mozillępl obok starego netscape'a 4.x i dodać jeszcze nowego netscape'a 6 lub 7 pod win98? potrzebne do sprawdzania stron w różnych przeglądarkach. tak. należy tylko pamiętać, aby każda z tych przeglądarek miała odrĘbny profil, w innym przypadku mogą i będą występować problemy. powrót na górę używam do obsługi poczty netscapa 4.7 mam tam dwa profile do dwóch różnych kont pocztowych. czy jest możliwe zainstalowanie mozilli tak, aby zainportowała/wgrała zawartość tych skrzynek lub chociaż jednej. czy jest również możliwe przeniesienie listy kontaktów książkę adresową. oczywiście jest to możliwe. w większości przypadków mozilla automatycznie przeniesie wszystkie ustawienia, oraz dane książek adresowych, zachowane wiadomości itp. w tym przypadku istnienie 2 lub więcej profili może być bardziej korzystne założenie jednego profilu mozilli, do którego można zaimportować dowolną ilość starych kont pocztowych z netscape nawigatora lub innych programów pocztowych używających standardowego formatu mbox używając funkcji importuj w menu narzędzia kuriera poczty. w podobny sposób można zaimportować zakładki, po uruchomieniu menedżera zakładek ctrl b. powrót na górę czy istnieja jakieś skiny do najnowszej wersji mozilli schematy skiny lub skórki dostępne w mozilli są zgromadzone w kilku miejscach. generalnie należy instalować schemat tylko w odpowiadającej mu wersji mozilli, próba instalacji schematu niezgodnego z zainstalowaną wersją mozilli może być skutkiem różnych problemów zawieszanie, problemy z uruchomieniem, nieprawidłowe elementy menu itp. w niektórych przypadkach stare schematy będą również działały w nowszych wersjach mozilli - najlepiej przetestować to na zupełnie nowym profilu. serwery udostępniające schematy. tworzenie nowych schematów zostało min. opisane na stronie netscape. powrót na górę nie mogę odinstalować wersji 0.9.9pl lub innej. pojawia się błąd 161 install log folder not found. co z tym zrobić? proszę o poradę. pzdr m. mozilla nie zapisuje żadnych istotnych danych w rejestrze windows, dlatego w każdym przypadku deinstalacji wystarczy usunąć katalog instalacyjny mozilli więcej o położeniu katalogów i plików mozillipl. podobnie jest w systemie linuks. aby usunąć wpisy starszych wersji mozilli w komponencie usuń/dodaj programy systemu windows, gdy został uprzednio usunięty katalog instalacyjny mozilli, konieczna jest edycja rejestru. powrót na górę używałem mozilli 1.0, której interfejs był dość mocno spolszczony. po jej odinstalowaniu i instalacji wersji 1.2a mam wariant angielsko-polskojęzyczny pomieszanie z poplątaniem w okienkach dialogowych, w menu itp. - jak to naprawić? należy wybrać polski język zarówno treści jak i pakiety językowe w kategorii edycja | preferencje | wygląd | język i treści, a następnie zrestartować przeglądarkę. niekiedy konieczne jest przełączenie interfejsu na język angielski, zrestartowanie przeglądarki wyłączenie i włączenie jej, a następnie ponowne przełączenie się na język polski. efekt ten można również uzyskać usuwając plik xul.mfl lub xul.mfasl w zależności od używanego systemu operacyjnego, znajdujący się w katalogu profilu użytkownika. z tym problemem spotkają się w szczególności osoby, które zainstalują wyłącznie polskie pakiety językowe w wersji przeglądarki pobranej z mozilla.org powrót na górę co to są błądy crc? nie mogę przez nie zainstalować mozilli. błąd crc cyclic redundancy codes wynika zazwyczaj z błędów podczas pobierania plików i wskazuje na uszkodzenie pobranego pliku. w tym przypadku należy ponownie pobrać cały plik instalacyjny mozilli, usuwając uprzednio istniejący plik, powrót na górę po zaladowaniu strony glownej na pasku stanu mam "zainstaluj polskie ustawienia regionalne". o co tu chodzi? w opcjach mozili nie znalazłem takowych ustawien? najbezpieczniej instalować od razu całe archiwum mozillipl, która domyślnie zawiera wszystkie ustawienia w języku polskim. najprawdopodobniej należy zainstalować ponownie pakiet reg pl - należy pamiętać, że wersja pakietu xpi reg pl musi odpowiadać zainstalowanej wersji mozilli. więcej o instalacji pakietów językowych. powrót na górę! mac czy istnieje wersja mozilli dla systemu mac os x lub starszego? tak. w tej chwili nie udostępniamy jeszcze mozillipl dla maców jednak można pobrać odpowiednią wersję mozilli bezpośrednio z ftp.mozilla.org/pub/releases i następnie zainstalować polskie ustawienia językowe. pomocny może być artykuł o pakietach językowych. powrót na górę libstdc++, debian, redhat w trakcie próby instalacji mozilli 1.1 pod systemem linux - debian 3.0 wyświetlany jest błąd "error in loading shared libraries libstdc++-libc6.1-1.so.2 cannot open shared object file no such file or directory". w systemie nie mam tej biblioteki. z drugiej strony miałem wcześniej zainstalowaną mozillę, która pochodziła z pakietu .deb na cd. oczywiście przed instalacją nowej wersji programu mozillipl po polsku, usunąłem starą wersję angielską. po nieudanej próbie instalacji nowej polskiej wersji z powrotem zainstalowałem standardową wersję występującą w debianie 3. program działa mimo, że nie ma w systemie w/w biblioteki. jak temu zaradzić i skąd pobrać i jak ewentualnie zainstalować brakującą bibliotekę? odpowiedź na to pytanie można znaleźć na naszym forum naukowym. powrót na górę jesli chce zainstalowac mozille w systemie macos x to skad wziac instalacje? czy ta dla systemu linux bedzie odpowiednia? m.k. system operacyjny gnu/linux nie jest zgodny z systemem mac os x, tak więc mozilla dla gnu/linuksa nie będzie działać pod macintoshem. mozillapl nie oferuje aktualnie pakietów dla mac os x, ale można pobrać wersję mozilli dla mac os x ze strony mozilla.org/releases, a następnie stąd zainstalować dodatek lang-pl-build-id-numer_wersji.xpi, gdzie numer_wersji powinien się zgadzać z numerem wersji zainstalowanej mozilli z mozilla.org. powrót na górę Ściągnołem mozille.nie umiem rozpakować ani nic więcej. proszę o pomoc! jeśli masz plik z mozillą ściągnięty ze strony mozilla.org lub mozillapl.org to wystarczy 2 razy na nim kliknąć i uruchomi się instalator - to wszystko nie trzeba niczego rozpakowywać! powrót na górę jak zainstalować plik .xpi np. spiderzilla.xpi pliki .xpi są zazwyczaj umieszczone na stronie jako linki czasem odnoszą się bezpośrednio do pliku .xpi a czasem do skryptu, który uruchamia ten plik. po kliknięciu na taki odnośnik pojawi się okienko z informacja o instalacji. należy zaczekac aż pasek dojdzie do końca i uruchomić ponownie mozillę. od tego czasu dodatek bedzie dostępny. powrót na górę nie wiem jak zainstalowac proktora 0.9 na win98 moze ktos mi pomoze prosze - w dziale pobierz znajdziesz odnośnik do najnowszej wersji. należy na niego kliknać a proctor zainstaluje się sam. po zakończeniu procesu instalacji należy ponownie uruchomić mozillę. powrót na górę do czego służą pliki reg-pl... oraz addons... w dziale pobierz zainstalowałem mozillę 1.0.1 i dwa powyższe komponenty, ale nie wiem, po co. służą one do dodawanie polskich ustawień takich jak np. język polski. te dwa dodatki nie trzeba instalować w mozillipl, tylko w mozillach obcojęzycznych. powrót na górę jak odinstalowac mozille 1.2.1 z systemu ms windows brakuje kluczy w rejestrze zaraz po zainstalowaniu! czy to normalne? wiemy to wystąpił mały błąd który w następnych wersjach już sie nie powtarza. zeby odinstalować mozillę 1.2.1 trzeba przejść do katalogu windows np c\windows i odnalezc plik mozillauninstall.exe i uruchmić go. problem ten jest tylko w wersji 1.2.1 w pozostalych dziala opcja odinstalowywania z dodaj/usuń programy. powrót na górę na podstawie jakiego netscepa napisana jast mozilla 1.3 6.x czy 7.x? na podstawie żadnego, to netscape jest robiony na podstawie mozilli dodam, że netscape jest robiony na podstawie mozilli 1.0.x. powrót na górę traktat o unii europejskiej 1 listopada 1993 r., określając jej cele, podkreśla konieczność popierania postępu społecznego oraz wysokiego poziomu zatrudnienia, działania na rzecz osiągnięcia trwałego i zrównoważonego rozwoju poprzez wzmacnianie ochrony praw i interesów obywateli państw członkowskich, rozwijanie unii jako obszaru wolności, bezpieczeństwa i sprawiedliwości. artykuł 2 stwierdza, że równość kobiet i mężczyzn jest jednym z celów unii mających się przyczynić do harmonijnego i trwałego rozwoju gospodarczego, podnoszenia standardu i jakości życia, spójności gospodarczej i społecznej. dla osiągnięcia tego celu państwa członkowskie zobowiązane są do zbliżania swoich ustawodawstw w stopniu koniecznym dla funkcjonowania wspólnego rynku. ponadto muszą popierać koordynację polityki zatrudnienia, prowadzić politykę społeczną, wzmacniać ekonomiczną i społeczną spójność. artykuł 136 stwierdza, że wspólnota ma popierać i uzupełniać działania państw członkowskich w dziedzinie równości na rynku pracy. równy status kobiet i mężczyzn na rynku pracy jest niezbędny do poprawy warunków pracy i życia, właściwej ochrony socjalnej, dialogu między pracodawcami a pracownikami, rozwoju zasobów ludzkich i zwalczania marginalizacji społecznej. w tym celu rada może przyjmować dyrektywy ustanawiające minimalne wymagania w tym zakresie. artykuł 14 stanowi " każde państwo członkowskie zapewni zastosowanie zasady jednakowego wynagrodzenia mężczyzn i kobiet za jednakową pracę lub pracę o jednakowej wartości. dla celów niniejszego artykułu, za wynagrodzenie uważa się zwykle uposażenie podstawowe lub minimalne oraz wszelkie inne korzyści świadczone w gotówce lub naturze, które pracownik otrzymuje bezpośrednio lub pośrednio w związku ze swoim zatrudnieniem od swojego pracodawcy. równość wynagrodzenia, bez dyskryminacji ze względu na płeć, oznacza, że a wynagrodzenie za tę samą pracę obliczane na podstawie akordu będzie ustalone w oparciu o jednakową jednostkę wymiaru; b wynagrodzenie za pracę obliczane na podstawie czasu pracy będzie jednakowe dla tego samego stanowiska pracy. rada, postępując zgodnie z procedurą określoną w artykule 251 i w porozumieniu z komitetem ekonomicznym i społecznym, może przyjąć środki mające na celu zastosowanie zasady jednakowych możliwości i jednakowego traktowania mężczyzn i kobiet w sprawach zatrudnienia i zawodowych, włącznie z zasadą jednakowego wynagrodzenia za pracę jednakowej wartości. zasada jednakowego traktowania nie powinna powstrzymywać państw-stron, zmierzających do zapewnienia pełnej równości kobiet i mężczyzn, przed utrzymaniem lub wprowadzeniem takich szczególnych udogodnień, które ułatwiłyby niedoreprezentowanej płci pracę zawodową, bądź zapobiegły niekorzystnym aspektom kariery zawodowej lub je rekompensowały." w swoim orzeczeniu z roku 1971 trybunał sprawiedliwości uznał, że artykuł ten może być stosowany bezpośrednio. każdy może powołać się na ten artykuł skarżąc państwo członkowskie tzw. charakter wertykalny skargi, bądź inną osobę charakter horyzontalny. artykuł ten stosuje się też do umów zbiorowych o pracę. sądy krajowe, jeśli uznają, że artykuł ten został rzeczywiście naruszony, mogą uznać dyskryminacyjne rozwiązania za niedopuszczalne nie czekając na konsultacje stron będących w sporze. prawo powoływania się na ten artykuł przysługuje analogicznie osobom pozostającym na utrzymaniu pracownika bądź korzystających z zabezpieczeń socjalnych po jego śmierci . artykuł 141, zgodnie z wyrokami trybunału odnosi się tylko do dyskryminacji bezpośredniej określonej w tym artykule, tzn. naruszenia zasady równej płacy za pracę o tej samej wartości. reguła ta nie jest już bardzo rygorystycznie przestrzegana. można się powoływać na artykuł 141, jeżeli sprawa może zostać zakwalifikowana jako dotycząca wynagrodzeń. w efekcie pracownicy niepełnoetatowi mogą powoływać się na artykuł 141, gdy stawka ich wynagrodzenia nie odpowiada stawce wynagrodzenia pracownika na pełnym etacie, jeżeli potrafią dowieść, że jest to dyskryminacja ze względu na płeć w związku z tym, że kobiety stanowią większość pracowników na niepełnym etacie. czy polacy mają czuć się winni zbrodni w jedwabnem. jacek Żakowski polemizuje z janem tomaszem grossem ta książka to bomba atomowa z opóźnionym zapłonem. tak została zaprojektowana i wykonana przez jana tomasza grossa. jej autor zresztą nie ukrywa, że chodzi mu o to, by emocjonalny ładunek umieszczony w "sąsiadach" wprowadzić do polskich sumień i tam go zdetonować. to ma być koniec dobrego samopoczucia polaków - koniec fałszywej pychy sprawiedliwych wojennej europy, koniec mitu jedynych, którzy nie mieli nic wspólnego ze zbrodniami hitlera. to wszystko się janowi tomaszowi grossowi w dużym stopniu udało. w tak dużym, że po przeczytaniu "sąsiadów" trudno dojść do siebie. gdyby dzieło o takim ładunku emocji i okrucieństwa ktoś chciał wyemitować w polskiej telewizji, musiałby je opatrzyć czerwonym kwadratem. a jednak obawiam się, że także ci Żydzi i polacy, którzy nerwów ze stali nie mają i którzy nigdy nie przeczytają "sąsiadów", będą teraz żyli nie tylko w świetle na nowo odkrytej prawdy, lecz także w gęstym cieniu tej książki. człowiek pisze, a pan bóg słowa nosi, więc oczywiście dzisiaj nie wiadomo, kto co z "sąsiadów" zrozumie i kto jakie wyciągnie z nich wnioski. nie wiemy, ile przybędzie w publicznej świadomości prawdy, a ile wrogości; ile pojawi się światła, a ile groźnego cienia. nie znamy dziś bilansu, nie wiemy, ile zostanie rozbudzonych sumień, a ile niebezpiecznych emocji; ile historycznych upiorów gross ostatecznie przebije osinowym kołkiem, a ile obudzi do życia. ale skłamałbym, twierdząc, że ta książka nie napawa mnie lękiem. dręczące pytania ten lęk ma trzy źródła. pierwszym są fakty. potworna zbrodnia dokonana w jedwabnem. przerażająca, odpychająca i zawstydzająca - bez względu na szczegóły, o które historycy długo się będą spierali, bo licznych detali po 60 latach definitywnie zweryfikować się być może nie uda. przerażająca, odpychająca i zawstydzająca bez względu na to, ile dokładnie było ofiar, ilu było uczestników zbrodni, ilu żądnych krwi gapiów, ilu polaków przerażonych szaleństwem sąsiadów pozamykało się w domach i dlaczego tak niewielu odważyło się udzielić prześladowanym pomocy; bez względu także na to, ilu hitlerowców przysłano do jedwabnego i jaką część winy ponoszą polscy, a jaką niemieccy zbrodniarze. po prostu trudno mi uwierzyć, że tak niedawno i tak niedaleko - niecałe 60 lat temu, niespełna 200 kilometrów od miejsca, gdzie mieszkam - coś takiego mogli zrobić ludzie. zwykli, prości ludzie, europejczycy, może nasi sąsiedzi. i aż strach pomyśleć, że to coś, co ich do takiej zbrodni wówczas popychało, być może wciąż w nich w nas we mnie gdzieś głęboko siedzi. skoro już o tym wiemy, inaczej zaczynamy patrzeć w oczy naszych sąsiadów, a także w nasze własne oczy. czy pan z naprzeciwka umiałby zatłuc małą dziewczynkę orczykiem? czy ze szwagrem grałby potem jej śliczną odpiłowaną główką jak futbolową piłką? czy głowę jej ojca roztrzaskałby kamieniem? czy pani z parteru pobiegłaby szabrować mieszkanie na siódmym, gdy pan z trzeciego paliłby jego lokatorów w stodole? gdzie kto z nas by się znalazł?... kto siedziałby przerażony w zamkniętym mieszkaniu, gdy mordują sąsiadów?... kto biegałby po mieście - jak laudański - szalony żądzą mordu? kto by się ciekawie przyglądał? a także skoro - jak zapewniał poeta - "tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono" - gdzie ja bym się znalazł? co by się z moimi sąsiadami i ze mną stało, gdybyśmy przeżyli w jedwabnem wojnę i dwa lata sowieckiej okupacji? czy też byśmy ulegli podobno panującej tam wówczas anomii? gdy się przeczyta "sąsiadów", trudno się od tych pytań opędzić. w cieniu oświęcimia to prawda, że gross nie mówi nam może zbyt wiele nowego o ludzkiej naturze. po bośni i ruandzie trudno nas zaskoczyć ludzkim okrucieństwem. i także, niestety, nie mówi nic nowego o polskiej kulturze, bo już dobrze wiadomo, że rzeczy potworne sąsiedzi różnych nacji a wśród nich polacy robili sobie podczas wojny na terenie wschodniej małopolski. a nawet, mam wrażenie, nie wnosi zbyt wiele do litanii win wobec starszych braci, bo już znacznie wcześniej można było przeczytać, co polskim zbrojnym grupom zdarzało się robić podczas wojny z ukrywającymi się po lasach Żydami. ale po holocauście - jakkolwiek by to było kontrowersyjne - masowy mord dokonany z udziałem polaków na ich żydowskich sąsiadach, znajomych od pokoleń z imienia i nazwiska, na dodatek w jakimś porozumieniu z gestapo, ma dodatkową wymowę. chociaż każde życie ma tę samą wartość, u generacji żyjących w bliskim cieniu kominów majdanka i oświęcimia naturalnym odruchem jest przecież zwiększona wrażliwość na okropności właśnie żydowskiego losu. w 1941 roku karolak i laudański ani o majdanku, ani o oświęcimiu nie mogli mieć pojęcia. czy doświadczenie holocaustu powstrzymałoby ich od zbrodni?. w tym sensie i ja jestem wdzięczny janowi tomaszowi grossowi za to, że swoją książką próbuje tę wrażliwość podtrzymać czy raczej rozbudzić. lecz sposób, w jaki to robi, też napawa mnie lękiem. nie wiem, czy właśnie w cieniu oświęcimia i w cieniu jedwabnego można tak rozmawiać. nie twierdzę, że tak rozmawiać nie wolno. ale właśnie czy można? czy tak jest rozmawiać roztropnie? słusznie? sprawiedliwie? czy to jest odpowiedzialne? czy zabić może społeczeństwo? odpowiedzialność jest w tej książce problemem kluczowym. bardziej nawet niż prawda, do której gross ma sądząc po jego podejściu do źródeł stosunek "ponowoczesny", subiektywizujący. chodzi mu raczej o winę. kto jest tej zbrodni winny? kto zabił? gross odpowiada "zabiło społeczeństwo". dokładnie brzmi to tak "tysiąc sześciuset jedwabińskich Żydów zamordowali nie żadni hitlerowcy ani enkawudziści, ani ubecy, tylko społeczeństwo". ma na myśli polskie społeczeństwo miasteczka jedwabne. taką tezę w oparciu o faktograficzny materiał, którego wartość analizuje prof. tomasz szarota, postawił liczący się socjolog, absolwent yale, profesor poważnego nowojorskiego uniwersytetu. postawił ją w książce, która niebawem ukaże się także w stanach zjednoczonych, a potem zapewne w niemczech i w paru innych krajach. nie rzucił jej mimochodem. nie stawiał jej ot, tak sobie. ta teza jest potrzebna, by egzemplifikować inną tezę, mówiącą, że w okupowanej przez hitlerowców polsce "ludność miejscowa, bezpośrednio biorąca udział w mordowaniu Żydów, robiła to na własne życzenie". a ta z kolei teza prowadzi do kluczowego - jak się wydaje - publicystycznego wywodu "sąsiadów" "czy aby tutaj nie kryje się ważna cząstka odpowiedzi na pytanie trapiące polską opinię publiczną dlaczego Żydzi mają do polaków tak trwały uraz, zdawałoby się głębiej zakorzeniony niż do samych niemców, którzy przecież byli pomysłodawcami, inicjatorami i głównymi wykonawcami zagłady? ale jeśli w zbiorowej pamięci Żydów sąsiedzi-polacy w rozlicznych miejscowościach mordowali ich z własnej nieprzymuszonej woli - nie zaś z rozkazu, stanowiąc część zorganizowanej formacji mundurowej a więc działając, z pozoru przynajmniej, pod przymusem - to czyż nie są za te czyny, w odbiorze ofiary, jakoś szczególnie odpowiedzialni? bo przecież człowiek w mundurze, który nas zabija, jest w jakimś stopniu przynajmniej funkcjonariuszem państwowym; cywil w tej roli natomiast jest już tylko mordercą". kiedy do tego akapitu dochodzę, czuję, że muszę mu dać odpór. bo odwołując się do języka narodowych kwantyfikatorów, gross podejmuje ryzyko sprowadzenia albo przyczynienia się do kolejnego nieszczęścia. to jest język nieszczęścia dotychczas tezę, że "Żydzi za holocaust bardziej winią polaków niż niemców", czytałem głównie w antysemickich pisemkach. to ją unieważniało. tu wraz z uzasadnieniem referuje ją jako uprawnioną pięćdziesięcioletni amerykański profesor o polsko-żydowskich korzeniach, uczestnik marca, więzień 1968, emigrant 1969 roku, który z całą pewnością antysemitą nie jest. co polak z tym pocznie? pierwsza pokusa, przed którą część z nas stanie - pójść utartym przez pisemka tropem. "Żydzi zawsze pogardzali polskością i nienawidzili polaków, dlatego wstąpili do ub i tam mordowali polskich patriotów, a teraz zohydzają nas światu...". "Żydów fascynowała zawsze i wciąż ich fascynuje niemiecka kultura oraz potęga niemiec, dlatego niemcom mogą wszystko wybaczyć...". "amerykańscy Żydzi nigdy nie mogli uwierzyć, że kulturalni niemcy są zdolni do takich potworności. tak im było wygodniej, skoro w czasach zagłady nie kiwnęli palcem...". "Żydom potrzebne są dobre stosunki z potężnymi niemcami. przeszkadza im w tym holocaust, więc muszą sobie znaleźć innego winnego. my jesteśmy najłatwiejszym łupem. dlatego światowe żydostwo obciąża winą polaków...". nie mogę się taką argumentacją posłużyć. nie mogę też jej rozważać na przykład przywołując reich-ranickiego, który wybrał niemcy, czy edelmana, który wybrał polskę ani nawet nie mogę z taką argumentacją podjąć polemiki, bo odrzucam język, w którym takie poglądy można wypowiedzieć. to nie jest uprawniony język jakiejkolwiek rozmowy. to jest język nieszczęścia. wielu strasznych nieszczęść. język karolaka i braci laudańskich. to język wojny etnicznej. język ludobójstwa. bo skoro "zdradził Żyd w oryginale zapewne byłoby z małej litery, to Żyda należy ukarać". a wówczas dla użytkowników takiego języka nie jest najistotniejsze, którego konkretnie Żyda zatłuką kamieniami. w pewnych okolicznościach zapewne "najlepiej wszystkich" "nie oszczędzając fachowców". gross nas w stronę takiego języka wyraźnie popycha, gdy sam postanawia się do niego odwołać. dla żydowskich użytkowników takiego języka których krewnych lub ziomków mordował laudański mających "do polaków trwały uraz" - nie musi być specjalnie istotne, czy ci polacy tu też zapewne często byłaby mała litera, którzy odczują istnienie owego "trwałego urazu", istotnie mieli wkład w katastrofę zagłady. bo w takim języku, języku totalitarnym "jednostka zerem, jednostka bzdurą", nie ma miejsca na jednostkową krzywdę ani sprawiedliwość. to brzmi jak oczywistość. miałem wrażenie, że w polsce w dużym stopniu nauczyliśmy się tego języka unikać. i to nie tylko na piśmie i w mowie. także w emocjach i w myśleniu o świecie. zresztą nie tylko w polsce. myślę, że w europie przypomnieliśmy sobie grozę takich kwantyfikatorów, patrząc, co działo się w bośni. może nie wszyscy. może nie do końca, ale jednak na ogół ten język odrzucamy. i truchlejemy, gdy obserwujemy jego dziwny renesans w niedalekiej austrii, w niemczech, we francji czy na polskich stadionach. ale jesteśmy czujni. wiemy, czym to grozi. może poniewczasie dotarła do nas wreszcie przestroga nietzschego, że "nie należy kochać ani nienawidzić narodów", więc nie należy ich także oceniać. Że miłość i nienawiść a także "trwały uraz" i "wdzięczność" można słusznie żywić tylko do konkretnej osoby. po katastrofach xx wieku coraz więcej z nas zdaje się nareszcie rozumieć, że w świecie emocji wielka kwantyfikacja po pierwsze jest fałszywa, a po drugie wcześniej czy później prowadzi do zbrodni. rachunek za nieroztropność zgoda - ten język jest naturalny. tysiące lat wrogów i przyjaciół poznawaliśmy po strojach i językach, podobnie jak zwierzęta poznają nieprzyjaciół po ich zapachu i szacie. w naturze tak jest bezpieczniej. ale przez ostatnie pół wieku podjęliśmy w europie bardzo wiele wysiłków, by tę naturę przytłumić, żeby wrogość nieufność, niechęć, lęk i wszelkie generalizacje wobec innych usunąć z katalogu odruchów, by rozumem zgłuszyć etniczne emocje, by kulturą okiełznać niebezpieczną naturę. myślę, że w owym zgłuszaniu mamy spore sukcesy. zwłaszcza że zgłuszanie etnicznych emocji dobrze się komponuje w ewolucji kultury, która na różnych polach od ekonomii aż po teologię dowartościowuje osobę jednostkę, obywatela, konsumenta, człowieka. ale te sukcesy są świeże i zapewne nietrwałe. wątpliwe zresztą, by kiedykolwiek udało się etniczne emocje całkowicie usunąć, bo kultura nigdy jeszcze do końca nie pokonała natury. nawet jednak gdyby w jakiejś przyszłości mogło się to udać, zbyt krótko uczymy się rozmawiać myśleć, czuć językiem "osoby", żeby język "plemienny" nie mógł już w nas wybuchnąć. zresztą on wciąż pobrzmiewa. w polsce ostatnio przycichł, ale w wielu innych krajach brzmi wyraźniej niż kilka lat temu. i czasem zabrzmi groźnie. tym bardziej się dziwię janowi grossowi - który sam ten język kiedyś w polsce słyszał - że gotów jest się teraz do niego odwołać, podejmując ryzyko dożywienia przymierających upiorów. to nie jest przypadek ani przeoczenie. jest to - jak rozumiem - ryzyko podjęte świadomie jako element intelektualnego projektu, w którym uznanie, że "nie ma czegoś takiego jak wina zbiorowa", pozwala jednak janowi tomaszowi grossowi sformułować pytanie, czy myśląc "o dumie narodowej i poczuciu tożsamości zakorzenionych w doświadczeniu historycznym wielu pokoleń - nie jesteśmy również odpowiedzialni za dokonania haniebne przodków i współziomków?". brzmi to z pozoru logicznie. ale to, co logiczne, co aksjologicznie mogłoby być w dużym stopniu słuszne, co zgodne z naturą i co nawet jest jakoś psychologicznie prawdziwe, może być jednak nazbyt niebezpieczne, byśmy się na to beztrosko godzili. nasz świat jest zbyt groźny, ludzka natura jest zbyt nieobliczalna, zło tego świata jest za bardzo realne i o czym wciąż się przekonujemy zbyt płytko ukryte pod warstewką kultury "ci kulturalni niemcy", by intelektualiści mogli beztrosko i bezkarnie stawiać tego rodzaju pytania. to nie znaczy, że chciałbym kogokolwiek karać za głoszone poglądy. ale wiem, że za nieroztropność rozumu, za nazbyt odważne spekulacje wybitnych umysłów - także aksjologicznie solidnie zakorzenione na przykład w idei równości - historia wystawia czasem ludziom makabryczne rachunki. słowa i myśli mogą realnie mordować. dlatego chciałbym tu bardzo zdecydowanie zachęcić do samoograniczenia w imię naszego wspólnego bezpieczeństwa. granice odpowiedzialności samo zestawienie na jednej płaszczyźnie zbiorowej dumy i odpowiedzialności chociaż w sporach o odpowiedzialność zbiorową odwoływali się do niego intelektualiści tej miary, co hanna arendt i jerzy jedlicki wydaje mi się sztuczne, wydumane przy biurku. bo nie przypadkiem w świecie, w którym żyjemy, zasługi i odpowiedzialność są przecież mierzone według odmiennych zasad. Żeby pospolitemu przestępcy wymierzyć sprawiedliwość, trzeba uciążliwego procesu sądowego poddanego surowym rygorom wyrafinowanych procedur. lecz nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie się domagał podobnych procedur poprzedzających przyznanie nagrody. podobnie trudne do przyjęcia byłoby dziś wymierzenie zbiorowej kary np. uczestnikom zamieszek, a zbiorowe nagrodzenie np. policjantów przywracających porządek raczej nie wzbudzi sprzeciwu. teraz, by ten wątek zakończyć, przywołam tischnerowską sentencję z książeczki "jak żyć" "odpowiedzialność człowieka - pisze tam ks.tischner - nie sięga poza granice możliwości skutecznego działania" podobnie w słynnym eseju o odpowiedzialności pisał roman ingarden, mistrz księdza tischnera. kropka. reszta jest bezrozumna i groźna. za tischnerowską zaporą jesteśmy bezpieczni. nie ma miejsca na plemienną nienawiść, bo nie istnieje odpowiedzialność plemienna. odpowiada ten, kto coś niedobrego zrobił lub złu nie zapobiegł, choć miał taką możliwość. wszelkie dalej idące roszczenia są już bezzasadne. nie ma odpowiedzialności za dziadów i pradziadów a zwłaszcza nie ma prawa pociągać kogoś do takiej odpowiedzialności, bo nienarodzeni nie mogli ich przecież powstrzymać. nie ma też odpowiedzialności za współczesnych ziomków ani za nieziomków, gdy na ich działania nie możemy mieć wpływu. jan tomasz gross odpowiada za siebie, a ja odpowiadam za siebie. Żaden z nas nie ma prawa wypominać drugiemu ziomków ani przodków. za takie porozumienie gotów jestem nawet oddać moją dumę z tischnera, z kopernika i także z platona. bo ono stwarza nadzieję uniknięcia nieszczęść i daje większą szansę biologicznego przetrwania. a jednak gdy czytam u grossa o zbrodni w jedwabnem, a także o kłamstwie na pomniku, który tam stoi pół wieku, przeżywam to znacznie bardziej, niż gdy czytam u jagielskiego czy u kapuścińskiego o zbrodniach w afryce. nie tylko z tego powodu, że drażni mnie język dużych kwantyfikatorów, który wyłącznie dlatego, że jestem polakiem, próbuje mnie uwikłać w tę zbrodnię sprzed pół wieku. i nie dlatego, że chodzi o kolejną potworną odsłonę wyjątkowego żydowskiego losu. ale dlatego, że ta sprawa zahacza jednak o jakiś ważny kawałek mojej osobistej odpowiedzialności. tu jest trzecie źródło mojego niepokoju jako czytelnika "sąsiadów". bo w pewnym sensie zgadzam się z janem tomaszem grossem, że "tego rodzaju masowe zabójstwo dotyczy nas wszystkich". co więcej - ono współtworzy mapę zbiorowej odpowiedzialności, w której uznaję swój udział. ale nie w takim znaczeniu, że jestem lub czuję się odpowiedzialny za zbrodnie, które laudański czy karolak - przy pomocy iluś jeszcze mieszkańców miasteczka jedwabne - popełnili przeszło pół wieku temu, gdy mnie nie było na świecie. bez względu na to, jak potwornych rzeczy się tam dopuszczono. lecz w takim, że każdy z nas współodpowiada za to, czy coś podobnego wydarzy się w przyszłości. bo wprawdzie według tischnerowskiej sentencji którą przyjmuję za swoją nie do zaakceptowania jest zasada zbiorowej, ryczałtowej odpowiedzialności za przeszłość wynikającej z przynależności do jakiegokolwiek narodu. ale też według tej samej sentencji nie da się zakwestionować zasady zbiorowej, również narodowej choć nie ryczałtowej!, odpowiedzialności za przyszłość. nie mogłem nic zrobić, żeby uratować bromsztajnów, hurewiczów, piekarzów. ale w jakimś stopniu ode mnie zależy, czy ich los podzielą kiedyś inni. od takiej współodpowiedzialności nikt się nie może uchylić. tu dopiero, zgodnie z dyrektywami tischnera i ingardena - chcemy tego czy nie - zasada współodpowiedzialności wiąże nas ze wspólnotami, do których należymy lokalnymi, etnicznymi, wyznaniowymi, kulturalnymi i politycznymi, bo to te wspólnoty wyznaczają nam "granice możliwości skutecznego działania". nie więzy krwi, nie język, nie miejsce zamieszkania, nawet nie kulturowe dziedzictwo, które przeżywam i z którego czerpię chyba jednak inaczej niż choćby bracia laudańscy, ale tischnerowskie "granice możliwości skutecznego działania" ingarden dopowiada, że chodzi zawsze o działania "własne" i "świadome" decydują o udziale w odpowiedzialności. te granice są oczywiście dla każdego z nas inne, więc każdy z nas ma inny wymiar ingarden pisze - "stopień" odpowiedzialności. stopniowaniu odpowiedzialności ingarden - świadek hitlerowskich zbrodni dokonywanych ryczałtem - poświęca dużą część swoich subtelnych rozważań w "książeczce o człowieku". z natury rzeczy każdy bardziej odpowiada za to, co się dzieje i będzie się działo bliżej, niż za to, co dalej. każdy jest w większym stopniu odpowiedzialny za postawy ludzi z kręgu jego własnego języka i jego własnej kultury, bo tu też mamy przeważnie większe "możliwości skutecznego działania". ten, kto ma większe możliwości, odpowiada bardziej niż ten, kto ma mniejsze. ten, kto więcej wie i lepiej rozumie, ponosi większą odpowiedzialność od tego, kto nie jest w stanie dowiedzieć się ani dokonać prawidłowej oceny. to zwiększa mój niepokój. bo odnoszę wrażenie, że jako wspólnota niezupełnie sprostaliśmy naszej odpowiedzialności i nie wywiązaliśmy się z wyzwania, przed którym postawiło nas doświadczenie jedwabnego. a temu wrażeniu towarzyszy uciążliwe poczucie, że ludzie, których los obdarzył uprzywilejowaną pozycją w dostępie do wiedzy i możliwości mówienia do innych intelektualiści, politycy, duchowni, nauczyciele, dziennikarze - więc ja sam także, zawiedli szczególnie. i wciąż jeszcze zawodzą. wciąż nie potrafimy stanąć na wysokości tamtego wyzwania. dlaczego zawiedliśmy teraz muszę sobie postawić nieprzyjemne pytanie. dlaczego przez z górą 30 lat poszlaki zawarte np. w artykule szymona datnera nie zostały zweryfikowane, nie weszły do publicznego obiegu i nie stały się w polsce przedmiotem debaty? z beztroski? byłaby to kolosalna beztroska. przez zapomnienie? a może przez przeoczenie? ja sam na ten trop nie wpadłem. zabrakło mi wiedzy i pewnie intuicji. ale artykuł datnera miał przecież czytelników. reportaż w "kontaktach" także ktoś przeczytał. ktoś słyszał i czytał referaty prokuratora monkiewicza. więc dlaczego do 2000 roku dotrwało kłamstwo wyryte na pomniku w jedwabnem, gdzie fałszywie napisano, że to tylko "gestapo i żandarmeria hitlerowska" dokonały zbrodni? dlaczego o miejscach takich jak jedwabne nie ma wzmianki w podręcznikach historii? może ci, co wiedzieli, uznali, że to nie jest wystarczająco znaczące? a może z fałszywego wstydu? to nie jest wykluczone, bo naturalne poczucie zbiorowej odpowiedzialności wciąż w nas pokutuje. może z lęku przed pytaniami, które taka wiedza ze sobą przynosi? a może gross ma rację, że przekonanie, iż jest się ofiarą, łatwiej sobie przyswoić, niż uznać odpowiedzialność za popełnione zbrodnie. może gdy rzeczywiście jest się tą ofiarą wojny, okupacji, narzuconego systemu i walczy się o przetrwanie, o zachowanie własnej tożsamości - trudno jest jednocześnie uznawać w sobie winnego? a może nam o tym pisać po prostu nie pozwalano? ale nie wszystko uda się jednak zrzucić na cenzurę. gdyby cenzura robiła kłopoty, datner i jego ówcześni czytelnicy mogli przecież drukować wyniki dalszych badań choćby w paryskiej "kulturze". więc może woleli nie ruszać tej sprawy ze strachu przed podgrzewaniem przeklętych polsko-żydowskich emocji? może w jakimś stopniu prawda o jedwabnem przez tyle lat nie mogła się przebić dlatego, że wciąż nie do końca znikły z polskiej kultury emocje i uprzedzenia, którymi się kierowali karolak i laudański? taka odpowiedź jest zatrważająca. ale czy nie jest w jakiejś części prawdziwa? jeżeli w tym podejrzeniu jest jakaś cząstka prawdy, znaczyłoby to, że któregoś dnia niektórzy z nas mogą się znów stać groźni dla swoich sąsiadów tylko dlatego, że będą oni Żydami, cyganami albo wietnamczykami. warto więc solidnie się zastanowić, czy my przypadkiem i dziś nie zawodzimy, tak jak zawiedli przodkowie oraz współcześni burmistrza karolaka. czy mamy wystarczającą wolę i odwagę, by przeciwstawić się symptomom nienawiści mogącym oznaczać gotowość do zbrodni? czy już mamy pewność, że nasi biskupi, widząc zbliżające się cienie pogromu, zdobyliby się dzisiaj na to, by opuścić pałace, stanąć na ambonie w jedwabińskim kościele i powstrzymać oszalałych ludzi, zanim wymordują sąsiadów? czy w dzisiejszym jedwabnem w warszawie? w radomiu? znalazłoby się dosyć sprawiedliwych, by powstrzymać zabójców? czy nie ma dziś w polsce takiego miasteczka, w którym karolak mógłby zostać burmistrzem? czy mamy dość konsekwentnej odwagi i przenikliwości, by się domagać dowodów, gdy słyszymy pochopne uogólnienia i oparte na domysłach zarzuty? czy w roku 2000 potrafimy znaleźć stosowną odpowiedź dla polityka, który o skinach krzyczących na ulicy "jude raus" mówi, że to "młodzież, która chce się wyżyć"? czy mamy dość woli, by rasistów zatrzymać, zanim poczują, że "przyszła ich chwila"? to jest już obszar naszej odpowiedzialności. z tym musimy coś zrobić. prawda bez emocji podzielam lęk wielu osób przed rozdrapywaniem ran polsko-żydowskich. po obu stronach zarówno uzasadnione, jak niesprawiedliwe i całkiem irracjonalne emocje wciąż jeszcze zbyt cienko siedzą ludziom pod skórą, żeby była możliwa beznamiętna, racjonalna, publiczna debata. tyle o sobie wiemy. nie ma co udawać, że ta historia jest jak każda inna. bo nie jest. pierwiastek irracjonalny jest w niej nieporównanie większy niż w jakiejkolwiek innej. to jednak nie znaczy, że można bezkarnie budować historię na przemilczeniach i kłamstwie. nie znam lepszego lekarstwa na irracjonalne emocje niż solidna wiedza. podobnie jak nie znam lepszego sposobu unikania nieszczęść niż kultywowanie pamięci o nieszczęściach przeszłości. to znaczy, że naszym obowiązkiem jest odkrywanie i opowiadanie prawdy. historia "sąsiadów" uczy nas, że trzeba ją wciąż drążyć i starać się zrozumieć. ale musi to być prawda opowiedziana rzetelnie - bez lęku i bez żadnej taryfy ulgowej, lecz także bez emocji, nadmiernego pośpiechu, bez niepotrzebnych uproszczeń, bez stereotypów, krzywdzących uogólnień i wielkich kwantyfikatorów. dlatego bardzo bym nie chciał, żeby pod wpływem książki jana tomasza grossa na pomniku w jedwabnem umieszczono napis mówiący, że 1600 jedwabińskich Żydów zamordowało miejscowe społeczeństwo. bo to by było kłamstwo nie tylko znów wzmacniające niebezpieczne emocje i groźne stereotypy, ale także rozmywające odpowiedzialność tych, którzy mordowali, i krzywdzące tych, którzy w zbrodni nie brali udziału. a może ważniejszym argumentem jest to, że pamięć ofiar, które w ostatnich minutach życia widziały pełne nienawiści twarze swoich oprawców - bo przecież nie jakieś bezkształtne "społeczeństwo" - wymaga dziś od nas, byśmy na pomniku wykuli imiona i nazwiska morderców? i bardzo bym chciał, żeby w amerykańskim wydaniu swojej wstrząsającej książki jan tomasz gross spróbował zwrócić uwagę jej ewentualnych żydowskich czytelników, że - mimo wszystkich win i zaniedbań naszych dziadów i ojców, a także nas samych - ci Żydzi, którzy "trwały uraz" żywią wobec polaków - nieświadomie i chyba mimowolnie konserwują groźną również dzisiaj logikę tamtej zbrodni. bo - w imię pamięci ofiar i odpowiedzialności za przyszłość - nie tylko nie wolno nam zakłamywać przeszłości, ale także - a może przede wszystkim - nie wolno powtarzać jej błędów. 1945 koniec i początek. co się w 1945 roku w polsce skończyło - wiadomo. trudniej nam już uzgodnić, co się wtedy zaczęło. polska, choć nie w pełni suwerenna, czy raczej "sowiecka okupacja"? właściwie jaką rocznicę obchodziliśmy wyzwolenia czy zniewolenia? gdy uciekli niemcy i przyszli rosjanie, nie martwiliśmy się tak bardzo, jak twierdzą dzisiaj politycy. owszem, setki tysięcy odczuły terror nkwd i ub, ale miliony doznały ulgi po koszmarze okupacji. z radości, że już nie ma niemców, piliśmy więcej niż zwykle, kochaliśmy się intensywniej niż zwykle i bardziej niż o polityce myśleliśmy o tym, jak na nowo ułożyć zrujnowane przez wojnę życie. co się w 1945 roku w polsce skończyło - wiadomo. trudniej nam już uzgodnić, co się wtedy zaczęło. polska, choć nie w pełni suwerenna, czy raczej "sowiecka okupacja"? właściwie jaką rocznicę obchodziliśmy wyzwolenia czy zniewolenia? rywalizują dziś ze sobą dwie wizje historii roku 194 jedna - wywodząca się z czasów prl, kiedy należało mówić, jeśli nie o "heroizmie okresu utrwalania władzy ludowej", to przynajmniej o "entuzjazmie odbudowy". druga - emigracyjna - słowo "wyzwolenie" brała zawsze w cudzysłów, a bez cudzysłowu pisała o "okupacji". nieprawomyślne w kraju słowo "sowiecki" - znak firmowy tej wizji - dziś się repatriowało. a wraz ze słowem wróciła z emigracji cała wizja. te dwie wizje są sprzeczne. albo-albo. bo czy da się pomyśleć "entuzjazm odbudowy w zonie sowieckiej okupacji"? może kłopot bierze się stąd, że najnowsza przeszłość jest w polsce wciąż uwikłana w teraźniejszość; a przeszłość widziana okiem polityka wygląda zupełnie inaczej niż oglądana okiem historyka. polityk ocenia historię z aktualnego punktu widzenia. interesują go raczej konsekwencje przeszłości niż przeszłość sama. oglądana z politycznego punktu widzenia polska a.d. 1945 była "sowiecką okupacją", bo konsekwencją tego, co się wtedy stało, było ubezwłasnowolnienie polski. najwyraźniejszym znakiem zniewolenia było porwanie przed moskiewski sąd 16 przywódców polski podziemnej. publicysta emigracyjny ignacy matuszewski przenikliwie dostrzegł konsekwencje tego, co się wówczas stało "zbrodnia dokonywana w tej chwili w moskwie nad rządem podziemnym państwa polskiego jest zbrodnią straszliwszą w swoich skutkach niż wszystko, czego świadkami byliśmy dotychczas. ... w ciągu tych pięciu lat widzieliśmy więcej zapewne rzeczy straszliwych niż w ciągu pięciu poprzednich wieków. zabito miliony bezbronnych i niewinnych. ... ale ... tamte morderstwa świat potępiał, temu ma przyklasnąć; tamtych zabójców nazywał zbrodniarzami, z tymi ma żyć w przyjaźni". myślę jednak, że tylko nieliczni byli wówczas w stanie - jak matuszewski - zajrzeć za zasłonę przyszłości. kiedy czytam wspomnienia i dzienniki z tamtych lat, widzę, że ludzi przede wszystkim absorbowała proza teraźniejszości trzeba było w końcu gdzieś mieszkać i z czegoś żyć, każdy musiał układać sobie życie od nowa, a nowe czasy oceniano raczej w porównaniu z przeszłością niż ze względu na niejasną przyszłość, którą zwiastowały. najbardziej więc interesuje mnie codzienność roku 194 nie polityczne stanowiska, tylko ludzkie doświadczenia tamtego czasu. odwołuję się często do pamiętników, ale oczywiście każda pamięć jest inna, każdy miał inne doświadczenia. dlatego mam do czytelników, którzy tamten czas pamiętają, serdeczną prośbę napiszcie o swoich doświadczeniach, dobrych i złych, wielkich i małych. niech pamięć nie będzie tylko narzędziem w ręku polityków. ci, tak ostatnio liczni, którzy mówią o "drugiej okupacji", skłonni są zacierać różnice między wojną i pierwszymi latami powojennymi. rekord pobił niedawno publicysta andrzej urbański "jednym z takich błędów, które popełniamy wszyscy, bo tak jest łatwiej, prościej, jest traktowanie epoki 39-56 jako wewnętrznie rozbitej na 39-44, 44-48, 48-5 nie zgadzam się z tym. jest tylko okres 39-56". czyżby więc w ogóle nie było kwestii, czyżby tylko zmienił się kolor munduru okupanta? leszek kołakowski pisał "nie byliśmy krajem suwerennym, oczywiście, ale jeśli założyć, jak chce jan nowak-jeziorański, że suwerenność nie ma stopni, to jednak z całą pewnością są stopnie niesuwerenności. chociaż dawny reżym nie miał społecznej legitymizacji, nie jest też prawdą, by prl od początku do końca żadnego nie miał poparcia i że naród nieprzerwanie dzielił się na garstkę sprzedawczyków i agentów kgb oraz do boju się rwących patriotów, jak należało wnosić czasami z propagandy emigracyjnej. kiedy przyszła armia czerwona 15 stycznia 1945 po lewej stronie wisły, trzeba zaznaczyć, było to wyzwolenie naprawdę, nie tylko dla mnie, podówczas 17 lat mającego i o mądrości politycznej nie imponującej, ale dla ogromnej większości. po latach okupacji, łapanek, mordów, rozstrzeliwań, wysiedleń, ucieczek, oświęcimia i treblinki, nie była to po prostu "druga okupacja", ale powrót do polski, choćby okrojonej natychmiast były polskie szkoły, polskie uniwersytety, teatry, czasopisma, życie nienormalne na pewno, ale dla ogromnej większości nieporównywalne z koszmarem okupacyjnym. wiem, choć nie wiedziałem wtedy, że inaczej to odbierali ludzie, którzy poprzednie pół roku żyli na prawym brzegu, a zwłaszcza ak-owcy wysyłani do łagrów i nieraz zabijani. dziś już nikt nie dojdzie do dobrego opisu ówczesnej percepcji wydarzeń, nie było przecież sondaży opinii publicznej. większość ówczesnego podziemia zbrojnego byli to ludzie wepchnięci w beznadziejną walkę przez stalinowską politykę; części jego jednakowoż wyrodniały, poparcie społeczne było nieporównanie słabsze niż za okupacji niemieckiej i słabło coraz bardziej. ... ogromna większość żyła w poczuciu normalności chwilami tylko przerywanej; ludzie chodzili do szkół i na uniwersytety, wybijali się na rozmaite stanowiska w administracji, żenili się i rozwodzili, nie mając poczucia obcości w stosunku do kraju, gdzie żyli. ... nie ma wielkiego sensu rzutowanie wstecz ideologicznych percepcji dzisiejszych w tę stronę albo drugą, tj. w sensie "był wielki postęp i wielka nadzieja" albo "siedzieliśmy wszyscy w lochach Łubianki", bo nieprawdziwe jest jedno i drugie". pięć tez o okupacji andrzejowi urbańskiemu dedykuję kilka uwag o tym, czym była w polsce okupacja. przede wszystkim, jak to ujął franciszek ryszka, była "wielkim umieraniem". liczba zabitych szła w miliony. wprawdzie podawana przez dziesięciolecia liczba 6 mln 28 tys. ofiar bywa ostatnio uważana za zawyżoną np. lucjan dobroszycki opowiada się raczej za liczbą ok. 4,5 mln ofiar, z czego ok. 2,5 mln to Żydzi, jedno jest pewne nigdy ludzie nie ginęli w polsce tak masowo. po drugie - okupacja była dla polaków okresem całkowitego zduszenia życia publicznego. nie było polskich uniwersytetów ani szkół średnich, inteligenci poza lekarzami i aptekarzami skazani byli na, jak to nazwał kazimierz wyka, "życie na niby". na terenach wcielonych do rzeszy odezwanie się na ulicy po polsku groziło wywózką do obozu koncentracyjnego. praca była, zwłaszcza w reichu, niewolnicza. mój ojciec spędził wojnę w poznaniu. kiedy w roku 1943 skończył 13 lat, musiał siedem razy w tygodniu, po 12 godzin dziennie, pracować w niemieckich warsztatach wojskowych. nie da się ukryć, że dla niego zamiana takiej pracy na naukę w gimnazjum była zamianą korzystną. po trzecie - okupacja wywołała największą w naszych dziejach wędrówkę ludów. liczbę wysiedlonych z terenów włączonych do rzeszy i wywiezionych na roboty oblicza się na ponad 3 mln, na terenach okupowanych przez zsrr 780 tys. polaków wywieziono w 1940 roku w głąb rosji. wszystkim tym ludziom rok 1945 dawał szansę powrotu do domu - nawet jeśli nie znajdował się on już we lwowie, tylko we wrocławiu. po czwarte - okupacja całkowicie zmieniła strukturę polskiego społeczeństwa. 79 proc. zabitych w czasie wojny to byli u nas mieszkańcy miast, tylko 21 proc. - wsi. to głównie wojna, a nie komunistyczna władza, "wprowadziła lud do śródmieścia". tuż po wojnie chłopi stanowili np. 45 proc. mieszkańców wrocławia. dla nich był to niewątpliwy awans socjalny. po piąte - dla wielu wojna była całkowitą ruiną materialną. "pan sobie sprawy nie zdaje, jak skomplikowaną rzeczą jest szklanka herbaty - mówił we wrześniu 1944 roku kazimierzowi wyce, który mieszkał w krzeszowicach pod krakowem, przybyły z warszawy wilam horzyca - trzeba mieć czystą, nie cuchnącą wodę, dużo tej wody, a trupi cuch przesiąka nawet pod ziemią; piec, w którym jest czym zapalić; komin, który nie został przetrącony w połowie i zasypany gruzem, i ciągnie dym; trzeba mieć szklankę, a w czasie obstrzału szkło najpierw się tłucze; trzeba mieć osobny imbryczek na esencję, a łyżeczka, a spodek. dopiero kiedy człowiek nie ma nic, absolutnie nic, nawet własnej łyżeczki, zaczyna oceniać, jak skomplikowaną sprawą jest szklanka herbaty". ludzie, którym wojna zabrała wszystko, naprawdę nie wymagali wiele od pokoju. herosi i szumowiny "myśmy wiedzieli, czym jest braterstwo - pisał jan strzelecki w tomie wspomnień poświęconych pamięci krzysztofa kamila baczyńskiego. - braterstwo oznacza utożsamienie się z kimś drugim, nieoddzielanie jego losu od swojego; więcej nawet - widzenie jego niebezpieczeństwa wyraźniej niż swego, doznanie, że jego śmierć jest trudniejsza do przeżycia niż własna". w imię tej bohaterskiej solidarności baczyński i jego jakże liczni towarzysze poświęcili życie. prawda baczyńskiego to jest wielka prawda o konspiracji, o okupacji; ale jest też prawda mała, prawda życiowej prozy, prawda tadeusza borowskiego z "pożegnania z marią". ta nieheroiczna prawda mówi, że nawet ci, którzy konspirowali, też w końcu musieli z czegoś żyć. coś mówi o tym borowski, coś - kazimierz wyka w "Życiu na niby". nie da się zrozumieć prozy życia w roku 1945, szabru, bimbrownictwa, czarnego rynku - jeśli zapomni się o nienormalnym życiu gospodarczym pod okupacją. a jak pisał tuż po wojnie kazimierz wyka, wojna oznaczała wprawdzie dla jednych nędzę i upadek, ale dla innych "fantastyczne kariery finansowe i łatwość zarobku". wyka ukuł pojęcie "gospodarki wyłączonej" - wyłączonej od jakiejkolwiek moralnej odpowiedzialności, bo pracowało się przecież "na cudzym", a nawet "na wrogim". ta moralność pracy przetrwała zresztą wojnę. w "gospodarce wyłączonej" lenistwo, przemyt i złodziejstwo mogły awansować do rangi patriotycznych cnót. oczywiście, za przewóz rąbanki czy handel walutą groziły srogie kary, ale to jeszcze nie powód do pisania, że ">czarny rynek< dewizami był jedną z form walki z najeźdźcą" - jak to uczynił niedawno historyk okupacji czesław Łuczak. jednym z przejawów demoralizacji wojennej, którym szczególnie martwił się wyka, była łatwość w sięganiu po cudze. owszem, "robotnik kradł i musiał kraść", bo gdyby jadł tylko kartkowy przydział, to najzwyczajniej umarłby z głodu. ale były w czasie okupacji okoliczności demoralizujące szczególnie - zwłaszcza łatwy dostęp do majątku mordowanych. i korzystano z niego, niestety, pełną garścią. "formy, jakimi niemcy likwidowali Żydów, spadają na ich sumienie. reakcja na te formy spada jednak na nasze sumienie. złoty ząb wydarty trupowi będzie zawsze krwawił, choćby już nikt nie pamiętał jego pochodzenia" - pisał tuż po wojnie wyka. ale musiało minąć aż 40 lat, żeby jan błoński podjął jego myśl w słynnym artykule "biedni polacy patrzą na getto" 1987. stanowczo woleliśmy myśleć o złu, którego doznaliśmy, niż o tym, któreśmy sami nauczyli się zadawać. narodziny szabru uczeni nie są pewni, kiedy słowo "szaber" weszło do powszechnego użytku w polszczyźnie. językoznawca witold doroszewski pisał, że w czasie powstania warszawskiego. historyk tomasz szarota, specjalista od okupacyjnego życia codziennego, uważa, że wcześniej - w czasie plądrowania likwidowanych żydowskich gett. pewne jest tylko to, że słowo pochodzi z gwary warszawskiej. przedwojenni rzemieślnicy nazywali szabrem rodzaj pilnika, a złodzieje - dłuto, którego używało się do włamań. stąd "szabrować" - notowano już przed wojną - znaczyło w złodziejskiej gwarze "włamywać się, otwierać". daruję sobie opis powojennej eksplozji szabru, bo zrobił to niedawno mariusz urbanek w "polityce", przypomnę tylko jego okupacyjną prehistorię. 18 września 1942 roku organ ak "biuletyn informacyjny" pisał, że polska ludność otwocka, rembertowa i miedzeszyna "w pamiętnym dniu likwidacji getta w otwocku w parę godzin po tym barbarzyńskim fakcie, w nocy zaraz zjechała furmankami i rozpoczęła grabież pozostałego mienia żydowskiego. wywożono wszystko, co pod rękę popadło, wyłamywano drzwi i okna, półki, deski z podłóg, nie mówiąc o meblach, ubraniach i bieliźnie, które pierwsze padły ofiarą rabunku. ... w imię najszczytniejszych haseł boskich i ludzkich zaklinamy was rodacy, byście nie poniżali się do roli szakali". wielki szaber powojenny zaczął się natychmiast po ucieczce niemców. niemcy sami dali przykład, kiedy uciekając w 1944 roku z generalnej guberni ogołocili ją ze wszystkiego, co tylko mogło im się w rzeszy przydać. wywozili bydło, zboże, a nawet złom i makulaturę kilkadziesiąt tysięcy ton!. "rychło zaczął się rabunek, zrazu nieśmiało, później coraz odważniej - pisał wyka o pałacu w krzeszowicach, który w czasie wojny był siedzibą gubernatora hansa franka. - czynili go miejscowi. dobrze pamiętam tę kobietę, która z dywanu ..., wziąwszy najpierw u siebie dokładną miarę, taką szerokość i długość wycinała po bordiurze, jaka jej była potrzebna do sionki. nic nie pomagało. ... Świeżo tegoż dnia upieczeni >milicjanci<, mundurów oni nie mieli, sami pomagali w grabieży". irena krzywicka znakomicie wychowana dama z literackich salonów, trzeba tu przypomnieć, którą wyzwolenie zastało w siedlisku pod zalesiem, tak wspominała chwilę ucieczki niemców "pobiegłyśmy i przyciągnęłyśmy jakieś dziwne rzeczy. Łóżko żelazne z metalowym materacem, jakąś puszkę marmolady. zresztą już było w tym składzie sporo ludzi ze wsi, grabili, co się dało. uważałam, że mają świętą rację, bo wszyscy byli ograbieni w jakiś sposób przez niemców". zęby bermana grabież nie ustała z przejściem frontu. rosjanie wywozili całe fabryki, nie tylko zresztą z ziem należących przed wojną do niemiec, ale i np. z Łodzi i poznania; jak opowiadał mi ojciec, u cegielskiego doszło nawet do strzelaniny z polską milicją. aleksander jackowski, obecnie redaktor naczelny kwartalnika "polska sztuka ludowa - konteksty", w roku 1945 urzędnik msz, opisuje w nie opublikowanych jeszcze wspomnieniach co się działo, kiedy wysłał protest w sprawie tych rekwizycji do radzieckiego ambasadora. wezwał go jakub berman, wiceminister spraw zagranicznych i szara eminencja ppr, i powiedział tylko "coś ty narobił...". ambasador już do bermana dzwonił, kazał list "w zębach zabrać z powrotem". "berman wrócił, sponiewierany, ze spuszczoną głową. nie mógł nam spojrzeć w oczy. - wiecie - powiedział - on mi to naprawdę kazał zabrać w zębach". teatrolog zbigniew raszewski notuje we wspomnieniach, co odpowiedział mu znajomy na pytanie, jak jednym słowem określiłby żołnierzy radzieckich "no, rabuśnicy to oni są...". "biblioteki trzeba było wciąż przed nimi bronić - wspominał późniejszy kolega raszewskiego z "pamiętnika teatralnego", historyk teatru bohdan korzeniewski, który w styczniu 1945 roku pilnował biblioteki uniwersyteckiej w warszawie. - co pewien czas we framudze, pozbawionej nawet ram okiennych, ukazywały się ogromne walonki, potem zadarte poły waciaka, a potem na korytarz z rzędami półek spadał ciężko woźnica w czapce z nausznikami. prostował się z powolną ostrożnością, ale w chwilę później zadziwiająco lekkim, myśliwskim krokiem biegł między półki, wyciągał pierwszą z brzegu książkę, wyrywał ze środka garść kartek, pstrykał zapalniczką i świecąc sobie dymiącym płomykiem przeglądał półki. w razie podejrzenia, że coś może być ukryte za książkami, zrzucał całe rzędy na kraty podłogi. przyłapany na rabunku, nigdy nie tracił sennego spokoju. rozmowa miała zawsze ten sam przebieg, niemal rytualny. - wy tu czego - pytałem rzeczowo, gdyż to działało znacznie skuteczniej niż wybuchy gniewu, do których uciekałem się na początku moich utarczek. - a niczego - odpowiadał zagadnięty. - tak sobie, popatrzeć. ... - Że też wam nie wstyd... - wstydzić się nie ma czego, jak kto jest niewinny. myślicie może, że my nie wiemy, co to jest kultura? bez kultury w ogóle żyć się nie da. to, jak powiadają, artykuł pierwszej potrzeby. ... na tym jednak nie kończyły się nasze kłopoty. zdarzały się zupełnie nieoczekiwane. - bardzo pana przepraszam - dopadł mnie zdyszany woźny - ale napytają nam jeszcze jakiej biedy. w szkole głównej, w tej dużej sali na pierwszym piętrze, dobrali się do eksponatów w formalinie. jeszcze się potrują! w ogromnej pustej sali róg długiego stołu obsiadło pięciu żołnierzy. ... w chwili, kiedy wszedłem, jeden z nich w samym środku trzymał uniesioną nad stołem wielką mątwę ociekającą płynem i przyglądał się jej z badawczą uwagą. drugi przychylał do ust oburącz szklane naczynie, w którym ten okaz był zakonserwowany. inni patrzyli na pijącego z pytaniem w oczach. wszystko to robili z powolnością, jaką czasami widuje się we śnie. moje wejście ledwo zechcieli dostrzec, chociaż wbiegłem gwałtownie. - co ty robisz, człowieku? - krzyknąłem podbiegając do stołu. - otrujesz się. przecież to formalina. Żołnierz ostrożnie postawił naczynie, jakby to była miska z zupą, otarł wierzchem dłoni obfity zarost i niedbale sięgnął po karabin leżący tuż pod ręką. nawet go nie podniósł. przesunął tylko lufę w moją stronę. - poszoł won, durak - powiedział z tą cierpliwą wyrozumiałością, z jaką traktuje się dzieci albo idiotów. - to nie żadna formalina. to spirytus. wtedy wszyscy zwrócili do mnie twarze zupełnie pozbawione wyrazu, jakby byli zaprzątnięci jakąś żmudną myślą, która odgradza od rzeczywistości. w niczyich oczach nie pojawił się błysk świadczący, że mnie widzą. zasnuwała je zaduma trudna do nazwania. była w niej nuda, cierpliwość i tęsknota do czegoś, co nie jest z tego świata. ... brodacz trzymający wciąż mątwę w podniesionej ręce wolno zbliżył ją do nosa, powąchał i z westchnieniem zawodu położył na stole. - lepiej dla ciebie będzie, człowieku - powiedział życzliwie w moim kierunku, nie obdarzając mnie nawet spojrzeniem - jeżeli sobie zwyczajnie stąd pójdziesz. pewnie wiesz, że jest wojna i nikt nie musi się tłumaczyć, jak strzeli, i nawet, jak kogo zabije. po co ci to?" akcja korzeniewskiego na nic się nie zdała. nazajutrz na dziedzińcu biblioteki przybyła rosyjska mogiłka - z napisem "poległ za ojczyznę". pijani wolnością pito wtedy, oj, zdrowo. nie tylko rosjanie. wolność, czymkolwiek miała dla nas się okazać, powitaliśmy toastem. warszawski mechanik tadeusz kuraszkiewicz, autor bardzo ciekawych, nie opublikowanych niestety pamiętników, z powstania wyniósł pierzynę, poduszkę, garnek - i litrową flaszkę wódki. "przechowywałem ją przez całą okupację. była to wyborowa z białą główką i posiadała stempel jeszcze przedwojenny. przyrzekłem sobie, że nie ruszę jej, aż w wolnej polsce. z tym litrem wróciliśmy z wygnania i dopiero w roku 1946, gdy zrobiliśmy rodzinny zjazd czworga rodzeństwa z przyległościami, wypiliśmy". przeważnie nie czekano jednak na rodzinne zjazdy. znany z "tygodnika powszechnego" ks. andrzej bardecki, który w chwili wyzwolenia był w niemieckim mieście arnstadt, wspomina, że w tamtejszym obozie pracy pijatyka zaczęła się nawet na kilka dni przed wejściem amerykanów, a niemcy bali się już sprzeciwiać "tłum pijanych rodaków, powszechna euforia, głośne polskie śpiewy. już od paru dni nie chodzili do pracy. dobrali się do miejscowych magazynów niemieckich i stałe zaopatrzenie w jedzenie i napoje było wręcz znakomite". w sąsiedztwie krzeszowic splądrowano browar z wielkimi esesmańskimi składami win i spirytualiów. kazimierz wyka wspominał "rowy drogi wiodącej w tym kierunku były aż do wiosny, naprawdę, z poziomem szosy wyrównane butelkami. zdarzało się w życiu pić bimber oddzielnie, szampana oddzielnie, ale tylko w te dni napojem zwycięstwa dla całej okolicy był bimber z szampanem wspólnie". napój zwycięstwa był też pierwszą walutą. wszystko kosztowało pół litra - futro jak zaświadcza monika Żeromska i jazda rosyjską ciężarówką jak pisze irena krzywicka, zatrzymywani kierowcy pytali tylko "wodka jest?". wyzwoliciele rosjan witano na ogół z sympatią, niekiedy ze strachem podszytym ciekawością. "wchodzili do mieszkań i prosili o kipiatok - wspominała monika Żeromska. - były to istotnie jakieś czukcze czy kamczadały, małe i żółte. rozglądali się po kuchni, przedpokoju, kiedy weszli do salonu zajmowanego do niedawna przez niemca oficera - wpadali w zdumienie i zachwyt przed wielkim lustrem wiszącym nad kominkiem. zaglądali w nie z boku, wyciągali ostrożnie rękę i kiedy odbicie ukazywało się zza ramy, wybuchali szalonym dziecinnym śmiechem, robili to jeden przez drugiego, wołali następnych". u moich dziadków w poznaniu krasnoarmiejcy bawili się włączaniem i wyłączaniem światła poznań to poznań - prąd i kanalizację naprawiono od razu, jeszcze trwały walki. Śmiali się do rozpuku, nie mogli się nadziwić, że gaśnie bez dmuchania. rabunek był dla nich ekonomiczną koniecznością. armia radziecka "prawie nie była zaopatrywana w żywność i w zasadzie żyła z tego, co znajdowała po drodze - notował raszewski. - poszczególni żołnierze rabowali, co się dało. oficerów nie raziło to zupełnie". "pierwszym zdaniem rosyjskim, jakiego się polacy w bydgoszczy nauczyli, było przypuszczalnie >dawaj czasy<" - pisał raszewski. rosjanie "przejawiali szczególną pasję do zegarków, które zabierali po prostu każdemu polakowi spotkanemu na ulicy i przypinali sobie wzdłuż całego ramienia. chętnie chwalili się nimi, zakasując rękawy" - wspominał kompozytor andrzej panufnik. "wysokie uznanie zdobywali kolekcjonerzy, którym nie starczało już obu ramion na wystawę eksponatów" - notował bohdan korzeniewski. korzeniewski widział wiosną 1945 roku cały rosyjski pociąg załadowany zrabowanymi w niemczech zegarami. "z nikim się nie liczyli, obojętne swój czy wróg - opowiadał mi ojciec. - niczego nie szanowali. widziałem - jechali na furmankach zaprzężonych w wielbłądy, z nudów strzelali do izolatorów na słupach telegraficznych. a latem, kiedy wracali z niemiec, na czołgach leżały wyrwane z korzeniami drzewa czereśniowe; objadali z pancerza". z nikim się nie liczyli, ale i z nimi się nie liczono. "w starym sączu topił się żołnierz rosyjski; polacy chcieli go ratować; powstrzymali ich inni moskale; >po co się moczyć; u nas ludzi mnoho!<" - notował hugo steinhaus. dużo zależało od tego, na jaką rosyjską jednostkę miało się szczęście albo pecha trafić. moja mama, którą wyzwolenie zastało na wsi pod Łowiczem, z rosjanami ma związane tylko dobre wspomnienia. "mówiono, żeby wieczorem lepiej nie wychodzić z domu, ale chodziłam, przyglądałam się, jak oni tańczyli przy harmoszce, jak pięknie śpiewali... pamiętam tę ich niesamowitą radość, że przeżyli, że udało im się... i jakoś u nas nikogo nie obrabowali". bywało jednak i dramatycznie w poznaniu pogrzeb zgwałconej przez rosjan uczennicy przerodził się w rozruchy. ojciec opowiadał mi, jak to było studenci i gimnazjaliści na przemian krzyczeli "precz z ruskimi!" i domagali się darmowych biletów tramwajowych. - dlaczego tam poszedłeś, tato? - zapytałem. - z powodów politycznych? - nie - odpowiedział. - z powodów rozrywkowych. Śmiech epoki polityka potrafiła wtedy dostarczyć aż zbyt wielu rozrywek. oto pewnego razu bohdan korzeniewski został aresztowany przez rosyjski patrol na rynku w krakowie. dwóch kolegów, z którymi się przechadzał, puścili, jego zabrali. okazało się, że został aresztowany "za udział w zbiegowisku w liczbie trzech". w gmachu dowództwa jakiś oficer spisał protokół i zwolnił go. " - ale za co zostałem zatrzymany? - komendant patrolu to wam wyjaśnił za udział w zbiegowisku. - w jakim zbiegowisku? szliśmy we trzech. - tak to i jest. zarządzenie wojennego komendanta głosi, że gromadzenie się w liczbie więcej niż dwóch osób stanowi zbiegowisko. ... - to dlaczego moich towarzyszy puszczono wolno? - bo dwóch nie stanowi zbiegowiska i może chodzić swobodnie, jeśli nie zakłócą porządku publicznego. ... nie możecie chyba powiedzieć, żebyśmy się z wami obeszli nieregularnie, co? - nie, tego nie mogę powiedzieć. - tak to i jest. ale to tylko za pierwszym razem. naprzód trzeba wychowywać, a potem karać. teraz to już wszystko rozumiecie? - jeszcze nie wszystko. - nie wszystko? ciekawe. a czego jeszcze nie rozumiecie? - szliśmy razem od początku we trzech .... - no to co? - nie rozumiem, dlaczego to ja byłem ten trzeci? popatrzył na mnie z politowaniem, jak na człowieka, który nie umie pojąć najprostszych rzeczy. ... - o to to już nie możecie mieć do nas pretensji. ktoś przecież musiał być trzeci. jasne? zgodziłem się, że teraz to już wszystko jest jasne. - no, to w porządku. macie tu przepustkę na wyjście. ale uważajcie. na drugi raz już wam tak gładko nie pójdzie. jesteście u nas notowani". lec powiada - "tragizm epoki oddaje jej śmiech". "radość, że żyjemy" gdybym miał wskazać cytat najlepiej oddający atmosferę roku 1945, wybrałbym ten fragment ze wspomnień moniki Żeromskiej "Życie zmieniło się nam o tyle, że nikt nie zabija nas na ślepo, nikt nie poluje na nas na ulicach, noce mijają spokojnie, nie wiem, czy dla wszystkich, ale raczej dla większości tak. nie ustaje w nas zdziwienie i radość, oczywiście, że żyjemy, tylko co ma być dalej, nie wiemy". "radość, że żyjemy". radość, a nawet euforia, była naprawdę. nie ma się co wstydzić; to przecież nie "radość, że żyjemy w polsce ludowej". dziś obraz polaków witających wyzwolicieli kwiatami został zapomniany jako propagandowy wymysł. ale tak było. "tłum dookoła szalał z radości, wiwatował, obsypywał żołnierzy kwiatami, śmiał się i płakał... tak było przez cały dzień. w mieście zabrakło kwiatów - wspominał lekarz ze szczebrzeszyna zygmunt klukowski. - tak silnych wzruszeń nie doznawałem jeszcze nigdy w życiu. chwilami całkowicie traciłem panowanie nad sobą. na nic się zdały zażywane krople walerianowe". we wzruszeniu zażywano, jak pisałem, nie tylko walerianę. i nawet nie tylko wódkę. wyzwoleniu spod okupacji towarzyszyło także wielkie wyzwolenie erotyczne. "wszyscy byliśmy ciągle niesyci - wspominał pierwsze powojenne wakacje w sopocie jan kott. - i gwałtowni w niezaspokojonych apetytach. przyjechało wiele dziewczyn. >nowe sztuki<, jak wtedy zaczęto mówić. porywano je po dwie albo po trzy z wykopanych dołków, wrzucano do wody albo od razu ciągnięto w krzaki. nie opierały się". i zaczęliśmy się w ekspresowym tempie mnożyć. do połowy lat 5 w prokreacji byliśmy drudzy w europie, tuż za albanią. aż 16,5 proc. dzieci urodzonych w 1946 roku dane z wrocławia to dzieci nieślubne. w 1947 roku - nawet 18,2 proc. ale małżeństwa też zawierano łatwiej niż przedtem. kiedy 15-letnia wówczas helena birenbaum wróciła z obozu do warszawy i spytała o drogę do komitetu Żydowskiego pierwszego napotkanego Żyda, on drogę pokazał - i z miejsca spytał, czy nie wyszłaby za niego. "zrozumiałam niebawem, że w ten sposób wielu ludzi zawierało wówczas małżeństwa. byle tylko wyrwać się czym prędzej z osamotnienia i sieroctwa, podzielić się z kimś koszmarnymi wspomnieniami". aleksander jackowski opowiada zaś, jak pewnego dnia jego szef w msz wiktor grosz egzaminował kandydatkę na attache kulturalnego w rio de janeiro. widział ją pierwszy raz, ale nazajutrz "doszedł do wniosku, że >to jest to<, żyć bez niej nie może, uzyskał zgodę ministra, poleciał samolotem, zdaje się do wiednia, tam piękną panią zatrzymano, i już z groszem wróciła, jako jego żona. na attache wyznaczono kogoś innego". chciało się ludziom żyć. boom małżeński i demograficzny jest tego najlepszym dowodem. demografowie wiedzą, że w czasie wszystkich wojen i okupacji spada stopa urodzeń, a zaległości są odrabiane po wyzwoleniu. tak było też w polsce w latach 1946-50 urodziło się aż o milion dzieci więcej niż w latach 1941-4 stopa urodzeń dużo mówi o ówczesnych nastrojach społecznych. bo urodzić dziecko - to znaczy wierzyć, że ma ono przyszłość. stanowczo większość polaków widziała różnicę między "nową" a "starą" okupacją. okupacja z uniwersytetem historycy i publicyści często nie doceniają wpływu przyziemnych, codziennych okoliczności na ludzkie życie. liczą się rządy, policje, partie. jakub karpiński napisał np., że "dla zrozumienia prl nie tyle jest ważne, jak działała oświata i służba zdrowia, ale przede wszystkim kto i dlaczego rządził krajem". jestem dokładnie przeciwnego zdania. właśnie otwarcie szkół i uniwersytetów było dla inteligentów głównym powodem, by uznać nową polskę za swoją. "okupacji z czynnymi uniwersytetami nikt sobie nie umiał wyobrazić" - pisał raszewski. gimnazjum im. karola marcinkowskiego, do którego mój ojciec został przyjęty po nieskomplikowanym egzaminie "powiedzcie co wiecie. - może być coś o kazimierzu wielkim? - proszę bardzo", otwarto, kiedy jeszcze w części poznania trwały walki. w "marcinku" uczono według przedwojennych programów. nauczyciele też byli przedwojenni. była religia. to nie była szkoła "sowiecka". "kiedy przyjechałem do krakowa wczesną wiosną 1945 roku, żeby zapisać się na uniwersytet, ... w kwesturze urzędował ten sam co przed wojną kwestor, tylko posiwiały - wspomina andrzej klominek, późniejszy sekretarz redakcji >przekroju<. - ten sam był rektor, ci sami profesorowie - z wyjątkiem wyniszczonych w sachsenhausen zaraz pierwszej okupacyjnej zimy. ten sam portier objął portiernię w domu akademickim .... z niedalekiej kwatery żołnierzy ... po wieczornym apelu dochodził chóralny śpiew roty z kończącym >tak nam dopomóż bóg<. pierwsze przedstawienie teatralne, jakie po wojnie w krakowie zobaczyłem, to był >mąż doskonały< zawieyskiego, o biblijnym hiobie, który wierząc niezłomnie przetrzymał wszystkie okrutne próby, którymi go pan doświadczył i został przez pana w końcu nagrodzony przejrzysta aluzja do losu polski. ... pierwszy maja był dniem świątecznym, także na uniwersytecie, ale zaraz potem poszliśmy znowu na pochód, równie oficjalny, trzeciomajowy. i to miała być ta nowa okupacja, właściwie nie różniąca się od niemieckiej? tej, w czasie której całe polskie życie było zakazane, a w szkołach, wedle gubernatora franka, podludzie mieli uczyć się tylko czytać i rachować do pięciuset? ... nie, to nie była >właściwie tylko inna okupacja<, ani siedemnasta republika, której się powszechnie obawiano - ja też. wraz z falą wysiedlonych ze wschodu nazywano ich eufemistycznie repatriantami napływały wiadomości o tym, jak wygląda życie w republice sowieckiej. Życie w polsce demokratycznej, jak ją oficjalnie nazywano, to było coś innego, nowego, coś, co się dopiero stawało, i wcale jeszcze nie było wiadome, jaki przybierze kształt". "wolność" i "demokracja" polska a.d. 1944-45, choć bardziej "moskiewska" niż "londyńska", różniła się jednak zasadniczo od zsrr. kiedy jerzy putrament w lipcu 1944 roku przybył do lublina, uderzyło go "coś wielkomiejskiego". "myślę - notował we wspomnieniach - że sporą rolę w tym odegrał tak prozaiczny moment jak sklepy czy restauracje. w wilnie nic takiego nie było tylko stołówki". w polsce 1945 roku istniał prywatny handel, knajpy, w których grano jazz, rzemiosło, drobny przemysł. rolnictwa jeszcze nie próbowano kolektywizować. kościołów nie zamieniano na muzea ateizmu, a życie kulturalne było względnie swobodne. czy w siedemnastej republice mógłby wychodzić "przekrój" albo "tygodnik powszechny"? nowe władze jak ognia unikały wtedy rewolucyjnej frazeologii, co dla milionów polaków, pamiętających zarówno wojnę polsko-bolszewicką, jak i okupację radziecką lat 1939-41, musiało być miłym zaskoczeniem. była w tym oczywiście polityczna taktyka, ale jej nieuniknionym kosztem było utrwalenie się przekonania, że polska nie będzie dokładną kopią zsrr. nawet za oszukańcze obietnice zawsze trzeba zapłacić późniejsze bunty społeczne mogły się dzięki temu powoływać na "polską drogę do socjalizmu", co w efekcie chcąc nie chcąc przyspieszyło "polską drogę od socjalizmu". dziś mało kto mówi o tym, że program społeczny pkwn nie zanadto różnił się od programu rady jedności narodowej podziemnego parlamentu związanego z londynem. w ogłoszonej 15 marca 1944 roku deklaracji rjn "o co walczy naród polski?" zapowiadana była gospodarka planowa, pełne zatrudnienie, upaństwowienie gospodarstw powyżej 50 ha. "celem polityki społecznej - głosiła rjn - będzie pełne wyzwolenie człowieka pracy". zasadnicze punkty programu społecznego w ogłoszonym cztery miesiące później manifeście lipcowym pkwn są takie same jak w deklaracji rjn. w ppr-owskiej propagandzie roku 1944 i 1945 nie eksponowano słów "rewolucja" czy "marksizm", a o "socjalizmie" mówili wtedy tylko pps-owcy. "unikanie wyrazów komunizm, bolszewizm, bezbożnictwo" - zauważył 9 lutego 1945 roku hugo steinhaus po przeczytaniu gazety "głos ludu". komentował "kto by nie znał wilka, myślałby, że to babcia". hasłami, którymi "babcia" szermowała najchętniej, były "demokracja" i "wolność". słowa "demokracja" używano w znaczeniu osobliwym, jako przeciwieństwa "reakcji". w ustach ppr-owców "demokracja" znaczyła więc to, co później jeszcze nie wtedy! określano mianem "władzy ludowej". dlatego jakub berman na odprawie w mbp w lutym 1946 roku mógł z dumą powiedzieć "organy bezpieczeństwa stały się symbolem polskiej demokracji"... "wyraz >demokracja< obrzydł wszystkim przez ciągłe branie go do ust przez oszustów politycznych" - notował 17 maja 1945 roku hugo steinhaus. "ta >demokracja< w wydaniu azjatyckim - irytował się - ten monopol na sól, zapałki, poglądy polityczne i historię...". ironiczny lud polski mianem "demokratek" zaraz ochrzcił samochody marki chevrolet, którymi jeździła nowa władza. drugim wszechobecnym słowem była "wolność". "administracja hojnie szafowała tą magiczną etykietą - wspominał andrzej panufnik - plac, w pobliżu którego mieszkałem, nazwano placem wolności. było kino >wolność<, papierosy >wolność<, czekoladki >wolność< namiastka bez smaku, mydło >wolność< itd. nie istniał tylko papier toaletowy >wolność< - nieosiągalny bez względu na nazwę". była i gazeta >wolność<, wydawana po polsku przez armię czerwoną. mój ojciec pamięta, jak poznańscy gazeciarze wykrzykiwali na mieście ">wolności< nie ma, >rzeczpospolita< sprzedana!" "wolność i wspaniałe nazwy służą za pretekst, i nikt jeszcze nie zapragnął niewoli dla drugich, panowania dla siebie, by się przy tym nie posługiwał wyrazami tego rodzaju" - nieprzypadkowo ten fragment "dziejów" tacyta zapisał 3 lipca 1945 roku w swym dzienniku filozof henryk elzenberg. ak - opluty "karzeł" była jedna wielka grupa polaków, dla której lata 1944-45 na pewno nie miały nic wspólnego z wyzwoleniem żołnierze podziemia. jeśli przypomni się to, co o konspiracyjnym braterstwie pisał strzelecki, nie będzie wydawało się dziwne, że dla niektórych akowców nowy czas był nawet gorszy od niemieckiej okupacji "te pięć lat odcisnęło na mnie niewymazalne piętno - wspominał stanisław likiernik, powstaniec warszawski. - odkryłem niejedno przyjaźń, solidarność, moc zgranej ekipy. ... paradoksalnie, ów czas niemieckiej niewoli, który nam narzucono, dla wielu z nas był czasem wolności, względnej wprawdzie, ale odczuwalnej bardzo mocno w pewnych chwilach". nkwd, a wkrótce i ub, urządzały od 1944 roku prawdziwe polowanie na ak. było tak, jak pisał kołakowski akowcy rzeczywiście zostali wepchnięci w beznadziejną walkę przez stalinowską politykę. stalin nie chciał z ak rozmawiać. nie dał też żadnej szansy na negocjacje powołanemu przez siebie pkwn-owi. na kilka dni przed jego utworzeniem, 14 lipca 1944 roku, stalin zakazał swoim oddziałom jakichkolwiek rozmów z ak "rozbrajać, internować". do pierwszej wielkiej akcji, która odbyła się w wilnie, rzucono prócz oddziałów kontrwywiadu smiersz całą dywizję nkwd. "terror rozpętany przez władze bezpieczeństwa nie dawał szans włą-czenia się w nurt legalnego życia - pisze historyk podziemia andrzej chmielarz. - akowcy byli ... poszukiwani, więzieni i wywożeni w głąb zsrr. od lipca 1944 r. do kwietnia 1945 r. ponad 10 tys. żołnierzy ak znalazło się w łagrach nkwd. ponad 150 od października 1944 r. do maja 1945 r. zostało skazanych przez wojskowe sądy specjalne na karę śmierci. wielu nie wyszło z podziemia". w październiku 1944 roku zaczęto rozlepiać słynne plakaty "ak - zapluty karzeł reakcji". wstrząs, jaki wywoływał ich widok, zapisano w wielu pamiętnikach. "to, co zrobiono z polską przechodzi wszystko, co znane jest w dziejach jako cynizm i narzucenie narodowi obcej woli przemocą. i pomyśleć, że ten nieszczęsny naród po pięciu latach tak straszliwych ofiar, tak niezłomnej walki i pracy podziemnej przeciw niemcom nie ma nawet tej satysfakcji, żeby historię tej cudownej walki, pracy, ofiar, ujawnić i laurem uwieńczyć. bo tę naszą krew i walkę opluto, zbezczeszczono, przekreślono" - pisała 27 lutego 1945 roku w dzienniku maria dąbrowska. akowców sądzono z tych samych paragrafów co kolaborantów gestapo; nie można nawet ustalić, ilu z 23 tys. straconych w latach 1944-56 z powodów politycznych to żołnierze podziemia. nikt też nie zdołał dotąd policzyć, ilu akowców więziono po wojnie. etapy stalinizmu na przykładzie losów ak najdobitniej widać, jak stopniowo, nierównomiernie, narastał w polsce stalinizm. dla akowców zaczął się najwcześniej - w 1944 roku, dla inteligencji - dopiero cztery, pięć lat później, wraz z proklamowaniem soc-realizmu, podobnie - dla chłopów, których zaczęto skłaniać do kolektywnej gospodarki. "bitwa o handel", ogłoszona przez hilarego minca w 1947 roku, była początkiem stalinizmu dla szczególnie dotkniętego przez wojnę mieszczaństwa polskiego. ale w 1945 roku jeszcze nie wszyscy oddychali więziennym powietrzem. w cieniu niewątpliwej "sowieckiej okupacji" miliony ludzi żyły względnie swobodnym życiem. oczywiście, pamięć zbiorowa nie jest demokratyczna. jedne grupy mają na nią wpływ większy niż inne. 380 tys. akowców stanowiło w polsce 1944-45 roku niespełna 2 proc. ludności, ale w naszej pamięci zbiorowej tradycja akowska zajmuje znacznie więcej niż dwa procent. przystoi nam uszanować tę pamięć; wiedzmy jednocześnie, że nie jest to pamięć jedyna. 14 grudnia 1981 r. - wybór tekstów z "trybuny". wojciecha jaruzelskiego zwracam się do wszystkich obywateli - nadeszła godzina ciężkiej próby. próbie tej musimy sprostać, dowieść, że polski jesteśmy warci! ukonstytuowała się wojskowa rada ocalenia narodowego. rada państwa wprowadziła stan wojenny na obszarze całego kraju. obywatele i obywatelki polskiej rzeczypospolitej ludowej! zwracam się dziś do was jako żołnierz i jako szef rządu polskiego. ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. dorobek wielu pokoleń, wzniesiony z popiołów polski dom ulega ruinie. struktury państwa przestają działać. gasnącej gospodarce zadawane są codziennie nowe ciosy. warunki życia przytłaczają ludzi coraz większym ciężarem. polacy i polki! bracia i siostry! niechaj w tym umęczonym kraju, który zaznał już tyle klęsk, tyle cierpień, nie popłynie ani jedna kropla polskiej krwi. powstrzymajmy wspólnym wysiłkiem widmo wojny domowej. proklamacja wojskowej rady ocalenia narodowego ojczyźnie naszej grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. bezprawie, samowola i chaos rujnują gospodarkę, obezwładniają kraj, narażają suwerenność i byt biologiczny narodu. jawne już przygotowania reakcyjnego zamachu, groźba terroru doprowadzić może do przelewu krwi. komunikat msw w związku z uchwałą rady państwa o wprowadzeniu na terytorium prl stanu wojennego minister spraw wewnętrznych wprowadził zakaz poruszania się obywateli w godz. od 22.00 do 6.0 godzinę milicyjną wprowadzono na terenie całego kraju. organa ochrony porządku publicznego zwracają się do wszystkich obywateli z apelem o ograniczenie do minimum poruszania się w miejscach publicznych bez uzasadnionej potrzeby. obywatele polscy mający ukończone 17 lat, w stosunku do których ze względu na dotychczasowe postępowanie zachodzi uzasadnione podejrzenie, że pozostając na wolności nie będą przestrzegać porządku prawnego albo prowadzić będą działalność zagrażającą interesom bezpieczeństwa lub obronności państwa, mogą być internowani w ośrodkach odosobnienia na czas obowiązywania stanu wojennego. dekret o stanie wojennym rada ministrów w drodze rozporządzenia może nałożyć na osoby fizyczne i osoby prawne posiadające gospodarstwa rolne świadczenia szczególne polegające na dostawach na rzecz państwa określonych produktów rolnych; uprawie określonych gatunków roślin. kto organizuje albo kieruje strajkiem lub akcją protestacyjną, podlega karze pozbawienia wolności do lat kto uprawia turystykę albo sporty żeglarskie lub wioślarskie, podlega karze grzywny do 5000 zł. kto wbrew powszechnemu obowiązkowi wykonywania pracy nie zgłasza się w oznaczonym terminie i miejscu celem uzyskania skierowania do uspołecznionego zakładu pracy lub nie przyjmuje pracy zgodnie z wydanym skierowaniem, podlega karze grzywny do 5000 zł. zakaz używania radiowych urządzeń nadawczo-odbiorczych posiadacze indywidualnych i klubowych amatorskich urządzeń oraz wszelkiego rodzaju radiotelefonów zobowiązani są w ciągu 48 godzin zwrócić zezwolenia organowi, który je wydał, oraz złożyć posiadane urządzenia do depozytu. ograniczenie łączności telekomunikacyjnej zamawianie rozmów telefonicznych międzymiastowych i międzynarodowych może być dokonywane wyłącznie za pośrednictwem telefonistek centrali. organy cenzury łączności zostały uprawnione do przerywania rozmów telefonicznych oraz połączeń telegraficznych i teleksowych, których treść może zagrażać interesom bezpieczeństwa lub obronności państwa. zawieszenie działalności związków zawodowych i innych organizacji lokale tych organizacji ulegają zamknięciu, a ich majątek przechodzi czasowo pod zarząd dyrektorów zakładów pracy, rektorów wyższych uczelni lub władz terenowych. obowiązek zdania broni minister spraw wewnętrznych zakazał noszenia wszelkiego rodzaju broni białej, jak np. noży, sztyletów, kordzików itp., a także wiatrówek, straszaków, pistoletów gazowych oraz innych podobnych przedmiotów i narzędzi mogących zagrażać porządkowi publicznemu. zawieszenie przyjmowania paczek rada ministrów zawiesiła przyjmowanie przez urzędy pocztowo-telekomunikacyjne od obywateli wszelkich paczek oraz przesyłek pocztowych z wyjątkiem tych, które zawierają leki, odzież i żywność. ograniczenie prawa wolności słowa i druku na czas obowiązywania stanu wojennego zakazane zostało użytkowanie zakładów, urządzeń i aparatów wytwarzających druki i ilustracje wszelkim sposobem oraz zakładów wytwarzających pieczątki i stemple, będących w posiadaniu osób fizycznych, stowarzyszeń, zrzeszeń, związków zawodowych oraz organizacji społecznych. ustala się, iż w czasie obowiązywania stanu wojennego ukazywać się będzie wyłącznie "trybuna ludu" oraz jeden dziennik w każdym ośrodku regionalnym rsw. ukazywanie się wszelkich pozostałych tytułów gazet i czasopism rsw zawiesza się na czas nieokreślony. wbrew narodowym interesom obradujący w sobotę w gdańsku liderzy "solidarności" odrzucili platformę porozumienia ton totalnej negacji, ostrej i bezpardonowej krytyki wszystkiego, co ma coś wspólnego z władzą, spowodował ukształtowanie się i zaakceptowanie uchwały. dokument ten proponuje rzecz zupełnie już zdumiewającą - powołanie urzędu komisarza do spraw referendum na temat... systemu sprawowania władzy, obligując komisję krajową do przeprowadzenia referendum. zbiegowisko przed siedzibą władz regionu "mazowsze" w niedzielę wieczorem przed gmachem zajmowanym przez władze nszz "solidarność" w warszawie zgromadziły się ok. 200-osobowe grupy agresywnie zachowującej się młodzieży. pod adresem blokującego ulicę oddziału zomo rzucano obraźliwe okrzyki. zachowując dużą powściągliwość, po kilkakrotnych wezwaniach - w imieniu prawa - do rozejścia się, siły porządkowe kilkakrotnie rozproszyły zbiegowisko. zmiana na stanowisku prezydenta argentyny agencja france presse pisze, że nowy szef państwa w argentynie gen. galtieri przejął władzę w momencie, kiedy kraj znajduje się w stanie bankructwa. zmiana wewnątrz ekipy wojskowej nastąpiła w atmosferze obojętności ze strony ludności oraz milczenia partii politycznych i związków zawodowych. gen. galtieri uważany jest za rzecznika programu współdziałania narodowego, do jakiego należy dochodzić drogą dialogu. w obronie polskiej szansy stan wyjątkowy, odbiegający od normalnego, czyli spokoju, trwa w polsce już od ponad roku. jest to stan, w którym miliony ludzi czują się zagrożone. można by więc powiedzieć tak ten stan wyjątkowy wprowadził w polsce jednak nie rząd, lecz przywódcy "solidarności". warto bliżej przyjrzeć się ludziom siejącym niepokój i występującym rzekomo w interesie klasy robotniczej. ilu z nich rzeczywiście ma prawo w jej imieniu przemawiać? gdzie pracowali dotychczas i jak długo? dlaczego z tak lekkim sercem mówią o ofiarach, które trzeba będzie ponieść w bratobójczych walkach? gdzie tu jest granica między psychopatycznym zboczeniem, brakiem rozsądku a przestępstwem? stanisław reperowicz jedność partii nakazem patriotyzmu tej idei porozumienia narodowego powiedziała "nie" ustami kierownictwa nszz "solidarność" polityczna prawica. tak jak powiedziała głośno "nie" socjalizmowi podczas obchodów 11 listopada br., ochraniając się samozwańczo sztandarami "solidarności" na placach polskich miast. sięga ona bowiem bez żenady po symbole drogie i najdroższe społeczeństwu polskiemu po znaki polski walczącej i znaki wiary katolickiej. nie dali jej tego prawa ani żywi, ani polegli bohaterowie. nie dał jej tego prawa kościół polski, który w nie innym przecież ustroju wychował jednego ze swych kapłanów na papieża, ani rzesze ludu klęczące co niedziela w podniesionych z gruzów polskich świątyniach. anna pawłowska konferencja w centrum prasowym msz jerzy urban poinformował, że istnieją nieliczne zakłady przemysłowe, w których pracownicy zbierają się w niewielkich grupach, rozważając sytuację i możliwość proklamowania strajku. przy okazji jerzy urban stwierdził, iż wszyscy internowani są cali i zdrowi. nie jest internowany lech wałęsa, który przebywa obecnie w warszawie i traktowany jest z całym szacunkiem należnym przewodniczącemu "solidarności". niedziela w stolicy jak w każdą niedzielę przyszli na popołudniową zmianę warszawscy piekarze. nad spokojną pracą zakładów produkujących chleb, najbardziej podstawowy z podstawowych artykułów żywnościowych, czuwało wojsko. obecność żołnierzy życzliwie została przyjęta przez załogi. kierownik piekarni andrzej mazek i major andrzej sikora, przedstawiciel wojska w tym zakładzie, podkreślają duże poczucie obowiązku zawodowego piekarzy. wielu z nich zadeklarowało chęć pozostania na zmianie nocnej. - zdajemy sobie sprawę, jak ten chleb jest potrzebny. dziś potrzebny jest nasz chleb jak społeczny spokój. tak myślę ja, tak myślą inni u nas w zakładzie i chyba wszyscy, którzy chcą po prostu normalnie żyć. zawieszenie kongresu kultury polskiej w związku z ogłoszeniem stanu wojennego informuje się, że odbywający się w warszawie kongres kultury zostaje zawieszony. jego wznowienie przez organizatorów będzie możliwe po normalizacji sytuacji w kraju. hupka i jego pomocnik znany przywódca ruchu ziomkowskiego herbert hupka zamieścił na łamach ostatniego wydania rewizjonistycznego tygodnika "der schlesier" artykuł gwałtownie atakujący ministra oświaty północnej nadrenii-westfalii j. girgensohna. co najbardziej zaś przykre dla polaka, to fakt, że hupka jest w stanie "podeprzeć się" polskim pomocnikiem. nie pierwszy to zapewne i nie ostatni przypadek, że głośny artykuł j.j. lipskiego w paryskiej "kulturze" służy jako "pomoc naukowa" propagandzie antypolskich, odwetowych kół w rfn. ryszard drecki; przygotowania do kolejnego wyścigu pokoju w dniach od 9 do 22 maja roku przyszłego, na trasie między pragą, warszawą i berlinem odbędzie się xxxv wyścig pokoju "trybuny ludu", "neues deutschland" i "rudeho prava". najlepszą formą uświetnienia jubileuszu byłaby impreza atrakcyjna sportowo z oby wreszcie znów prawdziwie aktywną reprezentacją polskiego kolarstwa, zorganizowana zgodnie z piękną tradycją. pogoda prognoza dla polski zachmurzenie duże z rozpogodzeniami; miejscami opady śniegu, a w ciągu dnia - na zachodzie i południowym zachodzie, także opady marznącego deszczu, powodującego gołoledź. w nocy i rano na południu i wschodzie - lokalnie mgły. temperatura minimalna w nocy od minus 14 na wschodzie do minus 6 na zachodzie. temperatura maksymalna w dzień, od minus 6 na północnym wschodzie do plus 1 na południowym zachodzie. wiatry słabe i umiarkowane, w ciągu dnia - od zachodu - stopniowo wzmagające się, do dość silnych i porywistych, powodujących zawieje i zamiecie śnieżne. duży lotek p.p. totalizator sportowy zawiadamia, że losowanie dużego lotka mające się odbyć w dniu 13 grudnia 1981 r. zostało przeniesione na inny termin - w oparciu o regulamin dużego lotka par. 30, o dacie losowania grający zostaną poinformowani. skróty od redakcji o tym, jakie wymagania postawił polakom i polsce - opowiada artur domosŁawski. między trzecią a czwartą pielgrzymką jana pawła ii do ojczyzny runął stary świat w europie wschodniej. na zaproszeniu dla papieża widnieje jeszcze podpis prezydenta jaruzelskiego, ale przemówienie powitalne wygłaszał już prezydent wałęsa - pół roku przed czwartym przylotem jana pawła ii do polski odbyły się pierwsze powszechne wybory prezydenckie, a rok później - pierwsze po ii wojnie w pełni wolne wybory do sejmu i senatu. kościelne pokusy papież przybył w momencie narastającego konfliktu w dawnym obozie "solidarności". jedną z podstawowych kwestii dzielących ten obóz jest sposób obecności kościoła i religii w życiu publicznym. przez polskę przetoczył się już spór o nauczanie religii w szkole, udział duchowieństwa w uroczystościach państwowych i kampaniach politycznych; ze wzmożoną siłą zaczynała się debata o nowej ustawie antyaborcyjnej. a ponad tymi sporami zawisło pytanie zasadnicze czy polska zmierza ku państwu wyznaniowemu? postawił je czesław miłosz i podzielił się swymi obawami z czytelnikami "gazety wyborczej" niemal w przeddzień pielgrzymki papieża. w eseju "państwo wyznaniowe?" pytał retorycznie "czy kościół powinien dążyć do użycia państwa jako swego narzędzia tam, gdzie w grę wchodzą najwyższe wartości etyczne?". jego przepowiednia była dla kościoła skrajnie pesymistyczna "może tak się zdarzyć, że kler będzie celebrować obrzęd narodowy, kropiąc, święcąc, egzorcyzmując, ośmieszając się zarazem swoim tępieniem seksu, a tymczasem będzie postępowało wydrążanie się religii od wewnątrz i za parę dziesiątków lat polska stanie się krajem równie mało chrześcijańskim jak anglia czy francja, z dodatkiem antyklerykalizmu, którego zaciekłość będzie proporcjonalna do władzy kleru i jego programu państwa wyznaniowego". miłoszowi wtórował leszek kołakowski. w "krótkiej rozprawie o teokracji" ten wybitny filozof zwrócił uwagę, że państwo wyznaniowe to nie tylko takie, w którym kler sprawuje bezpośrednio władzę polityczną. o takie aspiracje nikt duchowieństwa nie podejrzewał. ale teokracja - powiada kołakowski - to także "takie urządzenie, w którym odróżnienie między duchowną i świecką władzą jest utrzymane, kościół nie zamierza zastępować cywilnych rządów, ale zgłasza pretensje do kontroli wszystkich ich poczynań, o ile mają znaczenie moralne", a stąd może rodzić się "żądanie ..., by to, co jest grzechem w sensie kościoła, było także przestępstwem wedle prawa państwowego". od takich pokus kościół w polsce po komunizmie wolny nie był. dwie diagnozy spór o państwo wyznaniowe podzielił polaków nie tylko wzdłuż linii kościół - obywatele spoza jego wspólnoty. dramatycznemu rozbiciu uległa również społeczność katolicka. u źródeł tego pęknięcia leżały różne diagnozy sytuacji kościoła w dobie postkomunizmu. oto dwa przykłady takich diagnoz. obie wyszły spod piór duchownych. z listu pasterskiego abpa józefa michalika, czołowego integrysty w hierarchii kościelnej "laicyzm ... przybiera teraz nazwę liberalizmu i kapitalizmu. dawniej wschód, a dziś i zachód będzie domagał się, aby polska zaakceptowała pełny liberalizm społeczny, polityczny, a także ideowy, religijny. stajemy oto wobec nowej formy totalitaryzmu, czyli nietolerancji dla dobra, dla praw bożych, aby bezkarnie szerzyć zło i w efekcie znów skrzywdzić najsłabszych. przestarzały w świecie sekularyzm dziś w polsce właśnie szuka nowych sił i domaga się, aby ojczyzna nasza została wchłonięta w system laicyzmu, aby wycofano religię z życia społecznego, krzyż i jego treści z życia publicznego, aby zamknięto wymiar życia do sfer praktycznego materializmu i egoizmu". z książki ks. józefa tischnera - autora m.in. "etyki solidarności", orędownika kościoła otwartego na dialog ze światem współczesnym - "nieszczęsny dar wolności" "polski katolicyzm przeszedł w okresie komunizmu przez trudną próbę wiary. wiara oparła się prześladowaniom. ale polski katolicyzm nigdy nie musiał walczyć bezpośrednio z wielką, racjonalistyczną krytyką religii ani też z protestancką krytyką kościoła. próba odwagi nie oznaczała zarazem próby rozumu. następstwa tego braku są dziś widoczne kłopoty z dialogiem. bardzo nam dziś trudno przekonywać inaczej myślących. zamiast argumentów padają... wyroki". te dwa odmienne opisy sytuacji kościoła po komunizmie miały swój wyraz w brutalnej walce słownej integrystów i otwartych na dialog ze światem katolików posoborowych. ci ostatni - przede wszystkim środowisko "tygodnika powszechnego" - byli oskarżani o zdradę kościoła i wiary, czego skutkiem było m.in. wycofywanie "tygodnika" z kościelnego kolportażu. wszystko to działo się z aprobatą dużej części biskupów i duchowieństwa. do takiej polski i takiego kościoła przybył papież w czerwcu 1991 r. wolność czy ułuda jan paweł ii przybył przede wszystkim z dziesięciorgiem przykazań. wszystkie homilie koncentrują się na dekalogu, całym lub na poszczególnych przykazaniach - na nowo przemyślanych i zinterpretowanych polemicznie wobec współczesnej liberalnej cywilizacji świata zachodniego. z homilii w koszalinie "oto dekalog dziesięć słów. od tych dziesięciu prostych słów zależy przyszłość człowieka i społeczeństw. przyszłość narodu, państwa, europy, świata". papież mówi polakom, że podstawą prawdziwej przebudowy i nowego ładu w polsce musi być odnowiona moralność. z homilii w radomiu "budujmy wspólną przyszłość naszej ojczyzny wedle prawa bożego. ... raczej odbudowujmy, bo wiele zostało zrujnowane ... w ludziach, w ludzkich sumieniach, w obyczajach, w opinii zbiorowej, w środkach przekazu". jan paweł ii mówi, że "nowy początek" jest możliwy tylko wtedy, gdy nauczymy się, jak być wolnymi. przy czym "prawdziwą wolność" jan paweł ii odróżnia od "wolności absolutnej". z homilii w kielcach "tak, trzeba wychowania do wolności, trzeba dojrzałej wolności. tylko na takiej może się opierać społeczeństwo, naród, wszystkie dziedziny jego życia, ale nie można stwarzać fikcji wolności, która rzekomo człowieka wyzwala, a właściwie go zniewala i znieprawia. z tego trzeba zrobić rachunek sumienia u progu iii rzeczypospolitej!". w kontekście rozważań o wolności sporo uwagi jan paweł ii poświęca pojmowaniu seksu w kulturze i w życiu indywidualnym. z homilii w Łomży "oby całe nasze społeczeństwo uwolniło się od tego złudzenia wolności - wolnej miłości, którą usiłuje się przesłonić rzeczywistość cudzołóstwa i rozwiązłości. ... czy podstawowe zasady moralności nie zostały "wyrwane" z naszej gleby "z złego, pod różnymi ukrywa się postaciami? czy nie zostały "wydziobane przez rozkrzyczane drapieżne ptactwo wielorakiej propagandy, publikacji, widowisk, programów, które igrają z naszą ludzką słabością? co stało się z przykazaniem "nie cudzołóż "w naszym polskim życiu? ... czy potrafimy sobie uświadomić, że ludzka płciowość jest dowodem niesłychanego wręcz zaufania, jakie bóg okazuje człowiekowi, mężczyźnie i kobiecie, i czy staramy się tego bożego zaufania nie zawieść?". dwie europy problematykę seksualną łączy papież z krytyką dominującego - wedle swego przekonania - stylu życia społeczeństw współczesnej europy. polska jako wzór państwa katolickiego ma się temu stylowi przeciwstawić. z homilii we włocławku "nie wolno dać się ... uwikłać całej tej cywilizacji pożądania i użycia, która panoszy się wśród nas i nadaje sobie nazwę europejskości ... czy to jest cywilizacja - czy raczej antycywilizacja? kultura - czy raczej antykultura? ... przecież kulturą jest to, co czyni człowieka bardziej człowiekiem. nie to, co tylko "zużywa "jego człowieczeństwo". i przestrzega "nie jest przywracaniem wartości człowiekowi spychanie go do tego wszystkiego, co zmysłowe, do tych wszystkich rodzajów pożądania, do tych wszystkich ułatwień w dziedzinie zmysłów, w dziedzinie życia seksualnego, w dziedzinie używania. nie jest dźwiganiem człowieka, nie jest miarą kultury, nie jest miarą europejskości, na którą tak często powołują się niektórzy rzecznicy naszego "wejścia do europy"". papież, co oczywiste, mówi "nie" odpryskom zachodniej cywilizacji - szczególnie temu, co w niej niskie i niegodne naśladowania. czyż jednak nie piętnuje zarazem "rzeczników naszego wejścia do europy" jako przeciwników wiary, kościoła, moralności? wiemy, że papież jest orędownikiem zjednoczenia kontynentu. stąd kłopot, jak odczytywać te słowa. dziedzictwo europy jest w nauczaniu papieża przepołowione i nie daje się opisać jako jedno, wspólne. jest europa chrześcijańska i europa, która od chrześcijaństwa się odwróciła. jan paweł ii stawia siebie w rzędzie krytyków części spuścizny czasów nowożytnych i oświecenia. z homilii w warszawie ... z biegiem czasu, zwłaszcza w tak zwanych czasach nowożytnych, chrystus jako sprawca ducha europejskiego, jako sprawca tej wolności, która w nim ma swój zbawczy korzeń, został wzięty w nawias i zaczęła się tworzyć inna mentalność europejska, mentalność, którą krótko można wyrazić w takim zdaniu "myślmy tak, żyjmy tak, jakby bóg nie istniał". ... to jest też część ducha europejskiego. ... dlatego też wciąż mówimy o potrzebie nowej ewangelizacji". wedle życzenia papieża jej awangardą ma być katolicka polska. polskie pytania jan paweł ii zabiera też głos w bardzo konkretnych polskich sporach. z homilii w lubaczowie "reformie gospodarczej, jaka się dokonuje w naszej ojczyźnie, powinien towarzyszyć wzrost zmysłu społecznego, coraz bardziej powszechna troska o dobro wspólne, zauważanie ludzi najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących, a również życzliwość dla cudzoziemców, którzy przyjeżdżają tutaj w poszukiwaniu chleba". warto sobie uświadomić, że słów tych polska słucha krótko po najbardziej bolesnej fazie reform balcerowicza. ale obok słów wstawiennictwa za biednymi papież mówi im także "dla ludzkich wspólnot, narodów i społeczeństw ważniejszym jest "być", niż "mieć". ... wartości, które "można mieć", nigdy nie powinny stać się naszym celem ostatecznym. ... dlatego przed błędem postaw konsumpcjonistycznych należy przestrzegać również społeczeństwa biedne. nigdy nie trzeba w taki sposób dążyć do dóbr materialnych ani w taki sposób ich używać, jak gdyby były one celem same w sobie". czy ludzie biedni - bez pracy, czasem bez pieniędzy na jedzenie, bez nadziei - mogli właściwie zrozumieć ostrzeżenie przed "postawą konsumpcjonistyczną"? uspokajał też jan paweł ii tych, którzy obawiają się państwa wyznaniowego. z homilii w olsztynie "kościół pragnie ... uczestniczyć w życiu społeczeństw tylko jako świadek ewangelii i obce mu są dzisiaj dążenia do zawładnięcia jakąkolwiek dziedziną życia publicznego, która do niego nie należy". ale jednocześnie przedstawił własne rozumienie neutralności światopoglądowej państwa. z homilii w lubaczowie "postulat neutralności światopoglądowej jest słuszny głównie w tym zakresie, że państwo powinno chronić wolność sumienia i wyznania wszystkich swoich obywateli, niezależnie od tego, jaką religię lub światopogląd oni wyznają. ale postulat, ażeby do życia społecznego i państwowego w żaden sposób nie dopuszczać wymiaru świętości, jest postulatem ateizowania państwa i życia społecznego i niewiele ma wspólnego ze światopoglądową neutralnością". na zarzut klerykalizacji życia w polsce papież odpowiedział w olsztynie "wolność, do której chrystus nas wyzwolił, to jedna droga. druga droga to wolność od chrystusa. bo często się tutaj stosuje takie słowa pozorne, mówi się "klerykalizm", "antyklerykalizm", a na dnie chodzi o to jedno wolność, do której chrystus nas wyzwolił, czy też wolność od chrystusa?". o religii w szkole, włocławek "katecheza wróciła do sal szkolnych i znalazła swoje miejsce i odbicie w systemie wychowawczym. osobiście bardzo z tego się cieszę ... jednocześnie należy podkreślić, że nie do pogodzenia z prawdą chrześcijańską jest postawa fanatyzmu czy fundamentalizmu tych ludzi, którzy w imię ideologii uważającej się za naukową lub religijną czują się uprawnieni do narzucania innym własnej koncepcji prawdy i dobra". słowa o religii w szkole pokazują, jak trudne i niejednoznaczne jest papieskie przesłanie. i zwolennicy, i krytycy decyzji o jej wprowadzeniu mogą tu odnaleźć argumenty za swoim stanowiskiem. o ochronie życia poczętego, radom "do tego cmentarzyska ofiar ludzkiego okrucieństwa w naszym stuleciu dołącza się inny wielki cmentarz cmentarz nie narodzonych, cmentarz bezbronnych, których twarzy nie poznała nawet własna matka, godząc się lub ulegając presji, aby zabrano im życie, zanim jeszcze się narodzą ... czy jest taka ludzka instancja, czy jest taki parlament, który ma prawo zalegalizować zabójstwo niewinnej i bezbronnej ludzkiej istoty?". w czasie pielgrzymki jan paweł ii spotkał się z posłami i senatorami przygotowującymi projekt ustawy o ochronie życia poczętego i podziękował im za "postawę zgodną z przekonaniami katolickimi" i "duchem narodu". papież usłyszany papieskie przesłanie u progu wolności było karcącym wezwaniem do przestrzegania dekalogu. z dziesięciorga przykazań jan paweł ii wyprowadził - jeśli można tak powiedzieć - program moralny dla polaków jako narodu wychodzącego z niewoli i dla iii rp jako państwa. nie ma chyba nieprawdy w twierdzeniu, że ów program nie został odebrany tak, jak życzył sobie papież. publicysta "tygodnika powszechnego" janusz poniewierski próbował znaleźć odpowiedź, dlaczego tak się stało "w czerwcu 1979 nauczyliśmy się być z papieżem i ten "sposób "byciaprzenieśliśmy na kolejne wizyty w polsce, aż do tych z lat 9 sądzę, że jedną z przyczyn dramatycznego niezrozumienia ojca Świętego i polskiego społeczeństwa w roku 1991 była pamięć tamtej pielgrzymki. i oczekiwanie na coś porównywalnego z tamtym doświadczeniem". na temat znaczeń nauk jana pawła ii z 1991 r. przez świat polityki i prasę przetoczyła się dyskusja, której temperatura była niezwykle wysoka. był to zarazem pierwszy w polsce - publiczny i prowadzony nie na kolanach - namysł nad nauczaniem papieża-polaka. i ciąg dalszy sporu o polskę po komunizmie - jaka ma być. oto jego próbka z łamów "gazety", gdzie pisali ludzie z odległych politycznie i intelektualnie stron. barbara stanosz, filozof, w kilka lat po tej papieskiej pielgrzymce współzałożycielka niechętnego kościołowi stowarzyszenia na rzecz praw i wolności "sądzę, że wizyta papieska poprawiła samopoczucie tej części elity politycznej, która dąży do ideologizacji polskiego życia społecznego i politycznego w duchu doktryny katolickiej". wiesław walendziak, redaktor naczelny prawicowego tygodnika "młoda polska" "jan paweł ii zdecydowanie poparł episkopat w tych punktach, w których "gazeta "atakowała kościół za rzekomy fundamentalizm i nietolerancję debata w sprawie aborcji i powrotu religii do szkół ... słowem eksploatowana często figura publicystyczna "dobry, otwarty papież " "versuszamknięty, nie oświecony episkopat "musi powędrować do lamusa". stefan niesiołowski, poseł zjednoczenia chrześcijańsko-narodowego "spotkałem się z ojcem Świętym w warszawie. spotkanie miało charakter symboliczny, było sygnałem poparcia dla działań naszej grupy parlamentarnej. chodziło o ustawę broniącą życia dziecka poczętego, ale nie tylko, ponieważ ojciec Święty udzielił nam błogosławieństwa". sławomir mazurek, autor kilku artykułów w "gazecie" "papież przestrzegał przed niebezpieczeństwem "ideologii uważającej się za religijną". byłoby tragedią, gdyby jego nauka dostarczyła budulca takiej ideologii". bogumił luft, publicysta katolickiego miesięcznika "więź" "nie da się udowodnić, że papież wzywał do zbudowania w polsce teokratycznej dyktatury". jerzy sosnowski, publicysta "gazety" "papież wzywał do ocalenia zagubionych przez europę prawd. ta mesjanistyczna koncepcja skrywa jednak pokusy, które należy wydobyć, ulegaliśmy im bowiem w przeszłości roszczenie narodu, który mając dość kłopotów ze sobą, chce pouczać inne; prowincjonalny lęk przed wszystkim, co obce". dawid warszawski, publicysta "gazety" "kraj, z którego jan paweł ii chciał uczynić bazę dla wielkiej reewangelizacji europy, naprawy europy zgodnie z chrześcijańskim wzorem, po prostu nie był zbytnio zainteresowany propozycją. ... czy znaczy to, że przeciwko papieskiemu projektowi występowano jedynie z materializmu i małości? nie - bowiem papieska antynomia jest fałszywa. "wolność od chrystusa "i "wolność, którą przynosi chrystus ""warunkują się wzajemnie. gdy jednej zabraknie, druga staje się fikcją". duchowni intelektualiści przestrzegają przed opacznym odczytywaniem myśli papieża, przed redukowaniem jej do wymiaru politycznego. jezuita maciej zięba, znany interpretator nauk jana pawła ii, dzielił się gorzkimi refleksjami o recepcji tej pielgrzymki. ubolewał, że słuchaliśmy papieża "selektywnie i ideologicznie" "jeżeli papież mówił o aborcji, to zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy zchn interpretowali to jako poparcie udzielone tej partii, jeżeli jan paweł ii wspomniał o obecności w życiu publicznym wymiaru sacrum, odczytywano to jako popieranie koncepcji państwa wyznaniowego". to bezdyskusyjne myśl papieża jest nieporównanie głębsza niźli tylko sprowadzona do doraźnych i lokalnych wymiarów. w jego nauczaniu istotą, podstawą, początkiem i końcem jest kultura, a nie polityka czy gospodarka. jednak trudno nie zauważyć, że na marginesie zasadniczych spraw moralnych papież zabrał głos w konkretnych sprawach, o które polacy w roku 1991 się spierali. jego słowa, nie będąc poparciem en bloc działań jakichś partii czy grup nacisku, były wyraźnym i jednoznacznym stanowiskiem w debacie o kształcie i tożsamości nowej polski; głosem, który bynajmniej nie był głosem "środka" między różnymi racjami. w kwestiach moralnych takim być nie mógł - bo kościół jest kościołem, a nie szukającą kompromisu partią. ale w kwestiach politycznych? odpowiedź niełatwa i niejednoznaczna, bo papieskie komentarze na tematy społeczne są refleksem jego nauki moralnej. papież - jak mówi o. zięba - "nadaje na dłuższej fali" i interpretacje polityczne grożą spłyceniem. słowa jednak żyją tak, jak zostały usłyszane, czasem niezależnie od nadawcy. a przesłanie jana pawła ii było przeważnie "słyszane" na sposób narodowo-katolicki. partie powołujące się na społeczną naukę kościoła znajdowały w jego słowach i gestach uzasadnienie dla swoich pomysłów urządzania polski. a i sam papież wysłał tu dość czytelny sygnał. choć w latach krakowskich kardynał wojtyła patronował "tygodnikowi powszechnemu", to w liście do jerzego turowicza z okazji jubileuszu 50-lecia pisma posłużył się argumentacją bliską narodowym katolikom, zwalczającym posoborowe formacje, a więc i środowisko "tygodnika"; użył języka wcześniej nie spotykanego w jego publikacjach i nauczaniu "odzyskanie wolności zbiegło się paradoksalnie ze wzmożonym atakiem sił lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na kościół, na episkopat, a także na papieża. wyczułem to zwłaszcza w kontekście moich ostatnich odwiedzin w polsce w roku 1991". nieco dalej papież pisał "pan daruje, jeżeli powiem, że oddziaływanie tych wpływów odczuwało się jakoś także w "tygodniku powszechnym". w tym trudnym momencie kościół w "tygodniku "nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd prawo oczekiwać "nie czuł się dość miłowany "- jak kiedyś powiedziałem". pęknięte przesłanie nie tylko narodowi katolicy słyszeli "swoje" w papieskich homiliach. także katolicy posoborowi odnajdywali bliskie im poglądy. w polsce mamy bowiem do czynienia ze swoistym pęknięciem nauki jana pawła ii. czy też - rozdwojeniem jej recepcji. różne środowiska w obrębie kościoła powołują się na różne fragmenty przesłania. spójrzmy tylko na dwa wnioski wyciągnięte z nauk papieża w 1991 r. wiesław chrzanowski "wartości chrześcijańskie mają prawo do zaistnienia w życiu publicznym i nie jest to żadna klerykalizacja". jerzy turowicz "w papieskich wystąpieniach znalazła się akceptacja dla rozdziału kościoła od państwa. oczywiście papież wyraźnie mówił też o prawie kościoła do obecności w życiu publicznym. nie oznacza to jednak dążenia do państwa wyznaniowego, szczególnie w świetle jego wyraźnej krytyki fundamentalizmu religijnego". Źródła tego rozdarcia są także w encyklikach jana pawła ii. oto dwa cytaty, na które z całą pewnością mogliby się powołać katolicy różnych orientacji. i jedni, i drudzy mieliby rację mówiąc, że tego naucza papież. "historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm" centesimus annus 46. "kościół respektuje słuszną autonomię porządku demokratycznego i nie ma tytułu do opowiadania się za takim albo innym rozwiązaniem instytucjonalnym czy konstytucyjnym centesimus annus 47. oczywiście nie ma między tymi tezami prostej sprzeczności. różny jest jednak ich duch. pierwsze zdanie może być zachętą dla najbardziej skrajnych pomysłów urządzania państwa na modłę wyznaniową. drugie - nakazuje powściągliwość w sprawach państwowych, które nie są domeną kościoła. jakie zatem jest papieskie przesłanie w kwestiach doczesnych, takich jak kształt demokracji czy miejsce w niej kościoła? jak je rozumieć jako całość i jedność? takie pytania zadawał sobie i wciąż zadaje niejeden słuchacz nauk jana pawła ii. bo, na przykład czy w imię tego, by "demokracja bez wartości" nie przemieniła się w "jawny lub zakamuflowany totalitaryzm", kościół miałby jednak prawo przyznać sobie tytuł do "opowiadania się za takim lub innym rozwiązaniem instytucjonalnym czy konstytucyjnym"? albo czy kościół akceptuje jako "słuszną" również taką "autonomię porządku demokratycznego", która z punktu widzenia jego nauki może być uznana za "demokrację bez wartości"? o ileż łatwiejsze do odczytania znaki zostawiał papież innym społeczeństwom wychodzącym z komunizmu. w 1993 r. mówił do litwinów "ani państwo nie może naruszać autonomii, jaką wyznaczają religii konstytucja oraz międzynarodowe konwencje, ani też księża w wypełnianiu misji ewangelizacyjnej nie mogą ingerować w politykę partii czy sprawy rządzenia państwem". w tej samej homilii wzywał "nie ma zwycięzców ani pokonanych, lecz są ludzie, którym należy pomóc, aby pozostawili za sobą popełnione błędy. trzeba ich wesprzeć w wyzbyciu się skutków, także psychologicznych, przemocy, nadużyć i gwałcenia praw ludzkich. ""pokonanymnależy pilnie przypomnieć, że nie wystarczy dostosować się do zmienionej sytuacji społecznej, potrzebne jest raczej szczere nawrócenie, a jeżeli to konieczne - także "ekspiacja.zwycięzcom "trzeba przypomnieć zaś o potrzebie przebaczenia tak, aby umocnił się autentyczny pokój wypływający z przestrzegania ewangelii miłosierdzia i miłości". 1995 za katolików i o katolikach następna, nieoficjalna wizyta papieża w maju 1995 r. nie ułatwiła rozumienia jego wskazań dla polski. odbyła się - tradycyjnie już - w całkowicie nowych okolicznościach od dwóch prawie lat krajem rządzili postkomuniści. rok wcześniej apogeum osiągnął konflikt o konkordat podpisany przez rząd hanny suchockiej ze stolicą apostolską. spekulowano, że papież nie chce oficjalnie gościć w ojczyźnie, która odmawia ratyfikacji traktatu. postkomuniści i część środowisk liberalnych, krytycznych wobec umowy, odłożyli decyzję o jej przyjęciu lub odrzuceniu do czasu uchwalenia nowej konstytucji. okazją do jednodniowych odwiedzin polski była dla papieża pielgrzymka do sąsiadów. dzień wcześniej jan paweł ii kanonizował w ołomuńcu na morawach jana sarkandra, męczennika doby kontrreformacji. w jednej z czeskich homilii pozdrawiał "braci, z którymi łączy nas wiara w chrystusa", oraz "niewierzących, którzy mają takie samo pragnienie wartości honoru, sprawiedliwości i solidarności". 22 maja 1995 r. w skoczowie, miejscu narodzin kanonizowanego duchownego, ton papieża był już inny. choć - jak zawsze - powtarzał swoje zasadnicze przesłanie, że "polska woła dzisiaj nade wszystko o ludzi sumienia", najdonośniej zabrzmiał inny fragment kazania "pod hasłami tolerancji, w życiu publicznym i w środkach masowego przekazu szerzy się nieraz wielka, może coraz większa nietolerancja. odczuwają to boleśnie ludzie wierzący. zauważa się tendencje do spychania ich na margines życia społecznego, ośmiesza się i wyszydza to, co dla nich stanowi nieraz największą świętość. te formy powracającej dyskryminacji budzą niepokój i muszą dawać wiele do myślenia". słowa te są niewątpliwie świadectwem głębokiego rozczarowania jana pawła ii kształtem niepodległej polski i miejscem w niej kościoła. wielu zadawało jednak pytania dlaczego słowa papieża tak dramatycznie rozminęły się z potocznym doświadczeniem? czy rzeczywiście katolicy są dyskryminowani? czy kościół napotyka takie przeszkody w sprawowaniu swojej misji, które uprawniają tak stanowczą krytykę nowego porządku? prawica i część środowisk katolickich od razu zakrzyknęły, że diagnoza jana pawła ii jest trafna, uznając, że jego głos to głos w ich imieniu. lewica i środowiska liberalne odrzuciły zarzut, choć świadomość autorytetu papieża nie pozwoliła nikomu stanowczo skrytykować jego tez. przykładem takiej ostrożnej polemiki był komentarz publicysty "gazety" romana graczyka "papież zawsze był człowiekiem zasad fundamentalnych. tym razem poszedł śladem radykalnych krytyków iii rp. ostre słowa homilii wypowiedział w trosce o polskę. chcę wierzyć, że nie staną się one paliwem dla najbardziej skrajnych polityków odwołujących się do katolicyzmu. ... nie sposób twierdzić, że prowadzona jest odgórna walka z kościołem. wolność ma swoją cenę. papież zawsze mówi nam rzeczy ważne. i zawsze powinniśmy je przemyśleć z najwyższą powagą - nawet jeśli nie do końca zgadzamy się z jego opiniami". 1997 czakając na papieża co powie nam jan paweł ii za kilka dni? jaki jest społeczny i polityczny kontekst jego piątej pielgrzymki do polski? zbliżające się wybory parlamentarne po czterech latach rządów koalicji postkomunistycznej; kampania, w której sztandarem prawicy jest już nie tylko katolicyzm i kościół instytucjonalny, ale sam chrystus zbawiciel idea niektórych członków władz "solidarności" intronizacji chrystusa króla, który miał pomóc prawicy odrzucić konstytucję w powszechnym referendum; zastanie kraju - co dla papieża szczególnie bolesne - w którym od kilku miesięcy obowiązuje zliberalizowana ustawa antyaborcyjna, pozwalająca na usuwanie ciąży z tzw. względów społecznych; wreszcie - moment przed ostatecznymi negocjacjami o integracji z unią europejską, która ma - również w łonie kościoła - radykalnych krytyków. siłom politycznym trudno będzie oprzeć się pokusie odnajdowania w papieskich słowach uzasadnienia dla antykomunizmu bądź dla antykościelnych stereotypów. czy papieżowi uda się wymknąć tej logice podziału? dramatyczna jest też sytuacja kościoła - z nową siłą odżył spór o model obecności na forum publicznym. wydawało się, że kościół hierarchiczny wyciągnął wnioski z pierwszych lat niepodległości, kiedy to wielu kapłanów upolityczniło jego misję, a czasem redukowało ją do polityki, nawet tej przez bardzo małe "p". do niedawna wydawało się, że radio maryja stanowi - choć wpływowy i hałaśliwy - to tylko margines pchający wspólnotę do konfrontacji ze światem. z komunikatu ostatniej konferencji plenarnej episkopatu wynika jednak jasno, że "radiomaryjna" wizja aktywności w polityce wzięła górę - biskupi wezwali do odrzucenia w referendum nowej konstytucji. apel ten poprzedziły publiczne ataki kilku księży na sekretarza episkopatu bpa tadeusza pieronka, który zapewniał, że episkopat wezwie do udziału w referendum, ale nie wskaże, czy głosować za czy przeciw. ponowne upolitycznianie kościoła jest - jak napisał w "tygodniku powszechnym" adam szostkiewicz - "zaproszeniem do nieszczęścia". szostkiewicz bije na alarm "czy środowiska radia maryja nie ulegną pokusie wpisania pielgrzymki papieskiej w przedwyborczą walkę polityczną? czy nie spróbują nadać wizycie ojca Świętego charakteru narodowej manifestacji przeciwko demonom swej wyobraźni? ... dopóki odrodzone państwo polskie jest demokratyczną republiką prawa, wskrzeszanie endeckich upiorów może tylko zaszkodzić katolikom w polsce. właśnie w ten sposób toruje się drogę do kościoła jako skansenu". jaka będzie papieska recepta na to zagrożenie? w epoce komunizmu polacy szli za głosem jana pawła ii. w polsce niepodległej ich postawy były i są znacznie bardziej zróżnicowane. wielu nauki papieża z lat 1991 i 1995 przyjęło. ale wielu też je odrzuciło. inni pozostali obojętni na głoszone prawdy, a wielu z tych, którzy słuchać chcieli, przyjmowało tylko fragmenty pękniętego przesłania. jak papież odpowie na te nasze odpowiedzi? 3 maja, 30 lat później włodzimierz kalicki 01-05-2003, ostatnia aktualizacja. zwykliśmy patrzyć jak na triumf narodowej mądrości. a może bez niej uratowalibyśmy państwo, uniknęlibyśmy xix-wiecznej martyrologii, cywilizacyjnej zapaści rozbiorów? może konstytucja 3 maja roku - powiedzmy - 1821 byłaby równie światła, a w dodatku pod jej rządami nasi przodkowie stworzyliby państwo nowoczesne, bogate, silne? artykuł włodzimierza kalickiego tej konstytucji legalnie uchwalić się nie dało. wysługująca się rosyjskiemu imperium konserwatywna opozycja w sejmie była zbyt silna. projekt konstytucji zapisany został w dyskrecji przez króla stanisława augusta pod koniec marca 1791 roku i od tego czasu wtajemniczeni nieustannie zastanawiali się, jak konstytucyjną ustawę uchwalić. zwolennicy reform skrycie zbierali się w domu marszałka stanisława małachowskiego, u adama księcia czartoryskiego, w klubie w pałacu radziwiłłowskim przy krakowskim przedmieściu, dzisiejszym pałacu prezydenckim. w końcu uradzili, że konstytucję uchwalą trikiem, wykorzystując nieobecność w warszawie niewygodnych posłów. okazja nadarzała się sama - oto już wkrótce posłowie gremialnie wyjadą na święta wielkanocne zaczynające się 24 kwietnia. wrócą nieprędko, zapewne nie będzie ich jeszcze na początku maja. konspiratorzy zdecydowali się zatem uchwalić konstytucję 5 maja. jakoś to 5 maja będzie... aby zapobiec niedyskrecjom, posłom życzliwym reformom i nowej ustawie konstytucyjnej, ale w spisek niewtajemniczonym, niczego nie powiedziano. wezwani listami marszałka sejmu i króla powrócić mieli najpóźniej 1 maja. tak więc do powodzenia zasadniczej reformy państwa przyczynić się miała jedna z niewielu podjętych przez króla stanisława augusta i pomyślnie doprowadzonych do końca reform cząstkowych - stworzenie sprawnej, nowoczesnej poczty i systemu kurierskiego. nie jest jasne, czy w trakcie poufnych kwietniowych narad ustalono porządny, szczegółowy plan zamachu stanu, precyzyjnie rozpisany w czasie, z rozdanymi poszczególnym konspiratorom zadaniami. to, że wedle relacji króla spiskowcy gorączkowo dyskutowali i spierali się aż do ostatnich godzin przed otwarciem sesji sejmowej, pozwala przypuszczać, że plan mógł być naszkicowany tylko ogólnie, a przy uchwalaniu konstytucji ostatecznie zdano się na improwizację. potwierdza to relacja posła brzesko-litewskiego tadeusza matuszewicza, członka ważnej sejmowej deputacji interesów zagranicznych, politycznie związanego z adamem księciem czartoryskim i ze stronnictwem reformatorskim. matuszewicz zaszedł 30 kwietnia do pałacu radziwiłłowskiego, gdzie pod pretekstem przyjęcia z kawą wydanego przez posła wołkowyskiego pawła grabowskiego spotkali się wszyscy niemal konspiratorzy. wyszedł w minorowym nastroju "... o sposobach uskutecznienia tzn. uchwalenia - w.k. taką widziałem zdań różnicę, że wyszedłem stamtąd przeświadczony, że wszystko się skończy na niczem". arcy to polskie - zamach stanu mający zakończyć czas anarchizacji i niemocy rzeczypospolitej najwyraźniej zorganizowano mało porządnie, licząc na łut szczęścia i nieśmiertelną nad wisłą wiarę, że przecież jakoś to będzie. pomysł korespondencyjnego ściągania zwolenników reform obarczony był sporym ryzykiem. posłowie wezwani z błahych lub niejasnych - dla zachowania prawdziwych zamiarów spiskowców w tajemnicy - powodów mogli wyjazd do stolicy opóźnić lub wręcz zaproszenie zlekceważyć. zapewne dlatego pierwsze listy poszły do nich już na początku kwietnia. liczni posłowie zaproszenia istotnie zignorowali. tadeusz matuszewicz na przykład potraktował list od marszałka małachowskiego jako kolejny przejaw jego wielkopańskiej zmienności nastrojów i pozostał w domu. drugi list, napisany przez króla i wysłany kurierską sztafetą, matuszewicz dostał w nocy z 26 na 27 kwietnia. nic z tej korespondencji nie rozumiał. monarcha dotąd nie okazywał mu ani szczególnej uwagi, ani zaufania, a tu znienacka takie królewskie ponaglenie! ale w końcu dwa dziwne listy od pierwszych w rzeczypospolitej osobistości sprawiły, że do warszawy pojechał. 3 maja, w czasie uchwalania ustawy konstytucyjnej, matuszewicz spełnił rolę niebłahą - referował posłom sytuację międzynarodową kraju. matuszewicz dojechał, inni nie. nie którzy z sympatyków obozu reform w ogóle nie zostali zawiadomieni. poseł smoleński dominik eydziatowicz pisał później do króla stanisława augusta z żalem "czemuż inni wzywani byli listami na dzień pierwszego maja, ja i wezwania takiego ani przestrogi od nikogo nie miałem". tajemnicy dochować się jednak nie udało. już w ostatnich dniach kwietnia po warszawie krążyć poczęły plotki, że 5 maja dokonany zostanie polityczny przewrót. 1 maja zastępca posła pruskiego w warszawie august goltz raportował do berlina, że dowiedział się o przygotowaniach do przewrotu. mało tego, goltz zdążył jeszcze ostrzec miarodajnych polityków polskich, że pruski dwór nie zamierza chronić polski w wypadku radykalnych zmian w systemie politycznym. o szykowanym na 5 maja przewrocie wiedzieli także agenci i stronnicy petersburga. w tej sytuacji konspiratorzy podjęli decyzję o przyspieszeniu uchwalania konstytucji na 3 maja. ...i jakoś to 3 maja było końcówka konspiracyjnych przygotowań była, przyznać trzeba, imponująca. jeszcze 29 kwietnia na sesji deputacji interesów zagranicznych polecono posłowi matuszewiczowi przygotowanie tendencyjnego raportu o sytuacji międzynarodowej. zawierać miał alarmujące wieści o rychłym końcu wojny rosji z turcją, a tym samym rozwiązaniu rąk petersburga w sprawie ewentualnej interwencji w polsce i o tajnych planach kolejnego rozbioru rzeczypospolitej. spiskowcy liczyli, że spreparowany, panikarski raport o zagrożeniu ze wschodu skłoni wahających się posłów do poparcia nowej konstytucji. w poniedziałek 2 maja od rana zablokowana została komunikacja stolicy z resztą kraju; zatrzymano pocztę i kurierskie sztafety. tego dnia sejm wznowił obrady po przerwie wielkanocnej. zgodnie z przewidywaniami na zamku zjawiło się niewielu posłów i senatorów. najprawdopodobniej by nie wzbudzać podejrzeń, nie zjawili się posłowie powszechnie identyfikowani z obozem reformatorskim adam książę czartoryski, julian ursyn niemcewicz, aleksander batowski, tadeusz matuszewicz. na sesji zapowiedziano, iż następne posiedzenie odbędzie się 5 maja. spodziewano się, że na ten dzień zjadą do warszawy wszyscy posłowie, w tym zaalarmowani pogłoskami o szykującym się przewrocie politycznym członkowie stronnictwa prorosyjskiego. po sesji pod osłoną nocy konspiratorzy potajemnie zebrali się w pałacu radziwiłłowskim. odczytano im wtedy ostateczną wersję pełnego tekstu ustawy, którą mieli przeforsować nazajutrz. ktoś chciał jeszcze debatować, ktoś chciał coś jeszcze uzupełniać, ale większość obecnych niewczesnych dyskutantów przytomnie uciszyła. nadszedł czas czynów, nie deliberacji. późno w nocy najbardziej zdecydowani zwolennicy nowej konstytucji postanowili spalić za sobą mosty. dyskretnie przeszli z pałacu radziwiłłowskiego do nieodległego mieszkania marszałka małachowskiego i tam ułożyli tekst wzajemnego zobowiązania politycznego. zatytułowali go asekuracja?. tekst był krótki w szczerej chęci ratunku ojczyzny, w okropnych na rzecząpospolitą okolicznościach, projekt pod nazwą ustawa rządowa, w ręku jaśnie wielmożnego marszałka sejmowego i konfederacji koronnej złożony, do jak najdzielniejszego popierania przyjmuję, zaręczając to nasze przedsięwzięcie hasłem miłości ojczyzny i słowem honoru, co dla największej wiary podpisami naszymi stwierdzamy w warszawie 2 maja 1791?. pierwsze podpisy złożyli gospodarz, marszałek małachowski, biskupi józef rybiński i adam krasiński, przywódca reformatorskiego obozu ignacy potocki. za nimi podpisy złożyło jeszcze osiemdziesięciu posłów i senatorów. zbieranie podpisów kontynuowano rankiem 3 maja, ale wtedy już co innego było najważniejsze. mimo nieobecności w warszawie wielu adherentów petersburga, mimo nagłej zmiany terminu sejmowej sesji niejasna była postawa wielu posłów, których 3 maja należało się jednak spodziewać na zamku. patriotyczni konspiratorzy zmobilizowali więc stołeczne mieszczaństwo i wojsko, by na chwiejnych i niechętnych wywrzeć skuteczny nacisk. rankiem na zamkowym placu pojawiło się przynajmniej kilka, a wedle niektórych relacji nawet 20 tys. mieszczan co oznaczałoby, że przyszedł co piąty warszawiak. na zamkowym placu karnie niczym wojsko pod własnymi sztandarami ustawiły się cechy miejskie. w bojowym szyku stał przed zamkiem dwutysięczny pułk piechoty działyńskich. formalnie mieszczanie i żołnierze strzec mieli porządku, ale wszyscy rozumieli przecież, po co przed zamkową bramą ich postawiono. Żołnierze i mieszczanie snuli się tłumnie także po zamkowych komnatach, korytarzach i galeriach, a na sejmowej sali królewski bratanek józef książę poniatowski trzymał pod swą komendą sporą grupkę uzbrojonych piechurów. król lękał się o bezpieczeństwo na sejmowej sali. swym adiutantom polecił ochraniać w tłumie marszałków stanisława małachowskiego i kazimierza nestora sapiehę. monarcha miał niezłą intuicję. poseł jan suchorzewski, przeczuwając, że zaraz dojdzie do konstytucyjnego przewrotu, w dramatycznej przemowie oprotestował sesję sejmu, a gdy nie znalazł posłuchu, przywlókł na salę swego paroletniego syna i groził, że zabije go, by nie dożył czasów tyranii, które wedle niego trzeciomajowa sesja niechybnie zainauguruje. obrady rozpoczęto o jedenastej rano. po alarmującej relacji o zagranicznych zagrożeniach spisanej i wygłoszonej przez posła tadeusza matuszewicza odczytania jej odmówił zwierzchnik matuszewicza, przewodniczący deputacji interesów zagranicznych, po przemówieniu ignacego potockiego, do niedawna politycznego przeciwnika stanisława augusta, który wezwał króla do wskazania dróg ratowania ojczyzny, monarcha polecił odczytać projekt konstytucji. wrzawa, spory, dyskusje trwały aż siedem godzin. parę razy obecnym zdawało się, że mimo tylu tajemnych przygotowań konstytucji uchwalić się nie da i wszystko będzie stracone. dopiero pod wieczór po wystąpieniu zwolennika uchwały, posła żmudzkiego michała zabiełły, który zresztą bogiem a prawdą nie powiedział niczego, czego by już wcześniej nie powiedziano, tylko zaproponował, by król wreszcie złożył przysięgę na konstytucję, salę nagle ogarnął patriotyczny zapał. pośród krzyków "vivat król, vivat nowa konstytucyja!" stanisław august wspiął się, z braku jakiegokolwiek podwyższenia, na krzesło. podtrzymywany przez posłów, z ręką na ewangelii, którą trzymał w górze biskup smoleński gorzeński, powtarzał słowa przysięgi za biskupem krakowskim feliksem turskim. krzykom i łzom radości całkiem dla siebie niespodzianie nie oparli się nawet przeciwnicy nowej ustawy, tak wielkie w zamku i na zamkowym placu zapanowało uniesienie. miałeś, panie, złoty róg w roku 1683 cesarz austrii leopold i błagał polskiego króla o ratowanie wiednia i cesarstwa. jan iii sobieski pomocy nie odmówił. w błyskotliwie zaplanowanej i przeprowadzonej bitwie dowodzone przezeń wojska przebiły się aż do ostatniej linii obrony turków i rozniosły ją w wielkiej szarży ciężkiej jazdy. wściekły cesarz musiał patrzeć, jak jego poddani wiwatują na cześć zbawcy, polskiego króla. osiemdziesiąt lat później w formalnie niepodległej rzeczypospolitej kwaterowały już rosyjskie wojska. rosyjscy sołdaci na polecenie moskiewskiego ambasadora aresztowali głównych opozycjonistów, między innymi biskupa kajetana sołtyka i józefa andrzeja załuskiego, i wywieźli w głąb rosji, do kaługi. sejm pod rosyjskimi bagnetami uchwalił zabójcze dla państwa tak zwane prawa kardynalne, w tym wolną elekcję, liberum veto, prawo wypowiadania posłuszeństwa królowi, prawny prymat wyznania katolickiego i wyłączność dla szlachty posiadania ziemi i piastowania urzędów państwowych. a potem była czteroletnia wojna domowa wywołana przez konfederację barską, rozbiór państwa i czyhanie patriotycznych polityków na każdy, najdrobniejszy przejaw zelżenia kontroli zaborczych sąsiadów, zwłaszcza petersburga, by próbować choć po kawałeczku uzdrawiać zgangrenowany gmach rzeczypospolitej. ustawę mającą to uzdrawianie przyspieszyć i uporządkować uchwalić trzeba było podstępem, łamiąc wszelkie prawa i procedury. tak naprawdę 3 maja 1791 roku dokonano bezkrwawego przewrotu politycznego; współcześni, króla nie wyłączając, mówili nawet o rewolucji. nawet przy dziękczynnej mszy odprawionej zaraz po uchwaleniu konstytucji nie obyło się bez przemocy - opornego marszałka sejmowego konfederacji litewskiej sapiehę do pobliskiej katedry św. jana zawlókł, udając przyjacielski uścisk, słynący z ogromnej fizycznej siły adiutant króla porucznik gołkowski. zbyt wiele rozmaitych niekorzystnych czynników pogrążało polskę, by miała szansę zreformować się i wybić na równorzędnego gracza w tej części europy. gdy nie ma się siły, pozostaje już tylko zręczna polityka i dyplomacja w służbie dalekosiężnej, realnej wizji. ale i tego za panowania ostatniego króla zabrakło. 50 lat temu zmarł metropolita krakowski książę adam sapieha był to wielki pan, ale wielkością raczej ewangeliczną - sylwetkę adama stefana sapiehy kreśli jan turnau książę metropolita krakowski zmarł 50 lat temu. był księciem potrójnym kościoła jako jego dostojnik, księciem siewierskim jako biskup krakowski, miał też ten tytuł osobiście, bo pochodził z rodu magnackiego. ale nie dlatego został biskupem lat temu 9 niemniej liczyła się wtedy w kościele genealogia - sufragan krakowski nowak miał według niektórych nazwisko nazbyt poślednie, by zostać na wawelu ordynariuszem. wszakże książę biskup sapieha pasował wspaniale do każdych, także demokratycznych czasów. urodził się na zamku w krasiczynie w 1867 r. zaczął od studiów prawniczych w wiedniu i krakowie, studia teologiczne rozpoczął w austriackim innsbrucku, a działalność duchowną w jazłowcu na podolu. spędza tam rok. w czasie epidemii cholery nosił parafianom żywność. po "stażu w terenie" studiuje dalej - doktoryzuje się w rzymie, w tamtejszej kościelnej akademii szlacheckiej. wraca do lwowa - tam wtedy była jego diecezja. pracuje w kurii, seminarium, miejskiej parafii. i znów do rzymu - jako przyboczny papieża piusa x staje się tam dzielnym rzecznikiem sprawy polskiej. ktoś taki jest tam szczególnie potrzebny - papież potępił bowiem polskie powstania i rewolucję 1905 roku. chodziło o to, by w watykanie nie dominowała optyka rządów zaborczych. sprzyjała jej nie tylko dyplomacja watykańska, ale także oportunizm niektórych polskich biskupów, np. gnieźnieńsko-poznańskiego edwarda likowskiego, który bał się twardo walczyć z germanizacją. sapieha załatwia papieskie błogosławieństwo dla antypruskiego strajku szkolnego i w ogóle działaczy narodowych. w kraju jako biskup daje dalej dowody patriotyzmu. podczas i wojny światowej organizuje z ogromną energią pomoc jej ofiarom. w sprawach politycznych jest niezależny. wyraźnie nie popiera galicyjskiego lojalizmu "stańczyków", ale i do legionistów piłsudskiego odnosi się chłodno. gdy go zaproszono na jedną z ich uroczystości, miał powiedzieć "chcecie budować socjalistyczną i żydowską polskę - ja do tego ręki nie przyłożę". kształtują się granice polski, trwa wojna o Śląsk. kardynał wrocławski bertram jest oczywiście po stronie niemieckiej. nuncjusz watykański w polsce ratti, późniejszy pius xi, niekoniecznie jest po polskiej. jeszcze mniej nam sprzyja jego następca prałat ogno serra czy watykański sekretarz stanu gasparri. sapieha włącza się w sprawę polską bezkompromisowo wraz ze swoim przyjacielem - lwowskim arcybiskupem obrządku ormiańskiego teodorowiczem. naraża się kościelnej centrali tak mocno, że kapelusz kardynalski dostaje dopiero po ii wojnie, od piusa xii. ma też inne zdanie w sprawie konkordatu zawieranego po odzyskaniu niepodległości. jest temu układowi przeciwny. uważa, że kościół więcej na nim straci, niż zyska. była to nie tyle zwykła postawa roszczeniowa, ile dążenie, by kościół był całkiem wolny. chciał być apolityczny, ale polityka go wciągała. w 1922 r. dał się wraz z teodorowiczem namówić na kandydowanie do senatu i ostrą przedwyborczą akcję polityczną. po roku składa mandat na życzenie watykanu. piłsudczykiem nie był, ale krytykował również endecję. socjalistów i chłopskich radykałów oceniał bardzo surowo, rebelię hiszpańską generała franco poparł, ale potrafił bronić robotników, współczując autentycznie ich niedoli. obcy mu był - świadczy stanisław stomma - tak wówczas powszechny w kościele ostry antysemityzm. najbliższa mu była chadecja. stał się głównym aktorem awantury o pochówek piłsudskiego na wawelu. zniecierpliwił się czekaniem na rządową decyzję przeniesienia trumny z jednej krypty, gdzie ją tymczasowo złożono, do drugiej i po dwóch latach zdecydował o tym sam. kult marszałka sterowany przez sanację był tak silny, że w oknach biskupiego pałacu poleciały szyby, były wiece, demonstracje, książę biskup musiał się prezydentowi tłumaczyć. a warto wiedzieć, że na wawelski pochówek sienkiewicza w ogóle się nie zgodził, a na takie wyniesienie słowackiego - niechętnie. w sprawach czysto kościelnych był po swojemu radykalny. w 1928 r. wygłosił do episkopatu referat niebywale krytyczny. mówił "mniej bowiem groźne są sekty, radykalizm i inni rozmaici nieprzyjaciele zewnętrzni niż to wewnętrzne rozprzężenie, jakie dostrzegamy w oddaleniu się wiernych od duchowieństwa". przyczyny tego oddalenia opisywał tak "prawdziwie niebezpieczne jest spotkać się parafianinowi ze swoim proboszczem lub innym kapłanem, a diecezjaninowi ze swoim biskupem, bo zaraz słyszy >daj< i to nieraz w formie bardzo energicznej". oprócz zdzierstwa widział w duchowieństwie niechrześcijańską wyniosłość, a gdzie trzeba - płaszczenie się. krytykował także zbytni nacisk na samą "dewocję". był człowiekiem swojej epoki. w latach międzywojennych walczył np. z koedukacją w szkole. ale profesor stefan swieżawski świadczy, że w późniejszych rozmowach z nim wypowiadał się zaskakująco nowocześnie. ważne jest również świadectwo "tygodnika powszechnego", który powołał do życia i tego życia ingerencjami nie utrudniał. zresztą nie miał skłonności cenzorskich. stomma wspomina, że gdy w kurialnym "głosie narodu" chciał wydrukować artykuł o konflikcie wawelskim - pojednawczy, ale z sympatią dla marszałka - tekst przeszedł tylko na żądanie sapiehy. podczas ii wojny światowej, gdy prymas hlond opuścił wraz z rządem polskę, a niektórzy biskupi ulegali potem naciskom niemieckim, namawiany też do ucieczki metropolita sapieha pozostał w kraju i był księdzem niezłomnym. na temat ten krążyły legendy. np. o czarnym chlebie z żołędzi, marmoladzie z buraków i kawie zbożowej, którym to kartkowym wiktem częstował rzekomo szefa generalnej guberni hansa franka. pasuje tu przysłowie włoskie, "jeśli to nieprawda, to dobrze zmyślone". był po prostu zawsze odważny jeśli się bał, to boga tylko. miał w ojczyźnie autorytet olbrzymi. po wojnie starał się o poprawne stosunki z nową władzą, ale rozczarowanie było nieuchronne. do dokonanego przez prymasa stefana wyszyńskiego porozumienia z komunistami z 1950 r. odniósł się krytycznie. sapieha podobno wyszedł wtedy z obrad episkopatu, trzasnąwszy drzwiami. podobne wątpliwości miał zresztą wówczas nawet późniejszy rzecznik główny uległości wobec nowej władzy biskup klepacz. sapieha był tematem anegdot jak żaden polski biskup. prostota połączona z ostrym językiem mnożyła jego "kwiatki". ojciec bernard turowicz w tomie ii "księgi sapieżyńskiej" przytacza m.in. taką. na wiadomość o śmierci abp. teodorowicza 1938 r. powiedział "umarł ostatni porządny biskup w polsce", a usłyszawszy nieśmiałą polemikę, odpalił "nie, same gałgany!". nauczył też otoczenie podobnego humoru gdy podczas drobnej operacji biskupa jego ulubieniec ks. siedlecki zemdlał na widok krwi, sapieha nazwał go babą, ale ksiądz odbił piłeczkę - wytłumaczył się zaskoczeniem, że krew nie błękitna. wielki pan, owszem, ale wielkością raczej ewangeliczną. wyświęcając go na biskupa, pius x powiedział o nim do obecnych polaków, że jest "bardzo, bardzo dobry". może kiedyś okaże się, że błogosławiony. adam michnik w imię przebaczenia... 13 grudnia 1981 roku zostało naruszone prawo i to nie tylko to formalne. zostało wtedy naruszone jakieś prawo naturalne. prawo narodu do samostanowienia o swoim losie. to prawda, istnieje punkt widzenia, że właściwie 13 grudnia nie stało się nic nowego, że po prostu doszło do pewnej normalizacji stanu, który zapoczątkowany został 22 lipca 1944 roku, kiedy polsce została narzucona władza komunistyczna przez sowieckie bagnety. i można też powiedzieć, że 13 grudnia 1981 roku nie był żadnym precedensem. czymże innym w końcu były akcja wojskowa w poznaniu 1956 roku, szarże policyjno-ormowskie na młodzież i czystki antyinteligenckie w 1968 roku, strzelanie na wybrzeżu w grudniu 1970 roku, wreszcie radomskie ścieżki zdrowia po czerwcu 1976 roku? prawo przeto naruszane było stale. w takim systemie żyliśmy, taka była jego okrutna logika. powiedzmy wszakże, że i w ii niepodległej rzeczypospolitej z prawem różnie bywało. naruszono to prawo w maju 1926 roku, kiedy łamiąc zasadę konstytucyjną dokonano przewrotu w państwie i naruszono je w 1930 roku, kiedy w twierdzy brzeskiej osadzono przywódców antysanacyjnej opozycji. i wtedy były ofiary, wdowy i sieroty. nie stawiam znaku równania między tymi faktami. chcę po prostu uświadomić, także samemu sobie, jak układały się polskie losy w tym wspaniałym i cholernym xx wieku. nasz naród kształtował się, budował coś, wśród dialektyki prawa i bezprawia, winy i kary, sprawiedliwości i porachunków, aktu zemsty i aktu wielkoduszności, sentymentu i upartej nadziei. ważne jednak zawsze było, że wśród tego wszystkiego tliła się tradycja polska, która królów nie stawiała na szafocie, a wielkie konflikty w państwie, czy to między władzą królewską a szlachtą, czy to między religiami, nakazywała kończyć ugodą w imię wspólnego dobra. chcę być dobrze rozumiany, tam gdzie wina jest niewątpliwa, tam zasadna jest rozmowa o karze. dla przestępcy nie może być bezkarności, choć może być wielkoduszność. nie widzę możliwości, by kwestionować odpowiedzialność ludzi winnych morderstw. bowiem żadne prawo, także prawo stanu wojennego, nie zezwalało na zabijanie ludzi, na porywanie ich i dręczenie czy torturowanie. 13 grudnia zaczęła się - zimna na szczęście a nie gorąca - wojna domowa. trwała 7 lat. przyniosła więzienie, podziemie, emigrację, cierpienie. wszelako oceniając tamten czas powiedzieć wypada, że ta wojna skończyła się przy okrągłym stole w 1989 roku. jeśli wprowadzenie stanu wojennego było przekleństwem, to okrągły stół był błogosławieństwem dla polski. bowiem otworzył on drogę do pokojowego przejścia od dyktatury do ładu demokratycznego. gdyby ktoś, jeszcze kilka lat temu, przepowiedział, że komuniści oddadzą władzę bez jednego wystrzału, bez jednej przelanej kropli krwi, bez jednej wybitej szyby, byłoby to uznane za naiwną fantazję idealisty. a przecież tak właśnie się stało i przecież tak wcale nie musiało się stać. tego dnia kiedy w polsce odbyły się wybory, które przesądziły o porażce komunizmu, w chinach dokonano masakry na placu tiennanmen. w kilka miesięcy potem w rumunii trzeba było wielu ofiar, by droga do demokracji została jakoś otworzona. w polsce było inaczej. nową wojnę domową zastąpił kompromis. myślę, że autorzy tego kompromisu oddali polsce dobrą przysługę. ten właśnie model zmiany miałem na myśli, kiedy uporczywie powtarzałem słowa o hiszpańskiej drodze do demokracji. problem przejścia od dyktatury do demokracji zawsze przynosi ten sam wielki dylemat. po jednej stronie są ci, którzy domagają się sprawiedliwości i rozliczenia, po drugiej ci, którzy domagają się pojednania i spokoju. rozumiem tych, którzy mówią o sprawiedliwości i o rozliczeniach, rozumiem tych, co pragną ujawnienia tajnych współpracowników aparatu bezpieczeństwa i żądają sądu nad dyktaturą. spoglądając z perspektywy skrzywdzonego nie można tym żądaniom odmówić zasadności, skrzywdzony ma prawo wiedzieć, kto go krzywdził i żądać zadośćuczynienia. i zwykle próbuje on dochodzić swego prawa. tak zawsze było w historii. dążenie do sprawiedliwości często przeobrażało się w odwet na krzywdzicielach. dlatego też jednak spadały głowy monarchów - stewartów, bourbonów, romanowych. a potem spadały głowy tych, którzy byli przeciw egzekucji monarchów. a potem tych, którzy byli przeciw egzekucji obrońców monarchów. i tak bez końca. istnieje jakaś okrutna logika rewolucji. pożera ona swych oprawców, a potem swoje dzieci. nikt tego najpierw nie chce, najpierw wszyscy chcą wolności i zgody, a potem odwetu nikt już nie jest w stanie kontrolować. akt sprawiedliwości przekształcony w akt odwetu staje się fragmentem gry politycznej i walki o władzę. powstają nowe niesprawiedliwości i nowe krzywdy. zagrożona zostaje wolność, zagrożone zostaje prawo. ludzie przestają czuć się bezpiecznie, wkrada się strach. walka o demokrację kończy się wojną wszystkich ze wszystkimi. pojawia się widmo chaosu, a wraz z nim widmo nowej dyktatury. tak stało się w iranie, tak zaczyna stawać się w gruzji, tak może być wszędzie. stan wojenny był dla mnie złamaniem porozumień gdańskich; był też złamaniem jakiejś wielkiej polskiej nadziei. był zmarnowaniem wielkiej szansy. był śmiercią i cierpieniem dziesiątków ludzi. pozostaje wszak otwarte pytanie, które dziś, po 10 latach, znów zadajemy sobie i znów bez żadnej nadziei na konkluzję ostateczną - czy wtedy jesienią 1981 roku było możliwe porozumienie pomiędzy komunistyczną władzą a "solidarnością"? nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. sądziłem przez długi czas, że była realna szansa na wypracowanie jakiegoś nowego ładu politycznego. za to, że tak się nie stało, obwiniam władzę komunistyczną. ze swoją biografią nie potrafię i nigdy już nie będę umiał zaaprobować stanu wojennego. wiem, że dziś badania opinii publicznej wskazują na bardzo różne oceny tamtego zdarzenia. wielu ludzi zmieniło - być może - swoje ówczesne opinie. swojej opinii na temat stanu wojennego, bezwzględnie negatywnej, nie zmieniłem. mam wszakże świadomość, że przed polską była wtedy i inna możliwość. zagrożenie sowiecką interwencją zawsze uważałem za realne. jako dziecko oglądałem fotografie sowieckich czołgów na ulicach płonącego budapesztu, jako więzień polityczny przeżywałem interwencję w czechosłowacji, jako członek kor-u protestowałem przeciwko interwencji w afganistanie. niezależnie od tego, co myślał na ten temat wtedy wojciech jaruzelski, mam przekonanie, że zagrożenie sowieckie było realnością i mam również przekonanie, że sowiecka interwencja byłaby dla polski czymś stokroć gorszym niż stan wojenny, a zabitych mogłoby być dziesiątki tysięcy. trudno mi analizować i oceniać ówczesne intencje gen. jaruzelskiego. sądzę, że był on wtedy pomiędzy młotem a kowadłem, pomiędzy naciskiem polskich aspiracji wolnościowych, niepodległościowych i socjalnych artykułowanych przez ,solidarność' a twardymi żądaniami moskwy, by ukręcić łeb "polskiej kontrrewolucji". cała polityka po wprowadzeniu stanu wojennego była mniej lub bardziej konsekwentnie realizowaną polityką normalizacji. wszystko miało wrócić do dawnych dobrych czasów. ale ten powrót był już niemożliwy. ekipa jaruzelskiego stała wobec wyboru albo ewolucja ku państwu terroru i stanu wyjątkowego, albo też polityka zmierzająca do zasadniczego otwarcia na reformę demokratyczną. wybrano to drugie i dlatego mogę pisać dziś swój artykuł nie dla podziemnego pisma, a dla legalnie ukazującego się dziennika. stało się coś, czego nie mogłem sobie wyobrazić. pierwszy raz w historii komunizmu ta samo ekipa, która wprowadziła w państwie dyktaturę, uruchomiła proces, który pozwolił stan wojenny z polski wyprowadzić. mam lęk przed procesem politycznym, w którym zwycięzcy sądzić będą pokonanych. parę razy oglądałem takie procesy, nie chciałbym tego więcej zobaczyć. czasem myślę, że do głodu sprawiedliwości, który jest obecny w żądaniach potępienia stanu wojenngo, dołącza się głód zemsty. i dołącza się także jakiś osobliwy antykomunizm, który przestał być duchową i społeczną obroną przed dyktaturą, przestał być walką o wolność, a stał się jedynie negatywnym spoiwem obozu politycznego, który określa siebie jako centroprawicę. i czasem myślę, że kiedy realnych komunistów zabraknie, to będzie się ich tworzyć, że wspólny wróg potrzebny będzie dla scementowania świata nowej władzy. antykomunizm, tak jak i antyfaszyzm, może być trucizną. jeden i drugi wyrósł ze zrozumiałych lęków, ale łatwo przeobrazić się może w uparte szukanie wroga klasowego czy wroga narodowego, w myśl znanej skądinąd doktryny o wciąż zaostrzającej się walce z tym wrogiem. obawiam się wreszcie, że grozi nam wszystkim szukanie kozła ofiarnego. ktoś musi zapłacić za tamte upokorzenia i cierpienia, ale także za nasze własne grzechy, słabości i strachy. szukaniem kozła ofiarnego łatwo zagłuszyć własne sumienie. albert camus opisuje gdzieś, jak do stosu, na którym płonął jan hus, podeszła pobożna staruszka i dorzuciła gałązkę chrustu. wierzyła, że służy bogu, kościołowi i samemu płonącemu. nie chcę być dziś podobny do tej staruszki. powtarzam - stan wojenny był przekleństwem, okrągły stół był błogosławieństwem. jedno i drugie było dziełem tych samych ludzi. na każdym człowieku ciąży obowiązek zdania sprawy ze swej odpowiedzialności. odchodząc z belwederu, gen. jaruzelski powiedział błądzić - jest rzeczą ludzką. błądziłem i ja. ale nie zabłądziłem na bezdroża. przyświecało mi zawsze dobro kraju, jego autorytet, stabilność i nienaruszalność granic, wola oszczędzania polsce tragedii, a ludziom - cierpień ponad miarę. taką drogą starałem się iść. rozumiem jednak, że ludzkich losów nie można mierzyć w statystycznej skali. każda krzywda, ból, niesprawiedliwość mają własne imię. jestem świadom, że było ich niemało. tkwi to we mnie jak cierń. jako żołnierz wiem, że dowódca, a więc każdy przełożony, odpowiada i za wszystkich, i za wszystko. słowo może zabrzmieć zdawkowo. innego jednak nie znajduję. chcę więc prosić o jedno jeżeli czas nie ugasił w kimś gniewu lub niechęci - niechaj będą one skierowane przede wszystkim do mnie". słyszę w tych słowach ton żalu za krzywdy wyrządzone podczas stanu wojennego. zwracam się do posłów sejmu rzeczypospolitej, by uznając w imię prawdy stan wojenny za nielegalny uchwalili ustawę abolicyjną dla jego architektów, którzy byli zarazem architektami okrągłego stołu. w imię przebaczenia i pojednania. /adam michnik 07-12-01 1658/ aids. epidemia w afryce joanna bator 17-06-200 wstrząsająca relacja o epidemii aids w afryce mark schoofs został uhonorowany tegoroczną nagrodą pulitzera za serię ośmiu artykułów pod wspólnym tytułem "aids agonia afryki". teksty schoofsa publikowane były pod koniec 1999 roku na łamach "the village voice", nowojorskiego bezpłatnego tygodnika. "voice", w irytujący sposób lewacki i naiwny w swoim buncie przeciw najrozsądniejszym nawet normom społecznym, od dawna nie dostarczył czytelnikom materiału na tak wysokim poziomie merytorycznym i literackim. obok reklam wystawionych na sprzedaż prostytutek czy ogłoszeń dewiantów o najdziwniejszych upodobaniach seksualnych schoofs napisał o śmierci, śmierci będącej nieprzewidzianym rezultatem rozwoju cywilizacji, a nie - biologiczną koniecznością wynikającą z praw natury. ciała nie mieszczą się w kostnicach schoofs cytuje słowa pracownika kostnicy jednego ze szpitali w zimbabwe, który mówi, że "przedtem" nie musiał ani trzymać ciał zmarłych w korytarzu, ani układać jednych zwłok na drugich, aby je pomieścić w chłodni. "przedtem" oznacza czas sprzed epidemii aids, która potroiła liczbę zgonów. autor opowiada o umieraniu afryki bez zbędnego patosu. nie stosuje tanich chwytów mających wzruszyć czytelnika. "agonia afryki" to beznamiętny niemal dokument umierania kontynentu, napisany na podstawie setek wywiadów przeprowadzanych przez schoofsa w dziewięciu krajach czarnego lądu. temat, o którym pisze schoofs, nie potrzebuje literackich ozdobników, przytaczane liczby mówią same za siebie. informacja jest prosta i czytelna afryka dotknięta jest epidemią, wobec której współczesna medycyna wciąż pozostaje bezsilna. epidemia, która zabija afrykanów, ma charakter globalny - żaden kraj i żaden człowiek nie jest bezpieczny. schoofs pisze o kwestiach kluczowych dla zrozumienia tragedii, o której niewiele mówi się w szczęśliwszych częściach świata o śmiertelnych skutkach psychologicznego i politycznego mechanizmu zaprzeczania niebezpieczeństwu, o ludzkim bohaterstwie i małości w obliczu zarazy, pochodzeniu i przyszłości wirusa hiv, roli kobiet w rozprzestrzenianiu wirusa i walce z epidemią oraz o klęskach i nadziejach medycyny. dzieci skazane na śmierć w otwierającym cykl artykule schoofs rozważa społeczne konsekwencje tego, że hiv zabija przede wszystkim ludzi w wieku reprodukcyjnym. ponieważ w afryce antykoncepcja nie jest rzeczą powszechną, zwykle mają już oni dużo dzieci, które po ich śmierci zostają same. efektem epidemii w południowo-wschodniej afryce jest siedem milionów sierot. niektóre z nich straciły nie tylko rodziców, lecz także wujków i ciocie, którzy zgodnie z afrykańską tradycją zobowiązani byliby do przejęcia opieki nad nimi. dziś zadanie to spada na barki dziadków, którym wiek nie pozwala należycie zajmować się ich wychowaniem. opiekująca się dziesięciorgiem wnucząt staruszka z zimbabwe, której epidemia odebrała męża, dwóch synów i córkę, nie jest wyjątkiem. bieda i brak rodzicielskiej troski czynią z tych dzieci potencjalne ofiary aids, skazując je na życie pełne ryzyka. jedna z kilkunastoletnich wnuczek staruszki poszła w ślady matki, zostając prostytutką. zdążyła już urodzić nieślubne dziecko. najgorszą konsekwencją epidemii jest nie śmierć, lecz los tych, którzy zostają i muszą żyć z jej piętnem - pisze schoofs. z badań pediatry geoffa fostera wynika, że prawdopodobieństwo utraty matki lub ojca w epidemii dotyczy jednej trzeciej dzieci w zimbabwe. afrykańskie sieroty tworzą rosnącą grupę społeczną biednych, zaniedbanych, od początku pozbawionych szans na lepsze życie, wykorzystywanych seksualnie dzieci. jest to też grupa najbardziej narażona na zetknięcie z wirusem. schoofs przytacza słowa afrykańskiego lekarza, jednej z niewielu osób, które obchodzi ich los "kto zajmie się ich dziećmi, gdy rodzice już zarażą się hiv i umrą? nikt, bo są sierotami, a więc z definicji ich dzieci nie mają dziadków. tak właśnie działa wirus. hiv wdziera się w system obronny ludzkiego ciała i niszczy go. to samo robi ze społeczeństwem". dowodem na słuszność tych katastroficznych słów jest trwająca w najbardziej dotkniętych epidemią krajach dyskusja, czy należy zarażonym kobietom w ciąży podawać lek, który radykalnie zwiększa szansę na urodzenie zdrowego dziecka. innymi słowy - autorytety zastanawiają się, czy skazać te nienarodzone dzieci na śmierć, czy uratować, a więc rozważają kwestię, która w ogóle nie powinna pojawić się w zdrowym etycznie społeczeństwie. epidemia zmienia jednak priorytety i relatywizuje wartości. schoofs cytuje słowa walczącego z aids aktywisty z ugandy "wiele dzieci w naszym kraju cierpi głód, nawet mając oboje rodziców. bez rodziców umrą na pewno". w krajach, których roczny budżet na służbę zdrowia jest niższy niż koszt przeciętnej hollywoodzkiej produkcji filmowej, dylematy takie są naturalne. bowiem nawet jeśli zarażona kobieta po odpowiedniej kuracji urodzi zdrowe dziecko, to prawdopodobnie zarazi je, karmiąc piersią i nieumiejętnie pielęgnując. aby nauczyć ją odpowiedniego postępowania, znów trzeba pieniędzy. i jeśli nawet jakimś cudem one by się znalazły, to jak zarażona hiv kobieta z niemowlęciem miałaby spożytkować nabytą wiedzę, żyjąc w miejscu, gdzie problemem jest szklanka czystej wody? afrykanie próbują poprawić los swoich sierot. bez pieniędzy, bez wsparcia ze strony władz podejmowane są społeczne inicjatywy. schoofs podaje przykład katolickiej organizacji kubatana, co w miejscowym języku oznacza "razem". celem działalności kubatany jest troska o codzienne potrzeby chorych i opieka nad sierotami, dla których dostarczane przez wolontariuszy jedzenie jest często szansą na przeżycie kolejnego dnia. tizora, wolontariuszka z kubatany, pokazała schoofsowi ścianę oblepioną zdjęciami pierwszych 20 sierot, które organizacja wzięła pod opiekę. jedna z dziewczynek wygląda na 12 lat - pisze schoofs. straciła w epidemii oboje rodziców, a jakiś czas potem babcię, która zajmowała się nią po ich śmierci. tej ostatniej tragedii nie była już w stanie znieść. uciekła więc i "nie wiemy, co się z nią dzieje" - cytuje schoofs słowa tizory. bohaterowie nie umierają na aids w lagos, stolicy nigerii, codzienne życie dostarcza trudów nieznanych mieszkańcom zachodu. działanie elektryczności zależy od nastrojów zajmującej się tym agendy, nawet zamożni mieszkańcy nie mają bieżącej wody, a "wezwanie policji jest właściwie niemożliwe, bo nawet jeśli twój telefon działa, ten na posterunku na pewno nie". w lagos można być pewnym kilku rzeczy upału, zanieczyszczenia środowiska, potwornych korków i nieustającej miłości obywateli do miejscowego bohatera, niedawno zmarłej gwiazdy estrady feli anikulapo-kuti. powiadomienie świata o przyczynach śmierci bożyszcza tłumów spadło na barki jego brata, profesora olikoye ransome-kuti, ministra zdrowia i aktywisty walczącego z aids. fela ucieleśniał afrykańską odmianę macho - czarny symbol patriarchalnej męskości i buntu przeciw konwencjom białego świata, "prawdziwego mężczyznę", który w jeden dzień poślubił 27 kobiet. fela pojawiał się na scenie niemal nago, śpiewał piosenki o wolności i wielkości afryki i przy każdej nadarzającej się okazji zaprzeczał istnieniu epidemii aids na swoim kontynencie. fela, autorytet nigeryjskich mężczyzn, idol kobiet, nie uznawał potrzeby stosowania prezerwatyw, uważając je za "nienaturalny" wymysł białych lekarzy. w 1997 roku zmarł na chorobę, w której śmiercionośną obecność nie chciał uwierzyć. ta śmierć na własne życzenie ma bardziej katastroficzne skutki niż zniszczenie jednej egzystencji, bowiem fani feli, podobnie jak on, zaprzeczają istnieniu epidemii, kontynuując lansowany przez niego "prawdziwie męski" styl życia. tymczasem w ojczyźnie feli co dwudziesty mieszkaniec jest nosicielem wirusa, a rekrutujący się z nizin społecznych wielbiciele piosenkarza stanowią grupę najbardziej narażoną na zarażenie. w badaniach przeprowadzonych na grupie takiej młodzieży okazało się, że 28 proc. z nich jest nosicielami wirusa. mimo to fani piosenkarza powtarzają "fela mówił prawdę". bohaterowie przecież nie kłamią. i na pewno nie umierają na aids. na przykładzie tej historii schoofs pokazuje schizofreniczną postawę afryki wobec epidemii. "z jednej strony mamy pragmatyzm polegający na otwartym stawieniu czoła problemowi, z drugiej, zaprzeczenie będące pochodną wrogiej białym, panafrykańskiej ideologii" - pisze schoofs. na reakcyjną postawę bohatera nigeryjskiej młodzieży, którego fani wędrują na pewną śmierć, złożyły się wieki afrykańskiej historii. schoofs pisze, że odrzucenie osiągnięć "białej" medycyny jest powszechną odpowiedzią afrykanów nie będących w stanie świadomie stawić czoło tragedii. cytowany przez autora afrykański nastolatek daje wyraz tej postawie, mówiąc, iż słyszał, że aids został wynaleziony przez amerykanów zamierzających w ten sposób przejąć kontrolę nad światem. zdaniem autora u podłoża tego odrzucenia leży jedna przyczyna. jest nią kolonializm, który - metafora nasuwa się sama - zniszczył afrykę tak, jak wirus hiv niszczy system odpornościowy człowieka. przynajmniej będę zamężna fela zwykł mawiać, że "kobieta nie ma innej roli niż uszczęśliwianie mężczyzny". sytuacja kobiety w wielu krajach afrykańskich jest niewyobrażalna dla przeciętnych mieszkanek zachodu. tysiące kobiet poddawane są rytualnym operacjom usunięcia łechtaczki i innym okaleczeniom narządów rodnych, są kupowane i należą do mężczyzny tak jak reszta inwentarza, po śmierci męża przechodząc w ręce i do łóżka jego brata, nie mając wpływu na swoje życie seksualne, bo - jak pisze schoofs - "w kulturach afrykańskich to mężczyzna dyktuje, kiedy i jak ma się odbyć stosunek seksualny". według danych banku Światowego analfabetyzm wśród kobiet z subsaharyjskiej afryki jest o 50 proc. wyższy niż wśród mężczyzn. dziewczynki rzadko posyłane są do szkoły edukacja w większości krajów afryki jest płatna, bo przeznaczone są do czasochłonnych prac domowych. badania, na które powołuje się schoofs, wykazują przy tym, że afrykańskie kobiety pracują dłużej i ciężej niż mężczyźni, mniej od nich zarabiają i najczęściej nie posiadają własnych dóbr. traktowane są jako towar. działaczka organizacji zwalczającej przemoc domową w zimbabwe z goryczą powiedziała schoofsowi "od momentu, gdy mężczyzna dał lobola zapłatę za żonę, nie tyle zmusza ją do seksu, ile po prostu egzekwuje swoje prawo". to właśnie dlatego afroamerykańskie feministki od jakiegoś czasu usiłują przekonać swoje białe siostry, że wprawdzie patriarchat jest uniwersalny, ale specyfika opresji kobiet w afryce ma nieco inny wymiar. feministyczna teza o symbolicznym unicestwieniu kobiety w kulturze zachodu na czarnym lądzie znajduje swoje empiryczne potwierdzenie. w zimbabwe i kenii rozpowszechniony jest zwyczaj noszący znamiona przymusu. kobiety używają odpowiednich ziół, aby osuszyć wnętrze pochwy przed stosunkiem, co czyni ten akt bardzo bolesnym, ale - jak mówi jedna z afrykańskich kobiet - "nasi mężowie lubią seks z suchą waginą". wiele kobiet przyznaje, że ból nie ma tu nic do rzeczy - jest to bowiem zwyczaj, któremu trzeba się podporządkować. "jeśli nie będziemy tego robić, nasi mężowie znajdą sobie inne" - mówiły schoofsowi afrykanki. ostrzegane przed zwiększonym w ten sposób ryzykiem zarażenia się wirusem, odpowiadały "nawet jeśli mój mąż przyniesie hiv, to i tak przynajmniej nadal będę zamężna". badacze mieli problem ze znalezieniem w zimbabwe grupy kobiet, które nie stosują jakiegoś sposobu osuszania waginy - pisze schoofs. zabieg ten czyni kobiety bardziej podatnymi na zarażenie wirusem. barbarzyńska kultura schoofs zdaje sobie sprawę z tego, w jak skomplikowane pole znaczeniowe uwikłane jest opisywanie seksualnych obyczajów kultury, która od wieków była karykaturowana w białym świecie. stereotypy na temat "zwierzęcej" seksualności afrykanów mijają się z prawdą - pisze schoofs - bowiem odpowiedzialne za tragedię jest "nie samo libido, lecz kultura, w której znajduje ono swoją ekspresję". ukryta tu wiadomość nie mogła już jednak zostać sformułowana wprost na łamach lewackiego "the village voice" i domaga się doprecyzowania. schoofs przypomina bowiem w zbyt zawoalowany sposób niepopularną w dobie "postmodernizmu" prawdę, że nie wszystkie zwyczaje są godne poszanowania z powodu swojej odmienności, a niektóre z nich stanowią raczej dowód choroby kultury niż jej "specyfiki". do takich obyczajów należy seks analny z wieloma partnerami, prostytucja, płatne w naturze haracze egzekwowane przez władców slumsów i przymusowe osuszanie waginy. "nierówność płci jest częścią naszej kultury" - mówi cytowana przez autora nosicielka wirusa, działaczka organizacji walczącej z aids - "i to nasza kultura stanowi przyczynę, dla której aids się rozprzestrzenia". w ten sposób epidemia zmusza każdego rozsądnego człowieka do tego, by miał odwagę powiedzieć, że niektóre "różnice kulturowe" są barbarzyństwem, a nie alternatywnym sposobem życia. afrykańska odmiana patriarchatu, będąca kompilacją miejscowej tradycji i postkolonialnego dziedzictwa, prowadzi do wielu patologii życia społecznego, w których najbardziej poszkodowane są kobiety. jedną z patologii jest prostytucja. usankcjonowana tradycją męska poligamia plus bieda, korupcja, cynizm i brak nadziei składają się na "syndrom pieniądza", jak określa zjawisko wzrostu prostytucji jeden z aktywistów walczących z aids. według stowarzyszenia kobiet przeciw aids w afryce ponad 70 proc. studentek uprawia mniej lub bardziej dorywczą prostytucję. restrykcje związane z seksualnością żon, które - jak to określił jeden z rozmówców schoofsa - służą głównie "do prania i gotowania", skłaniają afrykańskich mężczyzn do niewierności. według badań prowadzonych w zimbabwe ponad połowa nosicielek wirusa zaraziła się od męża. w afryce małżeństwo włącza kobietę do grupy ryzyka - pisze schoofs. prostytucja jest powszechna, a prostytutki zwykle nie używają prezerwatyw. tina, nigeryjska prostytutka, z którą rozmawiał schoofs, mówi, że klienci płacą dodatkowo za seks bez zabezpieczenia i zwłaszcza nowicjuszki w zawodzie ulegają tej pokusie. bieda i patriarchalny układ stosunków społecznych zmuszają kobiety do sprzedawania ciała jako często jedynego sposobu utrzymania siebie i swoich dzieci. "lepiej umrzeć jutro na aids niż dziś z głodu" - mawiają afrykańskie prostytutki. schoofs przytacza historię mary z nairobi. bita przez męża, wygnana przez ojca, w którego domu chciała schronić się przed przemocą, zmuszona została do prostytucji, bo było to jedyne zajęcie, jakie mogła wykonywać niewykształcona, samotna kobieta z siedmiorgiem dzieci. niedawno jeden z klientów mary uderzył ją w twarz, gdy poprosiła o użycie prezerwatywy. mary jest nosicielką wirusa hiv. niespodziewana nadzieja kanadyjski naukowiec frank plummer od kilku lat bada prostytutki z nairobi. jako pierwszy spotkał się z niezwykłym zjawiskiem wśród kobiet pracujących w tamtejszej dzielnicy czerwonych latarni. okazało się, że niektóre z nich nie zarażają się mimo kilkunastu klientów dziennie i nieużywania prezerwatyw. badania udowodniły ponadto, że jeśli prostytutka nie staje się nosicielką po pięciu latach, później ryzyko zarażenia spada niemal do zera. specjalistyczne badania udowodniły też, że ich organizmy bez żadnych wątpliwości zetknęły się z wirusem. naukowcy poszukujący lekarstwa na hiv znaleźli już nawet odpowiednią nazwę dla tego typu osób. na "nie zarażonej grupie wielokrotnego ryzyka" skupiła się niespodziewanie nadzieja medycyny. jak pisze schoofs - prostytutki, "kozły ofiarne afrykańskiej epidemii, mogą awansować do rangi tych, które ją pokonają". naukowcy zgadzają się, że kres epidemii może położyć tylko szczepionka. nie ma sposobu na usunięcie z organizmu wirusa, który wczepił się w dna chorego, a leki przedłużające życie są bardzo drogie i powodują szereg efektów ubocznych. dzięki szczepionkom wyeliminowano zupełnie ospę i niemal zupełnie polio, ale w przypadku aids naukowcy tracili już nadzieję. o ile bowiem w przypadku ospy istniała możliwość całkowitego wyzdrowienia, o tyle hiv zabija zawsze. dlatego fakt niezwykłej odporności prostytutek z nairobi wzbudził takie zainteresowanie nauki. okazało się, że istnieją przypadki, w których organizm człowieka potrafi zwalczyć wirusa. ta nowa nadzieja zmobilizowała afrykańskich naukowców. w ugandzie już testowana jest na ludziach pierwsza w afryce próbna wersja szczepionki. badania sponsoruje international aids vaccine initiative iavi. seth berkley, prezydent iavi, zrozumiał bowiem konieczność wprowadzenia szczepionki jednocześnie zarówno w rozwiniętych, jak i biednych krajach, i umiał przekonać do tego społeczność międzynarodową - włączając bank Światowy, unię europejską i billa gatesa. umierająca afryka nie może czekać pół wieku na pokonanie hiv, tak jak czekała na wyeliminowanie od dawna nie występującego na zachodzie polio. niestety, nauka dopiero raczkuje, a wynalezienie szczepionki uodporniającej na wszystkie podtypy wirusa i wprowadzenie jej do powszechnego obiegu jest zapewne kwestią wielu lat. dlatego jedyną rzeczą, jaką dziś można zrobić dla umierających prostytutek z nairobi, jest danie im pieniędzy na powrót do rodzinnych wiosek, w których będą czekały na śmierć. nie od tej strony epidemia aids w afryce ma inny wymiar niż w białym świecie, gdzie pieniądze pozwalają zarażonym korzystać z osiągnięć medycyny umożliwiającej już dłuższe i godniejsze życie z hiv. odpowiednia kuracja powstrzymująca dewastujący wpływ wirusa kosztuje jednak pacjenta ok. 10 tys. dol. rocznie. tymczasem w najbardziej dotkniętych zarazą krajach afryki roczny budżet opieki medycznej wynosi 10 dol. na mieszkańca. dlatego w kilkunastu krajach tego kontynentu wirus obniżył średnią długości życia z 64 do 47 lat. afryki nie stać na korzystanie ze zdobyczy zachodu, dlatego chore prostytutki wracają umierać do swoich wiosek, a dzieci zarażonych matek skazane są na śmierć. "używaj tego, co masz pod ręką" - mówi cytowany przez schoofsa bezsilny lekarz z ugandy, który usiłuje pomóc pacjentom, nie mając podstawowych środków medycznych. schoofs wini bogaty świat za brak zrozumienia, co prowadzi do milczącej zgody na agonię afryki. "dla wielu afrykanów zarażonych wirusem najpilniejszą potrzebą jest jedzenie, a nie lekarstwa" - pisze. zachód ciągle nie jest w stanie w pełni zrozumieć abstrakcyjnego dla sytych faktu, że ludzie w afryce po prostu głodują - mówi cytowany przez autora działacz united nations aids program. kiedyś - kontynuuje - zachód podjął godny podziwu wysiłek wybudowania nowoczesnych latryn we wsiach afrykańskich. "pamiętam, jak w jednej z wiosek pewien staruszek zadał proste pytanie>czy nie sądzicie, że zaczynacie rozwiązywać problem od złej strony?<". aids gorszy niŻ wojny dziś hiv jest najczęstszą przyczyną śmierci afrykanów. w części afryki leżącej na południe od sahary zbiera on największe żniwo na świecie, atakując przede wszystkim ludzi w wieku od 15 do 49 lat. od czasu, gdy 17 lat temu odkryto wirusa na wybrzeżu jeziora wiktorii, zabił ponad 11 milionów afrykanów żyjących na południe od sahary, a około 22 milionów jest nim zarażonych. dla porównania przez cztery wieki niewolnictwa zginęło ok. 25 milionów ludzi. tylko 10 proc. światowej populacji żyje w subsaharyjskiej afryce, ale to właśnie w tym regionie mieszka ponad dwie trzecie wszystkich nosicieli hiv i ma miejsce 80 proc. wszystkich zgonów z powodu aids. w 1998 roku lokalne wojny zabiły w afryce 200 tysięcy ludzi, podczas gdy aids odebrał życie dziesięciokrotnie większej liczbie mieszkańców kontynentu. ogółem w południowej i wschodniej afryce ponad 13 proc. ludzi jest nosicielami wirusa, w kilku krajach zarażona jest aż jedna czwarta dorosłych. w beitbridge, przemysłowym okręgu zimbabwe, 59 proc. kobiet, które poddały się badaniom prenatalnym, było nosicielkami wirusa. epidemia rozprzestrzenia się, obejmując swoim zasięgiem środkową, zachodnią i południową część afryki na wybrzeżu kości słoniowej co dziesiąty dorosły jest nosicielem, w nigerii co dwudziesty, w jednym z okręgów rpa 60 proc. młodych kobiet ma hiv. joanna bator ur. 1968 jest doktorem filozofii broniła pracy na temat filozoficznych aspektów myśli feministycznej. pracuje w instytucie stosowanych nauk społecznych uniwersytetu warszawskiego studia nad społeczną i kulturową tożsamością płci - gender studies aids, hiv. portret wirusa sławomir zagórski 04-06-199 co powinien wymyślić szatan pragnący zniszczyć ludzkość? zdaniem steve'a connora i sharon kingman - autorów książki obrazującej historię poszukiwań wirusa wywołującego aids - odpowiedź brzmi właśnie wirusa hiv czy nie mógłby to być scenariusz mrożącego krew w żyłach thrillera? tajemniczy doktor x - specjalista w zakresie biologii molekularnej, opętany szaleńczą ideą zniszczenia ludzkości, postanawia skonstruować broń biologiczną wywołującą chorobę, przed którą nie ma obrony. choroba taka nie powinna być wywołana przez bakterie, by nie można było szukać ratunku w antybiotykach, lecz przenoszona powinna być drogami, których w żaden sposób nie da się ani przeciąć, ani wyeliminować. w grę wchodzi zatem wirus przenoszony drogą seksualną, ponieważ tę część ludzkiego zachowania najtrudniej poddać kontroli. wirus to twór znacznie prostszy niż bakteria i z tego właśnie powodu o wiele groźniejszy. nie ma struktury komórkowej i całej złożonej maszynerii umożliwiającej samodzielne życie. poza organizmem gospodarza wirusy atakują zarówno komórki bakterii, roślin, jak i zwierząt jest tworem martwym, fragmentem kwasu nukleinowego dna lub rna. materiał genetyczny wirusa uaktywnia się dopiero po wniknięciu do atakowanej komórki. potrafi on tak zaprogramować działanie gospodarza, by ten - prócz wytwarzania własnych materiałów budulcowych - zajął się także produkcją składników wirusa. trudno o selektywną broń przeciwko intruzowi, który posługuje się tymi samymi narzędziami co komórki gospodarza. człowiek otoczony jest wrogim światem bakterii, wirusów, pierwotniaków, gotowych w każdej chwili skolonizować ciepłe i pełne substancji odżywczych środowisko, jakie stanowi ludzki organizm. tylko układ immunologiczny - naturalny system, który rozpoznaje i niszczy intruzów - jest zdolny utrzymać je w szachu. aby więc wirus doktora x był naprawdę skuteczny, powinien zaatakować właśnie układ immunologiczny, by sparaliżować obronę organizmu. idealnym miejscem ataku są komórki kluczowe dla skutecznego działania układu odpornościowego limfocyty pomocnicze. by zwiększyć szansę przekazania choroby jak największej liczbie osób, wirus powinien początkowo działać skrycie, a infekcja - przebiegać niezauważalnie. bezobjawowy okres choroby powinien więc rozciągać się na lata. po dokonaniu inwazji wirus ma się więc ukryć we wnętrzu komórek, dzięki czemu jego obecność przez dłuższy czas będzie nieodczuwalna. by uniemożliwić opracowanie skutecznej szczepionki przeciw zarazie, a także by w serii bezproduktywnych zrywów wyczerpywać system obronny człowieka - wirus powinien mieć umiejętność szybkiego dokonywania subtelnych zmian własnej budowy. układ odpornościowy, osłabiony podczas pierwszego ataku, będzie stale mobilizowany do walki ze zmieniającym się wrogiem. w połączeniu z postępującą degradacją limfocytów pomocniczych musi to doprowadzić do załamania się układu immunologicznego i śmierci na skutek którejś z przypadkowych infekcji bezbronnego organizmu gruźlicy, zapalenia płuc. są to dokładnie cechy wirusa hiv, czyli ludzkiego wirusa upośledzenia odporności human immunodeficiency virus. oczywiście, żaden doktor x nigdy nie istniał. jednak jeszcze kilka lat temu po obu stronach żelaznej kurtyny padały przypuszczenia, że wirusa hiv skonstruowano w laboratoriach jako broń biologiczną xxi wieku, niestety wymknął się on spod kontroli. skąd wziął się hiv? gdzie szukać źródeł tego mikroskopijnego zabójcy, który w ostatnim dziesięcioleciu stał się symbolem terroru, strachu i nieuchronnej śmierci? najprawdopodobniej człowiek zaraził się nim od małp żyjących na terenie afryki. we krwi tych zwierząt wykryto bowiem obecność wirusa niezwykle podobnego do hiv. nazwano go małpim wirusem upośledzenia odporności siv - simian immunodeficiency virus. kiedy jednak miałoby dojść do przejścia wirusa z organizmu małpy do człowieka - nie wiadomo. aids wydaje się chorobą nową, która pojawiła się kilkadziesiąt lat temu. najstarszy udokumentowany przypadek aids miał w miejsce w afryce w 1959 roku. w jaki sposób wytłumaczyć jednak fakt, że małpi wirus czekał do xx wieku, by przeskoczyć z jednego gatunku na drugi? przecież człowiek od dawna polował na małpy, stykał się z krwią tych zwierząt. być może /homo sapiens /w pewnym momencie otworzył jakąś drogę umożliwiającą inwazję? od pewnego czasu mówi się o tym, że w drugiej połowie lat pięćdziesiątych aids w afryce mógł rozprzestrzenić się poprzez podanie szczepionki przeciwko wirusowi polio. w ciągu trwającej cztery lata akcji zaszczepiono tam wówczas 325 tysięcy osób. do produkcji szczepionki użyto osłabionych wirusów polio pochodzących z komórek nerek koczkodanów. czyżby szczepionka była zarażona wirusem siv? hipoteza ta jest mało prawdopodobna. siv nie rozmnaża się w komórkach nerki, poza tym szczepionkę co najmniej dwukrotnie zamrażano i rozmrażano przed użyciem, co powinno poważnie osłabić wirusa, wreszcie podawano ją doustnie, a ta droga zarażania jest wielce wątpliwa. jakiś cień podejrzenia jednak pozostaje. a może wirus przedostał się z organizmu małpy do człowieka przy okazji pewnych zabiegów wykonywanych w stanach zjednoczonych i w europie w latach 2 naszego stulecia? niektórzy mężczyźni decydowali się wówczas na wszczepianie sobie małpich jąder, co miało stanowić osobliwą formę przywracania młodości. zabiegi te, jak nietrudno zgadnąć, nie przyniosły pokładanych w nich nadziei, natomiast mogły przyczynić się do powstania ludzkiego wirusa upośledzenia odporności. nie można również wykluczyć hipotezy zakładającej, że człowiek jest nosicielem hiv już od bardzo dawna, tylko przez lata wirus pozostawał w uśpieniu, nie czyniąc gospodarzowi wyraźnej szkody. przecież wiele małp, w tym człekokształtnych, to nosiciele wirusów typu siv. dlaczego człowiek miałby być w tym względzie wyjątkiem? zdaniem naukowców skłaniających się do tej opinii, podstawowym pytaniem staje się, nie skąd wziął się wirus hiv, tylko dlaczego w pewnym momencie zaczął bezwzględnie uśmiercać swoich gospodarzy? bezlitosny morderca w miejsce potulnego baranka jeśli chorobotwórcze mikroorganizmy rozwijają się zbyt gwałtownie, mogą zabić nosiciela, nim ten przekaże je innej osobie. z punktu widzenia ewolucji najefektywniejszy jest zatem nie ten wirus, który zabija najszybciej, ale ten, który najefektywniej wykorzystuje swego gospodarza. niezwykle rozpowszechniony wirus grypy w porównaniu z hiv wydaje się prawdziwym niewiniątkiem. stosunkowo rzadko uśmierca własne ofiary. zdarzyło się jednak, że i on pokazał pazury. pod koniec i wojny światowej na grypę tzw. hiszpankę zmarło 20 mln osób. nagle, z niewyjaśnionych przyczyn, wirus zmutował, uzjadliwił się i zaczął zabijać, a później, również z niewyjaśnionych przyczyn, złagodniał. wygląda na to, że moment ataku grypy nie był jednak przypadkowy. w 1918 roku w europie tysiące żołnierzy stało w okopach i wirus miał wyjątkowo dogodne warunki rozprzestrzeniania się. może dlatego mógł sobie "pozwolić" na uzjadliwienie? paul ewald - biolog z amherst college zajmujący się badaniem ewolucji - twierdzi, jak pisał niedawno "newsweek", że z wirusem hiv stało się przed niespełna czterdziestu laty to, co z wirusem grypy w roku 191 hiv przedostaje się z jednego organizmu do drugiego za pośrednictwem krwi bądź w wyniku kontaktów seksualnych. w afryce przed 100-150 laty w małych, izolowanych populacjach, w których liczba partnerów seksualnych była ograniczona, wirus szybko uśmiercający swoich gospodarzy sam narażałby się na zgubę. być może rozmnażał się on wówczas wewnątrz organizmu gospodarza w sposób kontrolowany, wywołując jedynie co jakiś czas niegroźne stany zapalne. w drugiej połowie lat 5 na czarnym lądzie nastąpił znaczny wzrost turystyki i handlu, związany m.in. z rozwojem komunikacji lotniczej. w tym samym okresie susza i uprzemysłowienie spowodowały masowe migracje ludności z mniejszych miejscowości do miast. urbanizacja odmieniła obyczaje seksualne mieszkańców afryka. wraz z rozwojem miast zaczęła kwitnąć prostytucja. zaowocowało to nagłą falą zachorowań na choroby przenoszone drogą płciową. hiv "poczuł się" znacznie pewniej i bezpieczniej niż dotąd. w momencie, w którym sieć ludzkich kontaktów seksualnych nagle się rozszerzyła, wirus bez szkody dla własnego przetrwania mógł się uzłośliwić, ponieważ wyraźnie wzrosła szansa przekazywania go dalej. skoro jest możliwość przedostania się do następnego gospodarza w stosunkowo krótkim czasie - poprzedniego można wówczas bezkarnie uśmiercić. czy tak wyglądał scenariusz przeistaczania się hiv z potulnego baranka w bezlitosnego mordercę? jeśli rzeczywiście migracje, urbanizacja, zmiana zachowań seksualnych wpłynęły na uzjadliwienie wirusa, czy można wyobrazić sobie drogę odwrotną? oczywiście, trudno myśleć tu o izolowaniu ludzkich populacji, rezygnacji z komunikacji lotniczej, opuszczaniu miast i zastępowaniu ich małymi osiedlami ludzkimi. trudno oczekiwać również, że ludzkość zmieni swe obyczaje seksualne. syfilis był przez wieki chorobą nieuleczalną, a pomimo to nie zmienił on ludzkiej obyczajowości. czy jednak utrudnienie wirusowi życia, postawienie przed nim możliwie najbardziej szczelnych barier prezerwatywy, igły jednorazowe, obowiązkowe badania krwiodawców może doprowadzić do tego, że ten biologiczny potwór "spuści z tonu" i znów złagodnieje? niezwyciężony zanim być może dojdzie do tego w wyniku ewolucji, trzeba ratować miliony nosicieli wirusa żyjących z wyrokiem śmierci w kieszeni. tymczasem mimo dziesięciu lat wytężonej pracy i miliardów dolarów wydanych na walkę z hiv człowiek wciąż nie jest w stanie pokonać mikroskopijnego wroga. wirus broni się zaciekle. przecież jedną z jego cech jest nadzwyczajna zdolność do ciągłej zmiany własnej struktury. dlatego azt - lek stanowiący do tej pory jedną z największych nadziei medycyny w walce z aids - tylko przez pewien okres skutecznie hamuje rozmnażanie się wirusa. pacjenci leczeni azt nie zdrowieją, szybko bowiem pojawiają się nowe szczepy wirusa niewrażliwe na lek. jak wynika z opublikowanych ostatnio francusko-brytyjskich badań, azt nie wydłuża okresu, jaki upływa od momentu zarażenia się hiv, do wystąpienia pełnych objawów aids. wynosi on na ogół 10-12 lat. wciąż nie udaje się opracować szczepionki chroniącej przed aids. niedawno rozpoczęto próby kliniczne nad szczepionką dla noworodków zarażonych wirusem przez matkę w trakcie porodu. w połowie kwietnia kongres amerykański przeznaczył niebagatelną sumę 23 milionów dolarów na wypróbowanie trzech gotowych szczepionek przeciwko aids, przeznaczonych dla osób już zakażonych wirusem. niech się zmienia do woli yung-kang chow, student medycyny z bostonu, wpadł niedawno na pomysł, by spróbować pokonać wirusa jego własną bronią. skoro hiv mutuje tak szybko, warto zmusić go, by robił to jeszcze szybciej. może w pewnym momencie zmieni się tak dalece, że w efekcie straci swoją moc? yung-kang chow zdecydował się zastosować naraz trzy różne leki działające na ten sam etap rozwoju hiv blokujące wirusowy enzym zwany odwrotną transkryptazą. Śmiertelny koktajl stanowiły azt, ddi i pirydynon. wirus zmieniał się pod wpływem każdego z trzech leków. kolejne mutacje doprowadziły do tego, że w końcu przestał się rozmnażać. na razie jeszcze za wcześnie, by mówić o prawdziwym sukcesie. to dopiero pierwsza próba i w dodatku in vitro, czyli w probówce. czy ta metoda leczenia aids okaże się skuteczna, nie wiadomo. wszystkie trzy leki użyte przez chowa są przecież silnie toksyczne. nie wierzę w wirusa w usa - jak pisze "time" - żyje kilkudziesięciu mężczyzn zarażonych wirusem hiv pod koniec lat 70., u których do tej pory nie doszło do rozwoju choroby. lekarze nie są w stanie stwierdzić, dlaczego tak się dzieje. być może osoby, u których nie pojawia się aids, są właścicielami jakiegoś genu chroniącego ich przed spadkiem odporności? a może są one nosicielami innej, łagodniejszej formy wirusa hiv nie wywołującej choroby? przed kilku laty znany amerykański wirusolog peter h. duesberg, profesor uniwersytetu kalifornijskiego w berkeley, wysunął kontrowersyjną hipotezę, że hiv wcale nie wywołuje aids. wykrycie wirusa to wyłącznie zasługa niezwykle czułych metod współczesnej biologii molekularnej. hiv jedynie towarzyszy zespołowi aids, jest jego wskaźnikiem, nie zaś przyczyną choroby - powiada duesberg. zdaniem wirusologa choroba jest konsekwencją długotrwałego używania narkotyków, licznych transfuzji krwi, a w ostatnich latach bezkrytycznego stosowania... azt. duesberg nie jest szarlatanem i cieszy się uznaniem wśród naukowców. jego teoria uznająca hiv za łagodnego rezydenta ludzkiego organizmu wywołała jednak ostry sprzeciw wielu badaczy aids. artykułów duesberga nie chciano przez pewien okres publikować w poważnych czasopismach naukowych. nie zrażony reakcją kolegów duesberg uparcie powtarzał "Ścisła korelacja pomiędzy hiv a aids to wyłącznie mit. gdzie bowiem podziewa się wirus w okresie uśpienia?" a jednak nie śpi wygląda na to, że wątpliwości duesberga tracą całkowicie znaczenie w świetle wyników ostatnich badań. okazuje się, że po wtargnięciu wirusa hiv do organizmu i początkowym wzroście liczby cząstek wirusowych sytuacja tylko pozornie wraca do normy. obraz krwi wydaje się prawidłowy, zakażona osoba nie cierpi na żadne dolegliwości. wirus nie znika jednak z organizmu i nie przestaje się dzielić. naukowcy z narodowego instytutu zdrowia w bethesdzie w usa wykazali, że hiv obecny jest w stanie pełnej aktywności w komórkach węzłów limfatycznych u wszystkich badanych pacjentów. wirus rozmnaża się wewnątrz tych komórek i oczekuje na osłabienie układu immunologicznego. dopiero wówczas dostaje się do krwi i rozpoczyna ostateczne natarcie. wiadomo już zatem dokładnie, gdzie chowa się wirus. wiadomo też, że bomba zegarowa tyka, nawet jeśli obraz krwi jest dobry, a pacjent czuje się wyśmienicie. co gorsza, okazało się, że na terenie tkanki chłonnej druga grupa badaczy wykryła obecność hiv nie tylko w węzłach limfatycznych, ale także w migdałkach i w śledzionie wirus występuje również w postaci trudno dostępnej dla leków, jest bowiem połączony z dna komórek gospodarza. koktajl yung-kang chowa nie będzie prawdopodobnie w stanie zaszkodzić hiv ukrytemu w ten sposób. walka z wirusem będzie zatem jeszcze trudniejsza, niż się to wydawało do tej pory. zdaniem przywoływanego już tutaj badacza ewolucji paula ewalda, nawet jeśli medycyna okaże się bezradna wobec aids, a próby poszukiwania skutecznego leku bądź szczepionki zakończą niepowodzeniem, pozostaje coś jeszcze. nadzieja, że sam wirus hiv pewnego dnia wobec zmasowanego oporu złagodnieje. alkohol. tuczy czy wyszczupla? wraz z alkoholem wypijamy morze kalorii. wystarczająco dużo, by nabawić się nadwagi. mimo to ludzie, którzy nie stronią od alkoholu, często są szczuplejsi od niepijących. dlaczego? czy alkohol tuczy? Łatwo policzyć podczas gdy gram białka i cukru mają po cztery kilokalorie kcal - mililitr spirytusu ma ich aż siedem. sporo. setka czystej to ok. 280 kcal, a pół litra piwa guinness - o 100 więcej. ponieważ rzadko kiedy kończy się na jednym kieliszku czy kuflu, można przyjąć, że uczestnik zakrapianej imprezy wypija istne morze kalorii - już 1 tys. kcal to równowartość pięciu pączków, lukrowanych bomb energetycznych. dużo, zważywszy na to, że normy określają dobowe zapotrzebowanie energetyczne kobiet na nieco ponad 2, a mężczyzny - 3 tys. kcal na dobę. a ile takich wysokoprocentowych kalorii spożywamy rocznie? policzmy skoro statystyczny polak wypija około siedmiu litrów alkoholu w przeliczeniu na czysty spirytus, a litr spirytusu ma 7 tys. kcal, to po przemnożeniu otrzymamy prawie 50 tys. kalorii. ale kto pije czysty spirytus? zwykle jest to piwo, wino, wódka oraz wszelkiego rodzaju koktajle alkoholowe. te ostatnie obfitują jeszcze w kaloryczne cukry i tłuszcze. wniosek? - naszą słabość do alkoholu nierzadko przypłacamy nadwagą. ci, którzy "zdrowo" popijają, muszą być grubsi od abstynentów. logiczne? logiczne! - tyle że... jest dokładnie odwrotnie to "popijający" są szczuplejsi od "stroniących" - twierdzi graham colditz z harvard university. - z jednym wyjątkiem piwosze. kilka litrów piwa tygodniowo potrafi w widoczny sposób zaokrąglić im brzuchy. ale degustatorzy innych trunków nie mają tego problemu. jak wytłumaczyć ten paradoks? pączek 1 szt. - 200, ajerkoniak - 320 w 1991 r. colditz zakończył serię zakrojonych na szeroką skalę badań. pod jego kierownictwem kilkunastoosobowy zespół naukowców przeanalizował dane dotyczące spożycia alkoholu, wagi ciała, sposobów spędzania wolnego czasu i nawyków żywieniowych 138 tys. osób. - przez dziesięć lat śledziliśmy ich losy. chodziło o to, by ustalić bezpośrednią zależność pomiędzy tuszą a spożyciem alkoholu. bezpośrednią, to znaczy taką, która wykluczałaby wpływ innych czynników. dzięki temu możemy teraz z czystym sumieniem powiedzieć, że ktoś jest chudszy, bo pije wino do obiadu, a nie np. dlatego, że odżywia się zdrowiej czy chodzi na basen - wyjaśnia uczony. colditz uprzedza jednak tych, którzy już wpadli na pomysł, aby metodą wysokoprocentową pozbyć się nadmiaru kilogramów - różnica nie jest duża mniej więcej pięć procent w przypadku mężczyzn i siedem-osiem u kobiet - o tyle popijający są lżejsi od stroniących. mniejszą zresztą o procenty. wystarczająco intrygujące jest już to, że pijący nie są grubsi od abstynentów. tak jakby dostarczane wraz z alkoholem kalorie nie zamieniały się u nich w tłuszcz. pytanie dlaczego? jedna z teorii mówi, że etanol obniża wydzielanie insuliny - hormonu uczestniczącego w zawiązywaniu się tkanki tłuszczowej. i choć nieraz to potwierdzono, wielu naukowców uważa, że przyczyna zagadkowej szczupłości ludzi pijących leży gdzie indziej. a może kalorie "alkoholowe" są po prostu inne niż, powiedzmy, "tłuszczowe" czy "cukrowe"? mimo że tę teorię sformułowano zaledwie pięć lat temu, już doczekała się weryfikacji. wódka czysta 100 ml - 280 piwo jasne 0,5 litra - 380, wódka czysta 280 przez cztery miesiące 48 ochotników dzień w dzień pochłaniało tę samą ilość kalorii, ale w różnych postaciach. pierwsze dwa tuziny popijały posiłki drinkiem grapefruitowo-alkoholowym, drudzy napojem grapefruitowym, gdzie alkohol zastąpiono odpowiadającą mu pod względem liczby kalorii ilością wodorowęglanów. i tak przez dwa miesiące. potem obie grupy zamieniły się rolami. a działo się to w laboratorium naszpikowanym aparaturą do pomiaru wszystkiego, co tylko człowiek pochłania jedzenie, picie, powietrze, i wszystkiego tego, co z siebie wydziela płynne, stałe i gazowe produkty przemiany materii. wynik? - wbrew naszym przewidywaniom, wszyscy ważyli po tyle samo. niezależnie od tego, czy pili alkohol czy łykali cukier. wniosek kaloria jest kalorią bez względu na to, czy pochodzi z ponczu czy z pączka. autor badań william rumpler z amerykańskiego departamentu rolnictwa nie ukrywał rozczarowania. a może jego podopieczni pili zbyt mało? - z wiadomych względów tego nie sprawdzaliśmy - odpowiada rumpler. - w dużych dawkach alkohol zaczyna być traktowany jak trucizna i wątroba natychmiast zmienia go w mniej szkodliwe ketony. ale dlaczego ułatwia utrzymanie linii, jeżeli tylko spożywamy go w bardziej umiarkowanych ilościach? wiśniówka - 240, gin - 300 zdaniem williama landsa z instytutu problemów alkoholowych w waszyngtonie sprawa jest banalnie prosta. - ci, którzy piją, są szczupli, bo mniej jedzą. alkohol zmniejsza łaknienie. jeśli ktoś je dużo bananów, rzadziej sięga po biszkopty. podobnie z alkoholem - kalorie przyjmowane w tej formie zmniejszają zapotrzebowanie organizmu na energię zawartą w innych artykułach spożywczych. potwierdza to eksperyment opisany w lutowym numerze "the american journal of clinic nutrition" na uniwersytecie w maastricht holandia przez pięć tygodni organizowano specjalne sesje sałatkowe, których uczestnicy mogli raczyć się sokami owocowymi, wodą mineralną lub wysokoprocentowymi drinkami. napoje podawano mniej więcej na pół godziny przed potrawami makaron, szynka, ser, owoce, warzywa i dodatki. Żaden z 52 uczestników badań nie wiedział, że talerz, z którego jadł, miał wmontowaną elektroniczną wagę, a każdy kęs przełykanego jedzenia był uprzednio rejestrowany przez ukryte w blacie stołu kamery. kiedy już wszystko zmierzono i policzono, okazało się, że ci, którzy pili drinki, jedli z reguły mniej i wolniej od tych, którzy wybierali inne napoje. woda mineralna - 0, szkocka whisky - 250 alkohol kontra apetyt? czyż może być prostsze wytłumaczenie? - pijący są szczuplejsi nie przez to, że piją, lecz przez to, że... są szczuplejsi. z moich ostatnich badań wynika, że alkohol odmiennie działa na szczupłych i otyłych - pierwszym pomaga zachować linię, drugich czyni jeszcze bardziej krągłymi - twierdzi beverly clevidence z amerykańskiego departamentu rolnictwa. zależność ta nie jest całkiem symetryczna - zaznacza uczona. - osoby mieszczące się pośrodku, a więc o przeciętnej wadze - pod wpływem alkoholu raczej schudną, niż przytyją. chudzi schudną jeszcze bardziej, a grubi utyją. skąd te różnice? by je wytłumaczyć loren cordain z uniwersytetu stanowego kolorado w fort collins powraca do insuliny. - z wszystkich tych badań wyłania się trójkąt zależności insulina, alkohol, otyłość. alkohol rzeczywiście obniża poziom insuliny, ale pod warunkiem, że nie jesteś otyły. bo jeśli tak, to poziom hormonu pozostanie bez zmian, a wtedy zamiast tracić kilogramy, będzie ci ich przybywać. dlaczego wydzielająca insulinę trzustka inaczej zachowuje się u szczupłych, a inaczej u krągłych - pozostaje tajemnicą. - wpływ promilli na kalorie kryje jeszcze wiele niewiadomych. zaś co do wpływu alkoholu na organizm wiemy wystarczająco dużo, by kategorycznie odradzać tę formę odchudzania - zapewnia cordain. - nie warto dla sylwetki ryzykować zdrowiem. ani zwierzę, ani bóg barbara chyrowicz na inną ocenę zasługuje klonowanie roślin i zwierząt, a na inną ludzi. by jednak dostrzec wagę tego argumentu, trzeba uznać wyjątkowość osoby ludzkiej. z janem hartmanem o klonowaniu polemizuje barbara chyrowicz w toczącej się od sześciu lat debacie na temat klonowania powiedziano już chyba wszystko. słynna owca dolly też zresztą zakończyła swój żywot. z polemiki z artykułem jana hartmana "klonowanie? czemu nie!", "gazeta Świąteczna" z 29-30 marca br. jednak nie rezygnuję, gdyż pozwala ona nie tyle zgłaszać nowe argumenty, co porządkować już istniejące - a to wydaje mi się jednym z podstawowych zadań etyki. piszę bowiem swój tekst z pozycji etyka. chcę to podkreślić, jako że mój adwersarz już na wstępie dezawuuje pokaźne grono dyskutantów, twierdząc, iż jedynie fachowa wiedza upoważnia do ferowania ocen moralnych na temat klonowania. choć moralnymi aspektami eksperymentów biomedycznych zajmuję się od kilku lat, wcale nie twierdzę, że z tego tytułu posiadam coś w rodzaju patentu na ich ocenę moralną nie określam się nawet jako bioetyk. "wszystkowiedzący" w dziedzinie moralności wydają mi się zresztą dalece niebezpieczni. chcę także zwrócić uwagę na to, że w toczącej się debacie polaryzacja stanowisk wcale nie przebiega wzdłuż linii specjaliści - dyletanci. zarówno wśród jednych, jak i drugich są głosy "za" i "przeciw". zdecydowani zwolennicy klonowania, których dane mi było poznać w trakcie wielu konferencji, sesji, spotkań i dyskusji, rekrutowali się głównie spośród humanistów, a nie genetyków i biotechnologów. wydaje się, że ci ostatni są dużo bardziej ostrożni w ocenach moralnych. nie tylko dlatego że nie należy to wprost do ich profesji. sądzę, że przedstawiciele szeroko pojętej biologii, dysponując szczegółową wiedzą na temat obecnego stanu badań, częstokroć bardziej trzeźwo oceniają możliwości i zagrożenia związane z rozwojem biotechnologii. jestem zdecydowanym przeciwnikiem klonowania człowieka. nie pomstuję - nic to nie da. nie mam wątpliwości, że wcześniej czy później doczekamy się ludzkiego klona. na pełne oburzenia "jak można!", odpowiem wówczas można, ponieważ od tego, co realne, istnieje przejście do tego, co możliwe. skąd wszakże bierze się owo oburzenie? bez względu na to, czy wyraża je embriolog, genetyk, bioetyk, etyk, filozof, teolog, prawnik, czy przygodny obywatel zaczepiony na ulicy przez ekipę telewizyjną, źródła niepokoju moralnego upatrywać będą oni zgodnie w tym, że klonowaniu poddany został człowiek, a nie owca, mysz, cielę czy małpa. niektórzy obrońcy praw zwierząt oburzają się zresztą już na fakt klonowania zwierząt. stanowią oni dzisiaj dość znaczące lobby, z którym muszą się liczyć entuzjaści eksperymentów na zwierzętach, nawet wówczas, gdy eksperymenty te służą ostatecznie dobru człowieka. z obrońcami zwierząt można się nie zgadzać, ale nie można lekceważyć ich opinii. przywołuję ich tutaj prawem kontrastu. na inną ocenę zasługuje bowiem w moim przekonaniu klonowanie roślin i zwierząt, a na inną ludzi - ponieważ mamy do czynienia z różnymi rodzajami istnienia, choć biologicznie w jakimś stopniu do siebie podobnymi. chodzi właśnie o człowieka... rozumiem jednak, że żeby dostrzec wagę tego argumentu, trzeba uznać wyjątkowość ludzkiego - naszego - istnienia. człowiek nec bestia nie mam wątpliwości, że ludzki klon - jeśli powstanie - będzie w pełni człowiekiem. z tego też względu nie będziemy patrzeć na niego jak na "biologiczny konstrukt" - co nie zmienia faktu, że z punktu widzenia biologii nim będzie. piszę o "konstrukcie", ponieważ właściwy dla ludzkiego gatunku sposób rozmnażania płciowego zostanie zastąpiony konstrukcją zarodka poprzez transplantację jąder komórkowych. z tego, że życie ludzkie zostanie zainicjowane inaczej, niż to się dzieje w naturze, nie wynika jednak, że będzie życiem "mniej" ludzkim. na płaszczyźnie biologii klon będzie egzemplarzem gatunku homo sapiens - ze wszystkimi konsekwencjami wynikającymi z faktu posiadania natury ludzkiej. twierdzę wszelako, że istnienie jako człowiek - czyli posiadanie ludzkiej natury - nie wyczerpuje bez reszty tego, kim jesteśmy. Świadomi tego, dookreślamy się niejako wtórnie wobec własnej natury. zwracając się do kogoś z wyrzutem "zachowuj się jak człowiek!", nie mamy na myśli tego, że karcony przez nas delikwent stracił swe cechy gatunkowe. za upomnieniem kryje się przekonanie, że bycie człowiekiem do czegoś zobowiązuje - zarówno względem siebie, jak i innych. jeśli w otaczającym nas świecie jesteśmy kimś szczególnym, to nie ze względu na fizyczne uposażenie naszej natury, lecz z uwagi na właściwe nam "z natury" rozumność i wolność. to proste skądinąd doświadczenie moralne leży u podstaw nie tylko teorii etycznych - wskazujących na szczególną wartość człowieka określanego z tego tytułu szczytnym mianem "osoby" - lecz również wszelkich aktów prawnych w tym wielu dokumentów zakazujących klonowania człowieka. jakkolwiek wiele wymienialibyśmy przejawów naszej rozumności i wolności, włączając w to osiągnięcia nauki, kultury i sztuki, wszystkie one pozostają dokonaniami "cielesnych ludzi". chcąc zatem chronić "świat ludzki" - chronimy "ludzkie życie". chronimy je nie dlatego, byśmy mieli na względzie jego czysto fizyczne zwierzęce walory - chodzi o to, że życie ludzkie stanowi podstawę i warunek wszelkich innych dóbr związanych ze światem ludzkiego geniuszu i ducha. skoro życie ludzkich istot ma być przedmiotem szczególnej troski, winno być nią otoczone każde ludzkie indywiduum - każdy fizyczny organizm nie organ! posiadający ludzki zapis genetyczny. takim organizmem jest ludzki zarodek, ale nie gamety. gamety są ludzkie, lecz nie są ludźmi. nie dokonuję tu żadnego odkrycia - o tym, że nasienie nie jest jeszcze człowiekiem w możności, pisał w iv wieku przed narodzeniem chrystusa arystoteles niemający pojęcia o współczesnej biologii. inaczej rzecz się ma z zarodkiem. nie twierdzę, że zarodek jest dojrzałym człowiekiem, twierdzę jednak, że jest na początkowym etapie drogi wiodącej do noworodka, a po latach - do dorosłego człowieka. owszem, zarodek może zginąć. nie odpowiadamy za błędy natury, które powodują naturalne poronienie. odpowiedzialność można bowiem ponosić tylko za to, czego zrobienie bądź niezrobienie leży w naszej mocy. odpowiadamy zatem za niszczenie ludzkiego życia na wczesnych etapach rozwoju. przeciwnicy przyznawania wartości temu życiu oprócz odwoływania się do argumentu "z kotleta" - który tak radośnie przywołuje, a chwilę później odrzuca mój adwersarz - mówią też, że nie sposób żołędzi uważać za dęby, gąsienic za motyle ani zapłodnionych jaj za kurczaki. powtórzę raz jeszcze zarodek nie jest dorosłym człowiekiem, w niczym go jeszcze nie przypomina, podobnie jak żołądź dębu, a jajo kurczaka. za każdym razem jednak mamy do czynienia z dwoma różnymi stadiami rozwojowymi tej samej "natury". Żołądź jest dębem w możności, podobnie jak zarodek jest człowiekiem w możności - tzn. na jakimś etapie do stania się dorosłym człowiekiem. nie twierdzę, że zarodek przejawia rozumność i wolność. twierdzę, że posiada ludzką naturę, dla której - jeśli w rozwoju nie pojawią się poważne błędy - charakterystyczne jest rozumne i wolne działanie. a gdyby owe błędy się pojawiły? chora ludzka natura jest nadal naturą ludzką. argument "równi pochyłej", o którym z dezaprobatą wspomina hartman, bywa rzeczywiście przywoływany, choć w nieco inny sposób. niektórzy przeciwnicy eksperymentów ostrzegają, że odmawianie zarodkom statusu osobowego, w połączeniu z przesuwaniem w coraz odleglejszą przyszłość momentu rozwoju uznanego za "wartościorodny", może w końcu doprowadzić do eksperymentowania na płodach w trzecim trymestrze ciąży czy nawet na noworodkach. nie to wszakże jest najważniejsze. jeśli twierdzę, że eksperymenty w rodzaju klonowania nie powinny mieć miejsca, to dlatego iż uważam za zło traktowanie ludzkich istot w sposób przedmiotowy jako przedmiot eksperymentu, a nie ze względu na to, do czego takie badania mogłyby doprowadzić. szczególny status człowieka jest zatem w moim przekonaniu powodem, dla którego inaczej należy oceniać genetyczne modyfikacje człowieka, a inaczej roślin i zwierząt. nie sądzę więc, by "odraza do manipulacji genetycznych miała być pokrewna magicznej bojaźni przed genetycznie modyfikowaną żywnością". można, co prawda, doszukiwać się biologicznego pokrewieństwa pomiędzy człowiekiem i innymi gatunkami badania wykazały np. daleko idące podobieństwo genomu ludzi i drożdży, ale to za mało, by przyznać im równy status moralny. nie pomstuję na transgeniczne pomidory. w samej transgenizacji nie postrzegam zła, a kwestię, czy wprowadzanie zmodyfikowanych organizmów do środowiska może być niebezpieczne, pozostawiam specjalistom - biotechnologom i genetykom. to pragmatyka, a nie etyka. człowiek nec deus z całą pewnością natura ludzka nie jest doskonała. gatunek ludzki nie jest też gatunkiem optymalnie przystosowanym do środowiska. podobnie jak wszelkie inne gatunki podlegał i podlega ewolucji. o mankamentach ludzkiej natury przekonuje nas dostatecznie liczba nękających człowieka chorób, także tych wynikających z błędów genetycznych. paradoksalnie, postęp medycyny przyczynił się do pogorszenia puli genowej naszej populacji. osobniki, które kiedyś nie dożyłyby wieku prokreacji, dziś nie tylko osiągają ten wiek, ale też przekazują życie, rozprowadzając chorobotwórcze geny w populacji. rozchwialiśmy mechanizm doboru naturalnego. czy wynika stąd obowiązek naprawienia szkód za pomocą dostępnej nam wiedzy - genetyki i inżynierii genetycznej? czymże jest terapia, jeśli nie naprawianiem błędów natury! skoro metody inżynierii genetycznej mogą wspomóc tradycyjne metody terapii, ich odrzucanie byłoby zupełnie niezrozumiałe - chociaż na razie brakuje spektakularnych osiągnięć na tym polu. w ludzką naturę ingerujemy od dawna - sztuczna szczęka, sztuczne zastawki serca, okulary, endoprotezy... długo można wymieniać. nie sądzę, żeby ktoś dzisiaj upierał się, że są to ingerencje niedozwolone. wszystkie one służą korekcie błędów niedoskonałej natury ludzkiej. jeśli taką korektę będzie można przeprowadzać za pomocą genetyki - nic w tym zdrożnego. problem natury moralnej pojawia się dopiero wówczas, gdy nie tylko naprawiam naturę, ale zaczynam ją zmieniać. część bioetyków odróżnia w tym miejscu działania jedynie doskonalące naturę meliorystyczne od działań eugenicznych, polegających na celowych zmianach cech determinowanych genetycznie. klonowanie natomiast nie polega na wprowadzaniu jakichkolwiek zmian do genomu zarodka, lecz na powielaniu genomu. jest więc działaniem bardziej "eugenicznie radykalnym" - nie planuję tej oto konkretnej cechy drugiego człowieka, planuję go całego. oczywiście w wymiarze biologicznym, ponieważ to, kim będzie, zależy jeszcze od wielu czynników środowiskowych. dlaczego jednak w obdarzeniu nowego człowieka znanym i wielce obiecującym genomem miałoby być coś zdrożnego? działanie owo można by porównać z posłaniem dziecka do najlepszej szkoły w celu maksymalnego rozwoju jego zdolności. w obu przypadkach chodzi o osiągnięcie przez dziecko optimum jego możliwości. czy troska o zapewnienie dziecku jak najlepszego startu życiowego miałaby być czymś złym? o ile jednak dobra szkoła stara się wykorzystywać i rozwijać cechy i zdolności już posiadane przez dziecko, o tyle w przypadku klonowania owe cechy i zdolności stają się przedmiotem decyzji z zewnątrz. biologiczna predeterminacja jest w jakimś stopniu naruszeniem wolności dziecka - nawet wówczas, gdy nikt nie będzie od niego żądał realizowania cech i talentów biologicznego prototypu. zaplanowaliśmy go, a tym samym już na wstępie pozbawiliśmy go szansy na posiadanie nowego potencjału możliwości genetycznych, bycie kimś zupełnie wyjątkowym. hartman twierdzi, że koniec końców klonowanie służyć ma rozwijaniu nowych technik diagnostycznych i terapeutycznych. znani mi zwolennicy klonowania reprodukcyjnego zapewne obruszą się w tym miejscu, chyba że wszyscy oni pod maską pomocy bezpłodnym małżeństwom ukrywają zapędy eksperymentatorskie. jakkolwiek by było, nie mam prawa posądzać ich o hipokryzję, a do kwestii eksperymentowania na ludzkich zarodkach odniosłam się już wcześniej. pozostają jeszcze argumenty, które mój adwersarz nazywa "mistyczno-teologicznymi". w literaturze przedmiotu pisze się o "odgrywaniu roli boga" playing god, przy czym nie zawsze chodzi o argumentację stricte teologiczną - niektórzy zamiast o bogu mówią o "matce naturze". hartman stwierdza, że bogu wolno wszystko - aż chciałoby się w tym miejscu przywołać starą dyskusję na temat woluntaryzmu albo dialog platona "eutyfron", w którym sokrates powiada "bośmy się zgodzili, że bogowie dlatego lubią to, co zbożne, że ono jest zbożne, a nie ono jest zbożne, dlatego że je lubią. no nie?". zdaniem hartmana, jeśli człowiek pocznie się na drodze klonowania, będzie to widomym dowodem, że bóg tak chciał. niebezpieczna to argumentacja! jesteśmy na co dzień świadkami niekwestionowanego zła wojen, zamachów, oszustw, kłamstwa i przemocy. czyżby wszystko to miało być wolą boga? okrutny byłby to bóg! tymczasem argumentacja "z odgrywania roli boga" odwołuje się raczej do woli człowieka, a nie boga. czy człowiek, doprowadzając do rodzenia się klonów, może naruszyć boskie prerogatywy? odpowiedź zależy od tego, jak te prerogatywy rozumiemy. jeśli rozważamy je w odniesieniu do samego faktu stworzenia, to z całą pewnością akt boskiej kreacji osoby ludzkiej jest czymś dalece wykraczającym poza tworzenie klonów. klonowanie dotyczy jedynie biologicznej sfery człowieka, embriolog występuje jako "rzemieślnik" wykorzystujący naturalne procesy zachodzące w przyrodzie. nie stwarza, lecz przetwarza. moglibyśmy powiedzieć, że w jakimś stopniu współpracuje z "matką naturą". czyżby więc klonowanie nie różniło się istotnie od poczęcia życia na drodze seksualnej? owszem, istnieje zasadnicza różnica. czym innym jest naturalne wykorzystywanie mechanizmów natury, a czym innym - poddawanie ich daleko idącym modyfikacjom, choćby w celu wyeliminowania "genetycznej ruletki". jeśli uznać, że współpraca człowieka z naturą w rodzeniu się nowych ludzi jest zarazem współpracą ze stwórcą, to w procesie klonowania człowiek przejmuje jego rolę w tym sensie, że chce jakościowo predeterminować nowe życie. jeśli, stojąc na pozycji agnostyka, nie widzimy powodów do tego, by odwoływać się w tym miejscu do jakkolwiek pojętego bóstwa, dość będzie powiedzieć, że w procesie klonowania udaje się nam po prostu "oszukać naturę". debatę na temat konsekwencji owego oszustwa pozostawiam biologom. nie tylko eksperci hartman stanowczo domaga się od uczestników dyskusji, by wykazali się znajomością jej przedmiotu. kompetencje są potrzebne bez względu na to, czy rozmawiamy o budowie mostów, sytuacji politycznej w chinach, czy moralnej ocenie ingerencji biomedycznych. pamiętać jednak należy, po pierwsze, że różne są poziomy, na których prowadzimy dyskusję, a po wtóre, że dyskusja na temat szeroko pojętej moralności ma swoje szczególne prawa. gdyby uznać, że tylko dogłębna wiedza upoważnia nas do zabierania głosu, wszystkie dyskusje toczyłyby się w wąskim gronie ekspertów. tymczasem na równi z fachowymi potrzebne są też debaty bardziej "popularne". choćby specjaliści krzywili się, że nie wszystko zostało powiedziane dość dokładnie, końcowe wnioski, do których dojdą dyskutanci, wcale nie muszą być błędne. dyskutujemy przecież na temat unii europejskiej, afer korupcyjnych, reformy służby zdrowia - ponieważ są to problemy, które w jakiś sposób nas dotyczą. dyskutujemy też o moralnych aspektach współczesnej biomedycyny. rzecz jasna, w owej debacie nie możemy się odwoływać jedynie do intuicji. potrzebujemy ekspertów. nie można jednak odbierać prawa głosu ludziom, którzy z różnych powodów czują się zaniepokojeni postępem genetyki i embriologii - także politykom i duchownym. tym bardziej że spośród nich również rekrutują się eksperci. zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że bronię stanowiska niepopularnego. myślę, że we współczesnej bioetyce należę do obozu mniejszości. ale nie mam z tego powodu kompleksów. ani większość, ani mniejszość nie stanowią argumentu w etyce. zdecydowanie odrzucam tezę, jakoby rozwój szeroko pojętej biologii miał stanowić zagrożenie dla ludzkości. nowe możliwości wymagają jednak rzetelnej refleksji, zbytni pośpiech w ferowaniu ocen moralnych jest więc dalece niewskazany. w sytuacjach wątpliwych roztropność nakazuje powstrzymać się od działań, dopóki nie rozstrzygniemy kwestii wątpliwych. nie chodzi przecież o amebę, chodzi o człowieka... autorka jest profesorem kul, kierownikiem katedry etyki szczegółowej. należy do zgromadzenia sióstr służebnic ducha Świętego anoreksja i bulimia majka samer opowieść o chorej julii i wywiad z prof. ireną namysłowską ordynatorem warszawskiej kliniki dzieci i młodzieży siedzimy z julią i oglądamy jej zdjęcia z dzieciństwa. Śliczne, uśmiechnięte dziecko. na zdjęciach jest sama lub z mamą. jej rodzice rozwiedli się, gdy miała trzy lata. dwa lata później na zdjęciach pojawia się ojczym. julia przytula się do jego nogi, do pleców mamy. oni zaś zazwyczaj przytulają jej młodszą siostrę, która urodziła się, gdy julia miała pięć lat. dziś julia ma lat dwadzieścia osiem, jest piękną kobietą 166 cm wzrostu, 52 kilo wagi. mądrą i życzliwą. nawet gdy opowiada o trudnych rzeczach, uśmiecha się do mnie - jakby chciała powiedzieć to tylko mój ból, nie warto się tym martwić. dziewczęce fanaberie julia od siedmiu lat cierpi na zaburzenia jedzenia. wielokrotnie szukała pomocy, bez skutku. ucieszyła się, że może opowiedzieć swoją historię, bo uważa, że jej choroba jest "cichym problemem" wielu dziewczyn w polsce. cichym - bo chore się wstydzą. a przecież - mówi julia - anoreksja i bulimia naprawdę zabijają kobiety. ludzie uważają często, że to fanaberie rozpuszczonych dziewczyn. kolorowe pisma wydrukują czasem artykuł o anoreksji rzadziej o bulimii, anoreksja jest bardziej sensacyjna obok zdjęć wychudzonych modelek, obok propozycji cudownych diet, obok przepisów na superpyszne i superkaloryczne dania. zdaniem julii przed sądem trzeba byłoby postawić całą współczesną cywilizację. zresztą, przypadki anoreksji historia notuje już w i w n.e., a bulimii w wieku ix. tyle że wtedy były to przypadki, a dziś to już niemal epidemia. przyczyn swojej choroby julia doszukuje się w domu. - dzieciństwo ciągnie się za mną jak zmora - mówi - ciągle mnie boli i ciągle do niego wracam. grube dziecko, grzeczne do bólu rodzice julii matka choleryczka, ojciec alkoholik, a później ojczym, "dobry chłopiec z syndromem piotrusia pana", zazdrosny o względy matki. - nigdy nie wiedziałam, jak matka zareaguje na to, co jej powiem, co zrobię. mogłam się nie wiem jak starać, i tak znalazł się powód, żeby zrobić mi awanturę, kończącą się laniem. w rodzinie julii nie przytulano się i nie mówiono sobie dobrych słów. jedyną formą wyrażania miłości było jedzenie. - matka zabraniała mi jeść, gdy była na mnie zła, i zasypywała smakołykami, gdy chciała okazać mi "miłość". rodzina się ode mnie odsuwała, bo na przykład niedokładnie starłam kurze. wtedy jadłam sama. ktoś przynosił talerz pod drzwi mojego pokoju. gdy nie zjadałam, matka traktowała to jak potwarz. zaczynała się następna awantura i kolejne dni izolacji. z dzieciństwa julia pamięta strach, niepewność, wyrzuty sumienia. kiedy miała sześć lat i zjadła kanapkę z szynką w wielki piątek, myślała, że obraziła boga już na zawsze. miała trzynaście lat, gdy jej ukochany królik wylądował na stole w postaci pasztetu. przestała jeść mięso. wegetarianizm był następnym powodem awantur, ale tu julia nie dała się złamać. - nawet później, mimo bulimii, w największym ataku wilczego głodu, nie tknęłam mięsa. zwierzęta były moimi przyjaciółmi w dzieciństwie. grube dziecko, w dodatku kujon i grzeczne do bólu, nie ma przyjaciół wśród rówieśników. nie miałam zresztą o czym z nimi rozmawiać, szczególnie w okresie dojrzewania. chodziłam do szkoły wyczulona na oczekiwania dorosłych. do tej pory jestem barometrem ludzkich oczekiwań i cierpię męki, gdy nie mogę ich spełnić. każde z rodziców skarżyło mi się na drugie. czułam, że to mnie przerasta, ale bardzo chciałam im pomóc. i cała wina za ich nieszczęścia spadała na mnie. Żeby piersi nie urosły julia marzyła o szkole plastycznej. rodzice woleli technikum. wywalczyła ogólniak. nienawidziła szkoły średniej. te rozmowy o samochodach, meczach, lakierach do paznokci, koledzy żyjący imprezami i podbojami. dla julii seks był tabu. wiedziała, że dzieci nie znajduje się w kapuście. ale myśl, że ona mogłaby "to" robić, napawała ją odrazą. - przestałam być strasznym pulpetem i miałam długie blond włosy, więc chłopcy zaczęli się mną interesować. kiedy przez dłuższy czas jeden chłopak nie dawał mi spokoju, obcięłam metrowej długości włosy na zapałkę. moja twarz zrobiła się jak księżyc w pełni, a chłopak do końca liceum się do mnie nie zbliżył. to utwierdziło mnie w przekonaniu, że faceci patrzą tylko na opakowanie. dorastająca julia marzyła, żeby miesiączki zniknęły na zawsze, a piersi nigdy nie urosły. - i tak się stało. nie mam biustu, a gdy przestałam jeść, miesiączki zniknęły prawie na rok. to okropne, ale całe życie mam brzuch większy od piersi. nie chodziła na imprezy. w drugiej licealnej czytała sartre'a, simone de beauvoir, nietzschego, prousta. - w głębi duszy zazdrościłam rówieśnikom. ich energii, beztroski. dlatego zrobiłam się niedostępna. chciała jak najszybciej skończyć liceum i uciec do klasztoru. rodzice się nie zgodzili. zdała na studia. marzyła o akademii sztuk pięknych, ale w domu kpiono z artystów. poszła na międzywydziałowe studia humanistyczne. mleko - 27 kilokalorii gdy miała dwadzieścia lat, dopadła ją pierwsza miłość. wtedy przestała jeść. - ważyłam siedemdziesiąt kilogramów. miałam wrażenie, że mój chłopak się mnie wstydzi. liczyłam kalorie. mleko 0-procentowe miało aż 27 kcal/100 ml, jabłko 90/100 g, kefir aż 43/100 ml, pieczywo - lepiej nie mówić. jedzenie zaczęło mnie przerażać. całymi dniami chodziła głodna. piła tylko litrami kawę, bo ciągle chciało jej się spać, a musiała się uczyć po nocach. - kawę piłam z mlekiem. gdy dzienna dawka kalorii dochodziła do 70 szklanka mleka, wpadałam w panikę, oskarżałam się o brak silnej woli. zaczęła biegać. kupiła sobie worek treningowy i kopała go niemal do omdlenia. w cztery miesiące schudła 30 kilo. w domu nic nie zauważyli. - ubierałam się w workowate ciuchy. jadłam zazwyczaj osobno, więc z pozbywaniem się jedzenia nie było problemu. poza tym to zwykle ja gotowałam. matka była zadowolona, że ją wyręczam. w weekendy studiowała książki kucharskie, przyrządzała ogromne ilości jedzenia, namawiała rodzinę na dokładki. lubiła patrzeć, jak jedzą. nauczyła się gotować bez próbowania potraw. była skupiona na niejedzeniu. nie zauważyła, że traci chłopaka. - nie lubiłam, kiedy mnie dotykał. bałam się, że wyczuje fałdy tłuszczu. oskarżałam go, że myśli tylko o jednym - żeby mnie macać. ale naprawdę przerażało mnie chyba, że powie mi wprost, że jestem gruba i wówczas umrę z upokorzenia. skończyła i rok studiów, wakacje spędzała w domu. - boże, jaka ja byłam wtedy potwornie głodna! któregoś dnia usłyszała w radiu o bulimii. Że można jeść i wymiotować. chudnąć i jeść do woli to, na co ma się ochotę. pomyślała, że jest zupełnie pozbawiona wyobraźni, skoro sama na to nie wpadła. torebka do połykania w lipcu, po pięciu miesiącach głodzenia, najadła się po raz pierwszy. z przejedzenia nie mogła oddychać, wyrzuciła to z siebie do sedesu. wielka ulga. teraz jedzenie to była niebiańska przyjemność, a wymioty - panaceum na skutki tej niewinnej słabości. - wymiotowałam sześć, siedem razy dziennie. matka stwierdziła, że na pewno się puściłam i jestem w ciąży. po pewnym czasie wszyscy się przyzwyczaili. Śmieszą ją amerykańskie książki o zaburzeniach odżywiania, gdzie opis każdego przypadku kończy się happy endem, bo rodzice dostrzegają problem, czują się winni, idą razem na terapię, walczą, wygrywają i żyją długo i szczęśliwie. - kiedy po kilku miesiącach powiedziałam rodzicom o bulimii, bo czułam, że jestem na granicy załamania, uznali, że jak zwykle wyszukuję sobie problemy, żeby pokazać, jaka jestem oryginalna. wpadłam w depresję. wzięła urlop dziekański. całymi dniami gapiła się w okno. w nocy miała wciąż ten sam sen próbuje wydostać się z labiryntu, znajduje wyjście, które jest świeżo zamurowane, zaczyna krzyczeć, budzi się zlana potem. - jadłam na potęgę, czasami nawet nie chciało mi się wymiotować. przytyłam dwadzieścia kilogramów. wróciła mi miesiączka. poszłam do psychiatry, bo w domu powiedzieli, że jak ze sobą czegoś nie zrobię, to mnie wyrzucą, nie będą trzymać pasożyta. lekarz dał jej psychotropy. wzięła raz i nie mogła się ruszyć. dostała paraliżu mięśni, który trwał dwie doby. wyrzuciła lekarstwa. zgłosiła się do instytutu psychiatrii i neurologii w warszawie na oddział nerwic. kazano jej czekać na terapię. około czterech miesięcy. przyszła po czterech miesiącach, powiedzieli jej, że nie ma miejsc na ten rok. a jej się kończył urlop na studiach. apatycznie stwierdziła, że jak jej nie przyjmą, to się zabije. przyjęli ją, bo ktoś zrezygnował. terapia trwała dziesięć tygodni. wyszła z depresji, bulimia została. wróciła na studia. wyniosła się z domu. miała stypendium, dawała korepetycje, sprzątała po domach. a wieczorami jadła. trzy bochenki chleba z masłem lub olejem. garnek ziemniaków z kefirem. litry kisielu. potem ubikacja, wyrzuty sumienia, ale i błogie uczucie odprężenia. - każdy dzień wyglądał tak samo. budziłam się przerażona, bo mi się śniło, że zjadłam potężną ilość kalorii i nie zwymiotowałam. budziłam się ze wzdętym brzuchem i gnałam do wc po środkach przeczyszczających, które łykałam co wieczór. Środki raz działały, raz nie. wtedy chodziłam przez cały dzień zła, że mam wielki brzuch, albo w ogóle nie wychodziłam z domu. całymi dniami nie jadłam nic, by po powrocie do domu najadać się do upadłego. mieszkałam u znajomych, którzy wyjechali na parę lat do belgii. nie musiałam się krępować. czasami jadłam do trzeciej w nocy, później nad sedesem. zaczęły mi się robić odciski na rękach i rany w gardle. gardło przyzwyczaiło się do drażnienia palcami i nie reagowało, nawet gdy pakowała tam całą dłoń. - wynalazłam rewelacyjny patent połykanie foliowej torebki. torebka głęboko drażniła przełyk i wtedy mogłam zwrócić. taka torebka nie może być szorstka ani za duża do dziś leży w szafce w wiadomym miejscu. waga psychoterapeutyczna julia skończyła studia, poszła do pracy. zarabiała nieźle, zdołała kupić małe mieszkanie pod warszawą. i kiedy miała dwadzieścia sześć lat, poznała pawła. swoją drugą miłość. - od początku wiedział o mojej chorobie. był starszy o dziesięć lat, żonaty. pasowało mi to, bo nie chciałam się wiązać. gdy byliśmy ze sobą czterdzieści osiem godzin, czułam się jak w klatce. a on się rozwiódł. kazałam mu się wynosić z mojego życia. on jednak był uparty. nadal jesteśmy razem, choć średnio co cztery miesiące od niego odchodzę. nie wiem, czemu ten facet tak się do mnie przykleił. jest inteligentny, przystojny, kobiety go lubią, a on tkwi przy mnie. prawie ze sobą nie sypiamy, bo ja wolę jeść, niż się kochać. tylko gadamy dużo. ale od poznania pawła julia próbowała leczyć bulimię. miała nawet sukcesy na wakacjach zjadła na obiad ziemniaki - "na zdrowo" po raz pierwszy od wielu lat. płaciła terapeutom po kilkadziesiąt złotych za godzinę. w końcu rzuciła pracę. od miesięcy jest na utrzymaniu pawła, zarejestrowała się w pośredniaku. wiele razy traciłam nadzieję na wyleczenie. próbowałam jeszcze raz tylko dzięki energii pawła i tylko dla niego. ja dla siebie nie jestem żadną motywacją. przeszłam przez dziesiątki gabinetów. mam dość opowiadania po raz setny mojego dzieciństwa. kiedyś trafiła do pani psycholog, która zaczęła od tego, że kazała jej wejść na wagę. - wtedy ważyłam pięćdziesiąt dwa kilogramy. stwierdziła, że to dużo, bo ona w moim wieku ważyła czterdzieści pięć, a przecież jest wyższa ode mnie. w dodatku teraz ma czterdzieści dwa lata i waży tyle, co ja. po czym zaczęła rozprawiać o dietach, które pozwalają jej utrzymać formę przez tyle lat. - chodziłam na spotkania anonimowych Żarłoków. ale oni są nawiedzeni, ciągle proszą boga o wsparcie. zwiałam z potwornym niesmakiem. kosztowało mnie to miesiąc zażerania się samymi słodyczami. - cierpiałam na choroby osiemdziesięciolatków - chroniczne wzdęcia, zaparcia, kolkę jelitową. wypadały mi włosy, łamały się paznokcie, psuły zęby. okazało się, że mam kamicę nerkową. internista podejrzewał również chorą tarczycę i polecił mi endokrynologa w szpitalu bielańskim, ponoć też najlepszego specjalistę w polsce od leczenia bulimii. szłam na tę wizytę z ogromną nadzieją, że wynagrodzę pawłowi lata życia z wrakiem. pojechali, paweł czekał w poczekalni. - wizyta była piorunująca. pani doktor zrobiła mi wykład, że bulimicy marnotrawią jedzenie i pieniądze podatników, którzy płacą za leczenie ich fanaberii. zaleciła mi terapię wstrząsową żebym się wyrzygała, a potem zjadła swoje rzygowiny. wysłuchałam, przytaknęłam. czułam się winna. czułam, że ona ma rację. ale nie mogłam opanować chęci jedzenia i nie mogłam opanować lęku przed przytyciem. poszłam do niej jeszcze dwa razy. traktowała mnie jak podczłowieka. a ja i bez tego czułam się jak totalne nic. co to za ciało? zaczęła pić. nie nagle - w pewnym momencie zauważyła, że od dłuższego czasu pije. czasem więcej, zwykle mniej, ale dzień w dzień. alkohol ją uspokajał, kiedy wyrzucała sobie, że jest rozpuszczonym dzieciakiem. kiedy wytykała sobie brak kobiecości i to, że rani pawła, mimo że jest jedyną osobą, która daje jej to, czego zawsze pragnęła bezwarunkową miłość. - nie potrafię się obchodzić z miłością, nie nauczyłam się brać czegokolwiek od innych. pawłowi wyrzucam, że jest ze mną tylko dla mojego ciała, a przecież tego ciała prawie w ogóle nie pozwalam mu dotykać. zresztą, co to za ciało? bardziej chłopca niż kobiety, z rozstępami i wzdętym brzuchem. julia jest piękną kobietą, z płaskim brzuchem i zalotnie błyskającymi oczami. zaczęła pić więcej, gdy zauważyła, że alkohol pozwala jej rozluźnić się na tyle, by "być dostępną seksualnie". po roku okazało się, że bez alkoholu nie potrafi wytrzymać nawet dnia, bo dopada ją przerażenie że jest wrakiem. teraz julia ma dwadzieścia osiem lat. jest bulimiczką i alkoholiczką. mówi, że nie ma siły już szukać pomocy. jeżeli się jeszcze zmobilizuje, to tylko dla pawła, ale nie zniesie następnego zawodu w leczeniu. chciałaby, żeby w polsce utworzono specjalne kliniki pomagające dziewczynom chorym jak ona. mówi też, że gdyby miała dość odwagi, toby ze sobą skończyła. czasami płacze, ale szybko się zbiera, bo użalanie się nad sobą ją brzydzi. piękna, bo szczupła? - wywiad z prof. ireną namysłowską majka samer czy często spotyka się pani z takimi przypadkami jak julii? prof. irena namysłowska julia ma dwadzieścia osiem lat, choruje długo i jej choroba jest już chroniczna. nie wyleczy jej zwykła sześcio-, ośmiotygodniowa terapia na oddziale nerwic. ta dziewczyna potrzebuje długiej terapii psychoanalitycznej, która sięgnęłaby do głębokich zranionych warstw jej osobowości i pozwoliłaby im się zagoić. dlaczego julii tak trudno znaleźć pomoc? w polsce łatwiej uzyskać pomoc przed osiemnastym rokiem życia. istnieją kliniki dla dzieci i młodzieży leczące zaburzenia odżywiania - np. klinika psychiatrii wieku rozwojowego na ul. litewskiej w warszawie, oddział psychiatryczny dla młodzieży w zagórzu czy dziecięcy oddział w warszawskim instytucie psychiatrii i neurologii na ul. sobieskiego. julii pozostaje raczej indywidualna psychoterapia albo leczenie na oddziałach nerwic, które zajmują się między innymi problemami odżywiania. niestety, szpitale psychiatryczne dla dorosłych nie są przygotowane do leczenia anoreksji i bulimii. dlaczego kliniki leczą dziewczyny do osiemnastego roku życia? anoreksja, która wymaga leczenia szpitalnego, bo nie leczona nieuchronnie prowadzi do śmierci, dotyka głównie dziewczęta w wieku dojrzewania trzynaście - osiemnaście lat. szpitale mają programy leczenia przygotowane głównie dla osób w tak specyficznym okresie, jakim jest dorastanie. bulimia dotyka częściej młode kobiety - a nie dziewczynki - i rzadko wymaga leczenia szpitalnego, bo nie wyniszcza tak szybko organizmu jak anoreksja. chore na bulimię nie wymagają tak ścisłego nadzoru jak anorektyczki, bo łatwiej je nakłonić do leczenia. tu zwykle wystarcza psychoterapia, za to długotrwała i połączona z terapią rodzinną, z udziałem rodziców lub partnera życiowego. dlaczego tak trudno znaleźć dobrego terapeutę? powstaje mnóstwo prywatnych gabinetów i ośrodków, które nie podlegają żadnej kontroli, a zawód psychoterapeuty nie jest prawnie chroniony. więc jak odróżnić fachowca od hochsztaplera? poszukując terapeuty, psychiatry, psychologa należy zawsze pytać o jego kompetencje. dobry specjalista powinien mieć certyfikat polskiego towarzystwa psychologicznego lub psychiatrycznego. certyfikat taki oznacza, że odbył wiele specjalistycznych szkoleń, ma długą praktykę, zdał trudne egzaminy. ludzie tracą mnóstwo pieniędzy na terapie u niekompetentnych osób. dobrze by było, gdyby towarzystwa psychiatryczne i psychologiczne opublikowały listę psychoterapeutów z certyfikatem. czy julia ma szansę na wyleczenie? w polsce i na świecie udaje się wyleczyć ok. 60 - 70 proc. zgłoszonych przypadków anoreksji i bulimii. im dłużej "pielęgnuje się" samotnie chorobę, tym trudniej ją wyleczyć. w polsce dziewczyny zbyt późno trafiają na oddziały, a zadaniem najtrudniejszym jest skłonienie ich - szczególnie chorych na anoreksję - do współpracy z lekarzem. dlaczego? one często nie chcą się leczyć, bo mass media lansują określony typ urody, wzmacniają przekonanie, że wygląd decyduje o wartości człowieka. bardzo trudno namówić chorą na anoreksję dziewczynę, by zaczęła jeść. ona panicznie boi się przybrać na wadze, boi się utracić to, co osiągnęła - np. że w szkole lub w pracy koleżanki ją podziwiają, że tak ładnie wygląda. bo przecież według powszechnej opinii ładne jest to, co chude, a wartościowa jest siła woli, która pozwala utrzymać dietę. nawet pani pisze w reportażu "julia jest piękną, szczupłą kobietą mającą 166 cm przy 52 kg wagi". czyli piękna, bo szczupła. czy 10 kilo więcej to już brzydota lub otyłość? media powinny być uważniejsze. wszystkiemu winne są media? oczywiście nie. uważniejsi powinni być również rodzice. bo to przede wszystkim dobra, dająca poczucie bezpieczeństwa i ucząca ważnych, a nie powierzchownych wartości rodzina jest najlepszą profilaktyką zaburzeń odżywiania. co można poradzić rodzicom? banalna prawda brzmi żyć dobrze i uczyć dzieci dobrego życia. na zachodzie lepiej sobie radzą z leczeniem bulimii i anoreksji. nie jestem tego pewna. na zachodzie terapia często trwa krócej niż w polsce, jest nastawiona na uporanie się z najbardziej uciążliwymi objawami w wypadku bulimii z objadaniem się, przeczyszczaniem, wymiotami. w przypadku anoreksji na osiągnięciu u chorej normalnej wagi i skłonieniu do jej utrzymania. później jednak przydałaby się praca z głębszymi urazami. a na zachodzie szkoda na to pieniędzy, tam musi być szybko i skutecznie. jest jednak nieco lepiej niż w polsce, jeśli chodzi o indywidualną terapię psychoanalityczną - część kosztów za nią pokrywa ubezpieczenie. w polsce indywidualna psychoanaliza jest zawsze pełnopłatna. jest szansa na poprawę? byłoby znacznie lepiej, gdyby terapia zaburzeń odżywiania oparta była na publicznej służbie zdrowia - na razie tak jest głównie przy anoreksji. i gdyby powstały w polsce przynajmniej dwa, trzy publiczne ośrodki leczenia tych zaburzeń, które miałyby podpisaną umowę z kasami chorych, kompleksowe programy terapii, kilka łóżek szpitalnych, oddział dzienny i poradnię zapewniającą długotrwały kontakt pacjentki z lekarzem plus terapię rodzin. czy z bulimii i anoreksji można się całkiem wyleczyć? tak, choć wiele z tych dziewczyn już przez całe życie uważnie pilnuje wagi. a jedzenie rzadko jest dla nich przyjemnością. anoreksja psychiczna, zwana też jadłowstrętem psychicznym, to zaburzenie jedzenia o podłożu psychicznym. charakteryzuje ją brak umiaru w odchudzaniu się chorej 90 proc. przypadków dotyczy dziewcząt. u anorektyczek spadek wagi może dochodzić nawet do 30 kg poniżej wagi oczekiwanej dla wieku i wzrostu np. 16-letnia dziewczyna waży 28 kg przy wzroście 150 cm. chore głodzą się, mimo że odczuwają głód, zmuszane do jedzenia ukrywają je w rękawach, w dziurach w ścianie... panicznie boją się przytyć. nawet bardzo wychudzone, nie widzą tego - mają zaburzony obraz swojego ciała, a on jest dla nich wyznacznikiem samooceny. chore tracą miesiączkę co przy długotrwałym nieleczeniu prowadzi do zaniku jajników i wyniszczenia fizycznego, wynikającego z zaburzeń hormonalnych. anorektyczki cierpią na zawroty i bóle głowy, zaburzenia snu bezsenność w nocy i senność w dzień, uczucie zimna, skłonność do omdleń, zaburzenia rytmu serca, odwodnienie, osteoporozę. nie leczona anoreksja doprowadza do śmierci. bulimia psychiczna, zwana żarłocznością psychiczną. podobnie jak anoreksja dotyczy głównie kobiet. bulimię charakteryzują nawracające co najmniej dwa razy w tygodniu, a niekiedy kilka razy dziennie, napady objadania się chore potrafią w ciągu jednego napadu pochłonąć nawet 40 tys. kcal - czyli porcję jedzenia wystarczającą na trzy tygodnie!; zachowania chorej po obżarstwie, które mają nie dopuścić do przybierania na wadze - prowokowanie wymiotów, nadużywanie środków przeczyszczających nawet do 200 sztuk jednorazowo, intensywne ćwiczenia fizyczne, głodzenie się; nadmierny wpływ kształtów i wagi ciała na samoocenę. bulimiczki cierpią często na zaburzenia metaboliczne, niedobory witamin, wiotkość żołądka rozdętego od napychania pokarmem. dochodzi u nich do uszkodzenia tylnej ściany gardła i przełyku, aż do przerwania jego ciągłości, powiększenia ślinianek tzw. twarz chomika, rozstępów skórnych związanych z wahaniami wagi, biegunek i zaparć. bulimia może doprowadzić do śmierci w wyniku ostrej niewydolności krążenia, związanej z niedoborem potasu w organizmie albo z powodu pęknięcia przełyku lub żołądka. na podstawie książki "gdy odchudzanie jest chorobą anoreksja i bulimia" ireny namysłowskiej, ewy paszkiewicz i anny siewierskiej, warszawa 2000. prof. irena namysłowska jest ordynatorem warszawskiej kliniki dzieci i młodzieży, autorką książki "terapia rodzin" i współautorką "gdy odchudzanie jest chorobą anoreksja i bulimia" atesty i materiały budowlane agnieszka zielinska każdy, kto planuje budowę domu, chce, aby jego dom był ładny, ciepły i trwały. zanim zrealizuje to marzenie, musi podjąć wiele decyzji. do najważniejszych należy wybór odpowiednich materiałów budowlanych. od nich zależeć będzie jakość domu wybór wcale nie jest taki prosty. na rynku jest ogromna liczba materiałów, a producenci kuszą niskimi cenami, promocjami i efektownymi reklamami. niestety, często zdarza się, że informacje w nich zawarte nie znajdują potwierdzenia w dokumentach i badaniach dotyczących tych wyrobów. gorzej, jeśli materiały w ogóle nie mają żadnych dokumentów - atestów i certyfikatów. wtedy pozostaje tylko czekać i mieć nadzieję, że budowany przez nas dom za kilka lat się nie zawali. jak nie dać się oszukać nieuczciwemu producentowi? jak kupić dobry towar? co mówi prawo większość z nas nie sprawdza, czy kupowane materiały rzeczywiście mają odpowiednie dokumenty. nie pytamy o nie, bo nie wiemy, że mamy takie prawo. nie wiemy też, o jakie dokumenty pytać i czy rzeczywiście powinniśmy zwracać na nie uwagę. a zgodnie z obowiązującym prawem nawet powinniśmy to robić! artykuł 10 ust. 2 prawa budowlanego mówi, że materiały budowlane dopuszczone do obrotu i powszechnego stosowania powinny być właściwie oznaczone. obowiązek znakowania wyrobów budowlanych wynika też z rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych i administracji z 31 lipca 1998 roku, które weszło w życie 1 września 1999 roku. w praktyce oznacza to, że każdy wyrób budowlany znajdujący się na rynku powinien mieć albo certyfikat zgodności z polską normą lub aprobatą techniczną; deklarację zgodności producenta z polską normą lub aprobatą techniczną; certyfikat na znak bezpieczeństwa jeśli wyrób znajduje się na liście wyrobów, które podlegają obowiązkowi takiej certyfikacji. nie wszyscy wiedzą, że zanim producenci zdobędą te dokumenty, każdy materiał budowlany musi przejść wiele badań. określona zostaje m.in. jego przydatności do konkretnego zastosowania. właśnie o tym mówi polska norma lub aprobata techniczna. ich treść jest zawsze podobna - opisuje m.in., do czego służy dany wyrób i jakie powinno być jego zastosowanie. uwaga! jeżeli producent wprowadza na rynek nowe wyroby, na które dotąd nie było polskich norm lub produkuje wyrób, który jego zdaniem ma lepsze parametry, niż to wynika z normy, musi wystąpić o aprobatę techniczną. w polsce wydaje je po odpowiednich badaniach tylko instytut techniki budowlanej w warszawie. norma lub aprobata norma lub aprobata to jednak zaledwie połowa drogi, bo dokumenty te nie oznaczają jeszcze, że produkt może być dopuszczony do obrotu i powszechnego stosowania. tu pojawiają się dwie możliwości zanim jakiś wyrób znajdzie się na rynku, musi być zbadany przez odpowiednią jednostkę badawczą np. itb , która ma jednocześnie akredytację państwowego centrum badań i certyfikacji uprawniającą do takich badań. instytut lub laboratorium badawcze pobiera próbki pochodzące z bieżącej produkcji i bada, czy są one zgodne z wymaganiami ustalonymi w normie lub aprobacie. próbki zawsze muszą pochodzić od konkretnego producenta i z konkretnego zakładu. po przeprowadzeniu takich badań producent dostaje certyfikat zgodności z polską normą lub aprobatą techniczną; producent może sam wystawić tzw. deklarację zgodności z pn lub at na podstawie posiadanych przez siebie wyników badań konkretnego wyrobu. taka deklaracja powinna zawierać m.in. pełną nazwę i adres zakładu produkującego wyrób, nazwę handlową, typ, odmianę, gatunek, klasę wyrobu, określenie jego przeznaczenia i zakresu stosowania, a także numer, tytuł i rok ustanowienia polskiej normy lub numer, tytuł i rok wydania aprobaty technicznej. uwaga! producent może poddać swój wyrób dobrowolnej certyfikacji czyli zbadać go w akredytowanej jednostce badawczej. zdarza się jednak, że obowiązek certyfikacji wyrobu zapisany jest już w polskiej normie lub aprobacie technicznej. w praktyce certyfikat od deklaracji zgodności różni się stopniem wiarygodności. w pierwszym przypadku dokument wystawia strona trzecia, czyli instytut badawczy, w drugim - sam producent. kiedy na skróty prawo budowlane przewiduje jednak również wyjątki od powyższych zasad. tak jest, np. gdy chodzi o jednostkowe zastosowanie materiału budowlanego. dzieje się tak, np. gdy inwestor zamierza zastosować dany wyrób niemający jeszcze aprobaty w konkretnym budynku. wtedy zaczyna obowiązywać procedura uproszczona. jeżeli w projekcie budynku znalazły się zapisy dotyczące zastosowania tego materiału, to normę zastępuje dokumentacja techniczna budynku włącznie z projektem architektonicznym. uwaga! są wyroby, które mogą być sprzedawane na rynku bez dokumentów i odpowiedniego oznakowania. ich pełną listę zawiera rozporządzenie mswia z 24 lipca 1998 roku. są to m.in. osłony instalacji budowlanych, np. grzejników, kratki wentylacyjne, kostka drogowa, słupki ogrodzeniowe, cement, tarcica itp. są to wyroby budowlane tradycyjnie wytwarzane i stosowane w budownictwie od wielu lat. prawo sobie... niestety, aby przepisy dotyczące badań i znakowania wyrobów budowlanych były przestrzegane, powinien istnieć odpowiedni system ich kontroli. tymczasem w praktyce kontroli... nie ma kto przeprowadzać. jednostki uprawnione do kontroli to główny urząd nadzoru budowlanego tłumaczy się, że ma za mało ludzi oraz państwowa inspekcja handlowa twierdzi, że nie ma odpowiednich specjalistów w tej dziedzinie. zgodnie z art. 10 prawa budowlanego producent, który wprowadza do obrotu towary bez wymaganych dokumentów, podlega karze grzywny do 100 tys. zł. karę może nałożyć sąd. jednak żeby tak się stało, inspektorzy budowlani z pih lub gunb muszą wystąpić do prokuratury z odpowiednim wnioskiem. niestety, w praktyce i gunb i pih dysponują niewielkimi sankcjami. największe uprawnienia ma pih, który może karać mandatami w wysokości kilku tysięcy złotych, a nawet wycofać z rynku partię wyrobu. z kolei inspektorzy gunb mogą ukarać nieuczciwego producenta lub sprzedawcę kilkusetzłotowym mandatem. w efekcie system kontroli materiałów budowlanych kuleje, a - jak szacują specjaliści z itb - blisko 50 proc. wszystkich wyrobów budowlanych sprzedawanych w polsce nie ma odpowiednich certyfikatów i aprobat. - całkowity brak kontroli i ostra konkurencja na rynku powodują, że tanie, niespełniające norm materiały zaczynają wypierać te dobre - mówi zbigniew bachman, dyrektor polskiej izby przemysłowo-handlowej budownictwa. - hurtownie i supermarkety budowlane zalewane są towarami niewiadomego pochodzenia. według bachmana państwo na skutek swojej bierności traci na tym procederze miliony złotych. tanie, nieprzebadane wyroby bardzo często zza wschodniej granicy lepiej się sprzedają, a uczciwe firmy bankrutują. nieuczciwość popłaca brak kontroli na rynku i kryzys w budownictwie sprawiają, że firmy budowlane coraz częściej w ulotkach informacyjnych i reklamach podają fikcyjne, niepoparte żadnymi badaniami dane. wszystko po to, by zwabić klientów. - powszechne jest więc reklamowanie materiału, którego praktycznie nie ma na rynku, bo jego "właściwości" nie są poparte żadnymi badaniami - uważa bachman. zdaniem jednego z producentów betonu komórkowego prosił o anonimowość firmy często np. podają nieprawdziwe dane o współczynnikach przenikania ciepła materiałów. zawyżają je, bo wyrób o lepszych właściwościach sprzedaje się lepiej. - to nieuczciwe, bo jedne firmy płacą ciężkie pieniądze na przeprowadzenie badań, a inne po prostu podają współczynniki "z sufitu" - twierdzi producent. na czym polega oszustwo? do obliczenia współczynnika przenikania ciepła dla ściany u potrzebny jest współczynnik przewodzenia ciepła lambda. najlepszy współczynnik otrzymamy, jeśli obliczymy go na podstawie tzw. lambdy deklarowanej czyli w uproszczeniu - osiąganej w warunkach laboratoryjnych. bardziej wiarygodne są natomiast rachunki oparte na tzw. lambdzie obliczeniowej, bliższej faktycznym warunkom panującym na budowie. podanie współczynnika u uzyskanego, opierając się na lambdzie deklarowanej, daje lepszy efekt reklamowy, tyle że mijający się z prawdą. woda do drewna inny przykład z rynku wzięty. w polsce jest pięciu producentów tzw. ceramiki poryzowanej, którzy podają w swoich reklamówkach informacje o właściwościach cieplnych swoich wyrobów. powołują się przy tym na polską normę. tymczasem ta norma nie obejmuje... współczynnika ciepła. - zastanawiamy się, na jakiej podstawie te firmy podaję te dane, bo nie mają przecież aprobat technicznych. my wydaliśmy tylko jedną, firmie wienerberger - dziwi się prof. jerzy pogorzelski, kierownik zakładu fizyki cieplnej, jedynej instytucji w polsce, która może taką aprobatę wydać. jednak, żeby było przewrotniej, polska norma czy aprobata techniczna to nie wszystko... - fakt, że dany wyrób ma certyfikat, w sumie niczego jeszcze nie przesądza - twierdzi z kolei dyrektor bachman. - firma może do przebadania dać innym materiał, niż produkuje... potwierdzają to naukowcy z itb. - zdarza się, że w jednej partii materiału, którą producent dostarcza jako betonowe bloczki o gęstości 500, są bloczki o gęstości 60 gęstość betonu wyznacza m.in. jego właściwości wytrzymałościowe i cieplne. w takim wypadku mamy w jednej partii materiały o różnych właściwościach - twierdzą naukowcy. zbigiew gałkowski, kierownik zakładu aprobat itb, podaje inny przykład - jeden z producentów środków ochrony biologicznej drewna, zamiast preparatu konserwującego sprzedawał... wodę. nazwał nawet swój wyrób tak samo jak inny działający w tej samej branży producent. na nic zdały się protesty uczciwego producenta, pod którego szyldem występował oszust. sprawa jest w sądzie. niestety, podobne przykłady nieuczciwości można mnożyć. "gazeta" wielokrotnie opisywała podobne przypadki dotyczyły one m.in. profili stosowanych w systemach suchej zabudowy, cementu itp.. jak nie dać się oszukać nie oszczędzaj na materiałach i fachowcach. pamiętaj - czasami oszczędność nie popłaca, jeśli potem budowa domu kończy się wiecznym remontem. zacznij od projektu. dobrze zrobiony projekt to połowa sukcesu. projekt powinien zawierać np. rodzaj proponowanej izolacji, jej grubość, a także miejsce, w którym ma być zastosowana. powinien też zawierać obliczony współczynnik przenikania ciepła u dla zaprojektowanych ścian. zatrudnij inspektora nadzoru. dobry inspektor powinien kontrolować wszystko, co się dzieje na budowie włącznie z jakością zastosowanych materiałów. inspektor może też zażądać dostarczenia od producenta dowodów potwierdzających dopuszczenie towaru do obrotu i stosowania w budownictwie. przy zakupie materiałów, aby mieć pewność co do ich jakości, żądaj od sprzedawcy dokumentów potwierdzających zgodność wyrobu z wymaganiami polskiej normy lub aprobaty technicznej tzw. certyfikatu lub deklaracji zgodności. ayaan hirsi ali sasza malko ayaan przyznała publicznie, że przestała wierzyć w allaha. w holandii rzecz normalna, ponad połowa ludności nie należy do żadnej gminy wyznaniowej. dla ayaan jednak według szariatu, religijnego prawa, jest to podpisanie wyroku śmierci na siebie. to niesłychana zdrada. islamska społeczność wybuchła nowym protestem. o ayaan hirsi ali, somalijce, która została liberalną holenderską parlamentarzystką, pisze sasza malko "ile masz dzieci, babciu?" - pytała mała ayaan. "jedno" - odpowiadała babcia, bo jej osiem córek się nie liczyło. uważała też, że ma tylko jednego wnuka. "a my?" - pytały ayaan i jej siostra. "wy będziecie naszej rodzinie rodzić synów". "mam się stać fabryką synów" - myślała ayaan. "masz być posłuszna - mówiła babcia. - masz być cierpliwa. masz słuchać boga, ojca, męża, brata, rodziny, klanu. od tego zależy twój honor. za to dostaniesz nagrodę na tamtym świecie. dla kobiet są tam daktyle i winogrona". ayaan i jej siostra były w połowie szkoły, kiedy matka zakazała dziewczynkom dalej do niej chodzić. po co im to mieszanie w głowach? i tak za parę lat zostaną wydane za mąż. niech się lepiej uczą prowadzenia domu - orzekła. w obronie córek, ich edukacji stanął ojciec. zagroził matce, że ją przeklnie na zawsze. przeklnie ją też - powiedział - jeśli jego dziewczynki zostaną obrzezane. ale ojciec rzadko bywał w domu. "do tej pory nie wie - mówi ayaan - że mama i babcia dopięły jednak swego". ayaan opowiada po latach chłodno, pobieżnie. "islam wymaga, by dziewczyna wychodziła za mąż jako dziewica. dogmat dziewicy jest gwarantowany przez wycięcie klitoris, zaszycie warg sromowych i zamknięcie dziewczyny w domu". ayaan urodziła się w somalii w 1969 r. jej ojciec, przywódca demokratycznej opozycji hirsi magan, siedział w więzieniu. zobaczyła go po raz pierwszy, gdy miała sześć lat. ojciec wyszedł na wolność i wyemigrował do arabii saudyjskiej. rodzina pojechała za nim. po roku przeprowadzili się do etiopii, w końcu zacumowali w kenii. ojca prawie nigdy nie było w domu. znikał na rok, czasami na parę lat, miał inne żony, które też czekały na niego latami. bo dla ojca najważniejsza była sprawa. od rodziny też wymagał pełnego poświęcenia dla ojczyzny i opozycji. "gdy narzekałyśmy, że chcemy mieć tatę jak wszyscy, mówił, że to zaszczyt być powołanym do wyższego celu, że musimy nieść nasz los z podniesioną głową" - opowiada ayaan. w nairobi ayaan poszła do elitarnego liceum moslem girls secondary school. były tam dziewczęta z kenii, jemenu, somalii, pakistanu, indii. ?zdolne, inteligentne dziewczyny. znikały po kolei, na porannym apelu coraz częściej było słychać nieobecna, czyli wydana za mąż. spotykałam je po roku, dwóch, grube, w ciąży, z dzieckiem na ręku. wola walki, światełko w oczach, wszystko zgasło. stały się fabryką synów. dzięki bogu, że ojciec mieszkał wtedy z nami, bo i ja zostałabym wydana za mąż w 1 urodziny?. była połowa lat 8 ayaan przez chwilę opanowała - ku uciesze matki - ortodoksyjna religijność. "to była fascynacja naszą cudowną uduchowioną nauczycielką islamu. poddam się bez reszty woli allaha, powtarzałyśmy za nią". zawinięta w czarne płótno hołdowała z całego serca czystości i powściągliwości. ale zakochała się, były cielęce zaloty, całowanie po kątach, wszystko surowo zakazane religijnym prawem. jej wiara zaczęła się kruszyć. w 1991 r. ayaan miała 22 lata. w domu pojawił się nagle daleki kuzyn z kanady. "czas na małżeństwo i dzieci" - oświadczył ojciec. nawet on, taki postępowy, nie wyobrażał sobie innego sposobu na wejście w dorosłe życie. "wierz mi, to dla ciebie najlepsze". o dyskusji nie było mowy. ayaan uciekła w dzień ślubu. uciekła z kenii, okrywając hańbą ojca i cały klan. już z holandii napisała list, błagając o zrozumienie. ojciec list odesłał z dopiskiem, że dziewczyna, która go zdradziła, nie ma prawa uważać się za jego córkę. sześć lat milczał, aż pewnego wieczoru zadzwonił do akademika w leiden. "a be - powiedział do słuchawki - moje dziecko". pierwsze miesiące w holandii musiały być szokiem dla zbuntowanej, ale jednak wierzącej afrykańskiej mahometanki. cała holandia wydała się jej kompletnie nieprzyzwoita. dziewczyny w spódniczkach ledwie zakrywających pupę, mężczyźni i kobiety w krótkich spodenkach na rowerach, na trawie obściskujące się pary. i to przyzwolenie w gruncie rzeczy na wszystko, abyś tylko innym nie przeszkadzał żyć - absolutna odwrotność jej świata zakazów. "stanęłam przed potwornym dylematem według mojej wiary byłam sto razy lepsza, a musiałam przyznać, że pogańscy holendrzy radzą sobie w życiu lepiej niż my". najpierw mieszkała w ośrodku dla azylantów. uczyła się holenderskiego, pracowała jako sprzątaczka, sortowała listy. nosiła czarną chustę, najpierw z trochę odsłoniętym czołem, potem na pół zsuniętą na tył głowy, ku zgorszeniu lokalnej somalijskiej społeczności. aż pewnego dnia wyszła na ulicę z odkrytą głową. przeniosła się do akademika. skończyła politologię w leiden. zamieszkała ze swoim holenderskim chłopakiem. znalazła dobrą pracę w przedsiębiorstwie farmaceutycznym. i byłaby, jak się w holandii mówi, azylowym yuppies, gdyby nie to, że przez całe studia dorabiała jako tłumaczka somalijskiego w pomocy społecznej, w klinikach aborcyjnych, w domach dla bitych kobiet. wstąpiła do socjaldemokratów. wtedy właśnie wybuchła afera imama el moumni z rotterdamu. głosił swoim wiernym, że holendrzy to zwyrodnialcy, homoseksualizm to zaraźliwa, groźna choroba, a cały zachód stoi niżej niż psy. ktoś to w końcu przetłumaczył i w kraju zawrzało. pod pręgierz go, do sądu - grzmiały organizacje gejów. do czego to podobne - wołali politycy - wydajemy miliony na integrację obcokrajowców, a ich kapłani hodują nam wrogie pokolenia. no tak - mądrzyli się publicyści - z drugiej jednak strony nie wolno odbierać ludziom ich kultury; i kto niby ma kontrolować kapłana? sam imam był zdziwiony zamieszaniem. "ja nie uprawiam żadnej polityki - powtarzał w telewizji - tylko głoszę od lat te same prawdy wiary". "i wtedy zrozumiałam - mówi ayaan - że somalia dopadła mnie w holandii". porzuciła biznes. zatrudniła się w fundacji wiardi beckman, instytucie naukowym przy partii socjaldemokratów. zaczęła publikować precyzyjnie logiczne artykuły o tym, że islamska społeczność w holandii wcale nie jest tak zintegrowana, jak by chcieli wierzyć politycy. Że polityka integracyjna nie może bazować na równości kultur, kiedy hierarchiczna kultura islamu jest zaprzeczeniem indywidualistycznej kultury zachodu. pisała, że dopóki szariat rządzi umysłami mahometan w holandii, dopóty kultywowanie "integracji z zachowaniem własnej osobowości" za pomocą ogromnych subsydiów równa się popieraniu swoistego apartheidu, a rezultatem jest frustracja. pisała o kulcie męskości, o przemocy w rodzinie, o podrzędnej pozycji kobiet, o tym, że mrzonką jest emancypacja islamskiej młodzieży w holandii, gdy jest wychowywana przez matki-analfabetki i wszechwładnych ojców. przez dziesiątki lat holenderscy politycy uważali, że pozostawienie mahometańskiej mniejszości wszystkich jej wartości jest rozsądniejsze niż przymusowa asymilacja. nigdzie w europie nie ma więc tylu meczetów, islamskich szkół, organizacji i mediów co w holandii. efektem był społeczny spokój nieporównywalny z sytuacją niemiec, nie mówiąc już o francji. ale też zjawiska opisywane przez ayaan hirsi ali. zamknięcie się większości we własnym środowisku. dyktat grupowych poglądów i opinii. ulice i dzielnice miast rozpoznawalne nie tyle po przeważającym typie ubioru i specyficznych sklepach, ale i po talerzach anten telewizyjnych na każdym balkonie skierowanych w jedną stronę. dawniej nazywano je "talerzami nostalgii", ostatnio mówi się o "talerzach propagandy". imigranckie dzielnice masowo rezygnują z kabli, czyli z holenderskiej telewizji. "jak można liczyć na zdrowy rozwój chłopców - pisze ayaan hirsi ali - kiedy w domu i w telewizji słyszą, że są panami stworzenia i że kobiety można tłuc dla ich własnego dobra, a w holenderskiej szkole muszą słuchać nauczyciela-geja albo nauczycielki w t-shircie. jak można liczyć na normalny rozwój dziewcząt, gdy ich wychowanie oparte jest na zaprzeczeniu ich samodzielności i odpowiedzialności za siebie. fizyczne i psychiczne rozdzielenie mężczyzn i kobiet daje nikłą szansę na rozwój umiejętności komunikowania, tak koniecznej w rodzinie. mahometańskie kobiety skarżą się, że mężowie prawie z nimi nie rozmawiają. małżeństwa są aranżowane przez rodziny. chłopcy są obarczani odpowiedzialnością za dziewczynę, której prawie nie znają. wszystko to prowadzi do niezrozumienia, złości i bezsilności, skąd jeden krok do przemocy". ayaan cytuje partyjnych kolegów, holenderskich socjaldemokratów. "nie przesadzaj, z czasem przejdzie samo, zwyczajne problemy społecznych dołów, należy tych ludzi popierać, a nie atakować". "30 lat temu mieliśmy podobne problemy z katolikami i wszystko się wyrównało". dyskusje te odbywały się w rodzinnym kręgu partii pracy, w czasopismach o wąskim zasięgu. mało kto wiedział, że u socjaldemokratów pracuje młoda somalijka, która niczego nie owija w bawełnę, nie okrywa płaszczem miłości, a do tego świetnie pisze. pozostałaby najpewniej lokalną znakomitością, ewentualnie dyżurnym specjalistą od komentarzy prasowych, ale nadszedł 11 września. niechciany, niezręczny, dotąd omijany temat islamu stał się z dnia na dzień najważniejszy. w ciągu kilku miesięcy ayaan hirsi ali została gwiazdą telewizyjną. konfrontowano ją z konserwatywnymi imamami. dyskutowała z agresywną arabską młodzieżą w czarnych chustach. spierała się z islamskimi inteligentami pełnymi zrozumienia dla motywów terroryzmu "zamach sam w sobie jest zły, ale rzeczywistość i uczucia wiodące do niego są usprawiedliwione". młoda, piękna dziewczyna mówiła cicho i z namysłem, w nienagannym holenderskim. jej rozmówcy po kolei dostawali szału, obrażali ją, krzyczeli - jak śmie dyskutować ze starszymi. telewizji nie może się przydarzyć nic lepszego niż kłótnia na żywo. ayaan była zapraszana coraz częściej i mówiła rzeczy straszne dla mahometan. dotykała spraw najbardziej intymnych. mówiła "z dogmatu bezkrytycznej wiary, z kompleksu honoru i wstydu wynika totalne zaprzeczenie - w zaparte i do końca - czegokolwiek złego ze strony wierzących". "nie da się rozdzielić kultury i religii, jeśli wola allaha objawiona w koranie określa ideologię, politykę, prawo, osobowość jednostki i jej stosunek do społeczeństwa. religia jest kodeksem regulującym myśl i zachowanie. bez zadawania pytań na temat wiary nie mamy szans na uczciwe spojrzenie na siebie samych" - twierdziła, a jej rozzłoszczeni rozmówcy wychodzili ze studia w trakcie programu. dziesiątki organizacji przy meczetach, tureccy radni, marokańscy posłowie - wszyscy potępiali ayaan hirsi ali i żądali przeprosin. "przewodniczący liberalnych mahometan mehmet kaplan zażądał kategorycznie, by socjaldemokraci wyrzucili mnie z pracy. dał mi do wyboru albo nigdy więcej nie powiem słowa na temat islamu, albo mam iść na kurs religii do imama. mój szef paul kalma, dyrektor socjaldemokratycznej fundacji naukowej, był przy tej rozmowie. zszokowany zapytał "jeśli pan jest mahometańskim liberałem, to jacy są wasi konserwatyści?". to mnie wtedy uderzyło. partia, która najwięcej mówi o wielokulturowym społeczeństwie, nie ma pojęcia, co się w tym społeczeństwie dzieje". na marokańskich stronach internetowych można było przeczytać, że ayaan hirsi ali jest renegatką, która wyrzekła się boga. anonimowi autorzy wymieniali pomysły, jak by tu seksualnie zaspokoić tę małpę, żeby zamknęła gębę. czara przepełniła się pod koniec zeszłego lata. coraz częściej zaczęło padać proste stwierdzenie, że tej k... trzeba poderżnąć gardło. policja potraktowała pogróżki poważnie i poradziła ayaan wyjechać na parę miesięcy. poleciała do znajomych do stanów. partia pracy zapłaciła za podróż. lokalna społeczność somalijska donosiła ojcu ayaan o jej wyczynach. w międzyczasie przeniósł się do londynu i ożenił na nowo z pierwszą żoną, tą sprzed matki ayaan. "ma 73 lata, jest szanowaną osobą i działaczem, choć - informuje nas ayaan mailem - od 13 lat w somalii nie ma rządu, nie ma więc też opozycji". ojciec wspierał ayaan w jej walce o prawa kobiet, ale gdy publicznie zakwestionowała koran, nie zdzierżył. jego córka w jednym szeregu z rushdim, przeklęta przez wiernych? wyrzekł się jej po raz drugi. powiedział w wywiadzie, że o żadnych pogróżkach nie słyszał, jego córce mitomance przewróciło się w głowie. "rozczarowałam go. znów okryłam hańbą. Żal mi go i jednocześnie jestem na niego zła - bo kocha swoje dzieci warunkowo. zawsze gdy musi wybrać między dziećmi i swoją społecznością, wybiera to drugie. to boli. od października nie miałam z nim żadnego kontaktu". partia pracy też znalazła się w kropce. oczywiście socjaldemokraci są jak najbardziej zwolennikami praw kobiet, emancypacji. jednak co innego być stroną w tak kontrowersyjnej sprawie. nie mówiąc już o antagonizowaniu półtora miliona wyznawców islamu w holandii, którzy tradycyjnie głosują na socjaldemokratów. trzeba być ostrożnym. islam jest w tej chwili drugim wyznaniem w kraju po katolicyzmie, ale już przed tradycyjnym holenderskim protestantyzmem. holenderscy liberałowie z partii vvd nie mają problemu z islamskimi społecznymi dołami. to nie jest ich krąg wyborców. w tym czasie mieli za to ogromny problem z populistycznym konkurentem, krótko później zastrzelonym pimem fortuynem, który błyskawicznie rósł w siłę dzięki twardej antyislamskiej, antyimigranckiej postawie. liberałowie wysłali więc do ameryki mądrą kobietę, byłą minister transportu, by przekabaciła ayaan hirsi ali. ayaan wróciła do holandii późną jesienią już jako członek liberalnego vvd, sztandarowy krytyk islamu z zapewnionym miejscem w parlamencie po następnych wyborach. napisała kilka artykułów, równie uczciwych i bolesnych jak poprzednie. tłumacząc zmianę orientacji, dobrała się do skóry socjaldemokratom. pisała o hipokryzji politycznej poprawności i zagłaskiwaniu imigrantów. pisała, że "troska o słabszych wypisana na sztandarach socjaldemokracji kończy się tam, gdzie zaczyna się islamska społeczność tam nagle w oczach socjaldemokratów ważniejsze od konstytucyjnych praw jest zachowanie grupowej osobowości imigrantów". jeśli cierpią na tym ich kobiety, to trzeba się z tym pogodzić. "socjaldemokraci cytują na okrągło własne optymistyczne raporty. tymczasem kliniki aborcyjne i domy dla kobiet wypełnione są żonami i córkami imigrantów, a w rodzinie kobiety pozostają własnością grupową ojca, męża, braci, rodziny". na początku grudnia upadł w atmosferze skandalu prawicowo-populistyczny rząd. ayaan ruszyła w podróż przedwyborczą po kraju. zdobyła miejsce w parlamencie ogromną ilością głosów, ponad dwa razy większą niż potrzeba. wybory wygrali chadecy i socjaldemokraci. liberalna partia ayaan - vvd - współodpowiedzialna za chaos upadłego rządu, z trudem wyszła na swoje. zwycięstwo ayyan jest w tym świetle jeszcze bardziej spektakularne. pojawiła się na zaprzysiężeniu nowego parlamentu jak zwykle promiennie uśmiechnięta. przy drzwiach jednak stanął ochroniarz, holenderski bor-owiec. któryś z posłów powiedział wtedy z mównicy, że jest mu wstyd za społeczeństwo, w którym człowiek musi chodzić z ochroną z powodu własnych poglądów. umiarkowane organizacje islamskie również wyraziły żal z tego powodu, ale i zrozumienie dla współwyznawców. charakterystyczne były wypowiedzi dyrektora meczetu aya sofia w amsterdamie haci karacaera "ayaan hirsi ali mówi o skrajnościach. licznych, zasługujących na potępienie, ale skrajnościach. setki tysięcy imigranckich rodzin żyją w spokoju i szacunku dla siebie - mówił. - prowadzą normalne życie, dzieci chodzą do szkoły, coraz więcej studiuje. nie dość, że dzień w dzień muszą udowadniać holendrom swoją wartość, to czują się teraz niesprawiedliwie zaatakowani przez dziewczynę z ich środowiska". tu akurat karacaer ma rację. w holandii jest wiele młodych osób w ortodoksyjnych chustach i nakryciach głowy, które biorą normalny udział w życiu publicznym. noszą się dumnie, twierdząc, że są nowoczesnymi mahometanami. nareszcie - twierdzą - powstało pokolenie oddzielające codzienność od religii, pokolenie społecznego awansu, aktywne i jednocześnie wierzące. czują się obrażeni wypowiedziami ayaan hirsi ali. haci karacaer też należy do tego pokolenia. jest nie tylko dyrektorem meczetu, lecz także przewodniczącym tureckiej organizacji religijnej milli görüs w holandii. losy tej organizacji są kolejnym przykładem holenderskiej specyfiki. w niemczech milli görüs jest ekstremalnie prawicowo-religijną, podejrzaną, w efekcie zabronioną organizacją. holendrzy natomiast uznali milli görüs początkowo za ruch nieprzyjazny, ale z oczywistymi korzeniami w tureckiej mniejszości. mimo wszystko milli görüs istniał i był zapraszany do rozmów. stał się jednym z partnerów rządu. przez to odpowiedzialnym za to, co mówi i czyni. w tej chwili to jedna z największych organizacji społeczno-religijnych, mahometańsko-umiarkowana, zawsze na barykadach o unowocześnienie islamu. jej przewodniczący haci karacaer ma ayaan hirsi ali za złe, że jej słowa brzmią jak won z powrotem do waszego islamskiego kąta, z całym waszym zacofaniem. chrześcijański dziennik "trouw" pod koniec stycznia opublikował wywiad z nową posłanką ayaan hirsi ali w formie współczesnego komentarza do dziesięciu przykazań. mówiąc o przykazaniu "nie będziesz brał imienia pana boga swego nadaremnie", ayaan powiedziała "według mnie to okropne, że ja, żyjąc w demokratycznym państwie, gdzie wolność słowa jest dobrem najważniejszym, ciągle jeszcze mam do czynienia z szantażem zza grobu proroka mahometa". powiedziała też "mierząc naszą współczesną, zachodnią normą, prorok mahomet był po prostu plemiennym tyranem jak ben laden czy chomeini. był też perwersyjnym człowiekiem, bo jak inaczej określić jego ożenek z aiszą, dziewięcioletnią córeczką swego najlepszego przyjaciela". po raz pierwszy ayaan używa słów "my", "nasze" w innym niż dotąd kontekście. nie mówi już w imieniu "nas, mahometan", tylko w imieniu "nas, ludzi zachodu". krótko przedtem ayaan przyznała publicznie, że przestała wierzyć w allaha. w holandii rzecz normalna, ponad połowa ludności nie należy do żadnej gminy wyznaniowej. dla ayaan jednak według szariatu, religijnego prawa, jest to podpisanie wyroku śmierci na siebie. to niesłychana zdrada. w islamskiej społeczności wybuchł nowy protest. bluźnierstwa z ust wiarołomnej! prorok mahomet według niej to tyran i pedofil! "to nierozsądna, niesmaczna wypowiedź" - przyznali politycy włącznie z lewicą. do rozmowy włączyli się teolodzy i socjolodzy, ministrowie i posłowie, rozpętała się kolejna narodowa dyskusja o wolności słowa i granicy tolerancji. jedni twierdzili, że nie wolno obrażać uczuć religijnych. inni - że prorok mahomet faktycznie miał związek seksualny z dziewięcioletnim dzieckiem. pytanie, jak to teraz nazwać. pedofilia to pedofilia, w holandii dostaje się za to 12 lat więzienia. jeszcze inni wspominali burzę sprzed 30 lat, kiedy największy holenderski pisarz gerard reve epatował naród swoją erotyczno-mistyczną wersją kultu maryjnego. wykwintna holenderska intelektualistka, żona marokańskiego poety i księgarza, powiedziała mi, z trudem ukrywając chłodną niechęć "jeśli ayaan hirsi ali chce udawać staroświecką ateistkę, to jej sprawa. niech jednak nie plecie głupstw. po pierwsze, obrzezanie kobiet to nie mahometański, lecz afrykańsko-pogański obyczaj zakorzeniony w niektórych krajach islamu, w sudanie, somalii, egipcie, a na przykład w maroku zupełnie nieznany. po drugie, ożenek z dzieckiem był w czasach mahometa na porządku dziennym. to historyczna prawda - przez tysiące lat dziewczynka po pierwszej menstruacji szykowana była za mąż. dzieciństwo jako takie to w zasadzie xix-wieczny wynalazek, przedtem traktowano dzieci jak nierozumnych dorosłych". 26 lutego na pierwszych stronach gazet pojawiła się wiadomość złożona wielką czcionką, że 56 krajów skupionych w organisation of the islamic conference oic żąda od lidera liberałów gerrita zalma, by zmusił swoją posłankę ayaan hirsi ali do odszczekania jej "niedopuszczalnych wypowiedzi" i do publicznych przeprosin. 21 ambasadorów islamskich krajów przekazało list tej treści zalmowi, kopie poszły do przewodniczącego parlamentu i do rządu. był to nad wyraz kategoryczny list pisany w gorączce zbliżającej się wojny z irakiem. mowa w nim była o obrażaniu półtora miliarda mahometan na świecie. list wyrażał "nadzieję, że wypowiedzi ayaan hirsi ali nie doprowadzą do podziału, polaryzacji i starcia między różnymi grupami w holenderskim społeczeństwie". gerrit zalm zareagował lakonicznie. jego partia nie ma stanowiska w sprawach wiary lub niewiary - powiedział - a każdy poseł ma pełne prawo udzielać prywatnie wywiadu, o czym i komu chce. inni politycy nie byli tak małomówni. "niedopuszczalne naciski", "hucpa", "ukryte groźby", "reżimy i dyktatury", "sudan, iran, irak chcą nas uczyć, co to wolność słowa?". rząd powiedział mniej więcej to samo w okrągłych, dyplomatycznych zdaniach. nadszedł marzec. zbliżająca się wojna wyparła wszystko inne z publicznej uwagi. sprawa posłanki hirsi ali przeniosła się na dalekie strony opinii w gazetach, ku cichemu zadowoleniu wszystkich. "czas kończyć z tym ayaan show" - głosił komentarz redakcyjny bulwarowej gazety "algemeen dagblad". innymi słowy, czas wrócić do sytuacji, w której wszystko jest spokojne i mdłe, jak to w holandii zwykło być. ale ayaan jest jak zadra, jak pchła w futrze. podgryza. "pewnie, że chciałabym mieć dzieci, spokojnie pisać książki i nie myśleć o niczym więcej - powiedziała ostatnio w wywiadzie. - Życie z ochroniarzami odziera człowieka z prywatności. to dość dziwaczna egzystencja, zawsze na patelni. nic to, nie poddam się, za dużo ludzi na mnie liczy. w międzyczasie będę posłanką, chyba napiszę doktorat". ayaan jest córką swego ojca. jej sprawa jest inna, poświęcenie to samo. misja przede wszystkim. 8 marca, z okazji dnia kobiet, ayaan hirsi ali w dzienniku "nrc hnadelsblad" pisze, że mahometańskie dziewczęta w holandii też chciałyby wyjść sobie na ulicę, ot tak, kiedy im się spodoba. też chciałyby palić lub nie palić, móc podróżować, mieć przyjaciela, ewentualnie nie mieć dzieci w małżeństwie lub zdecydować się na miłość z przyjaciółką. za te chęci spotyka je kontrola tysięcy oczu, pobicie, czasami porwanie. te, które się zdecydują, czeka odrzucenie i samotność. tym razem ayaan skierowała swoje słowa do holenderskich feministek. zaproponowała trzecią falę emancypacji poświęconą wyłącznie kobietom islamu. pisała wyjątkowo oględnie, jak parlamentarny dokument. ale w krótkich wywiadach czuć jej ironię i zniecierpliwienie holenderki dyskutują niemrawo o ezoterycznych aspektach kobiecej osobowości, a pod ich nosem dzieją się rzeczy wołające o pomstę do nieba. jedno jest więc pewne - nadeszła kolej na holenderskie feministki. berlin 1953 - jeden dzień wolności anna rubinowicz-gründler o powstaniu berlińskim 17 czerwca 1953 r. pisze anna rubinowicz-gründler berlin wschodni. wokół wznoszą się jeszcze ruiny wojenne. tumany kurzu. na pierwszym planie dwaj młodzi mężczyźni walą kamieniami w radziecki czołg. dawid przeciw goliatowi. ten obraz pojawia się w zbiorowej pamięci niemców na hasło "17 czerwca". zdjęcie wykonał richard perlia, zachodnioberliński fotograf, kamerą ukrytą w wydrążonej książce, którą trzymał pod pachą. cały dzień spędził wśród strajkujących. latami nie ujawniał swego nazwiska w obawie przed enerdowską bezpieką. dziś kamera perlii spoczywa w muzeum historii rfn, a jego zdjęcia ilustrują każdą książkę i artykuł o wydarzeniach sprzed pół wieku. 17 czerwca 1953 r. w ciągu jednego dnia powstanie przeciwko władzy komunistów jak pożoga ogarnęło całą nrd. na ulicach 560 miast i miasteczek protestowało 1-1,5 mln osób. strajki objęły ponad 600 zakładów, w tym największe kombinaty buna i leuna oraz prestiżowe budowy socjalizmu - aleję stalina w berlinie wschodnim gdzie zaczął się bunt czy hutę stali w dzisiejszym eisenhüttenstadt nad odrą. dziś niemcy z pasją odkrywają zapomnianych anonimowych bohaterów - jednodniowy bunt nie zdążył wykreować przywódców na miarę lecha wałęsy. przez media przetacza się fala publikacji i filmów dokumentalnych, co parę dni ukazuje się nowa książka, w dziesiątkach miast tłumy przychodzą na spotkania i dyskusje z sędziwymi uczestnikami protestu. skąd ten renesans? chodźcie z nami! po przegranej wojnie w zrujnowanych niemczech żyło się ciężko, ale podczas gdy w landach zachodnich powoli zaczynał się cud gospodarczy, w nrd komunistyczne władze coraz bardziej przykręcały śrubę. same tylko reparacje wojenne wobec zsrr pochłaniały na początku lat 5 jedną piątą, a nawet jedną czwartą produktu narodowego nrd. zarządzony przez moskwę wiosną 1952 r. program "budowy socjalizmu" drastycznie pogorszył sytuację ludności. drakońskimi metodami prowadzono kolektywizację wsi i walkę z prywatną przedsiębiorczością. Śmierć stalina niczego nie zmieniła na lepsze. przeciwnie, 1 maja 1953 r. kułakom i prywatnym przedsiębiorcom odebrano kartki na podstawowe artykuły żywnościowe. ludzie masowo uciekali na zachód - w 1952 r. zbiegło 182 tys. osób, rok później już 331 tys. fabrykom brakowało rąk do pracy. gwałtownie pogarszało się zaopatrzenie. ceny na czarnym rynku oraz w sklepach komercyjnych ho sprzedających żywność bez kartek były niebotyczne. w wielu zawodach ludzie uzależnieni wręcz byli od premii za przekraczanie norm produkcyjnych. nic więc dziwnego, że decyzja władz o podniesieniu norm o co najmniej 10 proc. - czyli de facto o obniżce płac - doprowadziła do wybuchu. nastroje od dawna były złe, w zakładach pracy wrzało, ale partia ignorowała sygnały ostrzegawcze. takie choćby jak list berlińskich robotników do premiera otto grotewohla z 15 czerwca "my, robotnicy kombinatu veb industriebau na wielkiej budowie szpitala friedrichshain, zwracamy się do pana, panie premierze, z prośbą o dostrzeżenie naszych trosk. nasza załoga jest zdania, że podniesienie norm o 10 proc. jest dla nas bardzo dotkliwe. Żądamy rezygnacji z podwyższenia norm na naszym placu budowy. ... w obliczu podnieconych nastrojów całej załogi domagamy się natychmiastowego zajęcia stanowiska w tej poważnej sprawie i oczekujemy pańskiej odpowiedzi najpóźniej do jutra w południe". delegacja załogi zawiozła list do kancelarii rządu i oddała go urzędnikom. ci obiecali zająć się sprawą natychmiast, ale list trafił do archiwum. następnego dnia robotnicy na próżno czekali na odpowiedź. kiedy na sąsiednich budowach w alei stalina rozeszła się pogłoska, że policja obstawiła zbuntowany szpital, robotnicy ruszyli na odsiecz. na odwrocie starego transparentu wymalowali wapnem "robotnicy budowlani żądają obniżenia norm" i wyszli na ulicę. zaczęło się od 40-50 osób, w ciągu godziny kolumna marszowa urosła do półtora tysiąca. gdy okazało się, że robotnikom z placu budowy szpitala nie grozi niebezpieczeństwo, kolumna postanowiła maszerować dalej - do rządu. - koledzy, chodźcie z nami, chcemy być ludźmi wolnymi! - rozlegał się spontaniczny okrzyk setek robotników. Żądano obniżenia norm produkcyjnych i cen żywności. o drugiej po południu 5-10 tys. robotników i przechodniów stanęło przed gmachem rządu nrd w pobliżu placu poczdamskiego. skandowano "precz z normami! chcemy widzieć grotewohla i ulbrichta!" walter ulbricht był sekretarzem generalnym partii komunistycznej sed. jednak żaden przedstawiciel władzy nie wyszedł do demonstrantów. temperatura rosła, mówcy żądali już wręcz dymisji rządu i wolnych wyborów. wreszcie postanowiono zakończyć wiec i spotkać się następnego dnia - 17 czerwca - o siódmej rano w alei stalina, by znów pomaszerować pod siedzibę rządu. do skutku. szturm wieść o berlińskim strajku rozniosła się po całej nrd dzięki amerykańskiemu radiu rias nadającemu w berlinie zachodnim. według szacunków amerykańskiego wywiadu rias słuchało ok. 70 proc. ludności nrd. następnego dnia protest objął nie tylko stolicę, ale też setki innych miejscowości. w berlinie wschodnim już przed dziesiątą pod gmachem rządu stoi 60-tysięczny tłum. tysiące ludzi tłoczą się w bocznych ulicach i całym centrum miasta. policja jest bezradna, broni tylko dostępu do budynków rządowych. demonstranci chcą widzieć ulbrichta i grotewohla, żądają dymisji nieudolnego rządu i wolnych wyborów. emocje rosną. członkowie sed chowają noszone obowiązkowo znaczki partyjne, związkowcy wyrzucają legitymacje, niektórzy policjanci zdejmują mundury i mieszają się z tłumem. zaczynają się zamieszki. demonstranci podpalają i niszczą dekoracje propagandowe i kioski, plądrują sklepy ho. ku uciesze protestujących ktoś ściągnął czerwoną flagę z bramy brandenburskiej. tłum śpiewa nieużywany w nrd hymn narodowy zaczynający się od słów "jedność i prawo, i wolność dla niemieckiej ojczyzny". na placu poczdamskim, częściowo zniszczonym i wypalonym w czasie wojny, ale jeszcze dostępnym dla mieszkańców obu części miasta, protestujący biorą szturmem tzw. columbus-haus. niszczą pusty sklep ho na parterze i zajmują posterunek policji nrd. - wyrzucaliśmy z okien portrety stalina, rozbijaliśmy szyby, w końcu policja skapitulowała - wspomina perlia. policjanci wyrzucili mundury na ulicę i wywiesili z okna białą flagę. demonstranci wydali ich policji zachodnioberlińskiej. budynek splądrowano i podpalono. komitet w görlitz największym sukcesem powstania było przejęcie władzy w stutysięcznym görlitz przez spontanicznie powstały komitet strajkowy. wspomina 84-letni werner herbig, członek komitetu, którego powstanie zastało w... komisariacie policji - wszyscy petenci zostali wyproszeni, policjanci nie wiedzieli, co się dzieje, latali w kółko jak spłoszone kury. dwie ulice dalej nadciągała już kolumna robotników, skandując "obniżyć normy!". na chodnikach stali ludzie, niektórzy mieli łzy w oczach i machali im chusteczkami. nagle ktoś krzyknął "herbig, człowieku, chodź z nami, no chodź!". robotnicy wciągnęli mnie do środka, znalazłem się w pierwszym szeregu. nie wiedziałem, co się ze mną dzieje! w końcu dotarliśmy pod ratusz, gdzie stał kilkutysięczny tłum. pierwszy szereg demonstracji został wysłany na górę, żeby zorientować się w sytuacji. poszedłem z nimi, a tam siedziało już 12 obywateli architekt, aktorka z miejskiego teatru, przedsiębiorca budowlany, rzemieślnik, ślusarz samochodowy i inni. architekt powiedział "dobrze, że jesteście, potrzebujemy was". mieliśmy wrażenie, że wziął sprawy w swoje ręce, żeby trochę pokierować wydarzeniami. komitet strajkowy w görlitz pilnował, by nie plądrowano ratusza i nie niszczono dokumentów. rozesłał delegacje do zakładów i urzędów, aby wybadać sytuację. w południe prawie wszystkie gmachy publiczne znalazły się w rękach demonstrantów dworzec, urząd pracy, dom towarowy ho, siedziba sed, sąd, redakcja lokalnej gazety, więzienia i komisariaty policji. "nie przejęto kontroli jedynie nad koszarami policji granicznej, silnie strzeżonymi przez wojsko" - pisze historyk hubertus knabe. ale koniec był bliski - i w görlitz, i w całej nrd. - po południu doszły nas w ratuszu słuchy, że nadciągają rosjanie z czołgami - wspomina herbig. - przez głośniki na rynku radziecki komendant miasta ogłosił stan oblężenia i kazał się rozejść. komitet strajkowy opuścił ratusz. ustaliliśmy, że kto może, powinien przebijać się do berlina zachodniego, by poinformować rias o wydarzeniach w görlitz. wieczorem wojsko rozpędziło wszystkie wiece i odbiło zajęte gmachy. ja poszedłem do domu, gdzie zostałem aresztowany przez rosjan. kilka godzin wolności herbig przypłacił pięcioma latami więzienia o zaostrzonym rygorze. wyszedł po odsiedzeniu dwóch trzecich kary i uciekł do berlina zachodniego. w 1962 r. zorganizował tam koło samopomocy uczestników 17 czerwca. tym, którzy uciekli na zachód, pomagał w rozpoczęciu nowego życia. tym, którzy zostali w nrd, wysyłał paczki z pomocą humanitarną. do görlitz już nigdy nie pojechał. radzieckie czołgi powstanie zaskoczyło władze nrd. cała "wierchuszka" schroniła się w siedzibie radzieckiego wysokiego komisarza miasta władimira siemionowa. ten zaś nieustannie dzwonił do moskwy. już w nocy z 16 na 17 czerwca niektóre garnizony radzieckie w nrd - liczące w sumie blisko pół miliona żołnierzy - postawiono w stan gotowości bojowej. rosjanie nie wierzyli, by władze nrd własnymi siłami mogły stłumić bunt. w berlinie pierwszy radziecki czołg pojawił się koło jedenastej pod siedzibą rządu, gdy setka demonstrantów wdzierała się do holu. Żołnierze oddali tylko salwę w powietrze i wycofali się. w południe siemionow spotkał się z ulbrichtem i grotewohlem. - moskwa zarządziła wprowadzenie stanu wyjątkowego - oznajmił. - ten koszmar szybko się skończy. parę minut po pierwszej będzie po wszystkim. przez radio i megafony zakazano gromadzenia się w miejscach publicznych więcej niż trzech osób, wprowadzono godzinę policyjną od dziewiątej wieczorem do piątej rano. za naruszenie tych przepisów groziły kary jak podczas wojny. w tym czasie na ulicach berlina manifestowało 100 tys. osób. w południe kilkadziesiąt radzieckich czołgów pojawiło się w centrum miasta. spychały demonstrantów na chodniki, a ich załogi próbowały nakłonić ludzi do rozejścia się. bezskutecznie. protestujący wskakiwali na ugrzęzłe w tłumie czołgi, walili w nie prętami. w końcu rozległy się strzały z broni maszynowej. padli pierwsi zabici i ranni. wybuchła panika, ludzie zaczęli uciekać, niektórzy próbowali się przedostać przez plac poczdamski do zachodnich sektorów miasta. inni usiłowali walczyć z czołgami, obrzucając je kamieniami. ten właśnie moment uchwycił fotoreporter perlia. w strzelaninie i zamieszkach zginęło w berlinie 14 osób, w całej nrd było 60-80 ofiar. mimo stanu wyjątkowego i represji strajki i protesty w różnych rejonach kraju trwały do końca czerwca. pod zarzutem organizowania puczu aresztowano w sumie 13 tys. osób. co najmniej 1,6 tys. skazano na surowe kary więzienia. enerdowskie sądy skazały na śmierć dwie osoby, radzieckie sądy wojskowe - co najmniej osiemnaście. 23 tys. osób wykluczono z partii. odzyskać zaufanie partii powstanie, które niczym pożar rozprzestrzeniło się po całym kraju, pokazało, jak krucha i nieakceptowana była władza komunistów w nrd. jednakże szybkie zdławienie buntu przetrąciło społeczeństwu kręgosłup, scementowało sed i utrwaliło podział niemiec. wschodnioniemiecka propaganda całą winą obarczyła "imperialistów i ich agentów". już 17 czerwca wieczorem grotewohl oświadczył, że "niepokoje są dziełem prowokatorów i faszystowskich agentów obcych mocarstw oraz ich pomagierów z niemieckich monopoli kapitalistycznych". tę wersję przyjęto w oficjalnych dokumentach partyjnych i historiografii. jedynym ustępstwem kierownictwa sed było wpisanie do uchwały komitetu centralnego zdania, które podyktował redaktor naczelny "neues deutschland" rudolf herrnstadt "jeśli masy robotników nie rozumieją partii, to winna jest partia, a nie robotnicy". jednak sed nie wyciągnęła z tego zdania żadnych wniosków, herrnstadta zaś wkrótce wykluczono z kc. sceptycznie bądź wrogo odnieśli się do powstania intelektualiści i artyści, których lojalność wobec komunizmu kształtowały w jakiejś mierze poglądy antyfaszystowskie. sławny dramaturg bertolt brecht tak opisywał to, co widział przed bramą brandenburską "wśród manifestantów było mnóstwo agentów na zachodnich rowerach, zdeklasowanej młodzieży i ostrych, brutalnych postaci z czasów nazizmu, których od lat nie widziałem w takiej liczbie". ci właśnie ludzie próbowali wykorzystać nastroje robotników we własnych celach. już 17 czerwca brecht wystosował do władz krótki list, w którym w zawoalowany sposób krytykował sed, ale też wyraził solidarność z partią. to ostatnie, wiernopoddańcze zdanie z satysfakcją przedrukował oficjalny organ sed - dziennik "neues deutschland". inni twórcy i intelektualiści - anna seghers, paul dessau, erich loest czy późniejszy dysydent robert havemann - nie zdobyli się nawet na próbę nieśmiałej krytyki. gromili "faszystowską prowokację", wychwalali sed i radzieckich przyjaciół. sekretarz związku pisarzy kurt barthel pisał w "neues deutschland" "nad wami zbuntowanymi robotnikami z alei stalina i pokojem na świecie czuwa armia radziecka i towarzysze z niemieckiej policji ludowej. czy wstydzicie się tak bardzo jak ja? będziecie musieli bardzo dużo pracować i mądrze postępować w przyszłości, aby wasza hańba poszła w zapomnienie. Łatwo naprawić zniszczone domy. odzyskać zniszczone zaufanie jest bardzo, bardzo trudno". tego było za wiele nawet dla brechta. napisał wówczas wiersz "rozwiązanie", który jednak mógł się ukazać w nrd dopiero po wielu latach. w latach 7i 8 nawet wschodnioniemiecka opozycja nie powoływała się na tradycję 17 czerwca, bo ciążyło na niej odium "faszystowskie". mieszkańcy nrd wynieśli zaś z klęski powstania tę lekcję, że "aktywny opór nie ma sensu, dopóki w kraju stacjonują wojska radzieckie" - pisze knabe. jeszcze jesienią 1989 r., gdy w całej europie Środkowej komunizm walił się w gruzy, w nrd powszechnie obawiano się, że rosjanie znów wyjdą z koszar. zjednoczenie czy demokracja zachodni okupanci niemiec przyglądali się powstaniu z boku, być może w obawie przed wybuchem nowej wojny światowej. 17 czerwca żaden polityk nie zaprotestował przeciw rozprawie z robotnikami i zamknięciu granic wschodniego sektora. były premier brytyjski winston churchill uważał wręcz, że rosjanie mieli prawo do wprowadzenia stanu wyjątkowego, by nie dopuścić do anarchii. kanclerz rfn konrad adenauer, zamiast przylecieć do berlina, ograniczył się do uspokajająco-solidarnościowego oświadczenia w bońskim bundestagu. nazajutrz burmistrz berlina zachodniego ernst reuter socjaldemokrata w przemówieniu radiowym nie krył rozgoryczenia wobec polityków zachodnich "prawem wojennym, bagnetami i czołgami na dłuższą metę nie da się zdławić narodu! ... oczekujemy, że cały wolny świat, który przecież przekonał się, że nie tylko berlińczycy, ale wszyscy niemcy we wschodniej strefie okupacyjnej chcą żyć w wolności, przyjdzie nam z pomocą. ... to, co dzieje się w berlinie i strefie wschodniej, jest ostrzeżeniem dla całego wolnego świata, który musi wreszcie zrozumieć, że trzeba przestać zwlekać, przełamać bezczynność i spory, zacząć działać. wolny świat mógłby być silniejszy, niż przypuszcza, gdyby tylko wystąpił zgodnie, jednomyślnie i przejął inicjatywę polityczną". 23 czerwca adenauer uczestniczył w uroczystościach żałobnych ku czci ofiar powstania zorganizowanych w berlinie zachodnim. mówił "złóżmy cześć naszym zmarłym, którzy oddali życie za wolność, których krew przelali brutalni i okrutni rządzący, aby utrzymać swą tyrańską władzę. ... to powstanie wybuchło z mocą żywiołu. ... wezbrana rozpacz i bieda jak orkan uderzyły w niewolę i ucisk, lekceważąc śmierć i niebezpieczeństwo. jak potężny jest ucisk, który od lat ciąży na tej części niemiec!". niedługo później, bo już 3 lipca, bundestag na wniosek spd ogłosił 17 czerwca świętem państwowym - dniem jedności niemiec. powstanie w nrd uznano za wyraz dążenia niemców do zjednoczenia i wolności. czy wszelako zbuntowanym robotnikom rzeczywiście chodziło o zjednoczenie? ta ocena długo dominowała w bonn. jednak zdaniem hubertusa knabego, autora najnowszej monografii powstania, demonstrantom szło przede wszystkim o wolność i obalenie systemu totalitarnego, czyli o demokrację w nrd. podobnie wczesną jesienią 1989 r., gdy przez nrd przetoczyła się fala manifestacji, opozycjoniści żądali dobrobytu, reform i demokracji, a więc "socjalizmu z ludzką twarzą", a nie zjednoczenia niemiec. ten ostatni postulat pojawił się dużo później. wystarczy zresztą - mówią historycy - rzucić okiem na powtarzające się wszędzie postulaty strajkujących i demonstrantów z czerwca 1959. oprócz obniżki cen i norm produkcyjnych żądano dymisji komunistycznego rządu, obalenia wszechwładzy sed, wolnych wyborów owszem, w całych niemczech i niekarania protestujących. tu i ówdzie pojawiało się hasło zjednoczenia kraju i flagi narodowe, niekiedy śpiewano hymn narodowy nieużywany w nrd, ale nie to było głównym motywem protestu. historycy inaczej też oceniają zasięg powstania. wbrew tradycyjnemu podejściu nie był to wyłącznie zryw robotniczy w stolicy. bunt objął niemal całe społeczeństwo - robotników i chłopów, inteligencję techniczną i urzędników w całym kraju. odmówili mu poparcia jedynie intelektualiści. powracająca pamięć skąd bierze się dzisiejsze zainteresowanie antykomunistycznym powstaniem - przez pół wieku wypartym z pamięci? dlaczego interpretuje się je na nowo? odpowiedź wpisuje się w pozjednoczeniowe debaty, w których niemcy szukają swojej europejskiej normalności. choć nikt nie kwestionuje zbrodni nazizmu, niemcy odnajdują również te momenty w swojej historii, z którymi mogliby się identyfikować. nareszcie doceniono organizatorów zamachu na hitlera z 20 lipca 1944 r. - przestano ich uważać za zdrajców ojczyzny. na nowo odkrywa się niemieckie cierpienia podczas ii wojny światowej - los wypędzonych ze wschodu i ofiar alianckich nalotów dywanowych. poświęcone tym wydarzeniom powieść güntera grassa "idąc rakiem" i monografia historyka jörga friedricha "pożoga. niemcy pod bombami" biją rekordy popularności wśród czytelników. w tę tendencję wpisuje się także reinterpretacja powstania czerwcowego. odczytany na nowo 17 czerwca "zaprzecza tezie, iż niemcy szczególnie łatwo ulegają systemom totalitarnym i nie mają tradycji rewolucyjno-wolnościowych" - pisze knabe. "gdyby obce mocarstwo nie zdławiło powstania w czerwcu 1953, ów zryw oszczędziłby krajowi wielu dziesięcioleci podziału", bo nrd upadłaby jak domek z kart. jesień ludów 1989 wybuchłaby 36 lat wcześniej. jak wtedy wyglądałaby historia europy drugiej połowy xx wieku? korzystałam z prac hubertus knabe, "17 juni 1953 ein deutscher aufstand", propyläen 2003; thomas flemming, "kein tag der deutschen einheit", be.bra 2003; krzysztof ruchniewicz, "polskie odgłosy powstania ludowego w czerwcu 1953 r. w nrd. zarys problemu", manuskrypt, centrum studiów niemieckich i europejskich im. willy'ego brandta, wrocław anna rubinowicz pod batutą faszystowskiej hołoty uchwała kc sed z 22 czerwca 1953 r. na temat wypadków 17 czerwca fragmenty partia i rząd zdecydowały się na korektę dotychczasowej linii politycznej nrd, gdyż nie prowadziła ona do szybkiego podniesienia standardu życiowego ludności nrd i nie odpowiadała ogólnoniemieckiej walce o jedność i pokój. ... w tym momencie zachodnie agentury zdecydowały się przeprowadzić dzień x rzekomy kryptonim wymyślonej przez propagandę komunistyczną operacji rządu rfn mającej na celu zjednoczenie niemiec - red., aby przekreślić rozpoczęte przemiany prowadzące do poprawy sytuacji życiowej w nrd. ... przeszmuglowana z berlina zachodniego i stamtąd dyrygowana faszystowska hołota organizowała napady na sklepy spożywcze, internaty szkolne, kluby kulturalne, punkty sprzedaży oraz bandyckie napady na funkcjonariuszy partii, organizacji masowych i aparatu państwa, którzy odważnie bronili naszego ładu demokratycznego. zgodnie z listami przygotowanymi w zachodnioberlińskich agenturach wyciągnięto z więzień faszystowskich i kryminalnych przestępców .... w ten sposób w nrd miała zostać ustanowiona władza faszystowska, a niemcom miała zostać odcięta droga ku jedności i pokojowi. dzięki szybkiej interwencji szerokich grup społeczeństwa wspieranych bohatersko przez policję ludową, jak również dzięki interwencji radzieckich władz okupacyjnych, które wprowadziły stan wyjątkowy, podły zamach na nrd, na niemcy i na pokój światowy załamał się w ciągu 24 godzin. dzięki temu udało się zapobiec zamierzonej masakrze". rozwiązanie wiersz bertolta brechta po wybuchu powstania 17 czerwca sekretarz związku pisarzy kazał rozdać w alei stalina ulotki, w których można było przeczytać, że naród stracił zaufanie rządu i mógłby je odzyskać tylko przez zdwojoną pracę. czy nie byłoby wszak prościej, gdyby rząd rozwiązał naród i wybrał drugi? przeł. ryszard krynicki białoruś biją opozycję marcin rębacz w ostatnich dwóch latach na białorusi niezidentyfikowani sprawcy ciężko pobili kilkanaście osób ze świata kultury, nauki i mediów. niemal wszyscy poszkodowani są związani ze środowiskiem opozycji - reportaż marcina rębacza był 17 stycznia 2003 roku, tuż po godz. 1profesor radzim harecki, emerytowany członek akademii nauk białorusi i jej były wiceprzewodniczący, wieloletni szef instytutu geologii, wracał do domu z posiedzenia komitetu organizacyjnego obchodów rocznicy proklamowania białoruskiej republiki ludowej. w jednej ręce niósł teczkę z dokumentami, w drugiej reklamówkę z ośmioma autorskimi egzemplarzami książki jego ojca hawryły hareckiego, geologa i ekonomisty. książka zawiera artykuły poświęcone białoruskiemu odrodzeniu narodowemu, listy do przyjaciół, między innymi do jakuba kołasa, jednego z najważniejszych pisarzy w historii białorusi, wspomnienia o bracie maksimie hareckim, znanym pisarzu skazanym w 1938 roku na śmierć za działalność narodową. o wydanie książki radzim zabiegał od lat. teraz zastanawiał się, komu podarować bezpłatne egzemplarze. to, co działo się z nim później, wie z opowieści żony i sąsiada. wie, że udało mu się podnieść i dojść do klatki schodowej. sąsiad, który szedł w przeciwnym kierunku, w pierwszej chwili pomyślał, że ma przed sobą kogoś kompletnie pijanego. potem zobaczył krew i otępiałe oczy profesora. pomógł mu wejść na piętro. Żona zapytała o to, co się stało. - nie wiem - odpowiedział. - gdzie byłeś? - nie wiem. 75-letni profesor odzyskał świadomość po trzech godzinach na oddziale neurochirurgii. kilka dni później "nasza niwa", najważniejszy niezależny tygodnik białorusi, opublikowała na pierwszej stronie fotografię opatrzoną tytułem "twarz białoruskiej inteligencji". to było zdjęcie profesora hareckiego. harecki nie ma redakcji za złe, że wyniosła go do rangi symbolu. podobnie jak całe opozycyjne środowisko wie, że jest tylko jednym z wielu pobitych ostatnio inteligentów. pobitych w o podobnych okolicznościach tuż przy domu, precyzyjnymi ciosami w głowę lub plecy, przez nieznanych sprawców, którymi kierowały niejasne motywy. dlatego 16 marca podczas zjazdu inteligencji białoruskiej, kiedy harecki spotkał walerego mazyńskiego, wybitnego reżysera teatralnego, przywitał go słowami "czołem, niedobitki!". nie żartujcie, chłopcy walery mazyński został pobity przed dwoma laty. podobnie jak w przypadku hareckiego stało się to przy klatce schodowej jego domu. mazyński nie widział nikogo, nikogo nie słyszał, nie czuł nawet oddechu. tak jakby stłukła go jakaś nieludzka istota, która nagle zmaterializowała się, a potem rozpłynęła w powietrzu. - to było bardzo profesjonalne - wspomina. - krzyknąłem "za szto?". nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, nawet sapnięcia. szczęście mazyńskiego polegało na tym, że z lewej strony chroniła go ściana bloku, a prawą odruchowo zakrył teczką. otrzymał pięć-siedem ciosów w głowę i rękę, którą się zasłaniał. na chwilę stracił przytomność. - ten, kto to zrobił, nie zabrał mi niczego dokumentów, pieniędzy, zegarka - mówi mazyński. podobnie niczym nie zainteresowała się milicja. przyszło dwóch młodziaków spisać protokół. - wie pan - zagadnął w końcu jeden - my nie będziemy tej sprawy prowadzić. zajmą się nią inni. - nie żartujcie, chłopcy - odpowiedział mazyński. - przecież dobrze wiemy, że nie będziecie się tym zajmować ani wy, ani tym bardziej nikt inny. na pożegnanie wymienili nieszczere uśmiechy. polowanie na inteligenta gabinet profesora adama maldzisa w instytucie literatury akademii nauk białorusi to wąski pokoik z dużym oknem wychodzącym na prospekt skaryny, najbardziej ruchliwą aleję mińska. przy oknie stoi małe biurko profesora ze starym telefonem o wyraźnie nadłamanej obudowie. przy ścianach katalogi, tysiące książek. 70-letni profesor maldzis w październiku zeszłego roku wracał późno do domu. kiedy dochodził do klatki schodowej, otrzymał silny cios w plecy. upadł. w szpitalu okazało się, że ma złamane trzy żebra i uszkodzone płuca. do domu wrócił po miesiącu. - domyślam się, komu mogło zależeć na wysłaniu mi takiego ostrzeżenia, i chyba wiem, kto to zrobił, ale moja wiedza nie jest oparta na dokumentach - mówi profesor i urywa. po pobiciu maldzisa "nasza niwa" opublikowała materiał "polowanie na inteligenta", w którym analizowała też przypadek pobicia znanego historyka, prof. georgija halenczanka. artykuł zwrócił uwagę, że wszystkie przypadki pobić rozegrały się według tego samego scenariusza i wszystkie dotyczyły osób, których droga z pracy niemal codziennie jest taka sama. "nasza niwa" zauważyła, że do zorganizowania takiego pobicia wystarczy dwóch wspólników z telefonami komórkowymi. - trudno w tej sprawie przesądzić, czy pobicia mają charakter polityczny - mówi andriej dyńko, redaktor naczelny "naszej niwy". - nie wszyscy z pobitych są mocno zaangażowani w politykę. milicja nie łączy tych spraw w jedną i twierdzi, że jest to efekt statystyczny. w mińsku notuje się dużo pobić, więc milicja trzyma się wersji, że co jakiś czas pada na znakomitego inteligenta. profesor harecki nie jest przekonany. - milicja mówi o tle rabunkowym, ale czy starszy profesor jest łakomym kąskiem dla bandyty? przecież my tu klepiemy biedę. dodaje, że jemu sprawcy nie zabrali ni-czego szczególnego. zostawili zegarek, złotą spinkę, wzięli za to portfel z dokumentami i książki. - widocznie nie byli to analfabeci - żartuje. - więc już widzicie, jaka jest twarz białoruskiego inteligenta - pobita i smutna - mówi radzim harecki, pokazując swoje zdjęcie w "naszej niwie". gdy mowa o białoruskiej inteligencji, harecki nie może nie wspomnieć historii swej rodziny. matka pochodziła z białegostoku, ojciec z mohylewszczyzny. poznali się podczas "bieżeństwa" w czasie i wojny światowej, kiedy carskie władze wysiedliły z terenów dzisiejszej białostocczyzny, chełmszczyzny i zachodnich części białorusi i ukrainy kilka milionów osób. wiele z nich zapędzono aż na syberię, do irkucka, omska, nad bajkał. hawryła harecki z żoną trafił do moskwy. studiował tam ekonomię, by później pracować w zespole tworzącym pierwszy plan pięcioletniego rozwoju zsrr. w 1930 roku wrócił na białoruś, do mińska, ale już w 1931 roku został skazany na karę śmierci pod pretekstem, że tworzył w mińsku oddział chłopskiej partii pracy. - Śledczy, który prowadził sprawę, powiedział później ojcu, że gdy stalin - który wówczas jeszcze osobiście zatwierdzał listy do egzekucji - dowiedział się, że chodzi o młodego, zdolnego naukowca, miał powiedzieć "dobrze, niech jeszcze trochę pożyje", i złagodził karę na dziesięć lat w obozie pracy nad kanałem białomorsko-bałtyckim. ale czy tak było naprawdę - nikt już dziś nie wie - mówi harecki. w momencie zesłania ojca rodzina pojechała z nim radzim miał cztery lata, nad kanałem białomorsko-bałtyckim spędził całe dzieciństwo. później studiował w moskwie, ale z papierami obciążonymi kartoteką ojca nie miał łatwo. tym bardziej że w 1938 roku, w mińsku wykonano wyrok na stryju radzima maksymie hareckim, znanym pisarzu i działaczu białoruskim. - skończyłem studia w 1952 roku, gdy jeszcze żył stalin. obserwowałem te dylematy władz uczelni - zatrudnić mnie czy od razu posadzić - żartuje. ostatecznie dostał pracę w instytucie geochemii i geofizyki akademii nauk zsrr. w 1970 roku przeniósł się do mińska. - w rosji spędziłem 40 lat, w mińsku jestem od 3 - mówi i dodaje - na białorusi nie ma inteligenckiej rodziny, która byłaby wolna od bagażu podobnych wspomnień. różnice dotyczą tego, w której fali prześladowań ludzie potracili bliskich. rok przed radzimem do mińska powrócił jego 70-letni ojciec hawryła. w 1938 roku jeszcze raz skazany na karę śmierci, raz jeszcze ułaskawiony, rehabilitowany, odznaczony medalem za obronę moskwy w czasie ii wojny światowej, a w swoich wspomnieniach nieustannie podkreślający, że "nie ma takiej siły na świecie, która mogłaby go oderwać od białorusi". hawryła podobnie jak radzim podjął pracę w instytucie geologii akademii nauk białorusi. od tego czasu w mińsku zaczęto mówić, że białoruską geologią zarządza klan hareckich. akademia serwilizmu na podłożu takich doświadczeń łatwo rodzi się strach. radzim harecki już od kilku lat obserwuje, jak wśród białoruskiej inteligencji narasta lęk przed władzą. ludzie zaczynają mieć wiele twarzy. inaczej mówią na ten sam temat, kiedy ktoś ich zapyta po białorusku, inaczej kiedy pytanie padnie po rosyjsku, co innego mówią przyjaciołom, co innego - przełożonym, a jeszcze co innego - żonie. unikają sytuacji, w których mieliby się czemuś sprzeciwić, boją się brutalnej reakcji. - dlaczego wrócił strach? to bardzo proste. każdy pracownik akademii nauk co roku składa sprawozdanie ze swojej pracy, a sprawozdanie zatwierdza prezydent republiki. jeśli go nie zatwierdzi, naukowiec nie otrzyma dodatku naukowego w wysokości trzech minimalnych pensji dla kandydata, sześciu dla doktora, dziesięciu dla członka akademii - tłumaczy harecki. - tytuły naukowe też nadaje prezydent. ludzie obronili pracę i latami czekają na podpis. w takiej sytuacji można albo buntować się, albo pokornie czekać. większość wybiera to drugie. a nuż za kilka dni podpisze... wielokrotności minimalnej pensji dodawane naukowcom to nie są sumy zawrotne. minimalna pensja na białorusi to równowartość 8 dol. ale gdy średni czynsz za mieszkanie w mińsku wynosi 40 dol., a pensja naukowca 100, to każdy dodatek ma olbrzymie znaczenie. tym bardziej że naukowcy odziedziczyli po komunizmie nadmetraż, który im przysługiwał na urządzenie gabinetów, więc czynsze za ich mieszkania znacznie przekraczają średnią. aleksander Łukaszenko podporządkował sobie prezydium akademii nauk. prezesem zrobił michaiła miasnikowicza, wieloletniego szefa swojej administracji. 53-letni miasnikowicz pracę doktorską obronił przed trzema laty. - jako naukowiec, można powiedzieć, jest bardzo młody - zauważa harecki. - ale jego doświadczenie jako urzędnika administracji prezydenta jest nie do przecenienia. walery mazyński jest jednym z najważniejszych reżyserów teatralnych współczesnej białorusi, współtwórcą teatru białoruskiej dramaturgii, który powstał na początku lat 9 wystawiał w nim między innymi "karierę arturo ui" bertolta brechta, sztukę o gangsterze, który zdobywa władzę w państwie, by stać się supergangsterem na wielką, światową skalę. podczas finałowej sceny mińska publiczność krzyczała "Żywie biełaruś!". - czułem się szczęśliwy, tak jakby udało mi się wygenerować w mińsku nasze maleńkie "dziady", sytuację podobną do tej w warszawie w 1968 roku, kiedy wydarzenie teatralne stało się polityczną i narodową manifestacją - wspomina reżyser. mazyński wystawiał także wiele innych przedstawień, które nie podobały się administracji. dlatego musiał toczyć regularną walkę o zachowanie samodzielności teatru. - jeszcze w pierwszych latach Łukaszenki myślałem "kiedy się wreszcie skończą te paskudne czasy", teraz wiem, że dotychczas te lata były najlepsze - mówi mazyński. ze sceną pożegnał się przed dwoma laty, kiedy wysoki urzędnik ministerstwa kultury z właściwą dla administracji Łukaszenki szczerością powiedział mu, że nie może kierować placówką finansowaną przez państwo, skoro nie respektuje polityki władz. - rzeczywiście, nie respektuję - odpowiedział mazyński. - więc proszę mnie zwolnić, jeżeli uważa pan, że tak będzie uczciwe. urzędnik najwyraźniej tak uznał. właśnie w okresie walki o teatr walery mazyński został pobity i przyznaje, że nie potrafi rozdzielić tych faktów. po rozstaniu się z teatrem został listonoszem. minęły już dwa lata, ale ciągle trudno mu wyjść ze skóry reżysera teatralnego. dlatego w czasie marcowego zjazdu białoruskiej inteligencji patrzył na scenę jak na spektakl. słuchał wystąpień o tym, że coraz mniej jest na białorusi białoruskości, że żadna uczelnia nie prowadzi zajęć w języku białoruskim, w całej stolicy jest ledwie kilka białoruskojęzycznych szkół, że administracja Łukaszenki coraz bardziej wiąże państwo z rosyjską kulturą i ekonomią. słuchał i starał się wyłowić głównego bohatera spektaklu. - szukałem człowieka, który mógłby stać się bohaterem białorusi, zapłonąć jak pochodnia, człowieka, który już spalił za sobą mosty i idzie drogą do końca. tylko ktoś taki może przełamać marazm, który ogarnął społeczeństwo - mówi mazyński. ale miał wrażenie, że ci, którzy dziś są przygotowani na wszystko, mają już o 15 lat za dużo, inni jeszcze nie wiedzą, czy pragną siebie w białorusi, czy białorusi w sobie. - a to znacząca różnica - mówi mazyński. - bo pragnąć siebie w białorusi, to znaczy myśleć o swojej karierze w ramach państwa, a żeby wyzwolić społeczeństwo, trzeba przestać troszczyć się o siebie. tak jak kastuś kalinouski, przywódca powstania w 1863 roku na białorusi i litwie, który nie wahał się pójść na szubienicę za wolność. nasi liderzy na razie cofają się w pół kroku. dlatego tylko jego legenda będzie tu żywa, nawet za 300 lat - niezależnie od tego, czy białoruś będzie wolnym państwem, czy nie. chyba że kiedyś któryś ze współczesnych nie cofnie się jak on - dodaje mazyński. historia nie zawraca dziś białoruscy demokraci czekają, by historia wróciła do początku lat 90., ale historia nie zawraca - mówią zgodnie profesorowie harecki i maldzis. to był czas, gdy rozpadał się zsrr, narody europy Środkowej odzyskiwały wolność. co dziś musiałoby się wydarzyć, by białorusini uzyskali kolejną szansę? na białorusi przebudzenie narodowe rozpoczęło się pod koniec lat 80., za czasów gorbaczowowskiej pierestrojki. walery mazyński pracował wówczas w teatrze w witebsku, jednym z najbardziej zrusyfikowanych miast białorusi. - ale jakich miałem tam ludzi! - wspomina. na przykład eugeniusz szemiet - aktorski i muzyczny diament. zorganizował grupę kolędników. wyszli na ulice z białoruską kolędą na ustach. - ludzie rzucali się do okien, aż na ulicę leciały pakuły, którymi uszczelniali je na zimę. pukali do drzwi i zapisywali dzieci do tworzonych właśnie klas z białoruskim językiem nauczania. - to były cudowne rozmowy - wspomina mazyński. - teatr miejsko-ludowy w czystej postaci. opowiadali ludziom, że w kraju się wszystko zmienia. blefowali, że właśnie zapadła decyzja o tworzeniu białoruskojęzycznych uczelni, akademii sztuk i że dlatego warto wysyłać dzieci do klas z językiem białoruskim jako wykładowym. - i ludzie wysyłali - chichocze mazyński. odtwarza typową rozmowę - otwiera jegomość w wymiętej koszuli. "dobry dzień, wy biełarus?" - pyta szemiet. gospodarz wytrzeszcza oczy, a potem bezradnie odwraca się w kierunku kuchni. "masza! - woła. - ja biełarus?". "znowu schlał się przed telewizorem" - słyszą odpowiedź żony. - czy dziś da się to powtórzyć? - zastanawia się mazyński. - i z kim? gienio szemiet od kilku lat mieszka w polsce. wielu takich jak on już wyjechało. zacząć od zera profesor adam maldzis mówi, że w całej akademii nauk język białoruski ma się najlepiej w instytucie geologii, bo tam przez lata rządzili hareccy. kiedy na początku lat 9 radzim harecki był wiceprezydentem akademii, sprawozdania pisane po rosyjsku oddalał - może to nie było do końca humanitarne, ale przecież językiem urzędowym był białoruski. akademia zaczęła mówić po białorusku, nasz język wychodził na ulicę, opanowywał autobusy, metro, sklepy. to postępowało aż do referendum w 1995 roku, które zlikwidowało narodową symbolikę i wprowadziło dwujęzyczność. dziś białoruski jest w głębokiej defensywie. telewizja białoruska zajmuje dopiero trzecie miejsce pod względem oglądalności. bardziej popularne są stacje rosyjskie. rosyjski jest językiem radia, prasy, szkoły, wyższej uczelni, a co za tym idzie - ulicy. sam Łukaszenko przemawia do narodu niemal wyłącznie po rosyjsku. za jego przykładem idzie administracja, oświata, milicja, sądy. w grodnie podczas zeszłorocznej rozprawy nad "pahonią", jedną z nielicznych białoruskojęzycznych gazet, sędzia i prokurator mówili po rosyjsku. radzim harecki na poczcie przy swojej ulicy nie może nadać telegramu w języku białoruskim. mimo że ulica w nazwie nosi imię białoruskiego pisarza maksima bahdanowicza. - nie mają telegrafu z białoruską czcionką - opowiada. - Żeby po białorusku złożyć życzenia, musiałem się dobrze nabiegać. w mińsku język białoruski bywa przyczyną kłopotów. opowiada profesor maldzis - niedawno gościłem ojca aleksandra nadsona, dyrektora biblioteki i muzeum białoruskiego w londynie. spacerowaliśmy po mińsku. na przystanku obok nas usiadło dwóch wyrostków. kiedy zorientowali się, że rozmawiamy po białorusku, postawili sprawę konkretnie "a w mordę chcecie?". zacząłem tłumaczyć, że my im nie zabraniamy mówić w języku, jaki im się podoba. obeszło się bez rękoczynów. ale długo nie mogłem się otrząsnąć. wyobraźcie sobie, polacy, że w warszawie za to, że mówicie po polsku, ktoś chce was prać po gębie... walery mazyński - nasze pokolenie to wiejskie krzaki za szybko przeniesione do miasta, trudno im w miejskich warunkach odnaleźć szczęście i harmonię. na dodatek otaczają nas nacje bardzo mocno osadzone w swojej narodowości rosjanie, Żmudzini, polacy. narody, które dobrze wiedzą, kim są. a białorusini zdaniem mazyńskiego tego nie wiedzą. - nie mamy nawet przeszłości, do której można by się odwołać. skąd mamy ją wziąć, jeżeli moi rodzice nigdy nie znali prawdziwych dat swoich urodzin? - pyta mazyński. - kiedy trzeba było wypełnić dokumenty, wybierali sobie jakieś daty, a potem je obchodzili. aleksander pruszyński, polak urodzony na grodzieńszczyźnie, kosmopolita, syn ksawerego, polskiego pisarza i dyplomaty, w 1994 roku zrobił zamieszanie, próbując kandydować na prezydenta republiki. nie został zarejestrowany, ale od tamtego czasu stara się istnieć w środowisku białoruskiej opozycji. podczas zjazdu inteligencji zaproponował przeprowadzenie wspólnej akcji w mińsku. - o jednej godzinie wszyscy zgasimy światło, rozwścieczymy Łukaszenkę, pokażemy mu ciemny mińsk, który jest przeciwko niemu - proponował. mazyński ironizuje - myślicie, że nasz lud to kupi? niektórzy zaczną się zastanawiać, jak działa żarówka. inni uznają, że gaszenie światła jest niebezpiecznie, bo kiedy ono zgaśnie, to ktoś może zapukać i wtedy nie wiadomo, czy światło zapalić, czy człowieka przyjąć po ciemku. więc może zgasić tylko na chwilę, a potem szybko zapalić? albo lepiej w ogóle nie gasić, tylko zapalić więcej lamp niż zwykle, bo przecież, jeśli inni zgaszą, w mieście zrobi się ciemno i ktoś się może wywrócić. profesor maldzis uważa, że kraj, którego stan różni się znacząco od państw sąsiednich, jest niebezpieczny. jego zdaniem naród białoruski w stosunku do narodów europejskich opóźnił się w rozwoju o wiele lat. - to dlatego przeciętny europejczyk nie potrafi zrozumieć tego, co się u nas dzieje. podobnie jak osobie dojrzałej trudno zrozumieć dziecko - mówi. - nasze obecne dziecięce choroby europa przeżyła w xix wieku, my, białorusini, jesteśmy ciagle na etapie kaprysów, niedojrzałego przerostu ambicji u liderów poszczególnych organizacji. wyjątek jak beczka z prochem według walerego mazyńskiego białoruska młodzież w stu procentach zorientowana jest na europejskość. tezę tę potwierdzają wyniki badań niezależnych instytutów, według których ponad połowa białorusinów widzi swoją przyszłość w ramach unii europejskiej. jednak równocześnie znaczna część białorusinów zgodziłaby się na zjednoczenie z rosją. europejskość funkcjonuje w sferze idei, a jednoczenie z rosją odbywa się na poziomie praktycznym. tworzy się konstytucja związku białorusi i rosji, trwają prace nad związkowym hymnem. budowana jest wspólna przestrzeń informacyjna i ekonomiczna; rosyjski kapitał przejmuje strategiczne elementy białoruskiej gospodarki. to efekt dziewięciu lat rządów Łukaszenki, który dziś coraz wyraźniej daje do zrozumienia, że jego kadencja nie musi zakończyć się zgodnie z konstytucją w 2006 roku. opozycja spodziewa się, że 2004 rok w polityce białorusi zdominuje problem referendum, w którym naród zostanie zapytany o to, czy Łukaszenko może rządzić dłużej. profesor maldzis - bardzo obawiam się, iż któregoś dnia świat przypomni sobie o białorusi, bo ktoś rozbije szyby w kilku oknach, później ktoś inny powie, że to prowokacja, a na koniec wybuchną rozruchy, które doprowadzą do potężnego konfliktu. tak już bywało ze specyficznymi w swoich czasach państwami, z serbią przed i wojną, a z niemcami przed ii wojną światową. pobici przez nieznanych sprawców adam maldzis - profesor literaturoznawca, członek akademii nauk białorusi; radzim harecki - profesor geologii, członek akademii nauk; walery mazyński - reżyser teatralny; aleksiej karol - polityk, redaktor naczelny gazety "zgoda"; hienadź cychun - profesor, językoznawca; walery kiez - związany z opozycją były zastępca sekretarza rady bezpieczeństwa białorusi; georgij halenczanka - historyk; jury chaszczawadzki - autor filmów dokumentalnych - "strach", "zwyczajny prezydent" o aleksandrze Łukaszence; siarhiej curko - adwokat, zajmuje się analizą naruszeń prawa wyborczego; aleh słuczak - założyciel stowarzyszenia pomoc prawna dla ludności; aleś pikuła - przewodniczący miejskiej organizacji białoruski front ludowy w baranowiczach; aleksander pylczanka - adwokat, obrońca działaczy opozycyjnych; stanisław poczobut - grodzieński dziennikarz "nowinek"; hienadź kiesnier - dziennikarz radia racja; jury humianiuk - grodzieński poeta i publicysta; siarhiej Łapcieu - członek inicjatywnej grupy niezależnego kandydata na prezydenta; aleksander szczerbaka - redaktor naczelny niezależnej gazety "szkłouskija nawiny"; antoś ciarenciew - działacz niezależnej organizacji młodzieżowej z rzeczycy; taciana jasiuk - 16-letnia działaczka niezależnej organizacji młodzieżowej z borysowa pobita dwukrotnie. chopin. historia maski pośmiertnej trzy pokolenia mickiewiczów, przez 103 lata chroniły sekretu prawdziwej maski fryderyka chopina. pod koniec kwietnia 1982 roku przyjaciel mój, profesor karol sterling podówczas kustosz muzeum luwru, zwrócił moją uwagę na otrzymany właśnie katalog słynnego domu aukcyjnego - hotel drouot. na okładce katalogu zamieszczona była fotografia oryginalnej maski pośmiertnej chopina z napisem "maska pośmiertna fryderyka chopina w gipsie nie retuszowana wykonana przez clesingera". udałem się natychmiast do hotel drouot, gdzie eksponowana była wśród innych przeznaczonych na aukcję obiektów. niepowtarzalne i do dziś wstrząsające wrażenie. miałem poczucie, iż jestem uprzywilejowanym świadkiem czegoś niezwykŁego, a co dotyka najgłębiej tragicznie bolesnej, a zarazem śmiertelnej ludzkości chopina... znana powszechnie pośmiertna jego maska z zastygłym w niej gipsowym pięknem - dalekie echo portretu delacroix - byłali tylko maskĄ nałożoną na prawdziwe oblicze zmarłego w paryżu, na placu vendome, kompozytora. 5 maja, w dniu, w którym odbyła się licytacja, obowiązki zawodowe sprawiły, iż byłem daleko od paryża. natychmiast po powrocie udałem się do hotel drouot, gdzie spotkałem licytatora, który dokonał sprzedaży. nie udało mi się już niestety, co było zresztą do przewidzenia, uzyskać danych dotyczących ówczesnego właściciela maski i osoby, która ją nabyła. dziś, w związku z przypadającą w tym roku 15 rocznicą śmierci chopina, postanowiłem dotrzeć do źródeł, ujawnić tajemnicze losy, które przez 133 lata skazały tę narodową relikwię na nieistnienie. tak było do aukcji, a co powiedzieć o dalszych 17 latach milczenia?... dwie maski pośmiertne chopina jedynie archiwum drouot, przechowujące katalogi aukcyjne, jak i dokumentację dotyczącą sprzedawanych tam przedmiotów, było w stanie udzielić niezbędnych mi informacji. pierwszą rewelacją okazał się być dla mnie szczegółowy opis maski "maska pośmiertna oryginalna fryderyka chopina 1810-1849 w gipsie nie retuszowana wykonana przez jean-baptiste'a clesingera. z tyłu pieczęć woskowa marii mickiewicz wnuczki adama mickiewicza podkr. moje - a.w. 303x0,165 m - wysokość 0,165 m". wynikało z tego niezbicie, iż musiała ona należeć uprzednio do adama mickiewicza, co potwierdza zresztą zawarta w dokumentacji jej genealogia. przytaczam ją w całości "chopin zmarł w paryżu w nocy z 16-go na 17-go października 1849 roku, 12 place vendome. trzynastego stycznia 1850 roku, miss stirling, była uczennica i oddana przyjaciółka chopina, pisała do siostry kompozytora, ludwiki jędrzejewicz1, iż parę godzin po zgonie, clesinger zdjął dwie formy twarzy w celu wykonania masek pośmiertnych. z pierwszej formy rzeźbiarz odlał maskę, którą zatrzymał dla siebie. zachowała ona włoski z brody zmarłego. tę właśnie wzruszającą pamiątkę przedstawiamy na aukcji. druga forma posłużyła clesingerowi do wykonania maski lekko podretuszowanej, aby wyidealizować twarz zniekształconą nieco przez śmierć. ta właśnie maska została przekazana rodzinie chopina w polsce na prośbę miss stirling przechowywana w muzeum w warszawie, któremu została przekazana przez jednego z potomków siostry kompozytora. przed jej odesłaniem do polski clesinger wykonał z tej maski odlewy, które znajdują się dzisiaj w muzeum mickiewicza w paryżu, w manchester college of music dar miss stirling i w muzeum narodowym w krakowie. te trzy maski podobne są do maski wyretuszowanej, a znajdującej się w muzeum w warszawie i zarazem różne od wystawionej tu niewyretuszowanej maski chopina. przechowywana przez clesingera maska ta znalazła się następnie w posiadaniu adama mickiewicza. jego potomek - wnuczka - ofiarowała ją rodzinie obecnego właściciela"2 podkr. moje - a.w.. można tu jedynie zauważyć, iż określenie "lekko podretuszowana" w odniesieniu do znanej nam maski, kiedy porównamy ją z oryginałem, jest co najmniej eufemizmem... niech nam posłuży za komentarz świadectwo jane stirling, obecnej wielokrotnie w atelier clesingera w trakcie jego pracy nad maską chopina. w liście z 21 stycznia 1850 roku3 do ludwiki jędrzejewicz, a więc trzy miesiące po śmierci kompozytora, jane stirling, dzieląc się z siostrą chopina wrażeniem, jakie wywarła na niej skończona w jej obecności maska, pisze "co za piękno..." w tych trzech słowach zawarta jest symbolicznie estetyka, jaka miała przyświecać, ponad bolesnym wizerunkiem śmierci, kreacji przekazywanej potomności maski fryderyka chopina. pozwala nam to również zrozumieć, co od początku skłoniło clesingera do zachowania oryginału, który na szczęście trafił do rąk mickiewicza. chodziło tu z pewnością również o rodzinę w polsce, dla której maska była przeznaczona, o zaoszczędzenie jej szoku. co do samej istoty tej transfiguracji nie omylimy się, twierdząc, iż clesinger, modny skądinąd w paryżu rzeźbiarz, zięć george sand, inspirowany duchem czasu pragnął ponad wszystko nadać śmiertelnym rysom chopina oblicze przenoszące go na zawsze do romantycznego panteonu. przywołując ducha czasu, nie sposób nie wspomnieć o monumentalnym fresku wykonanym przez eugeniusza delacroix, wiernego i czułego przyjaciela chopina, zdobiącym kopułę biblioteki senatu w pałacu luksemburskim w paryżu. pokazuje on scenę z mitologicznych pól elizejskich, gdzie dante o rysach chopina przedstawiony jest przez wergiliusza homerowi. w grupie orfeusza, hezjoda i safo odnajdujemy george sand w postaci aspazji. Śladami maski rodzina mickiewiczów powracając do maski, wiemy już, że zachowany początkowo przez clesingera oryginał znalazł się w posiadaniu adama mickiewicza. trudno dziś dociec, jakie towarzyszyły temu okoliczności. można natomiast założyć, że mickiewicz nikomu go specjalnie nie pokazywał. znalazłyby się przecież jakieś o tym świadectwa. maskę odziedziczyła po dziadku maria mickiewiczówna. otrzymać ją mogła jedynie od swego ojca, władysława. w tym miejscu narzuca się zasadnicze pytanie, a mianowicie dlaczego władysław mickiewicz nie ofiarował jej bibliotece polskiej w paryżu4, której był przecież dyrektorem od roku 1893 aż do śmierci w roku 1926? w 1903 roku zakłada w niej muzeum adama mickiewicza, którym kieruje do końca życia. niemal wszystko, co muzeum posiada w swoich zbiorach, jest darem władysława. jeśli dodamy, że biblioteka eksponuje niezwykle cenne pamiątki po chopinie, tym trudniej zrozumieć, czym się kierował władysław mickiewicz, nie ujawniając posiadanej przez siebie maski. maria mickiewiczówna umiera w roku 195 maska pośmiertna chopina znajdowała się w jej posiadaniu od śmierci jej ojca, tzn. co najmniej od 26 lat. i tu nasuwa się następne pytanie, a mianowicie, czym powodowała się maria, nie przekazując maski bibliotece polskiej w paryżu, jeśli już nie polsce... czyżby rodzinne - od adama mickiewicza - niepisane tabu? otrzymałem w tym względzie, jak i we wszystkim, co dotyczy rodziny mickiewicza, wyjątkowo cenne informacje od janusza odrowąża-pieniążka, dyrektora muzeum literatury im. adama mickiewicza w warszawie, któremu wyrażam w tym miejscu prawdziwą wdzięczność. otóż zmarła w roku 1952 maria mickiewiczówna pozostawiła testament. pisze o tym m.in. pa- ni halina natuniewicz w artykule "zbiory i prace polonijne muzeum literatury im. adama mickiewicza w warszawie" biblioteka narodowa, warszawa 1984 "pamiątki rodzinne i rękopisy pozostałe w jej mieszkaniu przekazała testamentem narodowi polskiemu. po ogłoszeniu testamentu w prasie, ambasada prl w paryżu przejęła spuściznę po marii mickiewiczównie i przesłała ją do polski, do istniejącego już wówczas muzeum a. mickiewicza w warszawie". Śladami maski testament marii mickiewiczówny najistotniejsza informacja znajduje się w przypisie do tego tekstu "później się okazało, że nie wszystko zostało przekazane polsce. część rzeczy zatrzymał jan goss, którego maria mickiewiczówna uważała za przybranego syna, a który już w 1952 roku, zaraz po śmierci marii, zaangażował się w realizację jej testamentu". sformułowanie niezbyt dla mnie jasne. co bowiem oznacza "zaangażowanie się" jana gossa w "realizację testamentu", jeśli w tym samym zdaniu pani halina natuniewicz informuje nas, że "nie wszystko" jak się później okazało zostało przekazane polsce... nie jest tu bynajmniej tajemnicą, iż "część rzeczy" zatrzymanych przez jana gossa, będących częścią przekazu testamentowego marii mickiewiczówny, została przez niego sprzedana lub też darowana... i tak na przykład biblioteka polska w paryżu, poza jednym darem, zakupiła od niego trzykrotnie dokumenty pochodzące ze spuścizny po władysławie mickiewiczu, odziedziczonej jeśli chodzi o domowe archiwum przez marię. sprawę gossa porusza szczegółowo janusz odrowąż-pieniążek w swej książce "mickiewicziana zbierane po świecie" iskry, warszawa 1998. zawarty w niej artykuł "w kręgu mistyfikacji" ukazuje przybranego syna marii mickiewiczówny jako człowieka głęboko nieuczciwego "w latach 1952 i 1953 do ówczesnego muzeum mickiewicza i słowackiego w warszawie obecne muzeum literatury przybył z paryża zapis testamentowy marii mickiewiczówny, ale jak się później okazało, znacznie uszczuplony przez wykonawcę testamentu, jana gossa, który się okazał nie tylko człowiekiem nieuczciwym, ale i postacią spod ciemnej gwiazdy. ... jan goss nie wypełnił warunków testamentu marii mickiewiczówny. część muzealiów i papierów zatrzymał wbrew jej woli i potem sprzedał w paryżu. niektóre z nich niszczył". jedynym, jakże bulwersującym w tym kontekście komentarzem, niech będą słowa marii zawarte w jej testamencie "dziękuję bogu, że mi dał na czas mojej starości podporę w osobie jana gossa, którego kocham i uważam jako mojego przybranego syna. dziękuję mojemu przybranemu synowi za przywiązanie i poświęcenie, którym mnie otaczał. ... wszystko, co będę posiadała w chwili śmierci, zapisuję państwu polskiemu z warunkiem, aby przez 5 pięć lat wypłacało pobieraną przeze mnie pensję janowi gossowi. ... mój syn przybrany wskaże ze zwykłą mu uczciwością i poczuciem obowiązku przedmioty, portrety i popiersia, które mają wartość historyczną dla mojej drogiej polski, a które chcę, aby były wystawiane w muzeum narodowym w warszawie. po mej śmierci nikt nie będzie żądać rachunków od jana gossa, ponieważ mam bezwzględne zaufanie do jego uczciwości. mój apartament i meble, które nie mają wartości historycznej, będą należały do jana gossa. ... błogosławiąc mego przybranego syna jana, polecam mu, aby nigdy nie tracił z oczu swych obowiązków względem polski"... Śladami maski kto ją sprzedał na aukcji? z całości testamentu znajdującego się w muzeum literatury, udostępnionego mi przez janusza odrowąża-pieniążka, wynika jasno, że maska pośmiertna chopina była przeznaczona dla polski i że jak szereg innych cennych przedmiotów została przywłaszczona sobie przez gossa. ale czy wynika z tego, iż to on właśnie sprzedał ją na aukcji? z przytoczonej na początku relacji eksperta drouot dowiadujemy się, że maria ofiarowała maskę chopina "rodzinie obecnego jej właściciela". informacja ta prowadzi nas na trudny trop, trudny, bo objęty tajemnicą zawodową. rozumiemy, że "obecny właściciel" osoba, która wystawiła maskę na aukcję nie otrzymał jej bezpośrednio od marii, a samo określenie "rodziny", której maria mickiewiczówna miałaby ją ofiarować, wykluczałoby a priori jakiekolwiek "pośrednictwo" gossa. hipotezę taką należałoby udowodnić, mając na uwadze cel, który od samego początku przyświeca moim poszukiwaniom, a mianowicie zidentyfikowanie obecnego właściciela maski i próba pozyskania jej dla polski. jedyną możliwą szansą powodzenia było odszukanie - po 17 latach - eksperta drouot, który opracował dokumentację i dzięki temu miał bezpośredni kontakt z głównymi aktorami tej aukcji. wspomniany już na początku profesor karol sterling, bez którego moje poszukiwania nie miałyby miejsca, dzieląc się ze mną jednym ze swych odkryć, porównał pracę historyka sztuki do pracy detektywa. myślę, iż ta właśnie metoda, jak i przysłowiowy łut szczęścia, pozwoliły mi na odnalezienie eksperta, który okazał się ponadto człowiekiem jak najbardziej oddanym polskiej sprawie. od początku bowiem uważał, iż jedynym godnym miejscem dla maski chopina jest polska. już w pierwszej rozmowie uzyskałem od niego cenę, za którą maska została sprzedana. suma poważna, jeśli weźmiemy pod uwagę realną wartość 250 000 franków sprzed siedemnastu lat, nie przekraczająca przecież krajowych, a nawet emigracyjnych możliwości. druga, również bardzo istotna informacja dotyczyła osoby, która maskę sprzedała. ograniczył się tu ekspert do ogólnej charakterystyki, mówiąc, iż była to "kobieta o azjatyckim typie urody, wdowa po pianiście". co z tego wynikało, jaki był finał tego "azjatyckiego" tropu ku pośmiertnej masce fryderyka chopina, dowiemy się dalej. dla intermedium zaś dodam, iż w trakcie moich poszukiwań towarzyszyły mi stale szczęśliwe zbiegi okoliczności. parafrazując tytuł słynnej książki jacques'a monod, biologa noblisty, "le hasard et la necessite" "przypadek i konieczność", skłonny jestem uwierzyć w konieczność przypadku... tak też "w przypadkowej rozmowie" z basią i wojtkiem pszoniakami dowiedziałem się, iż "przypadek" zrządził, że przyjaźnili się oni w latach 8 z dominique perrin, dziennikarzem, który - powiedzmy już nieprzypadkowo - pracował jako attache prasowy w wielkiej firmie aukcyjnej ader - picard - tajan przy hotel drouot, tej właśnie, której powierzono wystawienie maski chopina na licytację. nie pozostawało mi nic innego, jak tylko odszukać pana perrin, co też uczyniłem. z rozmowy z nim dowiedziałem się, iż, zważywszy na wyjątkową wartość historyczną maski, firma aukcyjna postanowiła nadać tej sprzedaży jak największy rozgłos. toteż na parę dni przed aukcją dominique perrin uzyskuje zgodę właściciela słynnej firmy jubilerskiej chaumet, znajdującej się pod numerem 12 przy placu vendome, tam właśnie, gdzie zmarł chopin, na zorganizowanie konferencji prasowej wokół eksponowanej w tym celu maski. na konferencję przybyli licznie dziennikarze i "toutes les televisions" - "wszystkie telewizje" - jak nie bez pewnej emfazy oświadczył mi pan perrin. jeśli nawet nie wszystkie, to była tam obecna telewizja polska, dominique perrin zawiadomił bowiem o tym wydarzeniu naszą ambasadę, jak i bibliotekę polską w paryżu, towarzystwo im. fryderyka chopina i telewizję w warszawie. maska eksponowana była w salonie na pierwszym piętrze przed oknem, tak aby fotografowie i operatorzy mieli w tle imponującą kolumnę vendome. dygresja pierwsza gdzie mieszkał chopin powiedzmy sobie od razu, czego zresztą nie ukrywał pan perrin, że w tej efektownej, mediatycznej scenerii nie troszczono się zbytnio o historyczny rygor. i tak według marii gordon-smith i george'a r. marka, w tłumaczonym na język polski "chopinie", mieszkanie kompozytora nie znajdowało się we frontowej części kamienicy z salonem, którego okna wychodzą na plac vendome, lecz, jak podają autorzy, opierając się na badaniach francuskiego muzykologa henri musielaka polaka z pochodzenia, usytuowane było "po wejściu bramą wjazdową na wewnętrzne podwórze w lewym skrzydle na antresoli i częściowo na parterze, oraz że składało się z siedmiu pokoi z oknami na południe, co potwierdza list chopina do jego przyjaciela, wiolonczelisty augusta franchomme'a, z 17 września 1849 roku, a więc dokładnie na miesiąc przed śmiercią. w liście tym podaje, że lekarze zadecydowali, iż ma wziąć mieszkanie od południa" podkr. moje - a.w.. jakież więc było moje zdumienie, gdy stwierdziłem, że mieszkanie "z oknami na południe", w którym zmarł fryderyk chopin, usytuowali nasi autorzy w skrzydle zwróconym dokładnie na północ! miałem wrażenie, iż otwiera się tu przede mną zaczarowany krąg o wirujących stronach świata, kiedy niespodziewanie odkryłem zupełnie nowy trop wiodący ku pokojom chopina... kiedy do przebywającego w stuttgarcie w 1831 roku kompozytora dociera wiadomość o upadku powstania listopadowego, notuje on gorączkowo w swoim dzienniku "pisałem poprzednie karty, nic nie wiedząc - że wróg w domu ... o boże jesteś ty! - jesteś i nie mścisz się! - czy jeszcze ci nie dość zbrodni moskiewskich - albo - alboś sam moskal!". ironia losu sprawiła, iż dom, w którym umierał chopin na placu vendome w paryżu, należał podówczas do ambasady "moskala"... Śladami maski anglicy, joanna d'arc i francuski minister kultury z placu vendome powróćmy do hotel drouot, gdzie 5 maja 1982 roku odbyła się sprzedaż aukcyjna pośmiertnej maski chopina. z relacji eksperta, pana jean-pierre'a duchiron, dowiedziałem się, że licytację wygrała polska, reprezentowana przez ówczesnego dyrektora banku pekao sa w paryżu, i że w ostatniej chwili francja, reprezentowana przez ówczesnego ministra kultury jacques'a langa, skorzystała z prawa pierwokupu. powiedziałem panu duchiron, iż uważam to za wielkie szczęście dla polski i że mogłoby być o wiele gorzej, gdyby maska chopina znalazła się w rękach prywatnych. wówczas pan duchiron opowiedział mi o okolicznościach, które poprzedziły samą aukcję. jak tylko rozeszła się w świecie aukcyjnym wieść o pojawieniu się dotychczas nikomu nieznanej oryginalnej maski pośmiertnej chopina, zgłosiło się do jej właścicielki dwóch dżentelmenów ze słynnego angielskiego domu aukcyjnego christie's, zapewniając ją, że uzyska za nią bajońską i nieosiągalną w paryżu sumę miliona franków, pod warunkiem, rzecz jasna, że maska pójdzie na licytację w ich firmie w londynie. czysto handlowy bluff, którym anglicy chcieli wyeliminować konkurencyjny hotel drouot. przeciwstawił się temu stanowczo j.p. duchiron, uprzedzając dżentelmenów z christie's, że jeśli nie ustąpią, sprowokuje on ze strony francuskiej zastosowanie prawa pierwokupu. spytałem go, czym się tu powodował, na co odpowiedział mi bez wahania nie lubię anglików, nie zapominam, że spalili nam na stosie joannę d'arc. niezbadane są wyroki boskie, powiedziałem oddanemu mi panu duchiron, jeśli ceną za pozyskanie dla polski pośmiertnej maski chopina miało być męczeństwo joanny d'arc... ta nieco ryzykowna hipoteza nie zgorszyła mego rozmówcy, w którym, jak w każdym francuzie, drzemie w głębi duszy wolteriański diabełek. dygresja druga mickiewicz i chopin powróćmy jednak do punktu wyjścia, przypominając, iż maska chopina, od adama mickiewicza aż do jego wnuczki marii, była własnością rodziny. maria zmarła w roku 1952, przechowując ją do końca u siebie, co oznacza, iż trzy pokolenia mickiewiczów przez 103 lata chroniły jej sekretu. aukcja, na której maska została sprzedana, odbyła się w roku 1982, czyli 133 lata po śmierci chopina, a 30 lat po śmierci marii... pozostawiając kabalistom interpretację tych liczb, odnalazłem w nich ezoteryczną i przychylną mi wróżbę. klucząc tak z maską chopina wśród cieni adama, władysława i marii, nie mogę się oprzeć pokusie przywołania choćby na krótką chwilę żywego a godnego "komedii ludzkiej" obrazu chopina i mickiewicza... poprowadzi nas tu władysław mickiewicz, cytujący w swoich "pamiętnikach" opowieść antoniusza dessus, adwokata i zaangażowanego w politykę publicystę, który po upadku rewolucji 1848 roku i następujących po niej represjach policyjnych ukrywał zagrożonego aresztowaniem mickiewicza w swoim mieszkaniu na ulicy de l'ancienne comedie. "antonin dessus - pisze władysław mickiewicz - opowiadał mi następującą scenę gdy raz przyszedłem do adama mickiewicza, zobaczyłem w salonie szopena. pański ojciec przedstawił mnie, artysta oddał ukłon chłodny, prawie niewidoczny. miał on wzięcie się i wysuszoną grzeczność ludzi wyższego towarzystwa. na prośby matki chodzi tu rzecz jasna o celinę mickiewiczową usiadł niebawem do fortepianu i grał z wielkim uczuciem. gdy skończył, ojciec pański przegarnął włosy, westchnął głęboko i jął go karcić z taką żywotnością, że sam nie wiedziałem, co mam czynić >jak to, zamiast rozwijać w sobie ten dar poruszenia dusz, ty paradujesz na faubourg saint-germain! mógłbyś porywać tłumy, a zadajesz sobie trud łaskotania nerwów arystokratycznych!<. im więcej się unosił, tym bardziej się szopen tulił, kurczył, nie wydając głosu. wreszcie mickiewicz zamilkł, a szopen zaczął nieśmiało grać ludowe piosenki. czoło poety napogodziło się znowu, a gdy artysta powstał, rozmawiali, jakby nic między niemi nie było zaszło". trudno chyba o bardziej wytrawny spektakl, w którym hierarchia i charaktery byłyby oddane z równą ostrością. Śladami maski wszystko się wyjaśnia powróćmy do naszych poszukiwań. czerpiąc ze wszystkich znanych mi dotąd źródeł, wywnioskowałem, że brakującym dotąd ogniwem między marią mickiewiczówną, jej przybranym synem janem gossem a aukcją w hotel drouot mógł być jedynie zdzisław cyankiewicz, malarz i znany paryski kolekcjoner, posiadacz cennych mickiewiczianów. zwróciłem się więc, i nie po raz już pierwszy, do marka prokopa, archiwisty w bibliotece polskiej w paryżu na wyspie Świętego ludwika, z pytaniem, czy widzi on jakiś związek między gossem, maską chopina a cyankiewiczem. - cyankiewicz?... miał żonę azjatkę - odpowiedział w sposób co najmniej eliptyczny marek prokop. wszystko stało się dla mnie jasne! przypomnę tu, iż kiedy po raz pierwszy prosiłem eksperta drouot o opisanie mi osoby, która wystawiła maskę na licytację, powiedział mi, że była to kobieta o azjatyckim ty-pie urody, wdowa po pianiście. pomylił się tylko w jednym zdzisław cyankiewicz grał świetnie na skrzypcach, pianistką zaś była jego żona ting-tien, chinka urodzona w indonezji... po wstępnej rozmowie telefonicznej, pełen emocji udałem się do pani ting-tien cyankiewiczowej, właścicielki pośmiertnej maski chopina do 1982 roku. wiedziałem bowiem, iż po raz pierwszy ujawnią się okoliczności, w jakich ten ukrywany przez trzy pokolenia mickiewiczów wizerunek chopina z rąk marii przeszedł w cudze ręce. ting-tien przyjęła mnie w niewielkim atelier malarskim z mezzanino służącym jej za mieszkanie, gdzie z piątego piętra widoczny był w dole kanał saint-martin z przerzuconymi nad nim metalowymi mostkami w kształcie łuków i zarysowującymi się w dali progami śluz. Łącząca w sobie arystokratyczną aurę swych chińskich przodków z paryską bohemą ting-tien zaskakiwała w rozmowie niezwykłą wprost łatwością, z jaką przenosiła się w swoich wspomnieniach po lądach, ludziach i językach. a oto jej relacja będąc pianistką, uczennicą znanej w swoim czasie lili kraus i jednocześnie malarką mającą w swym dorobku liczne wystawy, poznaje w paryżu zdzisława cyankiewicza, za którego wychodzi za mąż w połowie lat 5 po śmierci marii mickiewiczówny w 1952 roku, zaprzyjaźniony z nią od dawna zdzisław cyankiewicz opiekuje się żyjącym w skrajnym ubóstwie i opuszczeniu janem gossem. goss, mieszkający w skromnym pokoiku na poddaszu, zwykł przychodzić do państwa cyankiewiczów raz w tygodniu na tradycyjny niedzielny obiad. pewnego dnia, kiedy goss nie zjawił się u nich na obiedzie, zaniepokojony tym jego przyjaciel udał się do niego do domu, gdzie zastał go w bardzo ciężkim stanie. goss nie miał już sił, aby podnieść się z łóżka. w jakiś czas potem umarł... taki był oto koniec ukochanego "syna" marii mickiewiczówny zwanej mariotką. według tego, co opowiedziała mi pani cyankiewiczowa, jan goss ofiarował im maskę chopina niedługo przed śmiercią w dowód wdzięczności za opiekę. zdzisław cyankiewicz umiera tragicznie w 1981 roku, w rok później jego żona decyduje się na sprzedanie maski. maska chopina i stan wojenny i oto jesteśmy znowu w hotel drouot, od którego rozpocząłem moją opowieść. od tamtego czasu upłynęło kolejnych siedemnaście lat. siedemnaście lat niepamięci. dlaczego znowu zapadła kurtyna na utrwalone przez clesingera śmiertelne oblicze chopina? zwróciłem się po odpowiedź do najbardziej wiarygodnego tu źródła w osobie pani hanny wróblewskiej-straus, kierownika i kustosza muzeum chopina w towarzystwie im. fryderyka chopina w warszawie. zawdzięczam jej uprzejmości udostępnienie mi bogatego materiału prasowego związanego z aukcją, jak również fragmentów korespondencji, którą prowadziła w celu uzyskania jak najściślejszych informacji tyczących maski chopina. ograniczę się tu do przekazania najważniejszych faktów. wiadomość o aukcji wywołała w polsce jak najbardziej żywe i liczne echa w prasie. można je zreasumować, mówiąc, iż entuzjazm dla sensacyjnego w sensie narodowym odkrycia przeważał znacznie nad ironią pod adresem sensacyjnego falsyfikatu i frajerów, którzy się dają na to nabrać. w tym ostatnim celował na łamach "dziennika polskiego" bruno miecugow, którego "idealnie" pasujące do tematu tytuły la wiech, "Ładny gips" czy "maska w maskę", nie wymagają komentarza. po uzyskaniu środków na zakup maski od ówczesnego ministra kultury, pana józefa tejchmy, hanna wróblewska-straus miała się udać do paryża. stan wojenny uniemożliwił tę podróż, co spowodowało, że polska reprezentowana była na aukcji przez pana aleksandra kowalika, dyrektora banku pekao sa w paryżu, a zakup maski storpedowany został przez francję, która w ostatniej chwili skorzystała z prawa pierwokupu. informacje dotyczące aukcji, przekazane mi przez panią wróblewską-straus pokrywają się więc w całości z wersją eksperta drouot, pana duchiron, uzupełniając je ważnymi tu dla nas okolicznościami. otóż w liście do zdzisława cyankiewicza z lipca 1982 roku pani hanna wróblewska-straus, powołując się na informacje uzyskane od profesora witolda rudzińskiego, zapytuje, dlaczego projektowana przez zdzisław cyankiewicza w 1962 roku sprzedaż maski chopina towarzystwu nie została zrealizowana. list ten pozostał bez odpowiedzi, zdzisław cyankiewicz nie żył już bowiem od roku. jedynym śladem tego niespełnionego projektu jest krótka wzmianka na ten temat w protokole rady naukowej towarzystwa z 26 maja 1962 r. dowiadujemy się ponadto, iż po roku 1985 towarzystwo im. fryderyka chopina podjęło starania o pozyskanie maski, które pozostały bez skutku. czas na konkluzję. moje trzymiesięczne poszukiwania doprowadziły mnie do miejsca, w którym autentyczna maska pośmiertna fryderyka chopina przechowywana jest w warunkach odpowiadających najbardziej rygorystycznym wymogom konserwacji. wiedziałem, iż stoję wreszcie u progu realizacji celu, jaki przyświecał mi od samego początku sprowadzenia jej do polski. dziś wszystko wskazuje, że ten cel bliski jest realizacji. miesiąc przed śmiercią po raz ostatni odwiedza chopina norwid "on, w cieniu głębokiego łóżka z firankami, na poduszkach oparty i okręcony szalem, piękny był bardzo, tak jak zawsze, w najpowszedniejszego życia poruszeniach mając coś skończonego, coś monumentalnie zarysowanego... coś, co albo arystokracja ateńska za religię sobie uważać mogła była w najpiękniejszej epoce cywilizacji greckiej". niech ten wizerunek zawarty w "czarnych kwiatach" otoczy na zawsze żywą aurą pośmiertną maskę fryderyka chopina. można przypuścić, iż zbulwersowanej śmiercią brata ludwice, czuwającej przy jego łożu do końca, chciano zaoszczędzić drastycznych detali związanych ze zdjęciem maski, a może samego faktu jej istnienia. stąd ta o wiele późniejsza wiadomość zawarta w liście adresowanym do niej już do polski przez jane stirling. powyższy opis, stanowiący zarazem dowód autentyczności wystawionej na aukcję maski chopina, opatrzony jest przez autora dokumentacji i eksperta hotel drouot notą bibliograficzną. chodzi tu, co warte jest zasygnalizowania, o tekst mieczysława idzikowskiego i bronisława sydowa, wybitnego znawcy kompozytora, "les portraits de frederic chopin". tekst ten opublikowany został w numerze specjalnym "la revue musicale" nr 229, 1955 pod ogólnym tytułem "autour de frederic chopin. sa correspondance. ses portraits" tłum. 3 jane wilhelmina stirling 1804-59. "the first study of the life of chopin's pupil and friend" first limited edition of 500 copies. copyright audrey evelyn bone, 1960. 4 pragnę tu zaznaczyć, iż wszystko, co dotyczy biblioteki polskiej w paryżu, siedziby polskiego towarzystwa historyczno-literackiego, którego członkami byli chopin i mickiewicz, zawdzięczam jakże cennej pomocy pana leszka talki, obecnego dyrektora biblioteki i prezesa towarzystwa na odbywającej się w paryżu w grudniu zeszłego roku sesji mickiewiczowskiej w college de france spotkałem uczestniczącego w niej, a przybyłego z berna, jana zielińskiego, pierwszego edytora "poezji zebranych" mojego ojca. umówiliśmy się na dłuższą rozmowę w małej kawiarence u stóp kościoła la madeleine, do którego przed 149 laty wprowadzono trumnę fryderyka chopina. wszystkie moje myśli skupiały się wówczas na enigmatycznych losach oryginalnej i nieznanej pośmiertnej maski kompozytora, o których wspomniałem w naszej rozmowie. jan zieliński, pod wrażeniem mojej opowieści, przypomniał ostatnie chwile karola szymanowskiego w lozannie, jego ówczesną fascynację fotografią chopina. później, po otrzymaniu przesłanej przeze mnie fotografii maski, napisał on do mnie "maska chopina niesamowita. przypomina trochę pochyleniem słynną topielicę z sekwany, o której tak pięknie mówi u rilkego malte". moje skojarzenia idą tu ku realistycznym portretom późnego rzymu, porażającym nas często swym tragicznym patosem. zacytuję fragment z załączonego przez jana zielińskiego artykułu "ostatnie dnie k. szymanowskiego" pióra leonii gradstein, opublikowanego w 1937 roku w warszawskiej "muzyce" "kiedy pewnego dnia nadszedł numer warszawskiego czasopisma >muzyka<, zawierający nieznaną fotografię dagerotyp chopina z ostatnich lat jego życia, szymanowski po prostu nie mógł się oderwać od tej wzruszającej podobizny szopena. całymi godzinami wpatrywał się w zmęczone, wyczerpane cierpieniem oblicze wieszcza muzyki polskiej, kazał mi nawet wyciąć tę reprodukcję i oprawić ją w ramkę, bo pragnął ją ustawić na swym stoliku tuż obok obrazu matki boskiej częstochowskiej, z którym się nigdy nie rozstawał. mówił dużo o szopenie, którego rysy po raz pierwszy zobaczył na dagerotypie bez żadnej szminki, w całej aureoli cierpienia i rozterki duchowej. kiedyś powiedział do mnie smutnym głosem, że w jego własnym losie dużo jest podobieństwa z losem szopena, gdyż jest chory, z dala od kraju, cierpi i tęskni do swych bliskich". Świadectwo tym bardziej wstrząsające, iż czytelnik ma dziś po raz pierwszy przed oczyma, obok oblicza zmarłego chopina, jego ostatnią fotografię zrobioną niespełna na rok przed śmiercią patrz obok. tę właśnie, którą miał przed oczyma umierający z dala od kraju karol szymanowski. miłosz, brodski, emigracja irena grudzińska-gross przypuszczam, że się pan niepokoi, jak my wszyscy z naszej części europy, wychowani na mitach, że życie pisarza kończy się, jeśli opuści on kraj rodzinny. ale to mit - witał czesław miłosz josifa brodskiego, kiedy ten znalazł się na emigracji w ameryce. artykuł ireny grudzińskiej-gross jest rok 1972, lipiec. josif brodski, 32-letni wówczas poeta rosyjski, kilka miesięcy wcześniej znalazł się na emigracji w stanach zjednoczonych. do ann arbor w michigan, gdzie przed chwilą osiadł na stanowym uniwersytecie, przychodzi do niego dwustronicowy list. czesław miłosz, bo on był jego autorem, wita brodskiego w jego nowym życiu. list od emigranta do emigranta i początek przyjaźni, która trwać miała aż do śmierci brodskiego w 1996 r. przyjaźni w historii literatury polskiej dotąd niespotykanej. miłosz lubi podkreślać, że to trzej poeci - on, brodski i litwin tomas venclova - przezwyciężyli wielowiekowe podziały między ich narodami. historia tego listu to właśnie jeden, całkiem niemały krok ku temu przezwyciężeniu. nobliści brodski i miłosz należą do grona najwybitniejszych postaci literackich xx stulecia. brodski powtarzał często, że miłosz to "jeden z największych, a być może największy poeta xx wieku", a miłosz napisał, że brodski to "jedyny godny następca wielkich poetów rosyjskich srebrnego wieku, achmatowej i mandelsztama". miłosz urodził się na litwie w 1911 r. - brodski przyszedł na świat 29 lat później w leningradzie. gdy się spotkali, miłosz przekroczył już sześćdziesiątkę, a na zachodzie przebywał od 20 lat. nie był jednak jeszcze znany jako poeta, a sława jego brała się z wydania "zniewolonego umysłu". w roku ich spotkania był profesorem literatur słowiańskich na uniwersytecie kalifornijskim w berkeley. zajmował się także tłumaczeniem poezji polskiej na angielski, a jego własne wiersze, wydawane głównie przez paryską "kulturę", z trudem docierały do polski. także brodski był w tym czasie znany poza rosją raczej jako więzień polityczny niż poeta - w 1964 r. został skazany za "pasożytnictwo" i zesłany z rodzinnego leningradu w okolice archangielska. dzielne kobiety - lidia czukowska i fryda wigdorowa - robiły ukradkiem zapiski podczas jego procesu; zapiski te zmobilizowały wiele osobistości - w rosji i na świecie - by stanąć w obronie poety. został przedterminowo zwolniony z zesłania, ale parę lat później władze zmusiły go do emigracji. zaproszony na uniwersytet w ann arbor, udał się do kraju, w którym emigrantem był miłosz. w rosji poezji miłosza nie znał, prawie tam nie dochodziła. usłyszał o nim po raz pierwszy tuż przed wyjazdem od tomasa venclovy. "gdzieś w 1971, 1972 r. odkryłem miłosza, co zrobiło na mnie ogromne wrażenie" - powiedział 20 lat później w rozmowie z jerzym illgiem. trudno byłoby mu wówczas przewidzieć, że zwiąże się z miłoszem tak ważną przyjaźnią. to, że miłosz napisał list do brodskiego, nie było przypadkiem. inicjatorem był tu, jak i w wielu innych ważnych dla kultury tego regionu sprawach, redaktor - jerzy giedroyc. miłosz wspomina zresztą w "piesku przydrożnym", że ma dar rozpoznawania ludzi wysokiej klasy. gdy już po śmierci brodskiego spytałam go o ten list, tak właśnie uzasadnił jego powstanie. "napisał pan do niego list powitalny, tak jakby był pan w ameryce gospodarzem - powiedziałam. - tak, napisałem ten list właśnie w poczuciu solidarności. to był taki priwiet, spotkanie, w którym chciałem mu powiedzieć, że można przepaść, ale jeśli nie przepadniesz, zrobisz się mocniejszy. rzecz polega na tym, że wyczuwa się swoich. nigdy mi nie przyszło do głowy zbliżyć się do jewtuszenki czy do wozniesienskiego. orientuję się tak, jak mrówki orientują się czułkami. poeci wiedzą, którzy są ich klasy" "gazeta Świąteczna", 5-6 września 1998. obaj poeci wspominali ten list często, nabrał on dla nich wymiaru niemal symbolicznego. miłosz określał go później w "roku myśliwego" jako "list pocieszający pamiętaj, że tylko początki na wygnaniu są najtrudniejsze". wspomina, że podyktował go po rosyjsku pani szebeko, rosjance, sekretarce wydziału slawistyki uniwersytetu w berkeley. sam po rosyjsku nie pisywał, a pani szebeko miała maszynę do pisania z rosyjską czcionką. o brodskim wiedział sporo o jego procesie, zesłaniu, emigracji. być może czytał także tłumaczenia jego wierszy na polski albo angielski. sam poszukiwał wówczas tłumacza swych wierszy na rosyjski, a brodski zarabiał w rosji przekładami z polskiego. stąd list jest jednocześnie przywitaniem i propozycją współpracy. miłosz poleca brodskiemu to, co zawsze było dla niego lekarstwem - dyscyplinę pracy. list ten, napisze później miłosz także w "roku myśliwego", "bogato oprocentował trwającą wiele lat przyjaźnią". przytaczam więc tekst tego listu, który odnaleziony został po śmierci brodskiego w jego papierach tłumaczenie moje, autoryzowane przez miłosza. 12 vii 1972, berkeley, kalifornia drogi brodski! dostałem pański adres od redaktora paryskiej "kultury". z pewnością nie jest pan teraz w stanie zabrać się do żadnej pracy, bo musi pan przyswoić sobie bardzo wiele nowych wrażeń. to sprawa wewnętrznego rytmu i jego ścierania się z rytmem życia, które pana otacza. no, ale skoro wydarzyło się to, co się wydarzyło, o wiele lepiej, że przyjechał pan do ameryki, a nie został w zachodniej europie, i to nie tylko z praktycznego punktu widzenia. przypuszczam, że się pan bardzo niepokoi, tak jak my wszyscy z naszej części europy, wychowani na mitach, że życie pisarza kończy się, jeśli opuści on kraj rodzinny. ale to mit, zrozumiały w krajach, w których cywilizacja pozostawała długo cywilizacją wiejską, w której wielką rolę odgrywała "gleba". wszystko zależy od człowieka i od jego wewnętrznego zdrowia. byłoby mi bardzo przyjemnie, gdyby tłumaczył pan moje wiersze, ale najpierw musiałby pan zapoznać się z nimi i zdecydować, czy one panu odpowiadają. wiem, że tłumaczył pan gałczyńskiego - ale moja poezja jest wręcz całkowicie różna i stara się nie mieć nic wspólnego z "pięknem" - jak u gałczyńskiego. mam nadzieję, że się spotkamy i będziemy wieść długie rozmowy. na razie nie wiem jeszcze, jakimi funduszami na odczyty rozporządzać będziemy na jesieni, ale postaramy się coś w tej sprawie zrobić. co jeszcze mogę powiedzieć? pierwsze miesiące wygnania są bardzo ciężkie. nie należy brać ich za miarę tego, co później nastąpi. zobaczy pan, że z czasem zmieni się perspektywa. Życzę panu, by jak najlepiej przeżył te pierwsze miesiące. czesław miłosz ps przesyłam panu tom moich wierszy. być może zainteresują pana wiersze lub cykle wierszy na następujących stronach. miłosz był osobą "stamtąd" - z, jak pisał w liście, "naszej części europy"; był emigrantem, który ciągle jeszcze pisał wiersze, a więc osobą, która przezwyciężyła oddalenie od rodzinnego kraju i języka. jego list dotknął największego niepokoju, który dręczył rosyjskiego poetę. czy będzie mógł dalej tworzyć? brodski odpisał z ann arbor już dwa tygodnie później. list ten, jeden z dwóch znajdujących się w papierach miłosza w beinecke library w yale university, przytoczę tylko we fragmentach, gdyż jego autor nie chciał, by drukowano jego listy. wszystkie cytaty z brodskiego przytaczam za zgodą wykonawców jego woli. najpierw brodski przeprasza, że pisze po rosyjsku, bo "po polsku i po angielsku wypadłoby gorzej". potem wyjaśnia miłoszowi, że tłumaczył nie tylko gałczyńskiego, lecz także norwida, staffa, herberta, szymborską, harasimowicza, kubiaka, i "zdaje się kogoś jeszcze, ale teraz już nie pamiętam". "a teraz co do głównej sprawy" - "bardzo się cieszę z propozycji tłumaczenia". następne dwa zdania dotyczą ograniczeń czasowych, które uniemożliwią brodskiemu natychmiastowe przystąpienie do tłumaczenia. dopiero na końcu listu brodski pisze "co się tyczy pierwszej części pańskiego listu, mój list jest tak krótki właśnie dlatego, że pan to napisał". zdanie ma trzy skreślenia i nie jest najskładniejsze, ale brodski mówi tu miłoszowi właśnie zabrałem się do pracy, nie wspominajmy więc o emigracji i cierpieniu. list kończy się słowami "dziękuję panu. pański josif brodski". wspominając list miłosza 12 lat później, brodski oddał jego treść w nieco niedokładny sposób. w rozmowie z miłoszem walentyna połuchina cytuje jego wypowiedź, w której twierdził, że list ten ostrzegał go, iż niewielu pisarzy potrafi kontynuować swą pracę na wygnaniu. "jeśli to tobie się wydarzy - cytował - będziesz znał swoją rangę". "pamiętam ten list - prostował miłosz. - nie zacytował go w całości. mówiłem w nim o pierwszym, najcięższym do zniesienia okresie wygnania, okresie, który trzeba przetrzymać, po to by później wszystko było ci łatwiejsze. to był także mój sposób na przywitanie się z nim i na wyrażenie mojego poparcia". być może dziennikarz, który notował słowa brodskiego, źle je zrozumiał, bo w innym wspomnieniu, z 1989 r. czyli 17 lat po otrzymaniu listu od miłosza, brodski mówi "miłosz to jest po prostu niesłychana obecność. mam szczęście znać go osobiście. po pierwsze, przetłumaczyłem trochę jego wierszy. po drugie, pomógł mi niebywale. przysłał mi krótki list akurat w chwili mojego przybycia do ameryki - list, który natychmiast pomógł mi przemóc targające mną wtedy wątpliwości. w tym liście pisał, pośród innych spraw na przykład o tłumaczeniach, że rozumie, jak się martwię, czy mi się uda kontynuować pisanie w obcym kraju. jeśli nie podołasz - pisał - jeśli spotka cię zawód, nie ma w tym nic złego. widziałem wielu, którym się to przytrafiło. to jest najzwyczajniej ludzkie, to najzupełniej prawidłowe, jeśli człowiek pisze w granicach swoich czterech ścian, w znajomym sobie kontekście. gdyby - pisał - tak ci się zdarzyło, pokaże to twoją prawdziwą wartość, że jesteś dobrym pisarzem domowych spraw. więc kiedy przeczytałem takie słowa, powiedziałem - nie! i za to jestem mu strasznie wdzięczny" z rozmowy z grzegorzem musiałem opublikowanej w "nagłosie", 1988. miłosz pamiętał bolesne początki swej własnej emigracji, mógł więc sobie łatwo wyobrazić cierpienia brodskiego. nie zapomniał o nich wiele lat później, gdy w swej osobistej antologii poezji "wypisy z ksiąg użytecznych" 1994 napisał "amerykański middle west był dla świeżo przybyłego imigranta, rosyjskiego poety josifa brodskiego, ziemią jak najzupełniej egzotyczną. wprowadzał tam młodych amerykanów w arkana poezji na university of michigan w ann arbor". i załączył wiersz "w krainie jezior", którego druga część jest jedną z nielicznych skarg brodskiego na temat początków emigracji w pięknym tłumaczeniu stanisława barańczaka wszystko, com pisał w te dni, nieodmiennie musiało kończyć się na wielokropku. nie rozpinając ni guzika, sennie padałem w pościel. i jeżeli w mroku odnajdywałem gwiazdę na suficie, gwiazda umiała, w myśl reguł ciążenia, zbiec po policzku na poduszkę szybciej, nim pomyślałem początek życzenia. wiersz ten był sam w sobie przezwyciężaniem niemocy, z którą zmagał się nowy emigrant. zabrał się on także do tłumaczenia wierszy miłosza. jego niepokorny duch nie poddał się całkowicie woli starszego kolegi po piórze. brodski przetłumaczył na rosyjski w ostatecznym rachunku sześć wierszy miłosza. ale żadnego z tych, które miłosz sugerował. irena grudzińska-gross - eseistka, historyk idei. studiowała romanistykę, wyjechała z polski w 1968 r. obecnie mieszka w stanach zjednoczonych o przekładach polskiej poezji 05-09-199 - zasadniczo poeci nienawidzą siebie wzajemnie i jeden drugiego utopiłby w łyżce wody. więc konfraternia poetów to może pojęcie podobne do pojęcia europy Środkowo-wschodniej - trochę złożone. ale ja wierzę w konfraternię poezji, bo do czegoś takiego należałem przed wojną w warszawie. może dlatego starałem się robić propagandę polskim poetom, wszystkie tłumaczenia robiłem z przyjaźni. irena grudzińska-gross rozmawia z czesławem miłoszem. irena grudzińska-gross parę lat temu wydał pan antologię poezji pt. "wypisy z ksiąg użytecznych". napisał pan we wstępie "zawsze miałem poczucie czynnego udziału w gospodarstwie polskiej poezji". wiem, że od razu po przyjeździe do stanów zjednoczonych zajął się pan upowszechnianiem polskiej poezji i już w 1968 r. wydał pan tom tłumaczeń wierszy zbigniewa herberta. dlaczego podjął się pan tej funkcji? czy to należy do "zawodu" poety? czesław miłosz nie wiem. zacząłem tłumaczyć dość wcześnie, kiedy pierwszy raz byłem w ameryce 1946 -- 50. pierwszym poetą, którego tłumaczyłem, był różewicz. myślałem, że różewicza uda się wylansować w ameryce. mój angielski był jednak wtedy bardzo słaby. trudno mi powiedzieć, na ile dobre były te przekłady. tyle że wtedy nikt z amerykanów nie rozumiał różewicza. nie rozumieli eksperymentalnej strony jego poezji, no i cała ta tematyka wojenna... potem tłumaczyłem zbigniewa herberta, bo mi się jego wiersze podobały. uważałem, że to ważny etap rozwoju poezji polskiej i światowej. podobał mi się wtedy bardzo kawafis i widziałem pokrewieństwo między kawafisem a herbertem. zresztą nie wszystkie wiersze dają się tłumaczyć. na przykład józefa czechowicza nie da się przetłumaczyć na żaden język. natomiast herbert tłumaczy się dość dobrze ze względu na intelektualną, kaligraficzną strukturę jego wierszy. nawet zbyt kaligraficzną, to jest jego słaba strona, jest dość suchy, operuje kreską, a nie kolorem. a gdy wspomina pan w "alfabecie" o "konfraterni poetów", kogo ma pan na myśli? - zasadniczo poeci nienawidzą siebie wzajemnie i jeden drugiego utopiłby w łyżce wody. więc konfraternia poetów to może pojęcie podobne do pojęcia europy Środkowo-wschodniej - trochę złożone śmiech. ale ja byłem wrażliwy na konfraternię poezji, bo do czegoś takiego należałem przed wojną w warszawie. józio czechowicz uważał tę konfraternię za coś w rodzaju loży masońskiej i rozdzielał w niej nazwy. siebie nazwał cesarzem encyklopedii, a mnie bratem strasznym. bo w masonerii jest "brat straszny", czyli taki, co prezyduje wtajemniczeniom, przez wodę przeprowadza. miałem więc sympatię do tej idei. i starałem się robić propagandę polskim poetom. wydałem po angielsku antologię "polska poezja powojenna". bardzo się podobała i chyba miała wpływ na młodych amerykańskich poetów. no i wydałem tom wierszy herberta. zaskakująca jest pana książka o Świrszczyńskiej, również wydana po polsku i po angielsku. to wyraz przyjaźni wobec poetki i wobec kobiety. składa pan jej hołd, pana w tej książce w zasadzie nie ma. jak to się stało, że napisał pan tę książkę? - byłem szczerze zainteresowany jej poezją, bo jest bardzo silnie autobiograficzna. wyłania się z niej obraz osoby, kobiety. nie wiem, czy gdyby autorką nie była kobieta, napisałbym taką książkę. to jakiś stosunek erotyczny. nie za życia, bo znaliśmy się bardzo mało. ona zresztą była takie chucherko, raczej nieładna. potem się wyrobiła, nawet na rodzaj lwicy, kiedy ją spotkałem w krakowie w 81 roku - wielka biała grzywa i taka rumiana, czerstwa twarz. czarownica. cieszę się, że przed śmiercią dowiedziała się, że ją tłumaczę. a było z tymi wierszami tak przetłumaczyłem ich parę i przeczytałem moim przyjaciołom - richardowi i jodie lurie. im to się bardzo podobało, zaczęli mnie namawiać, żebym dalej tłumaczył, i tak się zrobił tom wierszy. te tłumaczenia, tak jak i wszystkie, robiłem z przyjaźni, na tym przecież nie sposób zarobić. mnie się w jej poezji podoba głębokie przeżywanie wszechświata, istnienia. to jest poezja niemal manichejska, bardzo religijna, na sposób agnostyczny, ale bardzo głęboki. trudno tu dostrzec tę nienawiść wśród poetów. z zewnątrz widać, że poeci się nawzajem tłumaczą, popierają, propagują, piszą sobie wstępy, dają nagrody. - czasem z korespondencji można się czegoś dowiedzieć. teraz przygotowuję wydanie korespondencji z iwaszkiewiczem. to idzie powoli, bo trzeba dużo przypisów. iwaszkiewicz pisze o literackich sprawach, o tym, jak na przykład jastrun nienawidził jego poezji, a tylko swoją uważał za dobrą. albo przyboś. on tępił poetów, którzy nie byli jego uczniami, nie pisali w jego poetyce. kiedy sprawował dyktaturę poetycką, okrutnie traktował kolegów. to są chyba dość normalne zawiści. każdy siebie uważa za jedynego wielkiego. jest taka opowieść, że poeci podobni są do tłumu ludzi z balonikami. każdy ma swój balonik i każdy puszcza ten balonik w powietrze i marzy o tym, by wszystkie inne baloniki pękły, a tylko jego się ostał śmiech. antologia poezji polskiej, tom herberta, wata czy Świrszczyńskiej to raczej przykłady solidarności wobec braci-poetów. czy istnieje jakiś związek przyjacielski, współpraca między poetami w stanach zjednoczonych? - tak, istnieją sposoby wyrażania sympatii i solidarności tej konfraterni, na przykład za pomocą nagród. w stanach zjednoczonych jest pewnego rodzaju system, który utrzymuje poezję i poetów, są uniwersytety, wydziały creative writing. one mają dobre strony, ale też złe trudno w ogóle rozróżnić, co w nowoczesnej poezji jest bardzo dobre, co średnie i co po prostu bardzo złe. przecież żyjemy w świecie, w którym są tysiące tak zwanych artystów. to prawda, stany to kraj masowej kultury, tych dinozaurów od spielberga, które latają po całym świecie, ale jednocześnie to kraj, w którym każdy chce zostać poetą. - i to jest bardzo dla mnie dobre, bo jak mam wieczór autorski, przychodzi masa ludzi, chcą wiedzieć, jak pisać, żeby wypłynąć śmiech. ten demokratyzm ma swoje plusy ameryka jest jedynym krajem, gdzie wystarczy mieć rozgłos, żeby zostać profesorem. ja też nie miałem kwalifikacji, mam tylko dyplom prawa, bez doktoratu. dzisiaj to już trudne do pomyślenia. kiedy chciałem, żeby tomas venclova został moim następcą w berkeley, nasz wydział odwalił go, bo nie miał doktoratu. po przyjeździe josifa brodskiego do stanów zjednoczonych napisał pan do niego list "powitalny", tak jakby był pan gospodarzem. - tak, napisałem ten list właśnie w poczuciu solidarności. pamiętam okoliczności, w jakich powstał. sekretarką wydziału slawistyki w berkeley była rosjanka, pani szebeko. i miała maszynę do pisania z rosyjskimi czcionkami. poszedłem do niej i podyktowałem jej ten list. brodski mówił mi, że go pan w tym liście ostrzegał. - nie, właściwie dodawałem mu otuchy. to był taki "priwiet", spotkanie, w którym chciałem mu powiedzieć, że można przepaść, ale jeśli nie przepadniesz, zrobisz się mocniejszy. skąd pan o nim wiedział? przecież nie znał go pan osobiście? - wiedziałem o nim via polska. on miał w polsce zwolenników, którzy go tłumaczyli. poza tym dowiedziałem się o brodskim od venclovy, a może o venclovie od brodskiego. brodski, zdaje się, przyjechał do stanów przed venclovą, ale ja przetłumaczyłem wiersz venclovy "rozmowa w zimie" na długo, zanim on przyjechał do stanów. nie umiem odtworzyć tej chronologii. to nie wyjaśnia, dlaczego pan do niego napisał. przecież nie pisał pan do wszystkich poetów, którzy zjeżdżali do ameryki. - nie, skąd. przyjechał na przykład taki edward limonow. wiedziałem o nim od giedroycia, który się nim interesował. to był taki chuligan, złodziejaszek. wydał powieść "eto ja kediczka", rosyjski odpowiednik henry millera. ta książka była pełna nienawiści do zachodu i do sołżenicyna. poznałem go, zdaje się, w berkeley, a potem na zjeździe literatów w budapeszcie, gdzie mówił o tym, jak piękny był socrealizm śmiech. "ja bardzo lubię taką dobrą architekturę i takie dekoracje, takie złoto i czerwień". już wtedy był całkowitym faszystą. napisał pan do brodskiego, bo rozpoznał pan w nim pokrewną duszę, brata-poetę? - nie, nie brata-poetę. po prostu venclova, brodski i ja stanowiliśmy pewnego rodzaju ekipę. rzecz polega na tym, że wyczuwa się swoich. nigdy mi nie przyszło do głowy zbliżyć się do jewtuszenki czy do wozniesienskiego. orientuję się tak, jak mrówki orientują się czułkami. poeci wiedzą, którzy są ich klasy. na tym rzecz polega. dałem przykład limonowa, bo to dokładna odwrotność. nigdy w życiu by mi nie przyszło do głowy pisać do limonowa. może pani w tym widzieć niesłychaną arogancję poetów. to poznanie się na klasie brodskiego było niezależne od języka, bo zetknął się pan najpierw z jego wierszami w tłumaczeniu, prawda? - nie przypominam sobie. pamiętam naszą pierwszą współpracę gorbaniewska przetłumaczyła mój "traktat poetycki" na język rosyjski i prosiłem brodskiego, żeby rzucił na to okiem. pan także przetłumaczył jego wiersz, ale tylko jeden, wczesny wiersz "eneasz i dydona". ale z rosyjskiego w ogóle nie lubi pan tłumaczyć. - brodski miał bardzo dobrych tłumaczy, nie chciałem konkurować z barańczakiem czy z innymi. a dla mnie tłumaczenie z rosyjskiego jest niezdrowe, jestem szalenie wrażliwy na jamb rosyjski, jak bym zaczął tłumaczyć, to by mi szkodziło. w wierszach pisanych po angielsku brodski starał się zachować tę rosyjską rytmiczność. - nie bardzo to dobre. rytmiczność ginie po angielsku. w tym rejestrze nie da się tego słuchać. byłem świadkiem wiele razy, jak brodski czytał wiersze po angielsku. to nie wychodziło. on czytał po angielsku ze śpiewem rosyjskim, a prawidła języka są zupełnie inne. pan także zaczął zbliżać się do angielskiego. na początku tłumaczył pan zawsze swoje wiersze z kimś, dla kogo angielski był językiem ojczystym. potem napisał pan jeden jedyny wiersz po angielsku - "list do raja rao". teraz często sam pan tłumaczy swoje wiersze. nie miał pan pokusy, żeby pisać po angielsku? - nie. wiersze można pisać tylko w języku swojego dzieciństwa. to, że brodski pisał wiersze po angielsku, to był moim zdaniem błąd. on powinien był trzymać się swojego języka. ale pod koniec życia on był, że tak powiem, bardzo obojnacki. eseje jego są znakomite, proza jest bardzo dobra. ale wiersze to jest inny rejestr. wolę jego inne wiersze. jego poezja opiera się bardzo ściśle na metrze, to jest szalenie trudne do tłumaczenia. wiersz metryczny rymowany nie ma tego samego waloru w języku angielskim. to robi wrażenie przypomnienia minionej epoki, nawet jeśli teraz jest powrót do rymu. on był bardzo arogancki i moim zdaniem arogancja bardzo mu pomagała w stworzeniu i utrzymaniu autorytetu śmiech. ale koledzy poeci po cichu sarkali na jego tłumaczenia. dla szerszej publiczności był raczej znakomitym eseistą. mnie się jego wiersze pisane po angielsku szalenie podobają, odsłaniają dla mnie nowe możliwości tego języka. dzisiejszy język poetycki ameryki jest przecież bardzo przemieszany i pojemny, ameryka stała się międzynarodową ojczyzną poetów. ciekawe, dlaczego tak się dzieje? - to duch wędruje w ten sposób. tak jak wędrował w malarstwie, z włoch przeniósł się do holandii, a potem z holandii do francji. tak mu się podobało. i to samo z poezją. poezja francuska po prostu zagnała się w tak zwany kozi róg. oni mają bezgraniczną pogardę dla tego, co się robi w poezji w ameryce. dla nich poezja to wyciskanie esencji, tak jak u mallarmego. ale jak zaczęli wyciskać, stali się niezdolni do powiedzenia czegokolwiek o świecie. samymi esencjami nie można żyć. mówił pan często, że nie dostałby pan nobla, gdyby pan został we francji. - bo we francji w tej chwili poezja nie istnieje na rynku. jak wygląda przyznawanie literackiej nagrody nobla? jaki wpływ mają nobliści na wybór przyszłych laureatów? - akademia szwedzka zwraca się do szeregu ludzi z prośbą o nominacje kandydatów. to nie są tylko nobliści, ale profesorowie literatury w różnych krajach, związki pisarzy, pen cluby. dużo ludzi dostaje takie zaproszenia. a znalezienie się na liście kandydatów jeszcze o niczym nie przesądza, bo to, co się dzieje później, to właściwie gra w ruletkę. od niedawna zaczęto pisać w życiorysach pisarza, że to kandydat przedstawiony do nagrody nobla. byłem niedawno w irlandii na obiedzie z poetą walijskim, dobry poeta, i w jego danych biograficznych było "przedstawiony do nagrody nobla". przez kogo przedstawiony? nie wydaje mi się, bym miał wpływ na to, kto po mnie dostał nagrodę nobla. przez dłuższy czas w ogóle nie dostawałem żadnych takich listów i nie wiedziałem, że mogę przedstawić własnego kandydata. ale moja żona carol miała wpływ na jedną nagrodę - na nobla dla toni morrison. siedziała kiedyś cały wieczór z kimś, kto rządzi wszystkim w akademii, i kładła mu do głowy, jak znakomitą powieścią jest "beloved" "umiłowana". tak że kontakt osobisty może być bardzo użyteczny śmiech. czy w tym, że dostał pan nobla, pomogli panu inni poeci? - nie mam pojęcia. fakt, że moja poezja była już wtedy dostępna w języku angielskim, miał zasadnicze znaczenie. poza tym dostałem najpierw w 1978 r. "małego" nobla, czyli nagrodę neustadt. to najpewniejsza droga. i to była naturalnie nagroda przyznana przez poetów. nie pamiętam, kto tam był, ale wiem, że był brodski, może herbert. a więc tak, pomogli mi poeci. pisząc o swoim pobycie we francji, wspomina pan z wdzięcznością camusa. kto inny pomógł panu w tym okresie? - byli tacy, którzy odnosili się do mnie jak najgorzej, ten klan "les temps modernes", sartre itd. i dlatego trzeba oddać sprawiedliwość tym, którzy byli życzliwi. dominique audry była mi bardzo pomocna. ona była w jury le prix europeen i zaklasyfikowała moją powieść "la prise du pouvoir", czyli francuskie tłumaczenie "zdobycia władzy", jako wybór francji. ci, którzy później przyjeżdżali, mieli łatwiejszą sytuację, aż im zazdrościłem. i czasem starałem się pomóc. na przykład aleksander wat. kładłem do głowy silvie, że powinien go zatrudnić w wydawnictwie jako lektora literatury polskiej. umberto silva to był przedziwny jegomość, wydawca włoski rezydujący w genui, postać prosto z dostojewskiego. niechętnie płacił autorom. zaprosić autora na obiad, wydać ileś tam milionów lirów, postawić się, to tak, ale zapłacić malutkie honorarium, nie było mowy śmiech. jednak wata żywił przez parę lat. potem przyczyniłem się do tego, że wat przyjechał do stanów. ale nie ja sam, bo wat oczarował na seminarium sowietologicznym w oxfordzie gleba struvego i katarzynę feuer, naszą koleżankę z berkeley. ta sprawa miała aspekty komiczne. myśmy wtedy byli na rocznym urlopie, to była jesień 63 roku, roku, w którym zabito kennedy'ego. wat się przygotowywał na podbój ameryki. no i ja mówię aleksandrze, my wracamy, poczekaj parę tygodni, to razem pojedziemy, ja ci tam wszystko ułatwię na miejscu. nie, wat poleciał pierwszy, że on sam, wszystko sam. a później posądzał mnie, że go odsuwam, bo jestem zazdrosny o posadę. przecież ja miałem tenure, czyli stały etat. więc to było dość śmieszne. poeci są bardzo dziecinni. myślę nawet, że im lepszy poeta, tym bardziej dziecinny. wracając do "księgi wypisów użytecznych", zastanawiam się, czy tak przecież długi pobyt w ameryce zmienił pana stosunek do poezji? - mnie się wydaje, że stosunek do poezji ciągle się zmienia. ale - i to jest właściwie bardzo ciekawa sprawa - mieszkając tak długo za granicą, nie miałem nigdy żadnych wątpliwości językowych. zostałem widocznie w młodości tak dobrze nasycony językiem polskim, że można o mnie powiedzieć to samo, co o kobiecie o bardzo krótkich nóżkach "jaka siedziała, taka poszła" śmiech. mówiąc poważniej, z ameryki wyniosłem upoważnienie do pisania w wielu stylach, nie tylko w stylu xx wieku. prawdopodobnie przyczynił się do tego auden, poeta nie amerykański, lecz angielski. wspomniał pan "brata strasznego" i masonerię. z "alfabetu" widać, że masoneria była bardzo ważna w pana młodości, że interesują pana tego rodzaju związki. - tak, masoneria była bardzo obecna w wilnie. miałem sympatię do ludzi o pewnym pokroju umysłu, o których wiedziałem, lub nie, że są masonami. oświadczam się często z tymi moimi sympatiami dlatego, że masoneria w wilnie była elementem łagodzącym tarcia narodowościowe. pisze pan w "alfabecie", że przyjechał pan do stanów z masońskim listem polecającym. - miałem list od stanisława stempowskiego, który, jak wiadomo, był wielkim mistrzem loży. powiedział mi ja panu dam list do jednego dostojnika masońskiego w waszyngtonie, ten list może się panu przydać. nie pamiętam, co się dalej z tym listem stało. zdaje się, że nie chciałem go wręczyć, żeby nie uwikłać się w jakieś podwójne gry, może go na koniec wysłałem pocztą, nie pamiętam. on dał panu ten list, mimo że nie był pan masonem... - on mnie używał wyłącznie jako messengera, posłańca. ten list donosił o sytuacji w polsce z punktu widzenia masonerii. nie wiem, czy tam coś było o mnie. poeci mają swoją własną masonerię. na liście członków masonerii polskiej, opublikowanej przez profesora ludwika hassa, nie ma poetów. są politycy, na przykład prawie cała sanacja. i ani jednego poety. mimo że jest pan niesłychanym indywidualistą, całe życie należy pan do różnych nieformalnych grup przyjacielskich. to nie są partie ani organizacje, ale związki męskich przyjaźni, rozpoczęte jeszcze w liceum. być może wzorem była tu masoneria wileńska czy związki przyjacielskie wokół mickiewicza. - tak, bardzo ważna jest wartość koleżeństwa. przyjaźnie poetyckie są bardzo potrzebne młodym poetom. nie są pewni siebie, czytają wzajemnie sobie wiersze. klasycznym przykładem jest konfraternia petersburskich poetów, "chór anielski" wokół anny achmatowej, do którego należał josif brodski. cała historia josifa w petersburgu to historia tych właśnie związków przyjacielskich, bardzo potrzebnych. i tak samo dla mnie grupa Żagarów i cała młodość w wilnie na tym polegała. to jest pewna prawidłowość. jak się poeta robi starszy, trochę mniej takich związków przyjacielskich potrzebuje, drogi się bardzo rozchodzą. młodzi są bardzo do siebie podobni, bo idą jednym stadem. jak napisał o nas stanisław mackiewicz wali to jak stado dzików przez chrust śmiech. ale później te dziki się rozdzielają i każdy ma swoje królestwo. /irena grudzińska-gross irena grudzińska-gross - eseistka. studiowała romanistykę, wyjechała z polski w 1968 roku, obecnie mieszka w stanach zjednoczonych; doktoryzowała się na columbia university w nowym jorku, obecnie wykłada na new york university. opublikowała m.in. "piętno rewolucji - custine, tocqueville i wyobraźnia romantyczna" 27-06-01 2013/ porzucone królestwo feliks w. kres "porzucone królestwo" jest kolejną powieścią cyklu "księgi całości" prezentującą mechanizmy polityki i władzy w całkowicie utopijnym świecie szerer. to najmroczniejsza ze wszystkich książek kresa. gorzka, okrutna opowieść o zawiedzionych marzeniach, niespełnionych miłościach i straconych złudzeniach. powieść wydało wydawnictwo mag. prolog trwała jeszcze wiosna w całej pełni, ale na agarach, zwanych czasem wyspami na końcu świata, nic na to nie wskazywało; można by przysiąc, że nastała jesień, pora burz. nie pamiętano tak długiego okresu złej pogody o tej porze roku. dzikie sztormy przewalały się po bezmiarach. pośród mroku, pod zaciągniętym chmurami niebem, zwieńczone pianą bałwany tłukły łbami wysoki klif. gdy mężczyźni wypłynęli w morze po swą walkę, zdobycz i chwałę, gdy zniknęły maszty okrętów kobiety znowu czekały. gdy mężczyźni daleko na morzu w pocie czoła żagle stawiali, ich kobiety stawały na klifie. kobiety tylko czekały. gdy mężczyźni uczepieni wantów nowe lądy witali z daleka ich kobiety nie zmagały się z linami. kobiety musiały tylko czekać. gdy strzaskane sztormami żaglowce na dnie oceanu spoczywały na klifie żony żeglarzy wciąż czekały, czekały, czekały... ileż takich smutnych pieśni powstało we wszystkich zakątkach szereru, do których dociera słona morska bryza... nadciągał wieczór, pogłębiając ciemności. jej wysokość księżna alida pani na agarach czekała na męża, który powiódł w morze wojenną eskadrę. księżna nie ufała bezmiarom i nie kochała ich, choć wiernie strzegły granic jej włości. stojąc na urwisku, odgadywała spojrzeniem zatopiony horyzont, rozmawiając z dwiema innymi kobietami. Żaglowce już od tygodnia powinny cumować w porcie. sylwetka ogromnego mężczyzny niewyraźną plamą odcięła się od pochmurnego nieba. towarzyszące księżnej kobiety były prostymi mieszczkami, które tylko tutaj i tylko przez chwilę mogły być jej równe - bo tak samo czekały na swych mężczyzn. lecz ujrzawszy nadchodzącego, pokłoniły się swojej pani i uciekły, odprawione lekkim skinieniem. niewysoka władczyni agarów uniosła rękę, ujęła olbrzyma pod ramię i zabawnie oparła głowę o jego łokieć. - jak nie wróci, wezmę sobie ciebie - powiedziała smutno i figlarnie zarazem. - chcesz być księciem wyspy, królu gór? wiatr potargał jej jasne włosy. od dwóch dni nie miał siły wichru, ale spienione fale pod urwiskiem chyba o tym nie wiedziały. czarne morze gotowało się niczym trucizna w wielkim kotle. chciało by się zebrać piany jak burzyny z powierzchni wywaru. - w ogóle nie umiem pływać. - a co umiesz? mm? - nic, co przydałoby się tutaj komukolwiek - olbrzym w ogóle nie znał się na żartach, albo miał podły nastrój, w każdym razie nie podjął przekomarzań. - pora na mnie, wasza wysokość. zadarła głowę, próbując w gęstniejącym mroku wyczytać coś z twarzy mężczyzny. - chcesz... wracać? - czekam tylko na powrót raladana. i pierwszy statek, który popłynie z aheli dokądkolwiek, byle wysadził mnie w dartanie. - myślałam, że znalazłeś wreszcie swój dom. ojca, przyjaciół... to ten kot! - powiedziała z niechęcią. - on cię namówił, prawda? - ten kot, wasza książęca wysokość, jest moim bratem od dwudziestu paru lat. miał pasujący do sylwetki, głęboki i silny głos. mówił wyraźnie, niespiesznie. bardzo lubiła go słuchać. - niepotrzebnie dałam ci ten list od niego. a kiedy mówisz "wasza książęca wysokość" to od razu wiem, że nie warto z tobą rozmawiać. no... - zmitygowała się - czasem, co prawda, chcesz mi tylko podokuczać. hej, dzielny strażniku! - zawołała głośniej, zwracając się ku kępie ostrych nadmorskich traw. wysoki i potężny mężczyzna, którego nie dało się nazwać olbrzymem tylko w obecności towarzysza księżnej, podniósł się z ziemi. uzbrojony po zęby, od wielu lat był jej przybocznym gwardzistą. skinął głową i poszedł pierwszy. mała kawalkada ruszyła ku nieodległym murom twierdzy nadbrzeżnej. - grevie, czy jeśli wyjednam zgodę twojej pani, zechcesz posiłować się dziś ze mną? nikt tutaj nie potrafi wyłoić mi skóry tak jak ty. - wasza godność chwali mnie na wyrost - odparł sługa oglądając się przez ramię. - jeszcze nie wyleczyłem moich pękniętych żeber. - a ja wyłamanego barku. - zaraz obaj będziecie pęknięci i wyłamani - zagroziła księżna, omijając większą od innych kępę traw. - nie, glorm, nie wyjednasz na nic zgody, nie będziesz tłukł się z moim przybocznym, bo masz dzisiaj siedzieć ze mną i bawić mnie najlepiej, jak umiesz. jestem wdową po żeglarzu i mam być pocieszana. - słomianą wdową, jak dotąd... nie wygaduj takich rzeczy nad morzem. - a co, ty też jesteś przesądny? wszystkich was... pomoczyło. - księżna, nie mogąc czasem znaleźć odpowiedniego słowa, miała zwyczaj posługiwania się pierwszym lepszym, które przyszło jej do głowy; jakkolwiek bywało to zabawne, świadczyło o czymś nader nieśmiesznym, a mianowicie o tym, że z jej wysokością lepiej tego dnia nie zadzierać. - niestety masz rację, wojowniku. nie jestem jeszcze wdową, wciąż jestem żoną solonego śledzia, który nawet w małżeńskim łożu porusza się tak, jakby pływał. grev, bardziej przyjaciel niż sługa jej wysokości, wiedział jednak, kiedy powinien przyśpieszyć kroku i nie słuchać, co wygadywała. bujna przeszłość księżnej dochodziła niekiedy do głosu i można było doszukać się w jej słowach zarówno cynizmu tajnej wywiadowczyni trybunału, jak też jadu intrygantki i bezdusznego chłodu skrytobójczyni, albo rozwiązłości ladacznicy. była każdą z tych osób. a ponadto najbardziej niewierną ze wszystkich żon, jakie nosiła ziemia. najbardziej niewierną - i najbardziej kochającą ze wszystkich. za swego męża-żeglarza dałaby się ugotować żywcem. u schyłku minionego lata nie zdążył wrócić na agary, co oznaczało, że spóźni się trzy miesiące - o ile w ogóle żyje... nikt nie pływał jesienią po bezmiarach. lecz księżna każdego dnia stawała na urwistym brzegu, czekając. nie istniała dla niej zła pogoda, nie bała się deszczu ani wichru. i była pierwszą, która ujrzała pośród skłębionych fal czarną sylwetę okrętu. na pokładzie dzielnego żaglowca najlepsi żeglarze świata, pod wodzą swego kapitana, przedarli się przez sztormy i wrócili do swych domów, dokonując niebywałego wyczynu... kobiety nie musiały już czekać. w murze twierdzy nadbrzeżnej widniały małe żelazne drzwi, a w niewielkiej wnęce czuwał wartownik. na widok nadchodzących załomotał w blachę pięścią, dał się poznać przez niewielkie okienko i wrócił na swoje miejsce. huknęły odmykane zasuwy. księżna i towarzyszący jej mężczyźni znaleźli się w wąskim korytarzyku. poprzedzani przez żołnierza z pochodnią, wkrótce wyszli na niewielki dziedziniec. rozrzucone szerokim półkręgiem umocnienia nie tworzyły warowni w ścisłym znaczeniu tego słowa, były to raczej połączone ze sobą samodzielne zespoły forteczne, osłaniające port przed atakiem z lądu i morza. wąski kanał portowy przegrodzono potężnym łańcuchem, spinającym niskie, lecz bardzo obszerne baszty. nazwano je bastejami; nowe słowo, używane tylko na agarach, wydawało się jednak odpowiednie dla budowli nie mających odpowiednika nigdzie w całym szererze. owe dziwne baszty pomyślane zostały jako platformy dla dział dużego wagomiaru. małe agarskie księstwo zawdzięczało swą siłę nie tylko świetnej flocie wojennej i licznym okrętom kaperskim. próbując ochronić swą niezależność, postawiło na nowe rodzaje broni, nie doceniane przez wojska wiecznego cesarstwa. w szererze od dawna nie budowano twierdz, prochowe działa zaś stawiano tylko na pokładach okrętów. rozbójnicze księstwo, zasilające swą szkatułę dochodami z handlu łupami wojennymi, nie miało dość ludzi, by stworzyć liczną armię, ale miało pieniądze... i szukało swojej szansy w nowinkach. - te basteje nie wystarczą - rzekł glorm, spoglądając na rysującą się w mroku krępą sylwetę budowli. - cesarstwo wciąż jest potężne. - srogi z ciebie rębajło, ale żaden polityk - nieomal pogardliwie oceniła księżna. - nie ma już żadnego cesarstwa. wkroczyli do fortecznego budynku mieszkalnego, w którym mieściła się jedna z trzech rezydencji księżnej. - nie ma już żadnego cesarstwa - powtórzyła alida, idąc po schodach na piętro. - armekt i dartan obronią się przed każdym atakiem, ale nie są zdolne do prowadzenia zaczepnej wojny morskiej, a cóż dopiero zamorskiej. już dziś, gdybym chciała, mogłabym zepchnąć oba te mocarstwa na ląd... ale nie chcę, bo wożą wodą różne pożyteczne rzeczy, których nie ma sensu kupować ani wytwarzać na agarach. nie do końca było to prawdą. wydanie kontynentowi totalnej wojny morskiej bez wątpienia zaowocowałoby zmieceniem z wód szereru dartańskich i armektańskich żaglowców... a po kilku latach potrzebnych do odbudowy floty bezprzykładny odwet. wycięcie bolesnego wrzodu, jakim były agary, mogło być z różnych przyczyn odwlekane - lecz walka z gangreną nie. jakkolwiek rozbieżne były interesy armektu i dartanu, utrata mórz musiała doprowadzić do zawarcia przymierza. kontynentalne państwa nie mogły zaakceptować uwięzienia w lądowych granicach. inna sprawa, że agarskie księstwo rosło w siłę i to, co nie mogło udać się teraz, być może było możliwe za lat piętnaście albo dwadzieścia. księżna alida lubiła czasem po męsku napiąć muskuły, ale w gruncie rzeczy wiedziała, na co stać jej państewko. - za dwadzieścia lat - dorzuciła - pępek świata będzie tutaj, w aheli. nie mówię, że stolica jakiegoś imperium... tylko miasto, z którym liczyć się będą musiały wszystkie inne miasta szereru, łącznie z rollayną i kirlanem, o doronie nie wspominając. mijając kopcące przy strzelniczych okienkach łuczywa, dotarli na szczyt schodów. dalej były pokoje księżnej, a bardziej na prawo - gościnne. drzwi strzegli wartownicy z włóczniami. - chodź do mnie. no, nie będę cię uwodzić! - prychnęła. - zresztą, czy ty w ogóle wiesz, co to uwodzenie? albo chociaż co to kobieta? - nie za bardzo - przyznał. - nigdy mnie specjalnie nie pociągały... ale mężczyźni też nie - dorzucił szybko, widząc jej uniesione brwi i mogłaby przysiąc, że zarumienił się lekko. - nigdy nie miałem głowy... do tych spraw. wzruszyła ramionami. - gdyby więcej było takich na świecie, już dawno umarłabym z głodu. wszystko, co mam, wydobyłam z worków huśtających się między męskimi nogami. nie bez powodu mówią na to "klejnoty". obojętna szczerość, z jaką zawsze wspominała o swej przeszłości, nieodmiennie wprawiała go w zakłopotanie. dobiegał pięćdziesiątki, widział w życiu niejedno, ale dopiero na dalekich agarach nauczył się rumienić przy kobiecie. jak chłopiec. w twierdzy księżna miała tylko dwa pokoje. zatrzymali się w dziennym, bardzo wygodnie, a nawet bogato urządzonym. służba podała wino i suszone owoce, zabierając zarazem płaszcze księżnej i jej gościa. uwolniona z obszernej peleryny blondynka w ogóle nie wyglądała na władczynię. niska i okrąglutka, raczej ładna niż piękna, przeważnie nosiła warkocz przerzucony na pierś. była w wieku... nieokreślonym, co się zowie - równie dobrze mogła mieć trzydzieści jeden, jak i czterdzieści siedem lat, a ile miała naprawdę, nie wiedział chyba nawet jej mąż. taka nieodgadniona, nie zmieniająca się przez dziesięciolecia powierzchowność była zresztą czymś zwyczajnym u armektanek, wcześnie dojrzewających, bardzo długo młodych i starzejących się nieomal z dnia na dzień, a księżna miała w żyłach połowę armektańskiej krwi. gustowała w jasnych sukniach, niebieskich lub zielonych zielone pasowały do jej oczu, często z białymi dodatkami. teraz także miała na sobie dość prostą, choć gustownie skrojoną, szafirową sukienkę, ale rozpuszczone włosy potargane zostały przez wiatr i wyglądała na księżnę mniej, niż kiedykolwiek. jej gość i przyjaciel przeciwnie, wyglądał na tego, kim był. czerstwa i ogorzała twarz, okolona krótko przystrzyżoną jasną brodą, poznaczona była w dwóch miejscach nieszpecącymi bliznami. z krótkim mieczem przewieszonym przez plecy, w futrzanym kaftanie i grubej męskiej spódnicy, okrywającej cholewy butów, olbrzym wyglądał na twardego wojownika, łatwo zyskującego posłuch u podobnych mu ludzi. tak też było w istocie. historia życia tego człowieka, nie mniej barwna od historii życia księżnej, zawierała się w niezliczonych grombelardzkich legendach o basergorze-kragdobie, królu ciężkich gór i górskich rozbójników. ten sam człowiek, później, szukał spokoju i odpoczynku w bogatym "złotym" dartanie. zamiast tego, znalazł nową wojnę, największą jaka miała miejsce od stuleci. uciekł od niej aż na dalekie agary. wojna dobiegła końca, albo może raczej odeszła z dartanu i szukała pożywienia gdzie indziej. starzejący się wojownik wiedział, gdzie. na agarach czuło się jej daleki, ale wyraźny już oddech. - chcesz wracać - księżna nawiązała do rozmowy rozpoczętej na urwistym brzegu. - rzecz jasna. może to jakieś przekleństwo? gdziekolwiek pojadę, armektańska pani arilora ciągnie za mną, brzęcząc zbrojami i mieczami. już widzę, że nie ucieknę. - tutaj nie ma wojny. - ale będzie. nie zaprzeczyła. - skoro nie mogę uciec, to będę jej służył. ale na własnych warunkach i na wybranym przez siebie polu bitwy. wielu wiernych przyjaciół próbowało mi wyperswadować ucieczkę z ciężkich gór. zrobiłem po swojemu, a teraz idę odszukać tych przyjaciół i poprosić, żeby wracali ze mną. - zgodzą się? co było w tym liście od twojego kociego druha? - nie wiem, alido, czy się zgodzą. rbit pisze, że umówił się z delenem. to mój były gwardzista i... no, ktoś do specjalnych zadań. - morderca i skrytobójca - księżna bardzo lubiła nazywać rzeczy po imieniu. - no, właściwie tak. delen ożenił się i... jest gruby. - basergor-kragdob miał niski, przyjemnie brzmiący śmiech. - grubszy ode mnie? - od... ciebie? nie jesteś gruba. urodziłaś dwoje dzieci i jesteś... no... - gruba. i co ten twój gwardzista? - przez całe życie wyglądał jak chłopiec. zawadiaka, mistrz miecza, świetny dowódca, uwielbiany przez podkomendnych. dzisiaj jest gruby i ma dwie córeczki, dla których zrywa agrest koło domu, bo dzieciaki mogą pokłuć sobie łapki. inni... raner, drugi mój gwardzista, nie żyje. jego siostra arma, moja najlepsza wywiadowczyni, rządzi grombelardzkim trybunałem. będzie dobrze, jeśli nie znajdę w niej wroga, bo sojuszniczkę... wątpię. tewena, druga moja wywiadowczyni, mieszka gdzieś w armekcie. nie wiem, co porabia, nie wiem nawet, czy zdołam ją odnaleźć, chociaż polegam na rbicie. sam rbit zmienił się najmniej, to przecież kot. ostatnich kilka lat po prostu przespał, czekając, aż zacznie dziać się coś ciekawego. mieszkaliśmy w największym i ponoć najpiękniejszym mieście szereru, a on przez cały ten czas nie wylazł ze swojej komnatki, wyobrażasz sobie? dla niego w całym dartanie nie było nic godnego uwagi. spał i dumał na zmianę, gapiąc się w okno, przez które widać było jakiś dach i kawałek ulicy. gdyby nie odczuwał naturalnych potrzeb, służba musiałaby oczyszczać go z kurzu. gdy wybuchła wojna z armektem, uznał że to jeszcze nudniejsze niż pokój i odtąd leżał tyłem do okna. dla kota nie istnieją żadne sprawy poza jego własnymi. uśmiechnęła się z niedowierzaniem i pokręciła głową. - nigdy nie widziałam kota. wiem, jak wyglądają, ale nie widziałam. - rzecz jasna. i nie zobaczysz, jeśli całe życie spędzisz na wyspach. zresztą, nawet na kontynencie są miejsca, gdzie koty nie bywają. pytałem kiedyś rbita i próbował mi to wyjaśnić, ale znudziło mu się, zanim dobrze zaczął. myślałem, że się zastanawia, a on zasnął, nadal więc nie wiem, dlaczego koty gdzieś nie bywają. na wyspach nie, bo to za morzem. - jestem pewna, że napatrzę się jeszcze na koty - powiedziała znacząco. - nie zamierzam siedzieć na tej wyspie do śmierci. mężczyzna odpiął pas z mieczem i położył na stojącym obok stole. - wziąłem sobie do serca zadanie chronienia waszej wysokości - powiedział z humorem - ale siedzieć z tym po ludzku nie można, w każdym razie nie na krześle z oparciem... na kamieniu, pod skalną ścianą, to co innego - spoważniał i jakby posmutniał. - przecież brakuje ci tych twoich gór - zauważyła. - pewnie zawsze ci brakowało... dlaczego je zostawiłeś? nie wyobrażam sobie, żeby raladan zostawił swoją słoną wodę. - uśmiechnęła się na samą myśl, tak było to zabawne. - czego szukałeś w dartanie? - teraz już nie wiem. grombelard to, na dobrą sprawę, tylko wielka kupa gołych skał, moczona deszczem i owiewana wiatrem. cztery miasta, bo londu nie liczę... zbudowałem tam własne królestwo, niezależne, a nawet niewidoczne dla imperium, miałem swoich urzędników, poborców podatkowych, szpiegów i żołnierzy. miałem to wszystko, co ty masz tutaj, na agarach. ale ty ze swoimi żaglowcami możesz dokądś popłynąć, możesz snuć plany o rozszerzeniu swojego władztwa. a ja osiągnąłem wszystko i nie mogłem ruszyć ze swoimi górami na podbój reszty szereru... nie chciałem przemienić się w jedną z grombelardzkich skał, trwającą dla samego trwania. no to, ruszyłem szukać szczęścia - westchnął. - była kobieta w moim życiu, może jedyna naprawdę ważna... ale już ci o niej opowiadałem. - tamenath mi opowiadał. jeśli chodzi o ciebie, to pierwszy raz opowiadasz mi o czymkolwiek - sprostowała z sarkazmem, ale nie mijając się z prawdą; król gór nie był człowiekiem wylewnym. - ta kobieta to Łowczyni, tak? dała ci kosza. - kiedy nie. zapytała tylko, czy pojadę do dartanu. bo ona stamtąd dopiero co wróciła. wolała zostać jedną z mokrych grombelardzkich skał. może widziała, że po prostu jest taką skałą, i że ja jestem taką skałą... miejsce skały jest w górach, alido. nawet, jeśli ma tam trwać dla samego trwania. ostatecznie, może i wysiedziałbym w dartanie, albo zresztą gdziekolwiek, byle dano mi święty spokój. dalej bawiłbym się na arenach rollayny, wbijając dartańczykom turniejowe hełmy na oczy i wyginając blachy napierśników w śmieszne kształty. ale nie. dokądkolwiek ruszę, zaraz idzie za mną wojna. cudza wojna... ale o tym też już mówiłem. - machnął ręką. - starzeję się. - nie jesteś jeszcze stary. - rzecz jasna. ty zaś nie jesteś gruba, moja piękna księżno, jedno i drugie jest prawdą. ale... coś tu jednak mamy na rzeczy. - bezczelnie, nietaktownie... i słusznie - powiedziała po chwili namysłu. - zostań ze mną na noc, no! - zażądała kapryśnie, jak dziecko. - wiesz tak samo jak ja, że raladan pogodził się już... a zresztą, nie musi się dowiedzieć. aż mnie wszystko boli, tak cię chcę! - o nie, co to, to nie - oznajmił szczerze zaniepokojony, wstając i biorąc swój miecz. - odczuwam dziś potrzebę mówienia, ale inne... nad innymi potrzebami panuję. są rzeczy, których mężczyzna nie robi przyjacielowi. - nawet jeśli ten przyjaciel pozwala? - nic mnie nie obchodzą wasze dziwaczne obyczaje małżeńskie - uciął. - wasza wysokość, czy mogę już iść? - a wynocha! - zawołała ze złością. - nawet prosto do portu, powołaj się na mój rozkaz, a przygotują ci zaraz żaglowiec do podróży! już cię nie ma na moich agarach! machnął ręką i wyszedł. księżna czasem lubiła mówić do siebie. - przesadziłaś - rzekła po jakimś czasie. - ale on też o tym wie. a zresztą to nie po raz pierwszy, stara dziwko. milczała. - gruba dziwko - poprawiła się po długiej chwili. księżna nie była jedyną kobietą na agarach, której bał się jego godność j.i.glorm. nie była nawet tą, której bał się najbardziej. księżniczka riolata ridareta nie popłynęła tym razem na wyprawę ze swym przybranym ojcem. grombelardzki król gór był głęboko przekonany, że jeśli w wyspiarskim księstwie dojdzie do jakiejś katastrofy, to za sprawą tej... tego czegoś. foka. na wyspach powiedzieć o kobiecie "foka" znaczyło to samo, co gdzie indziej "krowa". Ślepa foka ridi - jak z właściwym sobie wdziękiem przezwali ją agarscy żeglarze - dowodziła kiedyś wszystkimi wojskami na wyspach, ale rychło okazała się niezdolna do sprostania zadaniu. zostawiono jej tylko flotę wojenną, którą natychmiast zaniedbała. nie mając pojęcia o żegludze, awanturowała się po morzach, aż straciła flagowy żaglowiec najlepszej agarskiej eskadry. od tej pory dowodziła tylko jednym okrętem, istnym przytułkiem wyrzutków z całej floty, chyba, że porzucała go na parę tygodni, zajmując się czymś innym. surowy małżonek jej wysokości alidy pozwalał przybranej córce na wszystko; glorm powątpiewał, czy raladan skarciłby księżniczkę po wysadzeniu przez nią w powietrze strzegących portu bastei. alida przybranej córki nie znosiła, a już zwłaszcza od czasu, gdy urodziła mężowi dwoje własnych dzieci które, dla odmiany, raladan nawet lubił - ale tylko tyle. grombelardzki góral, ilekroć pomyślał o rządzącej pirackim księstwem rodzinie, czuł, jak cierpnie mu skóra. to była istna szajka nieobliczalnych pomyleńców, z których jedni nie znosili drugich, kochali za to innych, wbrew wszelkim dającym się pojąć regułom. a już księżniczka ridi była bezsporną owych pomyleńców królową. potrafiącą spalić w mieście dom dla uciechy, a zarazem bezwzględnie wymagającą od książęcych urzędników dbałości o wszystkie dzieci na agarach; gotowa była karać gardłem na wieść, że jakiś gówniarz w rybackiej wiosce przez cały dzień biegał głodny i nikt się tym problemem wagi państwowej nie zajął. glorm nie miał wątpliwości, że całkiem po prostu, księżniczce brakowało piątej klepki. ulubioną jej rozrywką było zachodzenie w ciążę z kim popadło; wiecznie łaziła z brzuchem i zawsze, ku swej uciesze, poroniła, żłopiąc straszne napary z ziół, które wprawdzie pomagały spędzić płód, ale mogły nawet zabić niedoszłą mamuśkę, skręcającą się w okropnych konwulsjach. zachwycona działaniem napojów, potrafiła urządzić z tego widowisko dla załogi swojego żaglowca. niestety nie zdechła w męczarniach, ku rozczarowaniu części widzów. glorm obawiał się zapędów księżnej alidy, szczerze szanował i cenił choć nie rozumiał raladana, jak zarazy unikał księżniczki ridarety - i był kolejnym pomyleńcem na agarach, bo po przyjacielsku kochał pierwszą dwójkę, piękną ridi zaś... przyjął do wiadomości i zgadzał się z faktem jej istnienia, co było nie lada wyczynem. ponadto, prawdziwie nie znosząc dzieci, okazał się najwspanialszym wujem-stryjem dla maluchów ich książęcych wysokości. księżniczka czyhała nań w pałacu. książęcy pałac w aheli w przeszłości gmach trybunału imperialnego nie był szczególnie okazałą budowlą, zapewniał jednak znacznie lepsze wygody, niż nadmorska twierdza. glorm zajmował w pałacu kilka niedużych komnat. odbył dość długi wieczorny spacer ulicami aheli - dość długi, by zapomnieć o sprzeczce z księżną alidą - i przeraził się, ujrzawszy w prywatnych pokojach piękną kapryśnicę, wystrojoną w brązową suknię, haftowaną całymi milami złotych nici. niebezpiecznie znudzone dziewczę bawiło się swoimi trzema warkoczami gdy kręciło się na pięcie, sięgające do połowy pleców powrozy zataczały obszerne kręgi. historia tej dziewczyny była może najdziwniejszą historią szereru. okaleczona, jednooka córka największego pirata w dziejach którego glorm poznał kiedyś osobiście, zamordowana przez cesarskich żołnierzy, przywrócona została do życia za pomocą niepojętych sił szerni, lecz straciła w zamian część swego człowieczeństwa. była teraz zarówno kobietą, jak i rubinem córki błyskawic, geerkoto, złośliwym porzuconym przedmiotem, który swą mocą zastąpił jej utracone życie. nie starzała się, stale piękniała, a gdy było to już niemożliwe, moc rubinu szukała ujścia na wiele innych sposobów. humory i kaprysy ridarety bardziej były wybuchami mocy riolaty, bo takie imię nosił legendarny ciemny klejnot. było to zresztą imię przeklęte, a raczej - mające moc formuły i nie należało go wymawiać. piękna ridi nauczyła się częściowo panować nad mocami rubinu; niektóre jej zdolności były groźne, inne tylko zabawne, ale tak czy owak niepojęte i niedostępne zwyczajnym śmiertelnikom. rozmawiając z księżniczką, glorm zawsze starannie odsuwał od siebie myśli o tym, kto... lub co właściwie stoi przed nim. umysł tego nie obejmował. najwygodniej mu było widzieć tylko nieobliczalną młodą kobietę. ujrzawszy wchodzącego, jednooka piękność wydała okrzyk radości, odruchowo dotknęła opaski na twarzy, jakby chciała sprawdzić, czy się nie zsunęła, po czym ruszyła ku mężczyźnie. - twój ojciec, wasza godność, powiedział, że płyniecie do grombelardu! - rzekła, lekko zdyszana po zabawie z warkoczami. - płynę z wami! glorm zmarszczył brwi. - rzecz jasna. tylko ciebie, wasza wysokość, brakuje mi w ciężkich górach. księżnę alidę traktował trochę jak młodszą siostrę, ale ridaretę zawsze trzymał na dystans. parę miesięcy wcześniej osadził ją łagodnie już przy pierwszej próbie nawiązania przyjacielskiej zażyłości... i nie żałował tego. - zdaje się, że wiesz więcej ode mnie, wasza wysokość - dorzucił. - płynę do dartanu, nie do grombelardu. sam. mój czcigodny ojciec wybierał się do londu, ale w jakichś własnych sprawach. mówisz, że zamierza płynąć teraz? chyba nie dosłyszała, albo raczej nie wszystko dosłyszała. - ale z dartanu wybierasz się do grombelardu? - owszem, pani. sam. - sam, ale w towarzystwie przyjaciół? glorm spochmurniał jeszcze bardziej, z niechęcią myśląc o długim języku czcigodnego rodzica. starzec miał mnóstwo zalet... ale miał i wady. - czy mam prawo do własnych spraw, księżniczko? - wasza godność - powiedziała beztrosko, znów puszczając pytanie mimo uszu - wiesz przecież, że mają tu ze mną same kłopoty. nudzę się i bywam nieznośna... chyba. co innego na wojennej wyprawie. jeśli będę miała co robić... - nie wyruszam na żadną wojenną wyprawę. czy to mój ojciec naopowiadał ci bajek, pani? - przecież wybierasz się do grombelardu? - ale nie na wojnę - skłamał gładko. - sam przyznawałeś, że w górach nigdy nie było spokoju. - rzecz jasna. jednak, jeśli nawet dochodziło do bitew, to bardzo rzadko, pani, zmuszony byłem w nich uczestniczyć. czy opowiadałem o czymś takim? - jednak byłeś tam, wasza godność, królem wszystkich przebiegaczy gór, bo tak się tam zwiecie, prawda? małomówny zazwyczaj mężczyzna stanął tego wieczoru przed nie lada wyzwaniem. to już druga kobieta brała go na spytki. - i co z tego, pani? - zapytał zniecierpliwiony. - byłem właśnie ich królem, nie jakimś rębajłą. to tylko tutaj panuje dziwny obyczaj, że władca agarów sam dowodzi byle eskadrą, agarska zaś księżniczka okrętem... więcej namachałem się mieczami na dartańskich arenach, niż przez całe życie w ciężkich górach. za młodu musiałem wyrąbać sobie posłuch, ale potem rzadko już sięgałem po swe miecze. walczyli dla mnie inni. i nie dowodziłem osobiście wszystkimi zbrojnymi oddziałami. czy pozwolisz mi wreszcie usiąść w moim własnym pokoju, wasza wysokość? - tak, pozwalam - rzekła, zbyt przejęta by zauważyć strofujący sarkazm w pytaniu; olbrzym rzeczywiście nie mógł usiąść bez pozwolenia utytułowanej kobiety, która wszakże była gościem w jego prywatnych komnatach. - ale teraz? chyba znowu będziesz musiał wyrąbać sobie posłuch? - być może - mężczyzna po raz kolejny tego dnia odpiął miecz i położył go na stole. usiadł i przetarł twarz dłońmi. - być może, księżniczko, będę musiał to zrobić. ale może wystarczy, jeśli przemówię komuś do rozsądku. nie zabiorę ze sobą chodzącego geerkoto, który jednym spojrzeniem podpali mojego rozmówcę. dla kaprysu, albo niechcący. przygryzła usta. - będę słuchała cię we wszystkim, wasza godność. - rzecz jasna, wasza wysokość. więc zacznijmy od zaraz wyperswaduj sobie tę podróż. - oprócz oka, czego mi brakuje? - zapytała z narastającą złością, rozkładając ręce, jakby chciała się pokazać w całej okazałości. z męskiego punktu widzenia wszystkiego miała w nadmiarze. ale w ciężkich górach zwiastowało to tylko kłopoty. zresztą, nie o to przecież chodziło. - czego? dwóch rzeczy rozsądku i sumienia. przy czym rozsądek, pani, winien być zdrowy. sumienie jakiekolwiek, niechby chore. nie zadała sobie najmniejszego trudu, by zrozumieć, o co mu chodzi. zaczęło do niej docierać to tylko, że nic nie wskóra. - będę robiła wszystko, wasza godność! będę... mogła zaraz przysiąc, że będzie gotowała mu zupy na biwakach w górach i nosiła torbę z prowiantem, widział to zupełnie wyraźnie. - wasza wysokość, natychmiast przestań! - powiedział stanowczo, poirytowany. - nie jestem raladanem, byś ciosała mi kołki na głowie! - wasza godność, nie zamkniesz przede mną grombelardu! jeśli nie pojadę z tobą, to wyruszę z twoim ojcem! - powiedziała gniewnie, cofając się o dwa kroki - tego też mi zabronisz? może lepiej weź mnie ze sobą. wstał ciężko i odszedł kilka kroków od opuszczonego krzesła. - mam dość tej rozmowy, pani - oznajmił po krótkiej chwili, odwracając się ku niej. - naprawdę dość. chcesz towarzyszyć mojemu ojcu? proszę bardzo. ze mną w każdym razie nie pojedziesz. i mało tego pilnuj się, żeby nie wejść mi w oczy podczas jakiegoś, przypadkowego ma się rozumieć, spotkania. ta wyspa to istny jarmark, gdzie każdy wygaduje co mu przyjdzie do głowy - skonstatował. - jestem śmiertelnie znużony tym wszystkim. milcz, księżniczko, i słuchaj, co do ciebie mówię. - zrobił słaby ruch dłonią, który jednak wystarczył, by zamknęła usta. - wybieram się do grombelardu nie po to, żeby z wyciem biegać po górach na czele zgrai przebierańców. jestem na to za stary, a zresztą nigdy nie byłem aż tak młody, by kierować trupą cudaków. tutaj, na agarach, możesz robić co ci się podoba. ale grombelard jest mój. znów otworzyła usta, ale po raz drugi uciszył ją gestem. - jest mój. wiesz, czego tam szukam najbardziej? spokoju. tak, właśnie tam, w istnej jaskini zbójców, zamierzam odnaleźć mój spokój. nie znalazłem go w dartanie, gdzie podobna do ciebie pannica umyśliła sobie zostać królową, nie znalazłem go też na agarach, gdzie prostytutka jest księżną, wilk morski księciem, a kobieta-rubin następczynią tronu. uciekłem z dartanu i uciekam z agarów. z grombelardu uciekać już nie będę. skończyłem. co nie znaczy, że zamierzam teraz cię wysłuchać. oto drzwi, wasza wysokość. wybierająca się do grombelardu wojowniczka łatwo wybaczy mi tę szorstkość. cokolwiek było uśpione w tym człowieku, potrafiło się obudzić. do agarskiej księżniczki nikt w ten sposób nie mówił. ale grombelardzki basergor-kragdob - co znaczyło przecież władca ciężkich gór - nie był byle "kimś". nie potrafiła odnaleźć w sobie gniewu, złości... a nawet nie czuła się upokorzona. tylko przywołana do porządku. ten niespiesznie i spokojnie mówiący mężczyzna miał prawo odzywać się w ten sposób i było zupełnie jasne, że niewielu jest na świecie ludzi, którzy mogą zignorować jego rozkaz. miał władczą siłę, jakiej nie podejrzewała w rycerzu-obieżyświacie, choćby nawet był synem mędrca szerni. znała go od wielu miesięcy, a przecież nie wiedziała, kim jest. rozumiała, że silniejszym od innych hersztem zbójców. a był królem jednej z wielkich krain szereru. - przepraszam, wasza godność - powiedziała cicho. - tak, to twoje królestwo i panują tam twoje prawa. a ja... rzeczywiście, jestem tylko cudakiem. wyszła z komnaty tak przygaszona i smutna, że przez chwilę było mu żal. wczesnym rankiem zbudził go ojciec. - raladan wrócił. dopiero dwa okręty przycumowały u nabrzeża, a już całe agary wiedzą o niebywałym zwycięstwie. zdaje się, że puścili na dno silną eskadrę dartańską i porwali konwojowane statki. przyprowadzili pryzy. grombelardzki wojownik przetarł powieki. Łysy jak kolano, jednoręki starzec w ogóle nie przypominał syna z rysów twarzy - ale za to pozwolił mu odziedziczyć wzrost. Łoże, na którym przysiadł, zdawało się trzeszczeć pod ciężarem dwóch wielkoludów. tamenath - bo tak brzmiało imię sędziwego olbrzyma - był niegdyś matematykiem szerni, uczonym próbującym opisać fenomen pasm za pomocą liczb. lecz sprzeniewierzył się prawom badanej przez siebie potęgi i pozostała mu tylko nabyta przez całe życie wiedza. nie był już mędrcem-przyjętym, został odtrącony przez pasma. lecz w zamian odnalazł syna, którego musiał porzucić przed laty właśnie z powodu swych badań nad szernią. - jeśli tak dalej pójdzie - dorzucił - kontynent będzie zmuszony wydać wojnę agarom. glorm przeciągnął się zdrowo i wzruszył ramionami. - a myślisz, ojcze, że na co tutaj liczą? już teraz na wszystkich południowych morzach niepodzielnie panują agarscy piraci. garra przynależy do imperium tylko na słowo honoru, już prawie nie może handlować z kontynentem. trudno kierować całe flotylle do osłony kupieckich konwojów. bo silna eskadra, jak słyszę, to już dzisiaj za mało? tamenath potwierdził. - ale nie o tym chciałem rozmawiać - rzekł po chwili. - raladan wrócił i już dzisiaj będzie jasne, czy potrzebne mu w aheli wszystkie małe żaglowce. - wiadomo, że nie. - wiadomo, nie wiadomo... to raladan rządzi flotą i nie chciałem żądać statku od alidy. przyjaciołom, synu, trzeba okazywać szacunek. - starzec, jak każdy ojciec, potrafił z głupia frant palnąć jakąś mądrość życiową. - teraz poproszę raladana o statek i popłynę prościutko do londu. - więc rzeczywiście chcesz tam płynąć już teraz? i jak tu nie wierzyć plotkom... - słyszałeś jakieś plotki? - słyszałem brednie i księżycowe plany. tamenath uśmiechnął się domyślnie. - lond jest teraz stolicą grombelardu i ktoś powinien tam się rozejrzeć. - rozejrzę się, kiedy przyjdzie na to pora. czy naprawdę musisz tam płynąć właśnie teraz? może za pół roku, albo rok? nie próbuj mi pomagać. już o tym rozmawialiśmy. - jestem za stary, żeby czekać pół roku. nie muszę ci pomagać. mam własne sprawy. ale możliwe, że załatwiając je, dowiem się niejednego. na pewno nie chcesz, żebym podzielił się z tobą uzyskaną wiedzą? może warto umówić się gdzieś na spotkanie? - dobrze, jeszcze o tym porozmawiamy. ale czy koniecznie w tej chwili, ojcze? to wszystko może trochę poczekać, jest ranek. - nie wiem, czy potem trafi nam się okazja do rozmowy w cztery oczy. zabieram ze sobą księżniczkę. - co zabierasz? - księżniczkę riolatę ridaretę. - tamenath wiedział, co oznacza złowrogie imię i mógł je wymieniać bezkarnie. - zaraz, zaraz... więc przyszła z tym do ciebie? - owszem. przyszła. - i zabierasz ją? ojcze, co zjadłeś wczoraj wieczorem? albo może raczej co i ile wypiłeś? - będzie mi potrzebna - uciął starzec. - zresztą, upatrzyłem ją sobie na synową, w związku z czym zapragnąłem lepiej poznać. podparty na łokciu, wciąż leżący w pościeli pięćdziesięcioletni rozbójnik zyskał pewność, że ojcu sędziwy wiek rzucił się na rozum. czasem tak bywało, podobno. albo rzeczywiście wlał do brzucha straszliwe miejscowe piwo, co nikomu nie mogło ujść płazem. - rzecz jasna - powiedział. - ojcze, mają tu kiszoną kapustę, po wypiciu soku ustępuje część dolegliwości. - nie wygaduj głupstw. ta dziewczyna jest w tobie na zabój zakochana. glorm stracił resztki cierpliwości. - którędy do morza? - zapytał z nieukrywaną złością, odrzucając okrycie i siadając. - na wszystkie pasma szerni, mam dość, uciekam z tej wyspy natychmiast, choćby wpław. tu jest złe powietrze, niedobre powietrze... nigdy tu nie było normalnie, a już od wczoraj... co za banda pomyleńców, nie mam pojęcia, co się tutaj dzieje! - panuj nad językiem, chłopcze. - "chłopiec" ma bez mała pół setki wiosen, o czym pragnie przypomnieć rodzicowi. ja już pomijam, że chcesz mi wtrynić dziecko za żonę... - to nie ma nic do rzeczy. - nie, no gdzież tam, zupełnie nic do rzeczy. pomijam. ale to dziecko jest po pierwsze nieśmiertelne, po drugie jest przedmiotem, a po trzecie jest chore na umyśle, jak, nie przymierzając, jego niedoszły teść. boję się tego czegoś jak śmierci w męczarniach. moja męskość, ostatnio i tak nader kapryśna, niewątpliwie sprosta w noc poślubną powabowi tej... tej rzeczy, o ile wcześniej nie sfajdam się ze strachu na podłogę w małżeńskiej sypialni, bo to może mnie nieco, powiedzmy, skonfundować... - proszę, bywasz czasem elokwentny, synu. i kto tu jest chory na umyśle? - rzecz jasna, wiadomo kto. ja. - to "dziecko" ma trzydzieści parę lat - oznajmił tamenath z dziwną surowością. - wygląda na dwadzieścia cztery, a zachowuje się, jakby miało szesnaście... to "dziecko" prawie nie pamięta, kim było kiedyś, rubin zatarł w nim większość wspomnień i ridareta gotowa teraz słuchać o własnych swoich dziejach tak, jakby jej opowiadano zajmującą historię o kimś obcym. właściwie wszystkie jej doświadczenia dotyczą okresu spędzonego tutaj, na agarach. czyli zaledwie kilku lat. to, co było wcześniej, jest jak sen i pozostaje bez większego wpływu na to, jaką jest dzisiaj. ta istota to prędzej... dziwne zjawisko, niż człowiek - o czym ty mówisz, ojcze, albo raczej po co to mówisz? znam księżniczkę od roku, dobrze wiem, kim jest i jaka jest. - no to nie pozwalaj kpić z siebie, kiedy mówię, że dam ci ją za żonę, albo kpij razem ze mną... masz poważną wadę, a mianowicie wszystko, co dotyczy twojej osoby, bierzesz ze śmiertelną powagą. jutro, a może pojutrze już mnie tutaj nie będzie, dlatego umyśliłem sobie dać ci na pożegnanie jeszcze jedną lekcję. przemyśl ją. dawno temu, gdy w grombelardzie spotykałeś to tu, to tam jednorękiego starca, przyjmowałeś jego nauki, choć nie wiedziałeś, czemu je zawdzięczasz. aż starzec przyszedł raz jeszcze i powiedział to, co wreszcie mógł powiedzieć, że jest twoim ojcem. od tego czasu nie słuchasz go w ogóle, choć jest raczej mądrzejszy, niż głupszy od tego tam, nieznajomego sprzed ćwierćwiecza. glorm westchnął. alida i ridareta musiały nieomal zmuszać go do mówienia - ale żyło kilka istot na świecie, wobec których bywał wcale rozmowny i stary rodzic do nich należał. teraz jednak... był wczesny ranek. - dajmy temu spokój. może już po prostu za późno, bym nauczył się czegoś, ojcze? dwudziestoletni chłopak chłonął każdą wiedzę, ale dzisiaj... to nie o to chodzi, kim jesteś, nieznajomym czy ojcem. chodzi o mnie. już nie mam dwudziestu lat, jak wtedy. zobaczyłem swoje, przeżyłem niejedno i chyba jestem za stary na nauki. - i komu to mówisz? mam sto czternaście lat, synu, a szerer oglądam od blisko trzystu lat. i ciągle jeszcze się uczę. - byłeś przyjętym. szerń dała ci więcej, niż innym. - wiesz, co mi dała? - tamenath nierzadko bywał rubaszny, a kiedy indziej po prostu dosadny. - to, co gotów jesteś pozostawić na podłodze w swojej małżeńskiej sypialni. - masz sto czternaście lat, tak? zdaje mi się, że ludzie żyją zwykle jakieś pół wieku krócej. czy naprawdę szerń nic ci nie dała? tamenath najwyraźniej nie usłyszał. dobrali się z ridaretą. - księżniczkę zabieram, bo potrafię nad nią zapanować, a nawet wykorzystać jej zdolności - oznajmił. - może myślący rubin córki błyskawic nie jest potrzebny wojownikowi, ale bardzo przyda się komuś takiemu, jak ja. uczonemu. - uczonemu. dobrze, niech się przydaje. uczonemu. - co znowu? czy nie jestem uczonym? do tego nie trzeba być mędrcem szerni. - jesteś, jesteś uczonym... czy na pewno w swej uczoności potrafisz dokładnie policzyć, kiedy jej wysokość upije się i wyskoczy przez okno, zajdzie w ciążę z flotą grombelardzką, albo osobiście zatłucze żebraczkę, co ukradła jabłko ze straganu? czasem zdaje mi się, ojcze, że z nas dwóch to ja mam więcej zdrowego rozsądku, choć może nie znam się na żartach. czy to nie ty, parę lat temu, próbowałeś zasilić swoje stare życie siłami rubinu takiego jak ten, który siedzi w ridarecie? mniejsza o roztropność zamiaru, ale co z tego wyszło? - nie wiadomo - lekko powiedział tamenath. - dalej żyję i nie jestem geerkoto. ale nie umarłem, a już dawno nadszedł mój czas. bo nadszedł w samej rzeczy, właściwie powinienem już być trupem. właściwie bez mała nim jestem. - niech ci będzie, czcigodny trupie. przyjąłem do wiadomości, że ktoś taki jak ty świetnie się czuje w towarzystwie wariatki, która jest przedmiotem, a jeszcze bardziej zjawiskiem, czy tak? nigdy nie wiem, czego spodziewać się po tobie. czasem... czuję się czasem tak, jakbym to ja miał syna. ale nie zabronię ci podróżowania w towarzystwie pięknej foki ridi, tylko trzymaj ją krótko i z daleka ode mnie. grunt, że nie próbujesz mnie swatać. starzec uśmiechnął się pod nosem. - zajmij się czymś poważniejszym, podobno rozlatuje się szerń? - ciągnął glorm, okrywając się starannie z powrotem i zamykając oczy. - no widzisz, jakie to ważne. masz swoje własne sprawy i nie obchodzą mnie one, a nawet więcej chcę trzymać się od nich z daleka. ale ponieważ i ja mam swoje plany to... nie pogniewaj się, ojcze... - jeszcze raz uniósł powieki - właściwie wcale nie chcę spotykać się z tobą w grombelardzie, nawet jeśli będziesz miał ciekawe wieści z londu. spotkajmy się dopiero wówczas, gdy każdy z nas dopnie swego. - zgadzam się. jednak żaden z nas nie jedzie do grombelardu dla zabawy. gdyby któryś potrzebował pomocy drugiego? przecież to może być sprawa życia i śmierci - w głosie starca zabrzmiała pełna powaga. - jesteś pewien swych sił? ja już nie... jeśli napytam sobie biedy, do kogo mam się zwrócić? przez krótką chwilę panowała cisza. - słusznie, ojcze, tylko głupiec uważa, że sam sobie poradzi z całym światem. każdemu czasem są potrzebni przyjaciele... dobrze, pomyślę, gdzie i w jaki sposób możemy sobie przekazać wiadomość. starzec poklepał syna po ramieniu, uśmiechnął się i poszedł. rozdział i pyszny i dziwaczny zarazem, biały dom dartański, trochę piętrzył się, a trochę rozpościerał na pagórku między trzema zagajnikami. zrazu parterowy, przebudowany został - i zepsuty - zgodnie z modą narzuconą przez wielkie rody rollayny, "złotej" stolicy dartanu. strzeliste pałacyki, wznoszone tam, gdzie biło serce królestwa, były świadectwem pozycji właścicieli. rozłożyste, a zarazem lekkie rezydencje, rozrzucone po całym kraju, zawzięcie próbowano upodobnić do ciasnych domostw, stłoczonych w obrębie murów stolicy. udało się znakomicie, bo dartańska architektura już się po tym nie pozbierała... kilkaset lat liczący dom na pagórku był smutnym świadectwem zgubnego wpływu mody na sztukę. nieźle utrzymana, choć nieutwardzona droga, wiodła prosto do stóp pagórka, a potem łagodnym łukiem przecinała zbocze. na znacznej długości wysypano ją białym żwirem, niedostępnym w tych okolicach. właściciel domu musiał być człowiekiem zamożnym. zaświadczała o tym nie tylko owa droga. dom był zadbany, a na rozległej łące, nieopodal, pasło się ładne stadko koni. Świeciło słońce, a zarazem padał przelotny wiosenny deszcz. hałasując co sił w płucach, z pastwiska uciekała gromadka dzieciaków w różnym wieku; poganiany przez najstarszą, dziesięcioletnią może pannicę drobiazg, szukał schronienia przed deszczem na skraju zagajnika. jakaś wielka peleryna, rozpięta na sęczkach i patykach, posłużyła do budowy schronienia, lecz nie sprostała zadaniu... któryś ze stłoczonych pod nią malców niechcący kopnął kijek i "namiot" zawalił się, pochłaniając w swych fałdach rozwrzeszczaną od nowa gromadkę. deszcz wprawdzie przeminął równie szybko, jak się pojawił, ale przejęte dzieciaki nieprędko to dostrzegły. od nowa wznoszono schronienie. dziesięciolatka surowo napominała niezgrabiasza, który bronił się, aż na koniec, walcząc ze wzbierającymi łzami, ugięty pod brzemieniem popełnionej zbrodni, obraził się i ruszył w głąb "kniei". ale po kilkudziesięciu krokach przystanął, wrzasnął wniebogłosy i pędem ruszył z powrotem. idąca w ślad za krnąbrnym malcem rozgniewana dziesięciolatka przystanęła tak samo i niepewnie przygryzła dolną wargę, widząc mężczyznę w dziwnym, zielono-brunatnym stroju. człowiek ten zmierzał chyba ku pastwisku; zapewne zszedł z pagórka i uznał, iż omijanie kępy drzew mija się z celem, podążył więc na przełaj. natknąwszy się na malca, a potem jego niewiele starszą opiekunkę, uśmiechnął się niewyraźnie i uczynił gest, który miał mieć chyba uspokajającą wymowę. popatrzył bystro. nie bardzo potrafił rozmawiać z dziećmi, ale był spostrzegawczy. - witam waszą młodą godność - powiedział. - jestem gościem twojej matki, panienko. nakazała mi iść na pastwisko, gdzie mam wybrać dla siebie konia... czy nie zabłądziłem? "jej młoda godność" podobna była do matki jak mała kropla wody do większej. w brzydkiej buzi przyciągały spojrzenie mocno zarysowane usta kapryśnicy i bardzo pasujące do nich, gniewne brwi. - nie - powiedziała. - to ty przyjechałeś wczoraj z... z daleka? - tak, ale była już noc i dlatego się nie poznaliśmy. zresztą, nie jestem nikim ważnym, tylko zwykłym posłańcem, panienko. - pani - poprawiła. - ale nie musisz mnie tytułować, wasza godność. mama mówi, że wszyscy dorośli, którzy są wolni, na razie powinni mi mówić po imieniu. a ty jesteś wolny, panie? mężczyzna potwierdził, powściągając uśmiech. - mam na imię tewena, tak jak moja mama. - witaj, teweno. jestem neyet. za plecami młodej teweny ustawiła się już cała gromadka niefortunnych budowniczych namiotu. dzieciarnia z ciekawością wytrzeszczała oczy na obcego. coś naszeptywano. - czy możecie mnie zaprowadzić do pachołków pilnujących koni? - mężczyzna był już zmęczony rozmową. - muszę wybrać konia dla siebie, jeśli chcecie, to możecie mi pomóc... znacie się na koniach? tewena wydęła lekko usta, jakby pytanie było co najmniej niestosowne. - mam kucyka, mogę pokazać. mój brat nauczył mnie o koniach wszystkiego. znasz panie mojego brata? - nie... zrozumiałem, że nie ma go teraz tutaj? - nie, bo pojechał do semeny, doglądać spraw - wytłumaczyła. - możemy iść na pastwisko. dzieciarnia już gnała ku skrajowi zagajnika. mężczyzna ruszył także, mając po prawicy poważną młodą damę. poprawiła brązowe włosy dokładnie takim ruchem, jaki dostrzegł wcześniej u jej matki i tak samo popatrzyła z boku, przechylając głowę, jakby szukała zaczepki. - jakie nowiny przywiozłeś, panie? - nowiny? - posłańcy zawsze przywożą mamie nowiny. jak jesteś posłańcem, to na pewno przywiozłeś nowiny. neyet po raz drugi powściągnął uśmiech. - przywiozłem tylko list. nie wiem, co w nim było. pewnie jakieś nowiny, tak jak mówisz, ale nie znam ich, tewo. - teweno. tewo mogą mówić tylko moi przyjaciele i rodzina. - nie jesteśmy przyjaciółmi? - nie, bo za krótko się znamy. jesteśmy znajomymi. mężczyzna pokręcił głową. - dzieci dużo mówią o swoich rodzicach - mruknął, bardziej do siebie, niźli do towarzyszki. - wcale nie mówię dużo o rodzicach. - tak... nie to miałem na myśli. - a co? - Że można lepiej poznać rodziców rozmawiając z ich dziećmi. - mhm - powiedziała i zamyśliła się na chwilę, marszcząc brwi. - ale to znaczy, że wcale nie powinnam z tobą rozmawiać, panie. mama mi nie mówiła, że chce być lepiej przez ciebie poznana. w żyłach tego dziecka płynęła najczystsza, niczym niezmącona krew jego matki. mała tewena, bystra i nie tracąca rezonu w wieku lat dziesięciu, już wkrótce mogła być groźną intrygantką, sprzedająca swe usługi królowej... albo komuś, kto odpowiednio zapłacił. neyet pomyślał, że raptem za kilka lat może tutaj oddawać listy nie w ręce starzejącej się matki, lecz dziedziczącej wszystkie jej zalety a może wady?... córki. na przełaj przez łakę, poprzedzany przez dzieciarnię, która zdążyła już dobiec do koni i wrócić, maszerował niestary pachołek. dostrzegłszy parę na skraju zagajnika, przyspieszył, zmierzając na spotkanie. - jej godność uprzedziła nas, że przyjdziesz po konia, panie - mówił już z daleka. - jakiego wierzchowca ci trzeba? odległość zmalała. sługa skłonił się lekko przed gościem swojej chlebodawczyni. posłaniec odpowiedział skinieniem. - nie chcę nadużyć uprzejmości... ma to być prezent dla mojego zleceniodawcy. jej godność powiedziała, żebym wybrał zwierzę, które na pewno mu się spodoba, ale naprawdę nie wiem... - mam rozkaz wydać wierzchowca, którego wybierzesz, wasza godność. - trzymacie tutaj, widzę, farnety... myślałem, że tę krzyżówkę hodują tylko w sey aye. to bardzo rzadkie konie. - ale wcale nie takie drogie, bo dobre tylko do jazdy po lesie. sey aye rzadko handluje końmi, ale jeśli już, to nie dla pieniędzy i te koniki to najtańsze sztuki, jakie ma jej godność - pachołek był człowiekiem obytym i niegłupim, mającym pojęcie nie tylko o powierzonych koniach. - zupełnie do niczego nieprzydatne, pani trzyma je tylko jako ciekawostkę. chcesz farneta, wasza godność? mamy tu śliczną kobyłkę. jest i wałach, ale to osioł, nie koń... głupi i uparty. a kobyłka jak żywy ogień. - zobaczmy. wciąż otoczeni wianuszkiem dzieciarni, podążyli ku miejscu, gdzie czekał drugi pachołek. słudzy jej godności teweny zamienili kilka słów. wkrótce przywiedzione zostały dwa wierzchowce. neyet wprawnym spojrzeniem ocenił sylwetki, linie grzbietów i nóg, po czym obszedł zwierzęta dokoła, szukając wad postawy. znalazł, ale niewielkie i, o ile pamiętał, właściwie typowe dla tej rasy. u klaczy odkrył dwa małe pipaki. raczej nie były bolesne, ale trochę ujmowały urody zadnim nogom. - co, złośnica? - potrafi czasem kopnąć - przyznał pachoł. oba koniki miały dobrze związane lędźwie, klacz była nieco przebudowana, ale w stopniu akurat takim, by poczytać to za zaletę, nie wadę. także łabędzie szyje u wierzchowców nie przeznaczonych do galopad, raczej ułatwiały ich zebranie, niźli mogły utrudnić oddech. córa właścicielki tabunu najwyraźniej wolałaby odgrywać trochę większą rolę przy wyborze konia, niźli jej przypadła w udziale. posłaniec dostrzegł narastające niezadowolenie dziewczynki i przypomniał sobie o propozycji, którą sam niedawno złożył. - doradź mi, teweno - poprosił. - ten wałach wygląda jednak na sporo silniejszego. pachołek chciał coś powiedzieć, lecz posłaniec mrugnął doń znacząco i sługa zrozumiał. - młoda pani bardzo dobrze zna się na koniach - rzekł, zaskarbiając sobie u dziesięciolatki cały worek względów. - na pewno warto posłuchać jej rady, wasza godność. dziewczynka zbliżyła się do klaczy i łagodnie nakryła jej chrapy, drugą dłonią gładząc po szczupaczym nosie. - do czego potrzebny będzie ten koń, panie? - zapytała z całą powagą. - pod siodło, czy tylko do zabawy, tak jak u nas? i kto go będzie dosiadał? - mężczyzna, mojego wzrostu, trochę tęższy. ale nie za dobry jeździec. - a gdzie? - pytała dalej, przytrzymując i rozchylając pysk jednego, potem zaś drugiego zwierzęcia, by mógł dokonać oględzin. - hm... może w górach. używają tam mułów albo kevów, bardzo wytrzymałych koników górskich, jednak wcale niewiele większych od farnetów, a chyba mniej zwrotnych. naprawdę nie wiem, czy te konie, podobno bardzo dobre w lesie, mogą sprawdzić się w górach - neyet pochylił się do kopyt wierzchowców - mogą - orzekła z wielką pewnością siebie. - właśnie dlatego, że są lekkie i zwrotne. - to jeszcze nie wszystko. widziałaś kiedyś góry, teweno? - tak. bardzo dawno. nie jeździłam konno, bo byłam za mała, ale trochę pamiętam, jak tam jest. weź buczka, panie. szyszka jest nerwowa i za słaba dla dużego jeźdźca. buczek nie jest mądry i trochę uparty, ale łatwy w prowadzeniu, a szyszka ma w głowie psie figle. góry to nie dla niej, spłoszy się i może dojść do nieszczęścia - zakończyła stanowczo. mężczyźni wymienili spojrzenia. - może obejrzyj inne konie, wasza godność - zaproponował pachoł. - nie, wezmę tego wałacha. buczek, tak? - neyet powątpiewał, by konik rzeczywiście trafił w góry, jako upominek zaś nie miał żadnych wad. - myślę, że będzie dobry. - wasza godność zabierze go już teraz? - nie, później. kiedy będę odjeżdżał. - będziesz, panie, odjeżdżał już dzisiaj? - zapytała tewena. - tak, panien... teweno. - to przyjdę tutaj z tobą, żeby pożegnać się z buczkiem. zapytam mamę, czy nie mógłbyś wziąć jeszcze szyszki. będzie im smutno bez siebie. - to może lepiej wezmę innego konia? wzruszyła ramionami i odgarnęła włosy. jej godność n.tewena, czterdziestoletnia, brzydka jak noc kobieta o sylwetce chłopca, odgarnęła włosy i wzruszyła ramionami. spoglądając przez okno, coraz mocniej wyginała usta. słońce znowu gasło, przysłonięte białą chmurą. cienie drzew i budynków roztapiały się powoli, wreszcie znikły zupełnie. - co napisałeś? - zapytała przez ramię. stojący przy pulpicie mężczyzna pozwolił sobie na lekki grymas, mając pewność, że jej godność nie widzi. - "powinieneś wrócić, jesteś mi potrzebny" - nie tyle przeczytał, co powiedział z pamięci. - od początku - zarządziła. pisarz odłożył kartę tam, gdzie spoczywało już kilka innych, wziął czystą, skreślił nagłówki i czekał, gotów przyjąć zakład, że znów skończy się na jednym lub dwóch zdaniach. - pisz "dostałam list od jego godności delena"... czy delen tytułuje się godnością? - zapytała pisarza przez ramię, jak poprzednio. - ukradł sobie jakieś imię rodowe? pisarz nie miał o tym zielonego pojęcia. - nie wiem, wasza godność. - sama napiszę ten list. zostaw przybory i idź już. mężczyzna poszedł ku drzwiom, skłonił się lekko do pleców swojej pani, po czym cicho wyszedł. skromna suknia o bardzo armektańskim kroju - rozcięta mocno z boku, a więc w środkowym dartanie zgoła nieprzyzwoita, godna co najwyżej kosztownej ladacznicy - zamiatała falbaną posadzkę, w rytm kroków i obrotów poirytowanej właścicielki. jej godność tewena tłukła się po ciasnej komnatce jak zwierz, wystawiony w klatce na jarmarku. przestała chodzić, zupełnie nagle, i znów zapatrzyła się w niebo za oknem. przyzwyczajona była do rozstrzygania wszelkich spraw bez niczyjej pomocy. rozmawiała sama ze sobą, tocząc w myślach zażarte spory. tewena-intrygantka przemawiała spokojnie, patrząc w okno, ważąc racje. tewena-łowczyni przygód dochodziła do głosu miotając się po komnatce. niemal zawsze wygrywała ta pierwsza, zimna kapryśnica o wygiętych w dół kącikach ust. zimna, bo kaprysy teweny nie były zwykłymi kaprysami. płynęły z wyrachowania. chmura powoli odsłaniała słońce. cienie rodziły się od nowa. tewena stanęła przy pulpicie i przeczytała nagłówki. jego godność neza.iwin w semenie synu! można tak było w nieskończoność. napisała szybko, bez namysłu natychmiast wracaj do domu, potrzebuję cię. wyjeżdżam na jakiś czas, raczej nie na długo, ale musisz zająć się domem, a zwłaszcza swoimi siostrami. tewena nie potrzebuje niczyjej opieki, ale weyna gotowa wyjść za mąż w ciągu tych paru dni, gdy nie będzie ciebie, ani mnie. przyjeżdżaj jak najszybciej, nie mogę czekać. całuję cię neza.tewena, twoja matka odłożyła list i natychmiast wzięła drugą kartę. zastanawiała się krótko. napisała jego godność delen w dobrach własnych drogi przyjacielu! przyjadę wkrótce, musimy się rozmówić. czy przemyślałeś, co robisz? rbit jest kotem i nie musi niczego rzucać, bo nic nie ma. wyglądaj mnie każdego dnia. do zobaczenia. n.tewa własnoręcznie zwinęła i zapieczętowała oba listy. za oknem słońce bawiło się z chmurami w chowanego. pani domu rozpoczęła kolejną ze swych bezgłośnych sprzeczek. po pewnym czasie okazało się, że - jak zwykle - o wiele więcej ma do powiedzenia nieruchomo stojąca intrygantka. Łowczyni przygód czasem tylko, i krótko, spacerowała po pokoju. jeszcze jedna czysta karta znalazła się na pulpicie. tym razem list był długi. w porównaniu z dwoma poprzednimi - bardzo, bardzo długi... jej dostojność arma pierwsza namiestniczka sędziego trybunału imperialnego w londzie armo! jakkolwiek zabawne wydają ci się twoje sny, nie żartuj sobie z nich więcej, bo pokazują samą prawdę. trzymam właśnie w ręku list od delena, poślę go razem z moim. przeczytaj i wyrzuć, nie muszę dodawać, że ani delen, ani tym bardziej rbit, nie powinni się dowiedzieć, iż poznałaś jego treść. cokolwiek zrobią nasi trzej wojownicy, a nawet to, czy przyłączę się do nich, nie ma większego znaczenia. naprawdę ważne jest tylko to, co ty postanowisz. nie wyobrażam sobie, byś rzuciła wszystko i wyruszyła w góry. nie mam pojęcia, co mogłabyś tam znaleźć. chcę wiedzieć, czy pozwolisz naszym przyjaciołom awanturować się po górach, czy zabronisz im tego. nie położę głowy pod topór. wiem jak teraz wygląda grombelard i nie mam żadnych złudzeń. ale kocham tych pięćdziesięcioletnich chłopców, poderwanych do czynu przez wyleniałego kocura. pójdę z nimi, bo może w ten sposób uda mi się ustrzec ich przed najgorszym. ale pójdę tylko wtedy, gdy otrzymam twoje zapewnienie o życzliwej neutralności. ani mi w głowie wikłać się w wojnę z namiestniczką trybunału. zaczynając grę z takiej pozycji - bo jakiej? starej baby na koniu, z toporem? - nie jestem dla ciebie żadną przeciwniczką. wszystko, co stanowiło o mojej sile, od dawna już nie istnieje, nie mam w grombelardzie żadnych znajomości, szpiegów, donosicieli, zapomniałam już, jak zbiera się poufne wieści, gdy przeciwnie, ty masz więcej, niż miałaś kiedykolwiek dotąd. przemyśl wszystko dokładnie, ale spiesz się. lada tydzień spotkam się z delenem, a potem z rbitem, prawdopodobnie w rollaynie. w każdym razie list skieruj tutaj, do mojego domu, a zostanie mi niezwłocznie odesłany tam, gdzie będę. nie muszę chyba dodawać, że w twoim posłańcu nikt nie może odgadnąć kuriera trybunału. to już mój kłopot, jak odbiorę twoje pisma, żeby nikt o nich nie wiedział. glorm i delen to zresztą żadne zmartwienie, ale rbita ciągle się boję i może nie będzie od rzeczy, żebyś i ty sobie przypomniała, że trzeba się go bać. niczego nie lekceważ, a już zwłaszcza nie lekceważ rbita, koniec końców to nie glorm rządził grombelardem, tak tylko mu się zdawało. wspominam o tym nie dlatego, że sądzę, iż zgłupiałaś. boję się po prostu, jak wpłynęła na twoją ostrość widzenia pozycja namiestniczki, która od lat nie ma w ciężkich górach żadnego godnego uwagi przeciwnika. jest coś jeszcze, czego nie przeczytasz z listu delena. rozmawiając z jego posłańcem dowiedziałam się oczywiście zupełnie przypadkiem kilku ciekawych rzeczy. to drobiazgi, na opisywanie których szkoda czasu, ale może znalazłabym go trochę... jednak najpierw muszę wiedzieć, jaka jest twoja decyzja. co zamierzasz, armo? napisz mi. pozdrawiam. n.tewa przez okno widać było chudą dziewczynkę, prowadzącą ku domowi zebrane z całego majątku dzieciaki. poważna młoda dama tłumaczyła coś posłańcowi jego godności delena. iwin przyjechał tak szybko, jak było to możliwe, ale nie tak prędko, jak życzyła sobie jego matka. dwudziestodwuletni, postawny młody mężczyzna był jedynym człowiekiem na świecie, któremu jej godność tewena ufała bez zastrzeżeń. podobnie jak młodsza z dwóch sióstr, odziedziczył po matce zarówno rozliczne talenty, jak i rysy twarzy - tylko wąskie usta otrzymał po ojcu, obieżyświacie, który bawił teraz nie wiadomo gdzie może już dawno nie żył?. tewena, od dwóch dni wyglądająca przybycia syna, nie robiła mu żadnych wymówek; okazało się zaraz, że słusznie, albowiem jej posłaniec nie zastał młodego pana w semenie i zmitrężył sporo czasu, szukając go tu i tam. iwin w stolicy okręgu doglądał interesów, posłuszny zaś starej zasadzie, iż "pańskie oko konia tuczy", skorzystał z okazji, by odwiedzić dwie należące do matki wioski. otrzymawszy wreszcie list, co rychlej przybył razem z posłańcem, nie zaglądając już nawet do miasta - z całą pewnością więc nie zasłużył sobie na wyrzuty. iwin przywitał się z siostrami, odświeżył po podróży i dopiero wtedy stanął - a właściwie zasiadł - przed obliczem rodzicielki, która poprosiła go o towarzystwo przy posiłku. pani domu zwykła jadać sama; jeśli zapraszała kogoś do stołu, to najczęściej po to, by - odwrotnie, niż było przyjęte w dartanie - poruszyć jakieś ważne sprawy. jedząc, młody pan zapoznał się z listem od jego godności delena którego jeszcze w grombelardzie zwykł nazywać wujkiem i dowiedział się, co było w listach wysłanych przez matkę w odpowiedzi. potem zamyślił się. już nie jadł. nie przeszkadzała mu. - to jakieś szaleństwo - rzekł wreszcie. - chcesz wziąć w tym udział? - nie chcę. - ciotka arma... - iwin urwał i uśmiechnął się; dziecięcy nawyk zakorzeniony był mocniej, niż sądził. - jej dostojność arma wysmaga im siedzenia rózgami. jeśli tylko uzna, że to dobry pomysł. - całkiem możliwe, że uzna. - ale zdaje mi się... nie wiem, byłem jeszcze dzieckiem, albo prawie dzieckiem... ale zdaje mi się, że pani arma... - urwał, szukając odpowiednich słów. - zdaje ci się, że arma miała chętkę na glorma. - no...tak. inaczej to chciałem wyrazić. - miała. dawno temu. ale on nigdy nie miał chętki na nią, to po pierwsze - wyjaśniła, odgryzając mały kawałek pieczystego. - a po drugie i ważniejsze, władcy gór uciekli z grombelardu, chociaż zawsze była temu przeciwna i nie wrócili nawet wtedy, gdy ich o to prosiła. kraj, który kochała, zawalił się w gruzy. straciła pod tymi gruzami brata. zostało tylko tyle, ile zdołała ocalić bez niczyjej pomocy. a teraz, po latach, ci wierni towarzysze i wypróbowani przyjaciele powiadają wracamy, chcemy odzyskać nasze królestwo. tym królestwem rządzi teraz ona. odchylił się na oparcie krzesła i znów myślał, marszcząc czoło i brwi. - księżna przedstawicielka cesarza nigdy nie ukrywała, że siedzi w grombelardzie, bo musi - kontynuowała tewena. - a już odkąd stało się jasne, że stary cesarz lada miesiąc abdykuje na jej rzecz, w ogóle zaniedbała sprawy prowincji. jedyną osobą, której naprawdę zależy na grombelardzie, jest namiestniczka trybunału w londzie. czyli w mieście na końcu świata, do którego można dostać się właściwie tylko drogą morską, bo z drugiej strony szlak wiedzie przez całe ciężkie góry. pełen wyrzutków śmietnik, nie kontrolowany przez nikogo. - może więc nie byłoby takie złe, gdyby ktoś zaczął go kontrolować? - może. nie podejmę decyzji za armę. - ale kragdob i kobal... może to tylko moje naiwne wyobrażenia o bohaterach, zrodzone jeszcze w dzieciństwie, ale jednak... chyba ich nie można lekceważyć? - lekceważyć? niemądry. wątpię, żeby potrafili wskrzesić przeszłość, niemniej gdyby nie było army, mogliby narobić w grombelardzie dość huku, żeby zawaliły się całe ciężkie góry. ale arma to nie byle kto. zna ich obu na wylot i ma w ręku wszystko, czego im brakuje. - czego właściwie chcesz szukać w ciężkich górach? nie pogniewaj się, tewo - dorosły syn, zgodnie z armektańskim obyczajem, zwracał się do matki po imieniu - ale... czy nie jesteś już za stara na takie fanaberie? uśmiechnęła się. - byłam za stara już dziesięć lat temu. chciałam wyjechać z grombelardu jeszcze zanim glormowi przyszedł taki pomysł do głowy. ile można knuć i węszyć w takim badorze, albo innym grombelardzkim mieście? - o? nie lubisz knuć i węszyć, teweno? - ironia? niezasłużona. mogę robić jeszcze więcej, zresztą wiesz, że robię. ale mogę tutaj, w dartanie, albo w armekcie. dlatego rozumiem armę, która zawsze była i sprytniejsza, i mądrzejsza... i w ogóle lepsza ode mnie. Ładniejsza, co sprawiało, że mogła wykradać różne sekrety nie tylko za pomocą złota. ale już, nieważne. w każdym razie, rozumiem armę, która zdobyła i chce utrzymać jedyne stanowisko w szererze, mogące dać jej pełną satysfakcję. stanowisko na miarę jej zalet i to w kraju, który zawsze kochała. - twój syn jest bardzo zadowolony, że nie wykradałaś żadnych sekretów w taki sposób, jak pani arma... ale już, nieważne - powtórzył słowo w słowo za matką. - powiesz mi wreszcie, dlaczego chcesz tam jechać? - nie chcę, już mówiłam. - ale jedziesz. - tak, bo to są moi przyjaciele. bo mieszkam w domu, który mogłam kupić tylko dzięki temu, że związałam się z nimi kiedyś. bo rządziłam grombelardem razem z nimi, dawałam im wiedzę, dzięki której zyskiwali posłuszeństwo wszystkich mieszkańców tego kraju. bo byłam w grombelardzie kimś, a teraz jestem nikim. tajną wywiadowczynią armektańskiego trybunału w dartanie. marnym, płatnym szpiclem w służbie dalekiego monarchy. - nie sądziłem, że aż tak cię to boli. - nie bolało. zabolało niedawno. ktoś powiedział mi "chodź z nami, jesteś nam potrzebna, bez ciebie będzie ciężko, a może nie uda się wcale". z kirlanu nigdy niczego podobnego nie słyszałam i nie usłyszę. kirlan przysyła mi tylko parę niepotrzebnych sztuk złota za wieści, bez których trybunał na pewno mógłby się obyć. skrzywił się nieznacznie, ale pokiwał głową. dobrze znał swoją matkę. nie powiedziała nic, co mogłoby go zaskoczyć. - mogę zrozumieć powody. ale ciągle nie wiem, co właściwie zamierzasz? jeśli arma nie wypowie wojny, no, to jeszcze pół biedy. wesprzesz starych przyjaciół, uda się wam, albo nie. ale jeśli wypowie? będziesz walczyć z namiestniczką armą? kimś, kto ma ludzi, władzę, cały czas siedzi w grombelardzie, a przede wszystkim, jak sama mówisz, zna ciebie, glorma i rbita na wylot? nie widzę żadnych szans. - nie wiem, co zrobię. jeśli arma powie "nie", może zrezygnuję, może zdołam namówić glorma, żeby zrezygnował. może zrezygnuje delen. rbit nie wróci w góry sam, bo gdyby miał to zrobić, zrobiłby już dawno. a może zawrę tajny sojusz z armą i spiętrzymy im na drodze takie trudności, że uznają się za pokonanych... jeszcze zanim arma zmuszona im będzie zrobić krzywdę? nie wiem, iwinie, co zrobię. wiem tylko, że wolno mi zająć się swoimi sprawami, bo mam syna, któremu mogę powierzyć pieczę nad rodziną i domem, a więc tym, co najważniejsze. - najważniejsi są twoi przyjaciele, jak widzę... no właśnie, mniejsza o mnie, ale masz jeszcze dwie córki, o ile dobrze pamiętam? - nie położę głowy za glorma, jeśli o to pytasz. gdy gra pójdzie o taką stawkę, wycofam się. mam dla kogo żyć. i, w gruncie rzeczy, mam pomysł na życie. przecież nawet, jeśli ich zamiary się powiodą, to ja z nimi w grombelardzie nie zostanę. - wycofasz się z gry tylko wtedy, jeśli będziesz mogła. wiesz lepiej niż ktokolwiek inny, jakie to może być trudne. uśmiechnęła się znad pucharka. - no, w tym cały urok tej przygody... zaufaj mi. - a co robię? jestem tutaj. ufam. pokręcił głową. - wieczna awanturnica - dorzucił z ciepłą przyganą. - przyjaciele przyjaciółmi, ale to przecież nie wszystko. odmłodniałaś o dziesięć lat... matko. nie umiem potępić tego, co oddało ci tych dziesięć lat. przed laty w badorze, jej godność n.tewena kierowała kancelarią rady miejskiej, co dawało jej dostęp do wielu różnych spraw. nie nosiła wtedy kosztownych sukni, raczej skromne szaty, odpowiednie do piastowanego stanowiska. teraz, przymierzając kilka strojów podróżnych, widziała wyraźnie, że jej nader wątła uroda tylko na tym zyskuje. ciasny kok, przeszyty drewnianą szpilką albo wysoko upięty warkocz lepiej pasowały do twarzy, niż ciemnobrązowa fala włosów, odgrodzona od czoła delikatnym diademem. brzydka kobieta w prostym stroju wyglądała o wiele lepiej, niż brzydka kobieta w stroju pięknym. przynajmniej taka kobieta, jak ona. przyboczna niewolnica i krzepki pachołek czekali na majdanie, przytrzymując za uzdy cztery konie. wszystko było gotowe do drogi... tylko pani domu wciąż siedziała w swoich pokojach, roztrząsając najmniej ważną ze wszystkich spraw na świecie, a mianowicie tę, jaki strój włożyć do podróży wygodną suknię o obszernej spódnicy, czy raczej męski ubiór do konnej jazdy? wybrała suknię, tak jak było ustalone wcześniej. w dartanie kobieta jadąca w męskim siodle i do tego w męskim stroju, zbytnio zwracała uwagę. kobiecym siodłem tewena w duchu pogardzała... ale postanowiła na razie go używać. w ostatnim z przechodnich pokoi młody gospodarz czekał na swą matkę, zabawiając rozmową siostry. mała tewena nie wyglądała na szczególnie zatroskaną, za to piętnastoletnia weyna była śmiertelnie obrażona. dorastająca panna, odwrotnie niż jej rodzeństwo, w ogóle nie była podobna do matki, ani z rysów twarzy, ani pod żadnym innym względem. Średnio ładna - choć na tle matki i siostry prawie piękna - odziedziczyła po ojcu zawadiacki uśmiech, raczej prędki niż obrotny język, zamiłowanie do hulanek powściągane przez surową rodzicielkę i lekkomyślność graniczącą wręcz z głupotą... wiecznie skłócona ze wszystkimi, była jednocześnie tak bardzo od nich zależna, że nie mogła wyobrazić sobie domu bez matki. tewena wyjeżdżała czasem na dwa lub trzy dni, ale teraz miało jej nie być co najmniej przez kilka tygodni. weyna obraziła się na wszystkich usłyszawszy pierwszą wzmiankę o tym. plotka stała się faktem - i życie przestało mieć sens. kilka tygodni pod opieką i rozkazami głupiego starszego brata? matka przynajmniej rozumiała niektóre jej kłopoty i potrzeby, ale iwin? był straszny, straszny jak... no, jak starszy brat. cała trójka wstała na widok pani domu. - piszcie do mnie o wszystkim, co uznacie za ważne - powiedziała tewena, trochę bardziej szorstko, niż chciała. - znajdę czas na przeczytanie wszystkich listów i na pewno odpiszę. tewo. dziewczynka podbiegła do matki i mocno objęła ją w pasie. tewena złożyła pocałunek na jej czole, przytuliła i odsunęła lekko. - weyno. młoda kobieta, zwykle wystrojona jak na bal, tego ranka miała na sobie nocną koszulę, uznała bowiem, że śmierć może ją zabrać w jakimkolwiek stroju. nic już nie miało znaczenia. z ociąganiem zbliżyła się do matki, ostentacyjnie wydęła usta... i rozpłakała się, gdy tylko poczuła ciepłą dłoń na policzku. pożegnanie trwało dłużej. dziesięciolatka, za plecami starszej siostry, popatrzyła na brata, który także zerknął z ukosa. spoglądająca nad głową obejmującej ją córki tewena dostrzegła tę rozmowę spojrzeń i pomimo wzruszenia z trudem zapanowała nad uśmiechem. - iwinie, zaopiekuj się siostrą - powiedziała, delikatnie uwalniając się z ramion piętnastolatki. młody człowiek podszedł i opiekuńczo objął dziewczynę. ale zaraz przyklęknął, całując matkę w wyciągniętą dłoń. - mój mężczyzna - rzekła z nieskrywaną dumą. - wrócę szybciej, niż się spodziewacie, a przynajmniej mam taką nadzieję... iwinie, zechcesz mi pomóc w dosiadaniu konia. dzielnie panując nad sobą, nie obejrzała się już na córki. prowadzona przez syna, wyszła na dziedziniec przed domem i została lekko posadzona w siodle. zaśmiała się, czując siłę młodych męskich ramion. ale zaraz potem przez krótką, bardzo krótką chwilę miała w sercu coś w rodzaju kłębka zimnej ciemności, bo przyszłość, choć nie wydawała się groźna, była jednak nieodgadniona. jej godność tewena, przed laty wywiadowczyni króla rozbójników, dobrze wiedziała, jak kruche jest ludzkie życie. mogło przecież zdarzyć się i tak, że po raz ostatni patrzyła na swój dom i swoje dzieci. nikt, kto wyrusza w podróż, nigdy nie może mieć pewności, że wróci. w oczach syna dostrzegła blady cień owej zimnej, skrytej w sercu ciemności. oboje myśleli o tym samym. pokręciła lekko głową i uśmiechnęła się. odpowiedział podobnie. - ufam ci - rzekł i to było ostatnie, co usłyszała od niego. wiedziała, co miał na myśli. droga wiodła ku semenie, a potem dalej, do okręgu seneletty. zakończona przed rokiem wojna nie dotarła do środkowego dartanu, ale już w miejskim okręgu seneletty stoczono kilka większych i mniejszych bitew. jednak, od jakiegoś czasu, kraj był zupełnie bezpieczny; młoda królowa zaprowadziła w swym władztwie rządy silnej ręki. przyboczna niewolnica i uzbrojony pachołek to teraz była eskorta aż nadto wystarczająca na drogach, po których jeszcze niedawno zbrojne bandy przepędzały tłumy powiązanych, uprowadzonych z wiosek chłopów, z zamiarem sprzedania ich w pierwszej z brzegu niewolniczej hodowli. teraz, zamiast zbirów i zbiegłych z szeregu żołdaków, spotykało się na gościńcach dobrze uzbrojone patrole królewskiej straży krajowej. wyruszający w podróż z większym bagażem podróżny, jeśli nie miał własnego pocztu, mógł nawet, za umiarkowaną opłatą, poprosić w najbliższym mieście obwodowym o asystę dwóch albo trzech żołnierzy. dartan szybko zapominał o krwawej wojnie, w której pokonał wieczne cesarstwo. lecz tewena nie miała złudzeń. szerer był zbyt mały dla dwóch mocarstw i dwóch ambitnych władczyń. stary cesarz zakończył wojnę i doprowadził do zawarcia pokoju na nieupokarzających warunkach, ale nie mogło to przysłonić faktu, że przekazywał swej jedynej córce zaledwie strzępy potężnego niegdyś imperium. traktat pokojowy nie satysfakcjonował zresztą żadnej ze stron. młoda dartańska królowa na pewno mierzyła wyżej, niż rządzenie, po zwycięskiej wojnie, zwasalizowanym, choć formalnie niepodległym, królestwem; lecz i mająca wkrótce zasiąść na tronie cesarzówna werena z całą pewnością snuła plany odbudowy świetności imperium, zwanego wiecznym cesarstwem. w takich oto czasach grombelard, najdziksza z krain szereru, miał doczekać się powrotu swego dawnego władcy, którego skryte w mroku bezprawia królestwo było kiedyś prawdziwą potęgą... jadąc, tewena z wielką przyjemnością rozglądała się po okolicy. złoty dartan. wszystko tutaj nazywano "złotym". była złota rollayna, były złote wzgórza... ale to dlatego, że najbogatsza kraina szereru stale mieniła się złotymi kolorami. zamożność i przepych, tak, ale skąpane w żółtych promieniach dartańskiego słońca, obwiedzione żółtymi plażami nadmorskimi... Żółte zboża, kiepskie, ale piękne piaszczyste drogi, jesienią zaś złote liście klonów, spryskane królewską czerwienią. najurodziwszy kraj, jaki można sobie wyobrazić. był ranek, słońce dopiero rozpoczęło swą wspinaczkę po niebie, upał nie doskwierał, przeciwnie - lekki wiatr wywoływał dreszczyk. w wyższych trawach zalegała jeszcze rosa. tewena poczuła naraz, że żyje. już zdążyła zatęsknić za swymi dziećmi i domem, lecz zarazem czuła się wolna, jak jeszcze nigdy dotąd. w grombelardzie, kiedyś, służyła komuś i jakiejś sprawie, nie było tam miejsca na wolność. potem urządzała swoje życie w armekcie, a następnie w dartanie - przewidywalne, spokojne, gładko toczące się życie. i oto nagle jechała na spotkanie ze starym przyjacielem, z którym przez ostatnich kilka lat wymieniła trzy czy cztery listy... poczuła, że chce zobaczyć tę kpiarską, wiecznie uśmiechniętą gębę zawadiaki, że chce usiąść i snuć plany najbardziej szalonych przedsięwzięć. była wolna, mogła... cokolwiek. pełną piersią zaczerpnęła tchu. - pokłusujmy - rzekła, zwracając się do swojej przybocznej. prowadzący juczne zwierzę pachołek mocniej chwycił wodze i gdy prowadzące kobiety puściły wierzchowce kłusem, poszedł za ich przykładem. biały żwir kryjący drogę dawno już pozostał za plecami i teraz kopyta czterech koni wznieciły na gościńcu kłęby kurzu. o zbigniewie herbercie opowiada jego żona, katarzyna herbert 30-01-200 chciałabym mężowi pomnik postawić. ale ja nie jestem pani mandelsztam. ja jestem pani herbert. więc robię to, jak umiem. tylko że cokolwiek bym zrobiła, z herbertem będzie kłopot. bo to był człowiek niesłychanie złożony. jak oddzielić tego wspaniałego człowieka - jego intelektualną biografię, jego twórczość, jego wspaniałe emocje - od chorobowej nici, która oplotła całe jego życie? - mówi katarzyna herbert katarzyna herbert od czego chce pan zacząć? jacek Żakowski sam nie wiem. nie jestem pewien, czy w ogóle powinniśmy rozmawiać. boję się tej rozmowy. - dlaczego? bo bardzo bym nie chciał sprawić pani przykrości ani wydrukować niczego, co sprawiłoby przykrość pani mężowi, którego podziwiam. - panie jacku, ja też się tej rozmowy boję. ale ona musi się wreszcie odbyć. nie można jej dalej odkładać. różne rzeczy trzeba poprostować, powyjaśniać, powiedzieć. bo ludzie nie rozumieją. i to ciąży na mnie. ludzie cenią herberta za to, co napisał, ale mają też pretensje o to, co czasem mówił, zwłaszcza pod koniec życia. to trzeba uporządkować. trzeba zrozumieć, kim był zbigniew herbert. a kim był? - tego właśnie się bałam. czego? - czy ja to umiem powiedzieć? ja jestem tylko żoną. kto, jeżeli nie pani? my - czytelnicy, wyznawcy, miłośnicy, krytycy - kłócimy się o herberta i będziemy się o niego kłócili jeszcze przez kilka pokoleń. wojna o herberta już trwa i będzie się toczyła, być może bez końca. tak jak wciąż toczy się wojna o norwida, o mickiewicza, o słowackiego. każdy odłam polskiej opinii chce mieć go dla siebie. ale tylko pani może powiedzieć, kim on był naprawdę. - to jest pytanie, z którym się sama borykam. bo zbyszek miał bardzo różne okresy. zmieniał się. czasem bardzo się zmieniał. czasem stawał się całkiem nie do poznania. ale miał coś trwałego, co innych fascynowało. - myślę, że to była przede wszystkim pewność. jaka pewność? - pewność misji, którą poeta ma pełnić. ta pewność, którą opisał w "przesłaniu pana cogito". a poza tym wrażliwość. wyniósł z dzieciństwa coś, co towarzyszyło mu przez całe jego życie. wrażliwość na los pokrzywdzonych, którą mu wpoiła jego ukochana ormiańska babka maria z bałabanów herbertowa. to o niej jest wiersz otwierający tom "epilog burzy" "moja przenajświętsza babcia/...// siedzę na jej kolanach/ a ona mi opowiada/ wszechświat/ od piątku/ do niedzieli// zasłuchany/ wiem wszystko - / - co od niej ...". wpoiła mu wrażliwość na biednych, głodnych, bezdomnych. to babcia z nim chodziła do ludzi gnieżdżących się w norach, suterenach, piwnicach. zawsze miała grono takich podopiecznych. a zbyszek był z nią wyjątkowo związany. mówił mi wiele razy, że jedyną kobietą, którą w życiu kochał, była jego babcia. Żonie to mówił? - to był zbyszek. miał prawo. ja w jego życiu tyle nie znaczyłam. pan myśli, że powinien kłamać? jeżeli pani się na to godziła... - wie pan, on nie był może łatwy. może był konfliktowy. istniały takie sfery życia czy duchowości, w których miał poczucie absolutnej, fundamentalnej racji. pisał, że jego wyobraźnia "... to kawałek deski/ a za cały instrument/ mam drewniany patyk// uderzam w deskę/ a ona mi odpowiada/ tak - tak/ nie - nie ...". ale też potrafił zmienić zdanie - nawet w sprawach ważnych - kiedy ktoś go przekonał. nie miał poczucia, że posiadł wyłączną prawdę, ale miał własną drogę, którą szedł całe życie. zawsze? - zawsze, od kiedy go znałam. zawsze był pewny, wrażliwy i samotny. przecież miał przyjaciół. - można mieć kochanki, żonę, tysiące admiratorów, nawet oddanych przyjaciół i wciąż być samotnym. taki właśnie był zbyszek. kiedy go poznałam w 1956 roku, miał 33 lata. kisiel załatwił mu wtedy posadę dyrektora administracyjnego związku kompozytorów polskich, a ja pracowałam w powstającym dopiero stowarzyszeniu polskich artystów muzyków, z którym kompozytorzy podzielili się lokum. wszystkie panie w związku kompozytorów były o herberta zazdrosne. był piękny? - no, piękny wtedy nie był. sam zresztą się sobie nie bardzo podobał. w listach narzekał, że nie wygląda wystarczająco poważnie, że ma za grube nogi, że jest zanadto krępy. chociaż pamiętam, że był bardzo szczupły. wyprzystojniał dobrze po czterdziestce. wtedy aleksander janta-połczyński 1908-74, pisarz - red. świetnie zauważył, że zbyszek przypomina delfina. miał w sobie coś takiego. w inteligentnej twarzy, długiej szyi, pięknych niebieskich oczach. ale najważniejszy był wdzięk. zawsze miał masę wdzięku. tym wdziękiem wszystkich ujmował. to mu pomogło przetrwać na administracyjnej posadzie, do której kompletnie się nie nadawał. nie miał organizacyjnych talentów? - przede wszystkim musiał się stawiać w pracy chyba o 8 rano. a on pracował w nocy. i żył przede wszystkim w nocy. zresztą wtedy obchodziło go tylko pisanie. "struna światła" była już chyba złożona w wydawnictwie. noce spędzał, pisząc albo gadając z różnymi przyjaciółmi. przyjaźnił się z tyrmandem, najderem, później z grochowiakiem, iredyńskim, kisielem, zawieyskim. te przyjaźnie były bardzo różne, ale bardzo serdeczne. dwie rzeczy się dla niego naprawdę liczyły - poezja i polska. podrywał panią na wdzięk, na politykę czy na swoje wiersze? - raczej na poezję. chociaż na swoje wiersze nigdy mnie nie podrywał. chodziliśmy do fukiera, gdzie było węgierskie wino, i tam mi mówił wiersze. ale nigdy własne. to były wiersze miłosza, czechowicza, gałczyńskiego, wierzyńskiego. uczył mnie poezji. uwodził mnie cudzymi wierszami. a swoich wierszy pani nie recytował? - nigdy. nawet kiedy go o to prosiłam, mówił, że nie zna swoich wierszy na pamięć. i to była prawda. nie wyciągał z kieszeni zapisanych karteczek? - później, kiedy już zaczęłam przepisywać jego rękopisy, zdarzało się, że czytał mi wiersz, który świeżo napisał. potrzebował lustra. bo zbyszek był straszliwie wstydliwy. bardzo się wstydził, że to, co napisał, może być niedobre. nie doceniał siebie? - był przekonany o ważności swojego pisarstwa, ale jednocześnie był niepewny siebie. szczególnie w gorszych okresach zarzucał sobie, że wszystkich okłamuje, że bałamuci, że wszystko, co pisze, jest funta kłaków warte, że bzdury, że wydumane. dopiero jak inni go utwierdzili, że stworzył coś ważnego, to się uspokajał. ale przecież nie on jeden. chyba wielu wybitnych autorów przeżywa takie męki. niech pan przeczyta wiersz otwierający zbiorek "to" miłosza. tam przecież jest to samo. pytał, jak się pani podobają jego nowe wiersze? - raczej mi się przyglądał. chciał sprawdzić reakcję, ale nie oczekiwał recenzji. nie rozmawialiście nawet o tych wierszach, które pani czytał? - czasami nie rozumiałam tego, co napisał. wtedy mu mówiłam, że czegoś nie rozumiem. czasem brał moje uwagi na serio. poprawiał, rozjaśniał. ale nie podrywał mnie na poezję i nigdy nie pisał do mnie żadnych miłosnych wierszy. wiersze pisał dla swojej pierwszej miłości, kiedy miał dwadzieścia lat. dla mnie nie. czytała pani te wiersze? - czytałam. to jest poezja młodzieńcza. sztubacka, ale wzruszająca. - być może. ale herbert nie chciał tych wierszy drukować. listów też nie chciał drukować. a teraz nagle to wszystko wybucha. różni ludzie wyciągają z szuflad jego prywatne listy i uważają, że mają prawo ogłaszać je światu. a to były prywatne listy do prywatnych osób. to nie jest w porządku. to gorsze niż powtarzanie prywatnej rozmowy. zbyszek był dyskretny. bardzo dbał o swoją intymność. ale pani zgadza się na drukowanie listów. - są bardzo różne listy. w "zeszytach literackich", w "więzi", w książce magdy czajkowskiej "kochane zwierzątka..." są listy, które pewnie sam by się zgodził drukować, tak jak kiedyś sam wydrukował list do barańczaka. one pomagają zrozumieć, jak tworzył, co myślał, co przeżywał, w jakich warunkach powstawały jego eseje. "listy do muzy" też sporo mówią o życiu ich autora. - w tych listach widać przede wszystkim jego trudną samotność. jego rodzina nie akceptowała drogi, którą wybrał. jego ojciec bał się, że zbyszek nie będzie w stanie się utrzymać. skończył studia - jedne, potem drugie - a zajął się czymś tak niepoważnym i niedochodowym jak literatura. i coś było na rzeczy. w "listach do muzy" i do henryka elzenberga widać, że utrzymywał się z trudem. muza nieraz mu pomagała i nawet elzenberg, sam już w tarapatach, też go wspomagał drobną kwotą "na przezimowanie". - tyrmand mu pomagał, kisiel, kilku innych przyjaciół. wtedy to może rzeczywiście była jeszcze kwestia ryzykownej kariery literackiej, którą sobie wybrał, i świadomego sprzeciwu wobec stalinizmu. gdyby nie wystąpił ze związku literatów polskich, toby nie głodował. ale zbyszek zawsze był bez pieniędzy. bo jak tylko coś dostał, od razu wydawał. kiedy już zaczął jeździć za granicę, gdzie dostawał stypendia, a potem honoraria i spore nagrody, wszystko natychmiast wydawał. kiedy go poznałam, niby miał sporą pensję, ale też ciągle był bez pieniędzy. a czym panią ujął? - bo ja wiem... kiedy go zobaczyłam, najpierw trochę mnie śmieszył. czym? - przede wszystkim figurą. był średniego wzrostu, a miał zabawnie wygięty kręgosłup, który tworzył dziwne wypukłości z tyłu i z przodu. miał tylko 33 lata, ale już nosił dość wyraźny brzuszek. a do tego miał bardzo odstające uszy. przez ten kręgosłup potem cierpiał. ale mnie pociągał - wyglądem, tym jak do mnie mówił, jaki był opiekuńczy. zaczęło się od tego, że dostałam zastrzału w palcu. bardzo mnie to bolało, ale chodziłam do biura. a zbyszek szalenie mi współczuł i zawiózł mnie do jakiegoś swojego znajomego chirurga, który mi zoperował ten palec. oczarował mnie tak, jak oczarowywał różne inne kobiety. ktoś inny też się mną wtedy interesował. zbyszek mi wytłumaczył, że to nie jest dobry kandydat, "bo jako muzyk na pewno nie będzie miał poważnych zamiarów". a on miał "poważne zamiary"? - dla niego trwały związek nie wchodził w rachubę. przecież on nie mógł założyć rodziny. rozmawiali państwo o przyszłości? - o miłości tak, ale o przyszłości nie. ale spotykaliśmy się. stopniowo wciągał mnie w świat swoich przyjaciół. a potem przyszedł rok 1958, kiedy razem z mrożkiem i flaszenem dostali stypendia do francji. a pani została? - ja nie dostałam paszportu. i czekała pani? - czekałam dwa lata. ale to było trudne. korespondowaliśmy, przysyłał piękne listy, ale ja nie wiedziałam... dziś myślę, że chciał raczej nasz związek rozluźnić, niż go przypieczętować. chciał pisać. nie chciał się z nikim tak naprawdę wiązać. wrócił w 1960 roku. i po powrocie sam mi w końcu powiedział, że jeżeli jakakolwiek kobieta zagrodzi mu drogę do pisania wierszy, to on z niej zrezygnuje. to było pożegnanie? - gdyby to wszystko było takie proste. bo przecież jednocześnie starał się mnie zatrzymać. powtarzał, że nie chce mnie stracić. taka ambiwalencja. ale znów się spotykaliśmy. a potem, w 1961 roku, z kolei ja wyjechałam. i znów korespondowaliście? - korespondowaliśmy, ale jeszcze bardziej wydawało mi się, że to już jest koniec naszej dziwnej przyjaźni, zaurocze-nia, miłości. ale znów pani czekała? - czekałam, panie jacku. ale nie wiedziałam na co. bardzo go kochałam. czułam, że to jest na wieczność. osiem lat mieszkałam sama w paryżu, pracowałam, chodziłam na sorbonę. to były trudne lata. nie widzieli się państwo osiem lat? - czasem się spotykaliśmy, bo zbyszek trzy razy był w tym czasie w paryżu. to były ciężkie lata. nie mogliśmy się rozstać i nie mogliśmy być razem. i jak sobie pani wtedy wyobrażała swoje dalsze życie? jest rok 1961, 63, 65 - pani ma 30, 32, 34 lata. w tym wieku każdy chce już sobie jakoś ułożyć życie. - a ja ciągle sobie nie mogłam ułożyć. pracowałam w rozmaitych warunkach, byle jak mieszkałam, korespondowałam ze zbyszkiem. nie chciałam wracać do polski. bałam się peerelu. nie tyle polityki, co tej potwornej szarzyzny. poza tym fascynowała mnie francja. dwa razy objechałam ją dookoła autostopem. miałam znajomych, nawet miałam jakieś przelotne sympatie, ale to wszystko było tymczasowe, nietrwałe. bo jak się zjawiał zbyszek, wszystko się kończyło. zaczynało się inne życie. nocne życie, wspólne wycieczki, niekończące się zwiedzanie. latem 1964 dostał maleńkie stypendium od fundacji forda i pojechaliśmy razem do włoch. najpierw spędziliśmy miesiąc w rzymie, a potem wybraliśmy się na sycylię. z sycylii ja wróciłam do paryża, a zbyszek pojechał do grecji. a dlaczego pani nie pojechała do grecji? - bo pracowałam. poza tym nie miałam pieniędzy na dalsze podróże, a zbyszkowi ledwo wystarczało na jego własne potrzeby. zawsze żył jak student. kiedy zwiedzał, nic go nie obchodziło. nie było ważne, czy je, czy się wysypia. podróżowanie z herbertem było po prostu zabójcze. ja byłam głodna, a jemu wciąż szkoda było czasu na jedzenie. zawsze miał wytyczoną dokładną trasę zwiedzania i nie chciał się ani na chwilę zatrzymać. ale zwiedzanie z nim było wspaniałym przeżyciem. na wszystko patrzył wzrokiem, którego nie widziałam nigdy u nikogo. uczył patrzenia na sztukę. bo tego się trzeba nauczyć. we florenckiej galerii uffizi po kilka razy wracał ze mną do tych samych obrazów. któregoś dnia byłam tak zmęczona, że po południu postanowiłam sama wrócić do hotelu. on też miał za chwilę wrócić. zrobiła się noc, a jego ciągle nie ma. byłam przekonana, że dał się zamknąć w uffizi i że będzie tam siedział przed obrazami do rana. to było do niego podobne. wreszcie wrócił nad ranem. najpierw siedział w galerii do samego końca, a potem włóczył się gdzieś po mieście. to były wielkie chwile. ale trwały krótko. "... ciernie i róże/ róże i ciernie/ szukamy szczęścia". tak wtedy pisał. takie było wtedy nasze dziwne życie. a nie myślała pani, żeby wrócić do polski, razem zamieszkać? - to nie było możliwe. ale w 1968... - to się zaczęło wcześniej, kiedy przyjechał do paryża w 196 wtedy pierwszy raz poważnie zachorował. dostał wtedy w niemczech nagrodę lenaua. w jakimś polskim leksykonie napisali później, że to była nagroda lenina. zbyszka to bardzo bawiło. nie prostował. mówił "niech się mnie trochę boją". w każdym razie napisał wtedy do mnie, że chce przyjechać i żebym mu znalazła jakieś ciche mieszkanie, gdzie będzie mógł pracować. wynajęłam mu chambre de bonne, czyli pokoik dla służby w antony pod paryżem, vis-a-vis aleksandra wata. zaczęło się bardzo dobrze, bo niesłychanie przypadli sobie do gustu. często odwiedzał wata, lubili ze sobą rozmawiać. a potem, w 1967 roku, zaczęło się nieszczęście, które ciągnęło się za zbyszkiem już przez całe życie. z początku nie rozumiał, co się właściwie z nim dzieje. ja też o tej chorobie prawie nic nie wiedziałam. a to była potworna choroba. tracił wolę życia. zaczęły się lęki. najpierw próbował je zapić. to coraz mniej pomagało. lęki się nasilały. stawał się agresywny. wobec świata i także wobec siebie. nie mógł tego wytrzymać. nie chciał już dłużej żyć. trzeba się było nim opiekować. nie można go było zostawić samego. bał się samotności. zaczął powtarzać "kiedy wyzdrowieję, to ty mnie opuścisz". musiałam obiecywać, że już go nie zostawię. nie wiedziałam, co robić. nie rozumiałam, co się z tym człowiekiem dzieje. nie wiedziałam, co się z nim dalej stanie. to nie był najgorszy atak w jego życiu. ale w jakimś sensie był dla nas najstraszniejszy. bo był zaskoczeniem. kompletnym zaskoczeniem. nie było na to lekarstwa? - najpierw trzeba było zrozumieć, co się dzieje. wreszcie andre frenaud, francuski poeta i przyjaciel zbyszka, polecił nam lekarza, który w kilka tygodni go z tego wyciągnął. a potem gwałtownie przyszła faza zupełnie przeciwna. tak miało być już zawsze. bo kiedy mijała depresja, nastawał czas euforii. wtedy zbyszek był zawsze w cudownym humorze. Śmiał się niemal bez przerwy. nie było całej powagi ani grozy życia. wszystkim dokoła udzielała się jego lekkość. tylko kiedy się upił, robił się agresywny. potrafił wtedy urządzać w towarzystwie piekielne awantury. ale nazajutrz przepraszał, dawał kwiaty, żałował. zresztą wykorzystywał ten czas głównie na podróże. Żył wtedy bardzo intensywnie. zawierał masę różnych znajomości. podejmował różne przedsięwzięcia. to trwało parę miesięcy. a potem przychodził czas skupienia, pracy, pisania. procentowała wielka masa łapczywie gromadzonych doświadczeń. wtedy powstawały jego najwspanialsze utwory. ale z wiekiem - niestety - okresy depresji bardzo się przedłużały. to było prawdziwe piekło, z którego wydobywał się w sposób bohaterski, ale z coraz większym trudem. i coraz rzadziej mógł tworzyć, bo pisanie nie było możliwe ani w depresji, ani w stanach podwyższonego nastroju. kiedy energia go rozsadzała, nie spał, nie jadł, nie mógł usiedzieć w miejscu. jak mam o tym mówić? myśli pan, że w ogóle można takie cierpienie opisać? nie wiem. może w jakimś stopniu. ale czy można zrozumieć, co czuje człowiek, który już wie, jaką ma chorobę, i nawet w najlepszym okresie, kiedy pozornie nic mu nie dolega, wie, że ten ból znowu w nim wybuchnie, że znów przestanie być sobą - przynajmniej takim sobą, jakiego akceptował? a on był naprawdę wspaniałym dziełem pana boga. to, co napisał, jest tak jasne, świadome, jakby jego choroba w ogóle nie istniała. kiedy minęła pierwsza depresja i zbyszek wrócił do zdrowia, od razu wyjechał. najpierw do holandii. zaczął zbierać materiały do "martwej natury z wędzidłem". potem pojechał do frank-furtu, gdzie był jego wydawca. z frank-furtu ruszył w wielką podróż po niemczech. ukazało się wtedy niemieckie wydanie jego wierszy, które przełożył karl dedecius, i wydawnictwo zorganizowało serię wieczorów autorskich. na wieczorach zarobił jakieś niezłe pieniądze. i w czasie tej podróży podjął decyzję, żeby się ożenić. w liście do państwa czajkowskich, jego londyńskich przyjaciół, pisał, że "wychodzi za mąż". - bo nie potrafił o tym mówić ani myśleć poważnie. chyba ciągle jeszcze nie bardzo umiał sobie wyobrazić, że będzie miał żonę. niby miał już 44 lata, ale stabilizacja wydawała się tak przeciwna jego naturze, całemu stylowi życia, że była właściwie niewyobrażalna. zaskoczył tym panią? - kompletnie. od dwunastu lat byliśmy przecież ze sobą pół na pół. i nagle taka decyzja. właściwie nie wiem, skąd mu się to wzięło. z miłości. przecież panią kochał. - dla herberta to nie był wystarczający argument, żeby się z kimś wiązać. a teraz, mając już 44 lata, tę decyzję podjął. myślę, że to była dość skomplikowana sprawa. z jednej strony wiedział chyba, że nasz związek trzeba przypieczętować lub skończyć. z drugiej czuł się zagrożony chorobą. chyba chciał sobie stworzyć jakiegoś rodzaju azyl, miejsce, gdzie będzie mógł normalnie pracować, pisać, rozłożyć cały warsztat. myślę, że chciał mieć miejsce, gdzie ktoś się nim zawsze zaopiekuje. miejsce, gdzie jest rodzina, przynajmniej kobieta. wie pan, jak jest kobieta w domu, to ugotuje, upierze, porobi zakupy... dlaczego się pan śmieje? bo tak kiedyś o pani napisał "moja troskliwa żona". a teraz się okazuje, że pani sama tak o sobie myślała. - to jest proza życia, której potrzebował. wtedy zbyszek nie potrzebował muzy. potrzebował kogoś, kto będzie się nim zajmował, kto mu na co dzień pomoże. chociaż okropnie się złościł, kiedy za długo zajmowałam się kuchnią albo czymkolwiek innym niż jego korespon-dencja czy przepisywanie. tego potrzebował na co dzień. i ja doskonale zdawałam sobie sprawę, że to był główny motyw jego decyzji, żeby przypieczętować ten związek. nie czuła pani, że on panią kochał? - gdyby nie kochał, toby się nie ożenił. przecież miał inne baby. sto razy mi mówił, że mnie kocha, ale miał różne inne związki. one mijały. ale herbert nie był typem człowieka, którego można zamknąć czy jakkolwiek uwięzić. a ja wciąż byłam dość niedojrzałą emocjonalnie osobą, może nie dorastałam intelektualnie do tego poziomu, który miały inne fascynacje zbyszka. nie wiem, co zdecydowało. może stałość moich uczuć do niego, w którą chyba wierzył? to jest bardzo trudne. bo on nie był jakimś przeciętnym mężczyzną. jak się pani oświadczył? - nie pamiętam. jak jechał do holandii, nic nie było wiadomo. w niemczech miał jakiś dość poważny romans. a potem go przerwał i nagle wrócił do paryża już z postanowieniem, że się pobierzemy. więc w marcu 1968 wzięliśmy ślub w paryżu. bardzo nas śmieszyło, że udzielał go konsul nazwiskiem mickiewicz. potem z moją siostrą, czajkowskimi i jankiem lebensteinem poszliśmy do bardzo starej restauracji prokopa. cieszyła się pani? - nie rozumiałam, o co właściwie chodzi, ale go kochałam. wie pan, marynia czapska, siostra józefa czapskiego, która była kobietą mądrą i bardzo doświadczoną, strasznie nad tym biadała. mówiła "co ty wyprawiasz, czy wiesz, co sobie robisz, to jest kompletny bezsens, przecież on jest co chwilę z kim innym". bo zbyszek ciągle miał wielkie powodzenie u kobiet. marynia mnie nastraszyła, ale powiedziałam sobie trudno, raz kozie śmierć. więc była pani szczęśliwa? - wiedziałam, co robię. ale marynia miała sporo racji. zaraz po ślubie pojechaliśmy na rok do berlina. zbyszek dostał tam roczne stypendium, które akademia berlińska dawała zagranicznym pisarzom. starczało na wynajęcie przyzwoitego mieszkania i całkiem niezłe życie. zbyszek czuł się dobrze. zaczął dużo pisać. ale ja chciałam z tego berlina uciekać. nie mogłam się w tym życiu odnaleźć. już prawie się rozstaliśmy. dlaczego? - no właśnie dlatego, że za zbyszkiem wciąż ciągnęły się niepozałatwiane historie. "anioł" z wiednia, o którym pisał czajkowskim? - były różne anioły. muza? - to była stara historia. widziała pani wiersze do muzy, zanim się ukazały w książce? - widziałam ich kserokopie. zbyszek pod koniec życia włożył je w obwolutę z jakiegoś starego zeszytu i napisał na niej "nigdy nie publikować". taka była jego wola. chciał zachować intymność swojej pierwszej miłości. to wszystko ma teraz adwokat, któremu zleciłam powstrzymanie wydawania tych wierszy. dlaczego pan tak patrzy? to są młodzieńcze próby, jeszcze niedojrzałe. pan myśli, że nie należy się liczyć z wolą zmarłego autora? nie wiem. te wiersze już wyszły na światło dzienne. - a ja uważam, że mam obowiązek wyegzekwować wolę zbyszka, kiedy on nie może sam walczyć o swoje prawa. czy pan uważa, że takiemu poecie jak on przynosi zaszczyt drukowanie intymnych juweniliów w dwa lata po śmierci? teraz się ukazuje sporo różnych okolicznościowych rymowanek zbigniewa herberta. - to były jego zabawy. a co innego młodzieńcze uniesienia miłosne. dla niego to była bardzo intymna sprawa. a znała pani muzę? - nigdy jej nie spotkałam. wiedziała pani, że herbert prawie do końca z nią korespondował? - panie jacku, doskonale wiedziałam, że w jego życiu muza była bardzo ważną osobą. to była nie tylko miłość. ona także go utwierdzała w jego życiowych wyborach, zanim zaczęło je potwierdzać uznanie innych poetów, krytyków, czytelników. jak się z tych listów odejmie początek i koniec, widać, że to są jakby wewnętrzne dialogi. dlatego są ważne. - są ważne. zbyszek wtedy bardzo potrzebował jakiegoś powiernika. i muza była tym powiernikiem. przecież on jej opisywał filozoficzne problemy, które go rozsadzały. to jest - poza wątkiem miłosnym - pamiętnik intelektualny. jak listy kierkegaarda do jego ukochanych. muza była lustrem. i była zbyszkowi potrzebna. to ona przepisała na maszynie całą "strunę światła" - pierwszy tom jego wierszy. przez kilka lat bardzo mu pomagała. ale potem, kiedy się dla niego rozwiodła i sprawa zaczęła wyglądać poważnie, zbyszek poczuł się zagrożony. miał dwadzieścia kilka lat, chciał pisać, ledwie mógł się utrzymać. co on mógł zrobić z kobietą mającą dwoje dzieci? nie był gotów do takiego związku. a kiedy się poznaliśmy i powiedział jej, że muszą się rozstać, ona przeżyła okropne załamanie. pod koniec życia pisał w jednym z "trzech erotyków" "myślę teraz/ haniebnie rzadko/ o mojej pierwszej wielkiej opuszczonej/ ... co ona tka/ na zwęglonych krosnach// dla mnie jest/ jak pusty peron". więc miłość bezpowrotnie minęła. ale korespondencja trwała. - bo zbyszek zawsze miał z tego powodu wielkie poczucie winy. to w nim ciągle tkwiło. dlatego pisał do niej listy, wysyłał pocztówki. strasznie przeżyła rozstanie. i chyba nie ona jedna. takie korespondencje zbyszek utrzymywał też z innymi znajomymi paniami, z którymi coś go kiedyś łączyło. bardzo nie chciał kogokolwiek skrzywdzić. a w gruncie rzeczy krzywdził. bo każdy mężczyzna porzucający kobietę ją krzywdzi. i tak było ze zbyszkiem. a wplątywał się, bo... zresztą, po co ja mam panu to wszystko tłumaczyć? to pan jest mężczyzną. zbyszek pod tym względem nie odbiegał od normy. nie musi mi pani wszystkiego tłumaczyć. wiem, że to jest trudna rozmowa, dla pani i dla mnie. i słucham z podziwem, jak pani potrafi o tym opowiadać. - bo ja o tym wszystkim myślałam całe życie. miałam w życiu tylko jedną rolę - żeby go zrozumieć. najpierw się buntowałam, próbowałam walczyć. dlatego ten związek był dla mnie tak trudny. a potem uświadomiłam sobie, że ja go powinnam zrozumieć. nic więcej. trzeba było lat, żebym do tego dojrzała. ale to nie było łatwe. ani dla mnie, ani chyba dla niego. z tymi aniołami też sobie na początku nie mogłam poradzić. i jak pani sobie z nimi poradziła? - w końcu moja siostra mi powiedziała "kupiłaś sobie ciasne buty i musisz je teraz rozchodzić". ale to nie była tylko kwestia ciasnych butów. te związki powstawały w okresach jego ekspansji. wtedy zbyszek kipiał. wszystkie buty były dla niego za ciasne. cały świat stawał się za mały. wszystko go uwierało. to był trwający latami nieopisany dramat dla mnie i także dla niego. bo kiedy ekspansja mijała, strasznie z tego powodu cierpiał, czuł się winny, starał się wszystko naprawić. Żadnemu z nas nie było z tym łatwo. w każdym razie ten pierwszy berliński kryzys skończył się wyjazdem zbyszka do ameryki na tournee zorganizowane przez poetry center. znów miał wieczory autorskie, przez dwa miesiące jeździł z miasta do miasta. i znów przyszedł okres wysokiego nastroju. przywiózł z tej pierwszej amerykańskiej tury nowe znajomości i propozycję wykładów w los angeles. to było ważne, bo pojawiła się szansa materialnej stabilizacji. przynajmniej na tyle, żeby kupić w polsce mieszkanie, w którym moglibyśmy osiąść. ale może ważniejsze było to, że w czasie tej podróży stracił przyjaźń człowieka, który zawsze był dla niego ważny. czesława miłosza? - to była bardzo przykra sprzeczka, ale potem została rozdmuchana do jakichś niebotycznych rozmiarów. pani zdaniem to była tylko sprzeczka? - to była awantura. ale żeby tę sytuację zrozumieć, trzeba było znać trochę osobowość zbyszka i także czesława, który w towarzystwie uwielbia prowokować. to raczej było zderzenie dwóch trudnych charakterów czy dwóch konwencji rozmowy niż prawdziwych racji. pan sobie wyobraża, że miłosz chciałby rzeczywiście przyłączyć polskę do rosji? przecież to jawny absurd. tak zbigniew herbert opisał tę sytua-cję w latach 9 opowiadał to pani, kiedy z ameryki wrócił do berlina? - opowiadał ze sporym wzburzeniem. zbyszek mieszkał wtedy u miłoszów w domu. czesław go zaprosił. oni byli sobie naprawdę bardzo bliscy. to było coś więcej niż znajomość albo nawet przyjaźń. zbyszek w jakiś sposób kochał miłosza i jestem przekonana, że czesław - chociaż dziś może by się tego wyparł - darzył zbyszka prawdziwym uczuciem. a przy tym zbyszek był jednym z niewielu ludzi, których tolerowała żona czesława janka, bardzo dbająca o to, żeby różni polscy literaci czesława nie nachodzili. a zbyszek był u miłoszów zawsze mile widziany. no to co się stało? - mnie tam wtedy nie było. mogę tylko powtórzyć to, co opowiadał mi zbyszek. poszli we trójkę na kolację do państwa carpenterów, którzy między innymi tłumaczyli herberta. tam bardzo mocno pili. i oczywiście rozmawiali o polsce. bo wtedy ciągle się rozmawiało o polsce. wreszcie, kiedy już byli mocno pijani, miłosz zaczął te swoje prowokacje o przyłączeniu polski. myślę, że dla żartu drażnił się ze zbyszkiem. ubóstwiał żartować, a wiedział, że zbyszek jest w takich sprawach bardzo pryncypialny. nieskończenie poważnie przeżywał cały dramat polski od wybuchu wojny. wszystko, co jakkolwiek godziło w jego uczucia do kraju, w jego oczach przybierało specjalne rozmiary. i wtedy nastąpił wybuch. zbyszek eksplodował. nie wiem, co czesławowi powiedział, ale kiedy od carpenterów wyszli, janka nie chciała już więcej zbyszka u siebie gościć. zrobił wtedy jakieś straszne faux pas. chyba dokładnie żaden z nich tego nie pamiętał, bo byli pijani. ale zadra została i po latach zaczęto z niej robić polityczny użytek. myśli pani, że rzeczywiście chodziło tylko o żarty przy wódce? - oczywiście, nie tylko. czesław był z innego pokolenia. kiedy wybuchła wojna, zbyszek był piętnastoletnim chłopcem. mało jeszcze z tamtego świata rozumiał. a czesław ówczesną polskę przeżywał świadomie i także boleśnie. endecy, antysemityzm, autorytaryzm endecji - to wszystko go bolało. kompletnie inaczej pamiętali przedwojenną polskę. zbyszek do niej tęsknił i ją idealizował, a czesław się raczej jej wstydził. to napięcie zawsze między nimi było. ojciec zbyszka był legionistą, miał socjalistyczne poglądy. ponieważ był dyrektorem banku, często miał do czynienia z upadającymi majątkami ziemian czy arystokratów. oburzał się na to, co tam się wyprawiało z ludźmi. ale niewątpliwie nad tym oburzeniem czy wręcz zawstydzeniem górowały patriotyczne emocje. zbyszek był wychowany w bardzo patriotycznym duchu. ojciec wsadził go nawet do szkoły kadetów. ale oczywiście zbyszek nie mógł się u kadetów utrzymać. to była ostatnia sytuacja, do której mógł pasować. poeta u kadetów - to nie mogło się udać. i się nie udało. w każdym razie z takiej perspektywy zbyszek obserwował przedwojenną polskę. a czesław już publikował, funkcjonował w lewicowym środowisku Żagarów. a za tym szedł inny emocjonalny stosunek do podziału lewica - prawica. dla czesława prawica to byli endecy z laskami bijący żydowskich studentów, a lewica to byli socjaliści, którzy napadanych bronili. dla zbyszka lewica to byli sowieci okupujący polskę, a prawica to byli ludzie antykomunistycznego, patriotycznego podziemia. to jest wersja bardzo uproszczona, ale takie napięcie zawsze między nimi istniało. tyle że ponad tym nie wypowiadanym napięciem była jakaś szczególna więź emocjonalno-intelektualna, która ich łączyła. do feralnej kolacji u państwa carpenterów. - myślę, że dłużej. ten wybuch chyba nie wszystko jeszcze zniszczył. już po powrocie z tej pierwszej podróży do stanów zbyszek pisał do czesława "będę cię prześladował moją dziwną miłością do końca życia, a nawet jakiś czas potem. ... musisz zrozumieć pewne rzeczy, których nie potrafię ci powiedzieć, bo gardło ściśnięte. proszę, bądź dla mnie wspaniałomyślny i wybaczający". coś ich jeszcze chyba ku sobie ciągnęło. kiedy w 1971 roku zbyszek miał przez pół roku wykłady w los angeles, przeżyliśmy tam wielkie trzęsienie ziemi. to była katastrofa w prawdziwie amerykańskim stylu. trzęsienie zniszczyło nawet sieć telefoniczną. więc nie było normalnej łączności. wtedy czesław napisał do nas kartkę, że się nie może dodzwonić, że się martwi, co z nami, i prosi o telefon. kiedy przywrócono połączenia, zbyszek - może z uniwersytetu, gdzie telefony chyba szybciej działały - zadzwonił do berkeley, gdzie miłoszowie mieszkali. myślę, że bardzo chciał z czesławem rozmawiać, może nawiązać kontakt, odbudować stosunki. ale odebrała janka. i powiedziała, że czesława nie ma. to zbyszka bardzo ubodło, bo jakoś się zorientował, że ona nie mówi prawdy. janka chyba nie chciała, żeby nawiązali kontakt. a potem zadzwonił do nas czesław. ale już nie z domu. może od siebie z uniwersytetu. i wtedy zbyszek kazał mi powiedzieć, że jego nie ma w domu. to znaczy - musiałam zrobić dokładnie to samo, co janka. i na tym się stosunki skończyły. to było złe. ale myślę, że wzajemne uznanie czy nawet fascynacja tym, co obaj pisali, to było za mało, żeby zrównoważyć ideowe napięcie, które zawsze między nimi istniało. więcej się nie kontaktowali? - przez wiersze. jeszcze w latach 8 wysyłali sobie swoje nowe tomy. o jednym z nich zbyszek mówił, że "jest jak światło, które nagle wpadło do jego piwnicy". był zafascynowany miłoszem jako poetą - zwłaszcza "ocaleniem". w paryżu, kiedy się spotkali na początku lat 60., dedykował mu jeden ze swoich najpiękniejszych wierszy "tren fortynbrasa". "... ani nam witać się ani żegnać żyjemy na archipelagach/ a ta woda te słowa cóż mogą cóż mogą książę". nawet w ostatnich latach, już po ostatecznym powrocie do polski, śledził wszystkie publikacje czesława. i zawsze z nim korespondował wierszami. na "pieska przydrożnego" odpowiadał na przykład wierszem "pan cogito a małe zwierzątko" z "epilogu burzy". z czasem coraz bardziej się denerwował, że czesław tak dużo pisze. Że drukuje także słabsze wiersze. bardzo przeżywał, kiedy czesław drukował wiersze, które mu się nie podobały. dlatego miłosz uważał, że bardzo nieprzyjemny wiersz "chodasiewicz" z "rovigo" jest o nim. ale to jest wiersz o chodasiewiczu, a nie o miłoszu. w "rovigo" jest inny wiersz "do czesława miłosza", który ma zupełnie odmienną wymowę "... aniołowie schodzą z nieba/ alleluja/ kiedy stawia/ swoje pochyłe/ rozrzedzone w błękicie/ litery". i wie pan... ja bardzo żałuję, że zbyszek nie dożył publikacji "to". bo "to" by go bardzo podniosło na duchu. myślę, że z latami zbyszkowi coraz bardziej brakowało przyjaźni czesława. bardzo za nim tęsknił. to po co go atakował? - och, to najpierw była prywatna rozmowa przy wódce, a potem już działała siła charakterów. ale przecież później to napięcie podsycał. najpierw w latach 8 tym, co o latach stalinowskich opowiadał jackowi trznadlowi do "hańby domowej", potem w 1994 roku, atakując miłosza w wywiadzie dla andrzeja gelberga. wie pani, dlaczego po przeszło 20 latach odgrzał sprawę kolacji u carpenterów, dokładając jeszcze barwny opis miłosza jako proteusza, który ma tysiąc postaci? - w nim to głęboko tkwiło. cały czas miał w sobie tę zadrę. ale przez 20 lat to, co zaszło między nim a miłoszem, zbyszek traktował jak prywatny spór. a potem poczuł się zaatakowany przez miłosza w "roku myśliwego". i co gorsza, ten atak dotyczył też jego ukochanego profesora henryka elzenberga. to podgrzało emocje. na nie nałożyła się sytuacja panująca w polsce. kiedy w 1992 roku wróciliśmy do kraju, były tu szalone zawirowania. polityczne, ideowe, intelektualne. a zbyszek miał w głowie tylko jedną ideę. to była "solidarność". ta "solidarność" z roku 1981, która już nie istniała i nie mogła istnieć. był zdezorientowany. ale nie wyobraża pan sobie, jak bardzo się cieszył, kiedy czesław po latach do niego zadzwonił. kiedy? - to już było w roku 1998. gdzieś w połowie maja, na dwa miesiące przed śmiercią zbyszka. odebrałam telefon. czesław zapytał, czy może rozmawiać ze zbyszkiem. zapytałam zbyszka, czy będzie rozmawiał z czesławem. bardzo chciał rozmawiać. i to była bardzo serdeczna rozmowa. przyjacielska. a wracali do tej feralnej kolacji u państwa carpenterów? - tak, ale to wtedy już nie było ważne. zbyszek dobrze wiedział, że jest blisko końca. kiedy pisał w "brewiarzu" "panie/ wiem że dni moje są policzone/ zostało ich niewiele ..." to nie była żadna metafora. i nie chodziło mu przecież tylko o poezję, kiedy napisał "... nie zdążę już/ zadośćuczynić skrzywdzonym/ ani przeprosić tych wszystkich/ którym wyrządziłem zło/ dlatego smutna jest moja dusza ...". wtedy ważna już była tylko prawdziwa przyjaźń, a nie stare waśnie. rozmowa była długa jak na siły zbyszka. pod koniec był zmęczony i przez to trochę poirytowany. rozmawiali o śmierci. trochę żartobliwie, ale w gruncie rzeczy poważnie. o porządkowaniu świata przed śmiercią. i na sam koniec czesław nagle powiedział "mógłbyś jeszcze porozmawiać z adamem". a zbyszek mu odmówił. czesław już na to nic nie odpowiedział. zaśmiał się tylko. ale pożegnali się ciepło. doszliśmy do roku 197 znów są państwo razem w berlinie. przed wami wyjazd do ameryki. - ale jeszcze przedtem musieliśmy pojechać do polski. bo nasze paszporty były ważne tylko w europie, a rozszerzyć je na cały świat trzeba było w kraju. polska misja wojskowa w berlinie zachodnim absolutnie nie chciała nam pomóc. zbyszek pojechał pierwszy. i od razu znalazł się w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. starania o paszport nigdy nie były miłe. to zawsze była łaska. mogli dać albo nie dać. i starali się, żeby człowiek to odczuł. herbertowi nie bardzo mogli odmówić, bo miał już na zachodzie wyrobione nazwisko, a oni się liczyli z tym, jaką kto ma pozycję. ale mogli go dręczyć. i nie zamierzali takiej okazji stracić. zaczęli go wzywać "w sprawie paszportowej". jak tylko złożył wniosek o rozszerzenie paszportu, zaczęły się telefony. kazali mu przychodzić do hotelu metropol. mieli tam biuro na ostatnim piętrze. w końcu za którymś razem dali mu ten rozszerzony paszport, ale kazali przyjść jeszcze nazajutrz na ostatnią rozmowę. po co? - tego nie wiem. może go chcieli jeszcze instruować. ale zbyszek już na tę rozmowę nie poszedł, tylko pierwszym pociągiem pojechał do krakowa. poprosił pendereckiego, który mógł podróżować, kiedy i gdzie miał ochotę, żeby go zabrał samochodem do niemiec. i penderecki się zgodził. zbyszek okropnie się bał, że go zatrzymają. ale na polsko-enerdowskiej granicy nawet ich specjalnie nie kontrolowali. dopiero w berlinie zbyszek powiedział pendereckiemu, że na dobrą sprawę przemycił z polski zbiega. opowiadał pani o przesłuchaniach w metropolu, kiedy już szczęśliwie wrócił do berlina? - opowiadał, i to ze szczegółami. bo wrócił w strasznym stanie. przesłuchiwali go w tym metropolu nieomal codziennie. i o co go pytali? - o bardzo dziwne rzeczy. na przykład "jak z paryża dojechać do maisons-laffitte?". to pytanie powtarzało się niemal za każdym razem. albo "co pana łączy z giedroyciem?". "co pana łączy z czapskim?". "jak wygląda dom >kultury o ten list 30 lat później wybuchła awantura, kiedy po śmierci zbigniewa herberta wydrukowały go "zeszyty literackie", a anna bikont i joanna szczęsna zacytowały jego fragment w rozmowie z gustawem herlingiem -- grudzińskim. "nie spodziewałem się, że dosięgnie mnie ręka panów w czarnych garniturach. zatelefonowali do mnie drugi dzień po przyjeździe, kiedy siedziałem przy chorej matce. potem były rozmowy codzienne i wielogodzinne. nie w urzędzie, broń boże, ale w hotelu metropol na wysokim piętrze z oknem otwartym na podwórze. wypytywali także o ciebie, czybyś nie wrócił". - herling był zaskoczony pytaniem. chyba nie czytał listu drukowanego w "zeszytach literackich". tak też w końcu odpowiedział "nic o tym nie wiedziałem. zawsze uważałem herberta za przyzwoitego człowieka" - napisałam do niego list wyrażający moje zdumienie i oburzenie takimi słowami. przyszedł do mnie, kiedy ostatni raz był z wizytą w polsce. dementował te słowa między innymi w "Życiu". przepraszał. był już wyraźnie w złej formie. kto jeszcze o tych przesłuchaniach wiedział? - na pewno artur międzyrzecki, który się wtedy bardzo troskliwie zbyszkiem opiekował. i chyba zdzisław najder, z którym był wtedy blisko. potem już nikomu o tym nie opowiadał. bo to było dla niego wstydliwe? - to nie było wstydliwe, ale było potworne. paskudna szykana, którą trzeba było znosić, żeby wyjechać z polski. a zbyszek musiał wyjeżdżać. musiał jeździć po świecie, żeby pisać eseje. nie wyobrażał sobie życia w zamknięciu - bez włoch, grecji, berlina, paryża, holandii. ale ucieczka zbyszka to jeszcze nie był koniec. bo teraz ja musiałam pojechać do kraju i wymienić mój paszport. a ja mieszkałam dziesięć lat za granicą, co im się nie podobało. więc najpierw - kiedy poszłam wyrobić nowy dowód osobisty - przesłuchiwał mnie jakiś urzędnik na kruczej, a potem wezwali mnie do kc. oni już dobrze wiedzieli, gdzie jedziemy i po co. interesował ich miłosz. "na pewno będziecie się tam państwo z nim czasem spotykali. niech mu pani powie, że czeka na niego piękna willa w gdańsku. zresztą gdziekolwiek będzie chciał. dlaczego on właściwie nie wraca? może go pani przekona, że tu mu będzie dobrze". powiedziałam, że nie można kogoś zmuszać, żeby wracał do polski. ja w każdym razie się tego nie podejmuję. jak będzie chciał wrócić, to na pewno wróci. na tym się skończyło. po miesiącu wróciłam do berlina. w berlinie już państwa nie niepokoili? - pętały się jakieś łapsy, ale zbyszek się od nich skutecznie opędzał. w każdym razie mogliśmy jechać do tej ameryki. co państwo tam robili? - ja to samo co zawsze, od kiedy byliśmy razem. prowadziłam dom i samochód, bez którego nie można się było w ameryce poruszać, opiekowałam się zbyszkiem. a zbyszek uczył dramatu europejskiego w college'u, gdzie była ogromna liczba studentów nie mających żadnego pojęcia o literaturze europejskiej. poziom był gimnazjalny. na dodatek wciąż musiał poprawiać dziesiątki wypracowań. Ślęczał nad tym nocami. to dla zbyszka było udręką. na szczęście prowadził też seminaria poetyckie, które go interesowały, bo przychodzili na nie różni młodzi poeci. ale przede wszystkim pisał. co pisał? - głównie "pana cogito". widziała pani, jak ten tom powstawał? - wie pan, że nie mam pojęcia. naprawdę? - ja nie mam pojęcia, jak powstawały wiersze. nic na ten temat nie wiem i nigdy nie wiedziałam. z wierszami jest bardzo tajemnicza historia, bo wiersze rodzą się w duszy. do tego nikt nie ma wglądu. ale okoliczności narodzin pani obserwowała. przecież to pani je przepisywała. - przepisywałam. nic więcej. jak skończył pisać wiersz, dawał mi go do przepisania. i nie zauważyła pani przy przepisywaniu, że nagle w wierszach pani męża pojawił się bohater, porte-parole autora, poetycka figura, która zawsze będzie się kojarzyła z herbertem? - oczywiście, że zauważyłam obecność pana cogito, ale wiersze zbyszka prawie zawsze miały jakiegoś bohatera. były narracyjne. chyba między innymi dlatego tak dobrze się je czytało, że były jak mininowele. ale może nie od razu doceniłam rolę, jaką miała odegrać postać pana cogito. bo, wie pan, ja zawsze przepisywałam w jakimś potwornym napięciu, więc przepisując, dużo nie myślałam. zbyszek pisał bardzo niewyraźnie. trudno go było odczytać. co gorsza, ja też byłam z ortografią na bakier. a strasznie się bałam, żeby się nie pomylić w przepisywaniu i żeby nie przepisać jakiegoś błędu. okropnie był niecierpliwy, jak coś było źle w maszynopisie. denerwował się, krzyczał. bo każde słowo w wierszu miało dla niego ogromne znaczenie. skreślał, zmieniał, poprawiał, zanim mi wreszcie dał do przepisania. jest masa jego notesów, w których to doskonale widać. zawsze miał taki notes przy sobie. często pisał od końca. najpierw budował jeden czy dwa ostatnie wersy, a potem dobudowywał resztę. czasem zaczynał od jakiegoś zdania, a potem się okazywało, że to jest wers środkowy. jakby budował wiersze na myśli albo frazie, która decydowała o tonie i sensie późniejszej całości. a czasem to był nawet sam tytuł. w "epilogu burzy" jest taki wiersz o srokach. nazywa się "pica pica l.". miłośnicy księdza twardowskiego się na ten wiersz oburzają, bo myślą, że to przeciwko niemu. a chodziło o sroki. ksiądz twardowski dostał się tam przypadkiem. po prostu mieliśmy najazd srok. było lato, zbyszek nie wstawał już z łóżka. bardzo cierpiał, z trudnością oddychał, więc okno w jego pokoju było prawie zawsze otwarte. a w ogródku od rana do wieczora setki srok robiły dziki, potwornie męczący hałas. nie można było sobie z nimi poradzić. zbyszek ich nienawidził. i zemścił się na nich wierszem. a "pan cogito" też ma takie konteksty? na przykład "przesłanie..."? - "przesłanie..." nigdy nie było moim najbardziej ukochanym wierszem. chociaż wiem, jaką on ma wagę. ludzie go czytają, znają na pamięć, wszędzie go recytują. i wiem, że dla zbyszka to było prawdziwe przesłanie. może bardziej nawet dla niego samego niż dla innych ludzi. chociaż z pewnością chciał "przesłaniem" poruszyć drętwe ludzkie głowy. nie miała pani wrażenia, że "przesłanie pana cogito" jest odpowiedzią poety na doświadczenie z hotelu metropol? - nie tylko. może to było jedno z ważnych ogniw, ale nie jedyne. to była reakcja na różne doświadczenia - nie tylko na to, co się działo w polsce. "przesłanie pana cogito" jest uniwersalne i jego źródła są uniwersalne. w dużym stopniu dotyczyło także politycznych postaw, z którymi zbyszek spotykał się, będąc na zachodzie. jego konflikty z kolegami w niemczech, we francji czy w ameryce miały w istocie tę samą materię co w polsce. w demokracji jest ono nie mniej ważne niż w totalitaryzmie. czasem myślę, że może nawet bardziej. pamiętam, z jakim napięciem zbyszek czytał mi ten rękopis. oczywiście powiedziałam, że ten wiersz jest wspaniały. bo jest wspaniały. ale się go od początku bałam. dlaczego? - bo nim bardzo łatwo jest manipulować. bo takie przesłanie łatwo zbanalizować. ale może po prostu to nie jest przesłanie na miarę takiej duszyczki jak moja. mąż tak pani powiedział? - może tak nie powiedział, ale pewnie tak myślał. a on nie bał się tego wiersza? - on w sprawie "przesłania..." miał wyjątkową pewność. mówił, że "tak musi być". nie bał się, że takie radykalne wartości mogą się łatwo stać przedmiotem politycznej manipulacji? - chyba tak o tym wierszu nie myślał. gdyby miał takie obawy, nigdy by go nie napisał. zbyszek nie znosił przemocy i komunizmu, ale też nienawidził polityki. brzydziło go to, co w polityce jest grą - fałsz, taktyka, kompromisy. był wielkim patriotą, ale jego patriotyzm był idealistyczny. stąd się później wzięła jego fascynacja pułkownikiem kuklińskim. widział w nim patriotę, człowieka, który zapłacił nie tylko karierą, ale też swoim życiem i dziećmi za to, żeby świat wiedział, co się może stać w polsce. dlatego w 1994 roku napisał w sprawie kuklińskiego list do prezydenta wałęsy. ale te starania o uznanie dla kuklińskiego traktował jako wybór moralny, a nie polityczny. prawica się wtedy na niego rzuciła. próbowała go wessać. ale on się opędzał. nie łączył tego z politycznym, ani tym bardziej z jakimkolwiek partyjnym akcesem. po prostu zrobił w sprawie kuklińskiego to, co mu sumienie kazało. tak samo było z listem do dudajewa. wieczorem usłyszeliśmy informację, że w czeczenii zaczęła się nowa wojna. zbyszek był ciężko chory. już nie wstawał z łóżka. kiedy się rano obudził, od razu zaczął mi opowiadać, że w nocy przyśnił mu się allah i że natychmiast musi napisać list do dudajewa. wziął papier i zaczął pisać. od tego zaczęła się akcja zbierania pieniędzy na ratowanie czeczenii. był wielkim pasjonatem. sprawa czeczenii stała się jego świętą wojną w obronie wolności. to była jego druga taka wojna. pierwszą, jeszcze w latach 80., kiedy byliśmy w paryżu, toczył w obronie kurdów. wtedy napisał list do prezydenta busha, który wysłał m.in. do "new york timesa". i "new york times" ten list wydrukował. a kiedy adam michnik latami siedział w więzieniu, gotów był dać się za niego porąbać. i wtedy wszystko by mu oddał. taki był. zawsze żył jakimiś pasjami i miłościami do ludzi. kiedy miał jakąś pasję, szedł za nią do końca. to było jego życie. ale to nigdy nie była polityka. czy to można pojąć? w latach 8 i 9całe miesiące żył swoimi pasjami. już nie pisaniem wierszy? - to się przecież łączyło. tego się nie da rozdzielić. ale, panie jacku, ja nie umiem tego pokazać tak, jak to zrobiła żona mandelsztama. chciałabym mężowi taki pomnik postawić, ale ja nie jestem pani mandelsztam. ja jestem pani herbert. więc robię to, jak umiem. tylko że cokolwiek bym zrobiła, z herbertem będzie kłopot. bo to był człowiek niesłychanie złożony. jak oddzielić tego wspaniałego człowieka - jego intelektualną biografię, jego twórczość, jego wspaniałe emocje - od chorobowej nici, która oplotła całe jego życie? nieraz zachowywał się przecież zupełnie inaczej, niż sam by sobie życzył. to go rujnowało. a wracał potem do tego? - oczywiście, że wracał. miał poczucie winy, przepraszał. wciąż żył z poczuciem winy. najpierw dlatego, że to on przeżył wojnę. inni zginęli - gajcy, baczyński - a jemu nic się nie stało. znał ich wiersze na pamięć. potem dlatego, że bywał wobec ludzi brutalny. wreszcie, po stanie wojennym, dlatego że "był zbyt stary żeby nosić broń i walczyć jak inni". tak napisał w "raporcie z oblężonego miasta". bo nigdy nie siedział w więzieniu i nawet nigdy nie zrobiono u nas w domu rewizji. Żył w piekle wrażliwości i winy. nie był politykiem ani publicystą. zawsze był poetą cierpiącym na nieograniczone poczucie odpowiedzialności. bał się tylko nadmiaru patosu. o to często pytał, pisząc "pana cogito" "czy tu nie ma patosu?". jego życie było patetyczne, ale zawsze starał się trzymać emocje na uwięzi. bo jego wrażliwość, emocjonalność, natura pasjonata wpychały go w patos. więc się z tym zmagał. między wzniosłością i patosem jest cieniutka linia, której się bał jak ognia. i często sam nie był pewien, czy jej nie przekracza. a w los angeles, gdzie pisał "pana cogito" - poza mną - nie miał się z kim naradzić. myślę, że bardzo mu brakowało takiej możliwości. ale chcieli państwo zostać w ameryce. - zbyszek nigdy nie chciał emigrować z polski. mógł wiele lat mieszkać za granicą, ale nie wyobrażam sobie, żeby mógł zerwać z krajem na zawsze. zresztą w ameryce nie bardzo się adaptował. nie podobało mu się amerykańskie życie? - myślę, że go to życie męczyło, bo na uniwersytecie ciągle były jakieś niby-towarzyskie okazje, których konwencja była dla niego irytująco sztuczna. co kilka dni ktoś wydawał przyjęcie, na którym nasza obecność była oczekiwana. zbyszek źle je znosił. a ja, szczerze mówiąc, tych przyjęć coraz bardziej się bałam. akurat była moda na "polskie dowcipy" - polish jokes - które go doprowadzały do szału. a prawie na każdym przyjęciu znalazł się jakiś radosny amerykański profesor, który nie mógł się powstrzymać, żeby nie opowiedzieć przynajmniej jednego "polskiego dowcipu". i wtedy zbyszek urządzał awanturę. amerykańscy profesorowie są grzeczni, spokojni, układni, więc zawsze przepraszali, ale zbyszek nie dawał się łatwo przeprosić. wieczór był zmarnowany. to się powtarzało przynajmniej raz na tydzień. nie cierpiałam tych przyjęć. ale największa awantura wybuchła o camusa, kiedy pod koniec semestru zaproponowano zbyszkowi kontrakt w innej kalifornijskiej uczelni. znów u wspólnych znajomych spotkaliśmy się na kolacji z profesorem, od którego ten kontrakt zależał. zaczęło się od sołżenicyna. zbyszek go podziwiał, a profesor i jego żona pochodząca z francji uważali, że to gwiazda jednego sezonu. już było gorąco, kiedy w rozmowie nagle padło nazwisko camusa. Żona profesora go nienawidziła. zbyszek polemizował. i nagle ona - bardzo zdenerwowana - zaczęła mówić, że camus był podłym i małym człowiekiem, bo w późnym wieku uwodził młodziutkie studentki, a ona była jedną z jego ofiar. zbyszek odparował w jakiś taki sposób, że profesor - ogromne chłopisko - rzucił się na niego z pięściami. zaczęli się szamotać. poniszczyli meble bogu ducha winnych życzliwych gospodarzy, którzy pośredniczyli w załatwianiu posady. i o żadnym kontrakcie oczywiście nie było już mowy. trzeba było wracać. czyli katastrofa. - dlaczego katastrofa? wracaliśmy po pół roku z pieniędzmi pozwalającymi nareszcie kupić mieszkanie w warszawie i z gotowym do druku tomem "pan cogito". ale przed powrotem do kraju postanowiliśmy jeszcze zatrzymać się w niemczech. i tam o mało nie doszło do katastrofy. wylądowaliśmy we frank-furcie nad menem. kupiliśmy volkswagena busa, zapakowaliśmy do niego cały nasz dobytek i pojechaliśmy do berlina, gdzie mieliśmy się zatrzymać. dojechaliśmy pod wieczór. zatrzymaliśmy się na kolację u naszych znajomych, ale spać mieliśmy gdzie indziej. zaparkowaliśmy pod domem. poszliśmy na kolację, a wszystkie rzeczy zostały w samochodzie. kiedy wróciliśmy po paru godzinach, bus był puściuteńki. wyczyścili go do dywaników. nogi się pod nami ugięły, bo ani jedna walizka się nie uratowała. zostaliśmy nawet bez szczotek do zębów. ale dla mnie najgorsze było to, że w jednej z tych ukradzionych walizek był cały "pan cogito". czy pan ma pojęcie, co to dla mnie znaczyło? tyle wspaniałych maszynopisów, nigdzie nie opublikowanych wierszy, które zbyszek pisał przez te miesiące spędzone w ameryce. nie mogłam sobie darować, że tej walizki nie wzięłam ze sobą. powiedziałam zbyszkowi, że niczego mi nie żal - ani fotografii, ani dziennika, który prowadziłam, od kiedy byliśmy razem, ani naszych rzeczy, tylko nie mogę się pogodzić z utratą "pana cogito". a zbyszek machnął ręką. mówię mu "przecież ty tego nigdy nie odtworzysz". a zbyszek na to "trudno. napiszę inne wiersze". ale modliliśmy się do św. antoniego - bo oboje mieliśmy do niego wielkie nabożeństwo. i oczywiście zaniosłam do jakiegoś kościoła datek dla św. antoniego. w intencji rękopisów czy wszystkiego, co z samochodu zabrali? - w intencji rękopisów. bo św. antoni pomaga tylko w bardzo konkretnych sprawach. potrzebuje pieniędzy dla swoich podopiecznych i w zamian za datki znajduje różne rzeczy. zbyszkowi św. antoni zawsze bardzo pomagał. kiedyś za parę tysięcy lirów znalazł mu paszport zgubiony bodaj w rzymie. a "pana cogito" znalazł? - ale nie od razu. następnego dnia zadzwoniła do berlińskiej akademii pani, u której przed wyjazdem do stanów wynajmowaliśmy mieszkanie. przedstawiła się, szlochając "zabili herberta!". przerażona sekretarka dzwoni do przyjaciół, u których się zatrzymaliśmy. "czy to prawda, że herbert nie żyje?". a zbyszka nie było w domu. więc też się zdenerwowaliśmy. "jak to zabili? skąd taka wiadomość?". po nitce do kłębka, dzwonimy do tej naszej poprzedniej gospodyni. "jak się pani o tym dowiedziała?". ona nam opowiada, że zadzwonił do niej jakiś niemiecki robotnik, który na budowie znalazł uwalaną w błocie tajemniczą walizkę pełną dziwnych papierów. na tej walizce było nasze nazwisko i adres poprzedniego berlińskiego mieszkania. wie pan, że to była właśnie ta walizka, o której odnalezienie tak bardzo się modliłam? ta z rękopisami całego "pana cogito"! nie wyobraża pan sobie, jaka ja byłam szczęśliwa. tylko pani? - zbyszek też, oczywiście, ale on już żył tym, co teraz chciał pisać. biegał po bibliotekach, kompletował książki. kilka miesięcy siedzieliśmy jeszcze w berlinie, zbierając różne źródła i przygotowując się do powrotu do polski. wróciliśmy chyba we wrześniu 1971 roku. wracali państwo już na zawsze? - u zbyszka nic nie było na zawsze. przynajmniej w sprawach życiowych. ale wracaliśmy, żeby tutaj osiąść. on miał 47 lat, ja byłam trochę młodsza, ale też chciałam już mieć jakieś stałe miejsce. a poza tym tu byli przyjaciele. i zbyszek od razu wsiąkł w swoje literackie środowisko, które teraz stało się centrum warszawskiej opozycji. jądrem był pan antoni słonimski. na podwieczorku u państwa słonimskich poznaliśmy między innymi basię toruńczyk i adama michnika, którego pan antoni ochraniał, zatrudniając go jako swojego sekretarza. wiktor woroszylski, jan józef lipski, basia sadowska, julia hartwig i artur międzyrzecki, jan józef szczepański, andrzej kijowski - to było grono naszych najbliższych przyjaciół. Życie towarzyskie było niezwykle intensywne. ludzie się odwiedzali. pamiętam doskonałe spaghetti, które robiła basia toruńczyk, kiedy bywaliśmy ze zbyszkiem na kolacjach u adama michnika. bardzo się wtedy do siebie zbliżyli. zbyszek trochę mu nawet ojcował. poganiał go, żeby skończył studia. potem strasznie przeżywał jego aresztowania. później, kiedy adam siedział, korespondowali. i zbyszek na te listy czekał. kiedyś poszliśmy do bardzo już chorego ojca adama, żeby mu jeden z listów pokazać. on chwycił list i błyskawicznie schował go pod poduszkę. a zbyszek był do tego listu bardzo przywiązany. chciał go z powrotem dostać, ale nie śmiał się o niego upomnieć. nie umiał zabrać go staremu człowiekowi, mającemu już przed sobą bardzo niewiele życia, któremu na koniec odebrali syna. ta przyjaźń trwała latami. kiedy w latach 8 adama puścili z więzienia, odwiedził nas na mazurach, gdzie spędzaliśmy wakacje. to była wielka radość. więc wrócili państwo we wrześniu 1971... - ...i zamieszkaliśmy u międzyrzeckich, którzy wtedy byli za granicą. zbyszek miał kawalerkę na Świerczewskiego. po jakimś czasie znaleźliśmy ludzi, którzy chcieli się zamienić na spore mieszkanie w okolicach filtrowej - oczywiście za sporą dopłatą. zapłaciliśmy im większość pieniędzy, które nam się udało odłożyć w ameryce, oddaliśmy im mieszkanie zbyszka i już się mieliśmy wprowadzać, kiedy się okazało, że to jest niemożliwe. bo wprawdzie kwaterunek zgodził się nam to mieszkanie przyznać, ale na wyższym szczeblu decyzję unieważniono. zostaliśmy bez mieszkania i bez pieniędzy. w dodatku międzyrzeccy zaczęli wtedy myśleć o powrocie do kraju, a my musieliśmy jeszcze sprowadzić z sopotu mamę zbyszka, która poważnie chorowała, a od śmierci ojca mieszkała zupełnie sama. nie miałam pojęcia, gdzie się podziejemy. a co na to adwokat? - adwokat mi powiedział, że nic nie może pomóc, bo mieszkanie, które kupiliśmy, przejął dla siebie "resort". każdy w polsce wiedział, o kogo chodziło. na "resort" w prl nie było ratunku. zbyszek dostał wtedy kompletnej depresji. siedział w laskach, w pokoju zawieyskiego, i próbował pracować. oczywiście o odzyskaniu pieniędzy nie było już mowy. w końcu napisałam do kc, że jak sobie nie życzą, żeby herbert był w polsce, to mogą nam wprost powiedzieć i wtedy my poprosimy o paszport emigracyjny. po tym liście przyjął mnie minister kultury syczewski. pytam go, co teraz mamy zrobić. a on od razu zaczął na mnie krzyczeć "chcecie tu zrobić nową czechosłowację!". nie chciał normalnie rozmawiać. więc poszłam do kc. nie brzydziło panią? - a co mieliśmy robić? miałam ze zbyszkiem zamieszkać w namiocie? zresztą tam łatwiej się było porozumieć niż w ministerstwie kultury. przyjął mnie jerzy Łukaszewicz - kierownik wydziału kultury. powiedziałam mu - oddajcie nam mieszkanie albo dajcie emigracyjne papiery. był bardzo uprzejmy. obiecał, że postara się coś załatwić z jerzym majewskim, który był szefem rady narodowej. i chyba załatwił. po jakimś czasie przekazał mi wiadomość, że mam się zgłosić u pewnego pana w radzie narodowej. wtedy już poszliśmy ze zbyszkiem. i ten urzędnik zaczął nas wozić po rozmaitych blokach na obrzeżach warszawy. w zamian za duże mieszkanie na filtrowej proponował nam różne mieszkanka po 43 metry. ani miejsca do pracy dla zbyszka, ani azylu dla mamy. nie było szansy, żebyśmy się mogli pomieścić z wszystkimi książkami. wreszcie przywiózł nas tutaj, na promenady. pokazał nam mieszkanie zasiedlone przez jakieś dwie rodziny. powiedział, że jak im kupimy mieszkania zastępcze, to będziemy się tu mogli wprowadzić. i zbyszek się zdecydował. ale to wszystko trwało półtora roku i kosztowało nas masę pieniędzy. a z czego państwo żyli? - to nie był zły okres. wydali "pana cogito", a wtedy z takiej książki dawało się przeżyć pół roku. poza tym książki zbyszka ukazywały się już za granicą. na tamte warunki zachodnie honoraria nie były może duże, ale u nas to były całkiem spore pieniądze. miesiąc można było przeżyć za 20 dolarów. więc nie byli państwo biedni? - och, jak zbyszek nie cierpiał tego słowa! wściekłby się potwornie, gdyby zobaczył, jak w tym kiczowatym telewizyjnym filmie pana jerzego zalewskiego się nad nim użalają "ach, jaki on był biedny". zbyszek często nie miał pieniędzy na życie, bo co innego się dla niego liczyło. inne sprawy uważał za ważne. on nie był ofiarą losu. swój los wybierał świadomie i był z tego wyboru dumny. był nieszczęśliwy, cierpiał, ale nie z powodu pieniędzy. inni ginęli, siedzieli w więzieniach, a on tylko musiał czasami czegoś sobie odmówić. to nie jest wielka bieda - przynajmniej jak na polskie losy naszego pokolenia. my na co dzień żyliśmy bardzo skromnie. zawsze się starałam prowadzić dom oszczędnie. ale zbyszek wszystko wydawał na książki, na podróże i na różne fantazje. on zawsze kochał życie. i jak mógł, to z niego korzystał. wydawał na to, żeby się cieszyć życiem. kiedy miał lepszy nastrój, ciągle kogoś zapraszał do restauracji na obiad. kupował sobie bardzo dobre ubrania, lubił się ładnie ubierać, nigdy nie ubierał się tanio. a przede wszystkim dużo podróżował. do grecji, do włoch, do holandii. i czasem robił zupełnie szalone zakupy. na przykład? - na przykład w 1990 roku, kiedy już ostatecznie mieliśmy wrócić do polski. odkładaliśmy na ten powrót, bo nie mieliśmy pieniędzy. aż przyszło z niemiec jakieś spore honorarium, które mogło wystarczyć na całą przeprowadzkę. parę dni później była w trocadero aukcja wspaniałych grafik. zbyszek mówi "mamy trochę pieniędzy, pojedźmy na tę aukcję, coś sobie kupimy". nic go nie mogło powstrzymać. musieliśmy tam pojechać. i w tym trocadero wydał wszystkie nasze pieniądze na różne stare mapy. ani frank mu nie został. mówię "człowieku, za co my teraz wrócimy?". on na to "co się martwisz? jakoś przecież wrócimy". i jak potem państwo żyli? - nie żyliśmy. zostało nam to, co miałam w kieszeni. a za co wrócili państwo do polski? - musieliśmy sprzedać obraz, który dostaliśmy od józia czapskiego. trochę pomógł suhrkamp, niemiecki wydawca zbyszka. on zawsze nam pomagał. na ślub też dał pieniądze. bo my nie mieliśmy grosza. tak po prostu dawał? - inwestował w zbyszka. jak widział, że jest bardzo krucho, a żadne honoraria chwilowo się nie szykowały, organizował serię płatnych wieczorów autorskich, zabiegał o jakieś nagrody albo podpisywał umowy na książki, które miały powstać. niemieccy wydawcy dbali o swoich autorów, a zbyszek miał już swoje miejsce w literaturze europejskiej. zresztą - kto miał w prl pieniądze? badylarze, cink-ciarze, jakaś grupka reżimowych twórców. posiadanie pieniędzy było podejrzane. i dużo nie było trzeba, żeby jakoś przeżyć. ale prawdę mówiąc, nie mieszkaliśmy tu długo. w 1973 zbyszek dostał nagrodę herdera i wyjechalismy do austrii, żeby ją odebrać. potem ja pojechałam do polski zajmować się mamą zbyszka, a on już tutaj nie wrócił. znów dużo podróżował. z austrii pojechał do grecji. chciał pływać z przyjaciółmi między greckimi wyspami. ale jechał autostopem i po drodze miał w jugosławii wypadek samochodowy. wylądował w szpitalu, ledwo uszedł z życiem. spóźnił się na umówione spotkanie, więc grecję zwiedzał samotnie. potem osiadł w berlinie. tam się spotkaliśmy, bo zbyszek nie chciał wracać do polski. dlaczego? - bał się, że go z peerelu więcej nie wypuszczą. zachód go męczył, ale jeszcze bardziej bał się zamknięcia. jest w "raporcie z oblężonego miasta" wiersz "pan cogito - powrót". tam zbyszek wyjaśnia, dlaczego nie wracał "... wystawy obfitości/ napawają go znudzeniem// przywiązał się tylko/ do kolumny doryckiej/ kościoła san clemente/ portretu pewnej damy/ książki której nie zdążył przeczytać/ i paru innych drobiazgów ...". bał się zależności, ubezwłasnowolnienia. więc ja krążyłam między berlinem a warszawą, gdzie w naszym mieszkaniu została chora mama zbyszka, a on przyjechał dopiero na jej pogrzeb we wrześniu 1980 r. "solidarność" już wtedy wybuchła. to była zupełnie inna polska niż ta, przed którą zbyszek uciekał. pojechaliśmy jeszcze tylko do berlina po rzeczy, zlikwidowaliśmy mieszkanie, spakowaliśmy manatki i w styczniu 1981 roku wróciliśmy samochodem do polski. on do tej nowej polski pędził jak niesiony na skrzydłach. to już nie był tylko ten "skarbiec wszystkich nieszczęść", o którym pisał w wierszu "pan cogito - powrót" "... widzi już/ granicę/ zaorane pole/ mordercze wieże strzelnicze/ gęste zarośla drutu// bezszelestne/ drzwi pancerne/ zamykają się wolno za nim// i już/ jest/ sam/ w skarbcu/ wszystkich nieszczęść ...". przez jakiś czas to był skarbiec euforycznej radości. bardzo długo czekał na tę chwilę. dla niego wybuch "solidarności" to była wielka radość. wszędzie chciał być. wciąż biegał na jakieś zebrania. i nareszcie brał udział w kolegiach "zapisu", z którym, mieszkając w berlinie, współpracował od samego początku w 1977 roku. pamięta pani, jak się znalazł w redakcji? - dokładnie nie pamiętam, ale na pewno wciągnął go wiktor woroszylski, z którym był bardzo blisko. zbyszek odmówił wykonywania pracy redakcyjnej, bo żal mu było czasu, ale wysyłał teksty. bardzo go ekscytowało to, że w polsce można nareszcie drukować coś poza cenzurą. a w 1981 cenzura kompletnie się nie liczyła. to był rok prawdziwej wolności. nie ma pan pojęcia, jaki on był szczęśliwy. może to były najszczęśliwsze chwile w całym jego życiu. ale to, niestety, nie trwało zbyt długo. po 13 grudnia był obserwatorem na politycznych procesach działaczy "solidarności". to go pochłonęło bez reszty. całymi dniami siedział na salach sądowych. był między innymi na wszystkich rozprawach jana józefa lipskiego. zawsze żył historią, pisał o historii. teraz czuł, że ją nie tylko obserwuje, ale także w jakimś sensie tworzy. wciąż działał. o niczym innym nie potrafił myśleć. a potem znów złamała go bezsilność. w "raporcie z oblężonego miasta" to jest jeden z najbardziej wstrząsających zapisów "leżeliśmy pokotem/ na dnie świątyni absurdu/ namaszczeni cierpieniem/ w mokrych całunach trwogi". - bo przeżywał represje, które spadały na kolejne osoby, śmierć jana strzeleckiego, z którym się dobrze znali, i grzesia przemyka, z którego mamą - basią sadowską - przyjaźnił się od dawna. to były straszne ciosy. wszystkich dokoła dotykały represje, tylko nam nic się nie działo. nic zupełnie? - nic poważnego. raz przyszli wezwać zbyszka na przesłuchanie - zdaje się w sprawie marka nowakowskiego. to było chyba w 1982 roku. zbyszek dużo siedział wtedy w laskach. tam był w stanie pracować, bo nie czuł się inwigilowany. któregoś dnia przyjechał. tylko usiadł u siebie w pokoju - dzwonek do drzwi. za drzwiami stoi dwumetrowy facet. pyta, czy jest pan herbert. mówię, że go nie ma. on, że ma dla pana herberta wezwanie na przesłuchanie. a ja, jak głupia, wzięłam i pokwitowałam. poszłam z tym do zbyszka. a on wpadł w taką wściekłość jak nigdy. zmusił mnie, żebym natychmiast pojechała na rakowiecką, oddała im to wezwanie i powiedziała, że nie wiem, gdzie zbyszek jest i kiedy będzie w domu. wie pan, że ja tam pojechałam i zmusiłam ich, żeby ode mnie to wezwanie z powrotem przyjęli? więcej go nie wzywali. ale przed naszym domem zawsze stał biały fiat, a w nim siedziało dwóch albo trzech panów. więcej nie przychodzili? - kiedyś jeszcze przyszło dwóch takich. wyglądali jak zwykli bandyci. nie wiem, czego tak naprawdę chcieli. usiedli przy stole i komentowali "o, duże mieszkanie. może my byśmy tutaj zamieszkali". odpowiedziałam, że nic na to nie mogę poradzić. posiedzieli i poszli. naprawdę, jak na tamte warunki nic nam się złego nie działo, chociaż zbyszek zawsze miał niewyparzony język. w latach 6po pijanemu potrafił przez otwarte okno krzyczeć na całą Świerczewskiego, że nienawidzi komunistów i że ich powywiesza. kiedyś przyszli po niego ubecy, to ich zrzucił ze schodów. w stanie wojennym tym ubekom z białego samochodu też ubliżał przez okno. i co? - nic. raz tylko w latach 7 zrobili mu kolegium, ale to było za żartowanie w sklepie. staszek latałło nakręcił wtedy dla telewizji "listy naszych czytelników" z tadeuszem Łomnickim. szliśmy na pokaz w wytwórni filmowej na chełmskiej. po drodze wstąpiliśmy do sklepiku vis-a-vis wytwórni. w sklepiku była kolejka. kiedy doszliśmy do lady, zbyszek kupił chleb, kawałek kiełbasy, a potem zaczął wyliczać "to dla nas, a to dla partyjniaków. dla nas dobre bułki, a dla nich niech pan da podeschnięte. ta dla tego partyjniaka, ta dla tamtego". nagle z kolejki wychodzi jakiś mały facecik i zaczyna krzyczeć "pan obraża partię!". no i zrobiła się awantura. latałło oderwał zbyszka od tego faceta i zaciągnął nas do wytwórni. siedzimy na tym pokazie, a tu nagle drzwi się otwierają i wchodzi dwóch smutnych facetów "gdzie jest obywatel herbert?". wyszliśmy ze zbyszkiem i ze staszkiem latałłą. stanęliśmy przy schodach. "pan herbert pójdzie z nami". latałło zaczął ich uspokajać "to jest film pana herberta i on nigdzie z wami nie pójdzie". ale nie chcieli ustąpić. wtedy zbyszek dostał jakiejś dzikiej furii. "jeszcze jedno słowo - zaryczał - i zrzucę was ze schodów". dali za wygraną, ale niedługo przysłali wezwanie na kolegium do rady narodowej. ubecy jako głównego świadka przedstawili jakąś panią bardzo podejrzanej profesji. zaczęła tam opowiadać jakieś niestworzone historie - że rzucił się, pobił, że groźny dla otoczenia. a kolegium widziało przed sobą eleganckiego, kulturalnego poetę w średnim wieku, spokojnego, dystyngowanego. ostatecznie uratował zbyszka sklepikarz, który odważnie zeznał, że w sklepie żadnej awantury nie było. więc kolegium odłożyło sprawę i na tym się skończyło. w stanie wojennym też dali mu spokój. chociaż nieustannie gdzieś działał, biegał po konspiracyjnych zebraniach, wydał w podziemiu dwa tomy wierszy, które "kultura" wydrukowała jako "raport z oblężonego miasta", miał wieczory autorskie w kościołach. to było dla nas wszystkich dziwne, że poeta czy pisarz czyta swoje utwory albo mówi do ludzi z ołtarza. a dla zbyszka to było ogromne przeżycie. nagle miał stanąć w miejscu, w którym się odprawia mszę św. jakby po drugiej stronie. pamiętam, jak mnie zaskoczył, kiedy poprosił, żeby wyjęto z tabernakulum najświętszy sakrament. dlaczego? - nie chciał stać odwrócony do najświętszego sakramentu plecami. może to była tylko kwestia jakiejś formy, ale ja w tym widziałam wyraz jego wrażliwości. bardzo wyraźnie rozróżniał sacrum i profanum... wie pan, że jako dwudziestoparoletni chłopiec zgłosił się nawet na próbę do klasztoru w tyńcu. szukał tam jakichś przeżyć. myślę, że ciągle szukał, wszystkiego próbował. kiedy w 1997 roku umarł josif brodski, zbyszek zamówił mszę za jego duszę... to już był czas wielkiej samotności... ale lata 8też nie były dla zbyszka łatwe. bo kiedy minął okres pierwszego szoku i wielkiej aktywności, rzeczywistość stanu wojennego zaczęła działać na niego bardzo depresyjnie. przyszło załamanie. wtedy, w 1985 roku, jacek trznadel namówił go na ten wywiad do "hańby domowej". zbyszek był bardzo gorzki. i powiedział trznadlowi to, co może czasami rzeczywiście myślał, ale czego nigdy wcześniej nie mówił. bo pewnie uważał, że nie wszystko się mówi, co człowiek czasami pomyśli czy poczuje. w każdym razie trznadlowi mówił dużo przykrych rzeczy o innych pisarzach - między innymi o swoich kolegach z "zapisu", którzy w okresie stalinowskim byli po stronie władzy. to był początek naszych nowych kłopotów. ale na razie problemem był przede wszystkim stan zbyszka - coraz gorsza depresja. wtedy kot jeleński zaczął go po raz kolejny namawiać, żebyśmy wyjechali do francji, ale zbyszek długo nie mógł się zdecydować. uważał, że jest potrzebny w polsce. ale się zdecydował w roku 1986. - nawet wtedy, kiedy wszystko wydawało się ostatecznie przegrane, ta decyzja nie była dla niego łatwa. w przeddzień wyjazdu siedział wieczorem na łóżku i mówił do mnie "ja nie mogę... nie jadę... ja nie mogę wyjechać". a ja błagałam go, żebyśmy wyjechali z polski. bo bałam się, że on tu nie wytrzyma. a poza tym wiedziałam, że wcześniej czy później przyjdą też po niego. i pojechaliśmy. bo ja wiem, czy to było dobre? ten okres paryski był piekielnie trudny. dlaczego? - bo przecież jechaliśmy na dużą niewiadomą. mieliśmy na początek jakieś małe stypendium. dostaliśmy od jeleńskiego pięć tysięcy franków. mieszkaliśmy przez miesiąc w "obórce" domu "kultury", gdzie nas zaprosił giedroyc. zbyszkowi trudno było się podnieść po przeżyciach w polsce, więc postanowił, że pojedziemy nad morze. przez trzy tygodnie wydaliśmy tam wszystkie pieniądze. dosłownie. nie mieliśmy nawet na metro. ale znów pomógł nam suhrkamp. przez dwa lata płacił zbyszkowi stałą miesięczną pensję. dużą? - starczało na opłacenie mieszkanka w paryżu na pograniczu chińskiej i arabskiej dzielnicy, niedaleko pere-lachaise. zostawało jeszcze na bieżące wydatki. mogliśmy nawet wykupić normalną ubezpieczalnię. bo zbyszek się rozchorował. jeden szpital, drugi - to były duże koszty. kiedy wyjeżdżaliśmy, miał 62 lata. ja zbliżałam się do 6 byliśmy już starszymi ludźmi. a nie wiedzieliśmy, jak można tam żyć. gdyby zbyszek był zdrowy. gdyby mógł normalnie pracować, bez trudu utrzymałby się z pisania, z wykładów w ameryce, z wywiadów, z wyjazdów do niemiec, gdzie zawsze go chętnie widzieli. ale go rozłożyła choroba. bo do tej przypadłości, która go prześladowała, w 1988 roku doszły dramatyczne problemy z płucami. nie mógł normalnie oddychać ani nawet chodzić. już praktycznie zawsze był obłożnie chory. tak miało być następne dziesięć lat. jak pani to wytrzymała? - nigdy się nad tym nie zastanawiałam. pewnie w miłości takie rzeczy znosi się bezboleśnie. ale szczęścia pani w życiu nie miała. - miałam wielkie szczęście. przecież stale byłam w obecności człowieka niezwykłego. a jego niezwykłość polegała między innymi na tym, że całą mocą odrzucał chorobę, która go niszczyła. jakby była poza nim. nigdy się na nią nie zgodził. trudno to opisać. ale, wie pan, jego intelekt nigdy nie zaakceptował kondycji fizycznej, słabości swojego ciała... ale też było coś wspaniałego w tym, jak się tej słabości sprzeciwiał... strasznie mnie ta rozmowa męczy. zawsze możemy przerwać. - i tak kiedyś trzeba będzie skończyć. nie musimy kończyć. - musimy ją skończyć. przecież chodzi o niego. bo w tym wszystkim, w tym powaleniu, chorobie, niemocy - ciągle był on zbigniew herbert. wspaniały zbigniew herbert. wszystkim zainteresowany, wszystko czytający, uroczy, głęboki, interesujący się całym światem, tęskniący i wyrywający się do włoch nawet wtedy, kiedy całkiem nie mógł się już ruszać. opowiadam panu same dramaty. co ja na to poradzę. tak było. Życie zbyszka było bardzo pełne. i pewnie takie powinno być. jak sobie państwo z tym wszystkim radzili? - pieniądze dawał suhrkamp a conto "narzeczonej attyli", którą zbyszek miał pisać, potem przyszło stypendium z polkulu, potem francuski wydawca zapłacił 25 tysięcy zaliczki a conto wydania "barbarzyńcy w ogrodzie". zbyszek próbował pracować. zbierał materiały, narobił sporo notatek, ale pisać nie miał już siły. więc ciągle ściubiliśmy grosik do grosika. to była ciągła walka o pieniądze na życie. a państwa przyjaciele? - mieliśmy jeszcze przyjaciół, ale oni nie byli w lepszej sytuacji. adam zagajewski, wojtek karpiński, basia toruńczyk - przecież oni wszyscy ledwie się mogli utrzymać. ale nam pomagali, jak mogli. przychodzili do zbyszka, nawet jak był w szpitalu. trudno to przecenić. bo oni starali się zbyszka zrozumieć. byli mu bardzo bliscy. i oczywiście pomagał kot jeleński. "kultura" też pomagała i jan lebenstein była spora grupa życzliwych nam osób jola i mirek chojecki, który wydał w paryżu "barbarzyńcę w ogrodzie", jacek bierezin, smolarowie, olga szerer. ale, prawdę mówiąc, my nie bardzo mogliśmy się towarzysko udzielać, bo zbyszek wciąż chorował, a jak tylko poczuł się odrobinę lepiej, całe dnie spędzaliśmy w paryskich bibliotekach. przeważnie w centre pompidou. zbyszek wciąż zbierał materiały do "labiryntu nad morzem", do "narzeczonej attyli" i do wielkiego eseju o jacques-louis davidzie - malarzu rewolucji francuskiej. ale to wszystko już było ponad jego siły. Żył już siłą woli. nie myśleli państwo, żeby wrócić do polski? - zaczęliśmy o tym myśleć po wyborach 1989 roku. ale to przecież nie było takie proste. ani organizacyjnie, ani emocjonalnie. po pierwsze, nie mieliśmy pieniędzy na samą przeprowadzkę, a po drugie, sprawy w polsce się skomplikowały. to już nie była taka beztroska rewolucja jak w sierpniu 1980 roku. i bardzo szybko zaczęły się napięcia z naszymi przyjaciółmi. pierwsze zerwanie nastąpiło w 1990 roku po wizycie adama w paryżu. trwała już kampania przed pierw-szymi wyborami prezydenckimi i adam pytał, na kogo zagłosuje zbyszek - na wałęsę czy na mazowieckiego? a zbyszek był zdecydowanie po stronie wałęsy. nie mieliśmy wtedy w paryżu polskiej telewizji, polskie gazety zdarzały się nieregularnie. zbyszek miał w pamięci wałęsę z 1981 czy 85 roku. mało wiedział o tym, co się stało z wałęsą po 198 nie wiedział, jak wałęsa traktował innych ludzi, jak potraktował jerzego turowicza. to był dla niego symbol. tu już powstało napięcie. a potem adam zapytał, czy zbyszek nie napisałby jakiegoś tekstu dla "gazety wyborczej". zbyszek nie mógł napisać, ale miał coś w szufladzie. bo trochę wcześniej ukazała się w londynie książka zdzisława Łapińskiego, który twierdził, że herbert nie jest taki czysty, jak siebie przedstawia, ponieważ w latach 5 drukował wiersze w pax-ie. no, rzeczywiście, kisiel go kiedyś namówił, żeby dał kilka wierszy do jakiejś antologii. ale to nie były żadne stalinowskie wiersze i jeden z nich - "pacyfik iii na kongres pokoju" - zbyszek włączył w latach 9 do tomu "rovigo". to jest ironiczny wierszyk. ale Łapiński zrobił z tego dowód oskarżenia. staszek barańczak napisał wtedy tekst w obronie herberta. zbyszkowi ta obrona niezupełnie się podobała, bo było w niej krytyczne nawiązanie do "hańby domowej". napisał do barańczaka list z podziękowaniami i wyjaśnieniami. teraz dał adamowi ten list do wydrukowania w "gazecie". adam ten list przeczytał. widziałam, że jest skonfundowany. ale wziął go do druku. i wydrukował go z odpowiedzią antoniego pawlaka. ta odpowiedź zbyszka bardzo zabolała. a potem doszła do tego sprawa jaruzelskiego. zbyszek jaruzelskiego po prostu nienawidził. uważał, że to jest człowiek, który spodlił polskę. a "gazeta" jaruzelskiego broniła. to stworzyło przepaść między "gazetą" i adamem a zbyszkiem, zanim jeszcze ostatecznie wróciliśmy do polski. w którym roku państwo wrócili? - ja w 1991, a zbyszek w 199 dlaczego nie razem? - zbyszek sobie wymyślił, że zamiast do polski pojedzie do frankfurtu, gdzie mu zaoferowano mieszkanie z utrzymaniem. myślał, że tam będzie mógł spokojnie pracować. ale już nie był w stanie. chorował. potrzebował opieki. z frankfurtu wybrał się jeszcze na krótko do holandii. to już było zupełnie ponad jego siły. ale uważał, że musi jeszcze raz zobaczyć holandię. w sylwestra zupełnie bezsilny wylądował w berlinie i na nowy rok wrócił do warszawy. ale nie mógł się już tutaj odnaleźć. nie było już ani tej polski, z której wyjeżdżaliśmy, ani tej "solidarności", tych czystych idei, tego życia towarzyskiego, tego przyjacielskiego kręgu. nie było już tej jasności, tego czystego podziału na dobro i zło. polska była wolna, ale była inna, niż zbyszek sobie wymarzył. trudno mu było się tej nowej polski nauczyć, bo był przykuty do łóżka i bardzo samotny. po "hańbie domowej", po liście do barańczaka wiele kontaktów urwało się albo zamarło. zresztą wszyscy przyjaciele mieli tu nowe role, nowe zajęcia. wszyscy byli bardzo zabiegani. przez jakiś czas wyglądało to tak, jakby mało komu herbert był teraz potrzebny. ludzi, których od wielu lat szanował i podziwiał, teraz nie potrafił zrozumieć. i oni chyba też na ogół go nie rozumieli. myślę, że przede wszystkim nie rozumieli całego jego cierpienia. to były gorzkie lata. więc kiedy się pojawiła sprawa kuklińskiego, druk listu w jego obronie zaproponował "tygodnikowi solidarność". bo na "gazetę" był ciągle obrażony. powiedział "nie mam gdzie drukować, to będę tu drukował". chciał walczyć z komunistami, których nienawidził. i wtedy nagle znalazł się w środowisku, z którym nigdy nic go nie łączyło. wcześniej tego pisma nie czytał, ale teraz wyobraził sobie, że tam jest jakaś resztka tej "solidarności", do której wciąż tęsknił. i gorycz, którą miał w sobie, zaczęła się tam wylewać. zaczął tam pisywać, udzielił wywiadu. znalazł się w świecie, do którego przecież nigdy nie należał. już nad tym nie panował. wie pan, dla mnie to jest nieznośnie bolesne, kiedy teraz w filmie pana zalewskiego słyszę biedny, schorowany, zachrypnięty, rozzłoszczony głos zbyszka wypowiadający bardzo niesprawiedliwe sądy o ludziach, których przez wiele lat kochał i z którymi poróżnił się na samym końcu życia. jest jakiś kompletny absurd w tym, że nagle jako jego wielcy przyjaciele występują w tym filmie ludzie, których ja przez 30 lat naszego małżeństwa na oczy nie widziałam. i co ja mam z tym robić? jakoś muszę przecież dbać o pamięć tego człowieka. prosiłam andrzeja gelberga o przekonanie zalewskiego, żeby tego filmu nie robił. bo wiedziałam, że nic dobrego z tego nie powstanie. a on jeszcze sam w tym filmie wystąpił. oni po prostu próbują sobie herberta przywłaszczyć. w 1994, naprawdę bardzo chory, urządził swoje 7 urodziny. zaprosił basię toruńczyk, czesława bieleckiego, który go bardzo bawił, specjalnie przyjechał jego wydawca z frankfurtu. poza basią ze starych przyjaciół do końca przychodził jeszcze krzyś karasek. z krzysiem zbyszek mógł przynajmniej porozmawiać na jakimś poziomie... to właśnie był smutek tych ostatnich, potwornie samotnych lat zbyszka. skazał się na samotność. a miał wielką potrzebę kontaktu z ludźmi, których szanował. ale jednak on sam te wszystkie rzeczy, różne straszne rzeczy, powiedział pod koniec życia o swoich dawnych przyjaciołach. - i to nieraz powiedział. bo tak wtedy uważał, tak czuł. gdyby zbyszek był sprawny fizycznie, gdyby mógł chodzić, normalnie się poruszać, gdyby mógł się normalnie spotykać, wszystko by pewnie wyglądało inaczej. wiele spraw można by powyjaśniać. mówił mi "najbardziej mi brakuje kontaktu z innymi ludźmi". nie wyobraża pan sobie, jak tęsknił do przyjaciół. ciągle się na ten temat mówiło. a sam ich odpychał. zresztą trudno było zapraszać towarzystwo do człowieka, który nie mógł się podnieść i często nie mógł oddychać. była jedna szansa, może to ja się wtedy nie sprawdziłam. to było w 1994 r., kiedy ukazał się wywiad zbyszka dla gelberga. w tym wywiadzie zbyszek powiedział bardzo dużo złych rzeczy. w takim był nastroju, a gelbergowi to bardzo dogadzało. adam michnik przeczytał ten wywiad chyba w samolocie. jak tylko doleciał, zadzwonił do nas z tokio. bardzo chciał rozmawiać ze zbyszkiem. zbyszek był poruszony, że adam do niego dzwoni. ale miał rurę w tchawicy, dusił się, nie mógł mówić. powiedziałam adamowi, że zbyszek nie może rozmawiać, a adam pewnie pomyślał, że zbyszek z nim nie chce. może nie byłam dość przekonywająca. już potem nie zadzwonił. zresztą nie wiem, czy to by coś zmieniło. wie pan, zbyszek nigdy nie był całkiem jednoznaczny. ale jego zasady były bezlitosne. dlatego był samotny. w gruncie rzeczy zawsze czuł się jakoś samotny. klął na polaków, uważał ich za mitomanów, za ludzi pozbawionych odwagi cywilnej, którzy nie są w stanie przyznać się do błędu. ale sam był polakiem! - to jest niewątpliwe. był wielkim polskim patriotą, chociaż nie był typowym polakiem. kulturowo należał do tradycji morza Śródziemnego, a genealogicznie był polakiem tylko w niewielkim stopniu. jego ojciec był pół-ormianinem, a druga połowa była niemiecko-austria-cko-czeska. prababka zbyszka ze strony matki była z rodziny niemieckich kolonistów, słabo mówiła po polsku. a on był wychowany w duchu tradycyjnego polskiego patriotyzmu. i jako polski patriota tym bardziej nie mógł się pogodzić z polskością. bo kochał polskę idealną, może wyidealizowaną. a polska jest, jaka jest. i polacy też są, jacy są. widział tę naszą małość. najbardziej ją widział, kiedy wróciliśmy do polski w latach 9 i to go bolało, bo widział, że ten kraj nie może się podnieść. to był jego osobisty dramat. a ja marzę o jednym żeby postać zbyszka nareszcie przestała być używana do robienia taniej polityki przez ludzi, którzy w ostatnich latach życia zaczęli go oklejać. on był zawsze wobec ludzi otwarty, ale pod koniec ta otwartość stała się naiwnością. stał się bezbronny jak dziecko. i różni cwaniacy go za nos wodzili. bo dopóki kogoś nie złapał za rękę, to mu bezgranicznie ufał. ale też jak się do kogoś zniechęcił, jak się zirytował, nie liczył się ze słowami. po prostu mówił to, co akurat myślał. nie wszyscy to dobrze znosili. nie wszyscy rozumieli to, co się z nim wtedy działo. ale tak z przyjaźniami bywa. bardzo mądrze powiedział różewicz z miłością nie ma problemu. wybucha, potem jej nie ma. a z przyjaźnią sprawa jest tajemnicza. są wzloty i upadki. nie wiadomo dokładnie, kiedy się zaczyna, czasem zamiera, potem się odradza, znów przygasa i znów się odradza. tylko że nie każde nieporozumienie ludzie zdążą wyjaśnić, nie każda przyjaźń zdąży się odrodzić. w pewnym momencie niestety czas się kończy. a czas zbyszka się skończył o wiele za wcześnie. miał tylko 74 lata. i teraz ja - taki jest los wdowy - próbuję coś jeszcze dosztukować. staram się trochę ten czas oszukać, rozciągnąć. próbuję pozałatwiać nie załatwione sprawy, powyjaśniać, czego on nie zdążył wyjaśnić, powydawać nie wydane książki. będzie coś jeszcze po "labiryncie nad morzem"? - książki przygotowanej przez zbyszka już chyba nie będzie. ale są różne nie wydane wiersze, listy, notatki, które dopiero trzeba rozszyfrować. byłabym szczęśliwa, gdybym zdążyła się z tym wszystkim uporać. a była pani szczęśliwa? - kiedy? przez te trzydzieści lat. - nigdy się nad tym nie zastanawiałam. ale skoro pan pyta... może to moje szczęście nie było zbyt łatwe, może nawet chwilami było bardzo trudne - w każdym razie dla mnie. ale byłam ze zbyszkiem szczęśliwa. wiem, że nic lepszego, nic wspanialszego mi się zdarzyć nie mogło. dygat, stanisław. wspomnienia córki stanisław dygat urodził się w 1914 r. w warszawie. jako posiadacz francuskiego paszportu w czasie wojny był m.in. internowany w konstancji nad jeziorem bodeńskim. tam narodził się pomysł debiutanckiej powieści. głośne "jezioro bodeńskie" ukazało się w 1946 r. potem były m.in. "pożegnania" 1948, "podróż"1958, "disneyland" 1965, "dworzec w monachium" 1973. pisał też dramaty i felietony popularny cykl "rozmyślania przy goleniu". niemal wszystkie jego powieści doczekały się ekranizacji. zmarł 29 stycznia 1978 r. 2.12.199kiedy jest się dzieckiem znanego człowieka, żyje się w fałszywym przeświadczeniu, że czegoś się już w życiu dokonało. brak motywacji, chęci wybicia się z tłumu osłabił we mnie wielkie ambicje. laureatka nobla irena joliot-curie zostanie na zawsze córką marii skłodowskiej. syn krzysztofa kolumba uczestniczył w wyprawach ojca i pisał pamiętniki, zostawiając potomności bezcenny i jedyny dokument tych podróży. dlatego może synem szekspira nie mógł być isaac newton, a goethego einstein. jeden geniusz peszy parę następnych pokoleń. chyba że, jak w rodzinie bachów, proces jest odwrotny. synowie osiągali sławę, kiedy ojciec po cichu, gdzieś na kościelnym strychu, dla własnej przyjemności na chwałę boga, komponował muzykę wszech czasów. odkąd pamiętam, pytanie, czy jestem córką pisarza, dawało mi poczucie nieokreślonej ważności. myśl, że miałabym zostać uznanym chemikiem, wiązała się z jakimś nieświadomym poczuciem zdrady swojego otoczenia. byłam skazana na wieczną drugorzędność. wszystko zresztą, co nie tyczyło się środowiska moich rodziców, wydawało mi się nieciekawe i obce. ojca nie ma już od lat. myślę o nim czasami. nie zawsze są to przyjemne wspomnienia. nasze stosunki nie układały się najlepiej przez ostatnie dziesięć lat, a pod koniec jego życia nie było ich już wcale. był znanym pisarzem, ale także mężem dwóch aktorek. kiedy miałam dziesięć lat, rozszedł się z moją matką, i jakby jeszcze nie miał dosyć, ożenił się z inną, młodszą aktorką, która po jakimś czasie stała się sławna. w kraju, gdzie na wielowiekową tradycję chrześcijańską nałożyła się silnie moralizująca doktryna komunistyczna, moja macocha stała się popularna, propagując seks. jej publiczne występy z krzyżykiem na wyciętym dekolcie szokowały zarówno katolików, jak i komunistów. ta druga aktorka była ostatnią żoną mojego ojca. ich związek po paru latach zmienił się z małżeńskiego w przyjacielski, tolerancyjny. od dziecka żyłam w atmosferze bohemiańskiej swobody obyczajów i przyjmowałam za rzecz normalną wszystko, co działo się wokół mnie. ojciec umarł nagle, na zawał serca w otoczeniu swoich psów i kotów, kiedy byłam bardzo daleko od jego domu, a druga żona jeździła po kraju z koncertami w towarzystwie swojego przyjaciela. kiedy byłam mała, chciałam mieć kota, ale ojciec uważał, że koty nie przywiązują się do ludzi i nie można im ufać. dostałam wtedy psa. było inne życie w jakiś czas po jego śmierci zasugerowano mi napisanie o nim wspomnień. pomyślałam, że ojciec byłby przeciwny. nie byłam jednak całkowicie pewna, ponieważ miał zwyczaj diametralnie zmieniać zdanie. tak jak wtedy, kiedy zgodził się urządzić mi wesele pod warunkiem, że nie będę miała dzieci. w parę lat później powiedział, że bardzo brakuje mu wnuków. wiedziałam, że uważał pisanie pamiętników i dzienników za podejrzane i dwuznaczne. odrzuciłam więc na początku ten pomysł jako niedorzeczny. niewiarygodnie trudny. nie chciałam skazywać się na wściekłość jego wielbicieli, rozczarowanie czytelników, nieprzychylność jego przyjaciół. ale przede wszystkim bałam się wciągać w świat, o którym starałam się nie pamiętać. myślałam też o tym, co powiedziała pisarka catlin macnamara, żona dylana thomasa "nie da się pisać dobrze i być jednocześnie lubianym". pisać prawdę o ludziach cenionych i znanych jest trudniej, niż mówić prawdę o samym sobie. ojciec, który umarł, był mi obcy. od dawna już nie był tym samym człowiekiem, którego znałam jako dziecko. zmienił się bardzo, nie było już między nami porozumienia. kontakt z przeszłością został zerwany. tylko jego starzy przyjaciele dawali mi pewność, że było inne życie, gdzie on był ojcem, a ja córką. nie było gry ani udawania, tylko normalne życie. no, może niezupełnie normalne, ale z pozorami stabilizacji. ale nawet oni nie wiedzieli, jaki był naprawdę. niektórzy z nich obdarzali mnie uśmiechem pełnym czułości, który mówił "wyszło ci to mimo wszystko na dobre". powiedział matce, że jestem jedyną kobietą, jaką w życiu kochał. nie powiedział tego mnie ani nikomu innemu. byłam jedyną kobietą w jego życiu, której się nie bał. nie wiem dlaczego, może mi ufał. to zobowiązywało. zdawał sobie sprawę, jak bardzo byliśmy do siebie podobni. miałam tylko dziesięć lat. ciągle za nim tęsknię moja przyszła macocha zbliżyła się do ojca przy pomocy matki. grały w jednym teatrze, ale nie w tych samych sztukach. kiedy mama była na scenie, przyszła żona ojca zajmowała się uwodzeniem jego i mnie. wydawała mi się śliczna, miała długie blond włosy. wyglądała jak księżniczka z bajki. rozmawiała ze mną jak z koleżanką, dawała mi prezenty. nie było powodu, żeby się jej obawiać. poza tym ojciec ją lubił, była jego koleżanką. on też uważał, że jest mną zachwycona. zaprzyjaźniła się bardzo z moją mamą. czuła się samotna daleko od domu. potrzebowała rodziny. myśmy byli tą ciepłą szczęśliwą rodziną, której potrzebowała. kiedy ich romans, długo ukrywany przed matką, przestał być tajemnicą, matka zażądała rozwodu. ojciec odmówił. przyłapany w trudnej i mało szlachetnej roli, przestraszył się i uciekł. dzwonił potem gdzieś z daleka, prosząc matkę, żeby mu przebaczyła. przysięgał, że ten romans nie ma znaczenia. moja mama znów w swojej bezgranicznej naiwności przygarnęła płaczącą, nieszczęśliwą i pełną skruchy koleżankę. ojciec w końcu pojawił się, przekonany, że wszystko wróciło do normy. zamiast tego dowiedział się, że sprawa rozwodowa jest już w toku. był tym tak samo zdziwiony jak mama i dopiero po jakimś czasie dowiedzieliśmy się od drugiego męża mamy, że razem z moją przyszłą macochą postanowili dla dobra wszystkich, mnie też pewnie mając na myśli, zaskoczyć nas tą niespodzianką. sami wykonali niewdzięczną pracę załatwiania formalności, chodzenia po sądach - i nie mieli wrażenia, że ktokolwiek z nas to docenił. kiedy rodzice wychodzili z sądu po rozwodzie, ojciec chciał dowiedzieć się od matki, czemu to zrobiła, ale ona też nie wiedziała, co się właściwie stało. rozstali się. dla mnie miał to być początek zagubienia. a los, jakby chciał się zabawić naszym kosztem, sprawił, że pierwszym zapomnieniem mojej macochy, już po ślubie z ojcem, został aktor, który był świadkiem na ślubie rodziców. zajęło mi dużo czasu zatrzaśnięcie wszystkich drzwi i drzwiczek z wymykającymi się pytaniami, na które nie mogło być odpowiedzi. wzbudzanie ukrytych przez lata uczuć wyczerpuje emocjonalnie, uświadamia niemożność właściwej ich oceny, a czasami miesza zmysły. nie umiałabym napisać wspomnień o pisarzu. nie miałam dostatecznej ilości materiału, żeby napisać, jakim był człowiekiem. oddaliliśmy się od siebie, kiedy przestałam być dzieckiem. ale widocznie siedziały we mnie, płytko zagrzebane, niezałatwione porachunki z ojcem, którego miałam dość krótko, kiedyś dawno i który do dziś z niewiadomych mi powodów przestał być moim przyjacielem. nie umarł, nie wyjechał na zawsze do dalekich krajów. był, ale już tylko symbolicznie, obcy i niedostępny. zostawiłam go drugiej żonie, jej przyjaciołom. najdziwniejszemu z trybów życia, gdzie trudno było odróżnić okrucieństwo od miłości, uczciwość od zakłamania, gdzie świat dorosłych nie różnił się niczym od świata egoistycznych rozpieszczonych dzieci. nie umiejąc poradzić sobie z zatartą granicą powiązań rodzinnych, wycofałam się, zostawiając przyjaciela w biedzie. po paru tygodniach zastanawiania się, czy jestem w stanie napisać wspomnienie o nim, bezwiednie odblokowałam zablokowaną przez lata prawdę. docierało to do mnie powoli. nie przypuszczałam, nie mając do czynienia z psychoanalizą, że jest to możliwe. Żyłam przez lata w nieświadomości drugiej części duszy, zamkniętej i chronionej. wszystko, co robiłam i mówiłam przedtem, nabrało teraz innego znaczenia. blokada zawęziła mój odbiór świata. przestałam kierować się rozumem, powodowana głównie emocjami. teraz poczułam się bogatsza o drugą część mojej osobowości, wyrozumiałą i spokojną. uczucie wyzwolenia i strach przed lawiną nagromadzonych emocji wywołały chwilową dezorientację, po której następował spokój, przerywany tylko od czasu do czasu mniejszymi wstrząsami występującymi po trzęsieniu ziemi. za punkt honoru postawiłam sobie być szlachetną. ten pomysł rozwiał się jednak szybko. szlachetne pobudki kolidowały z prawdą. ci wszyscy, z których opinią się liczyłam, już nie żyją. tak ja kiedyś syn kolumba, byłam ostatnim świadkiem prawdy o człowieku, o którym inni ludzie mówili i pisali, wiedząc bardzo niewiele. czekała mnie walka z tanim sentymentalizmen, podyktowanym wzruszaniem się własnym losem. wyrzutami sumienia i momentami słabości, w których zacznę przekonywać siebie, że nie wypada, że chcę być lubiana, chociaż trudno mi było przypomnieć sobie przez kogo. ojciec pochodził z rodziny tradycyjnie katolickiej, ale postanowił wychować mnie bez wpływów religijnych. zostałam agnostykiem z chorobliwym strachem przed śmiercią. w mojej świadomości śmierć była kimś bardzo złym i służyła do robienia ludziom krzywd. pojawiała się, kiedy ktoś umarł i czyhała. wspomnienia o ojcu są jak dobre i złe sny, dobre są te z dzieciństwa, kiedy był ojcem. dawał mi poczucie stałości, bezpieczeństwa i pewności, że nic mi nie grozi. traktował mnie z szacunkiem. wpoił mi poczucie godności i pewności siebie. a potem nagle zabrał mi to wszystko. zostawił mnie bez przygotowania, bez uprzedzenia, że zewnętrzny świat może być zły. rzucił mnie na głęboką wodę, nie martwiąc się, czy będę umiała dopłynąć do brzegu. ciągle tęsknię za nim, za tym ojcem, którego miałam krótko i który nagle stał się kimś zupełnie innym. tamten czas należy do mnie. przeżywanie życia umarłych, jak twierdził auguste comte, jest prawdopodobnie jedyną możliwą formą ich zrozumienia. jeszcze mamy dziecko rzuciłam się więc z powrotem na głęboką wodę, gdzie kiedyś zostawił mnie ojciec. tym razem zrobiłam to sama, z kołem ratunkowym, płynąc pod prąd, w zamknięty okres, który wydawał się bezpieczny. nie wątpiłam, że mimo wszystko wyjdę z tego doświadczenia zwycięsko, podpierając się amerykańskim powiedzeniem "to, co cię nie zabiło, robi cię silniejszym". tylko że ja już przez to przeszłam i nie chcę być ani trochę silniejsza niż jestem. czułam się, jakbym jechała na diabelskim kole, gdzie w górze jest oszołomienie własną odwagą i pędem powietrza, strach i mdłości na dole, a zejść można dopiero, kiedy stanie. wciągnęłam się w dwa pokolenia rodziny znanej mi tylko powierzchownie. czytałam ich listy płacząc i z każdym następnym listem zmieniał się mój stosunek do kolejnej osoby dramatu. jednego dnia obwiniałam za wszystko, co złego w naszej rodzinie, dziadka. czasami wydawało mi się, że matka jest ofiarą, czasami ojciec. znalazłam się w samym środku tragedii rodzinnych ludzi, którzy dawno już odeszli. i wtedy przestali obchodzić mnie jego wielbiciele, czytelnicy i reszta. mama zajęta była głównie sobą. wyjątkowo wyczulona na swoim punkcie, wszystko brała do siebie, często się obrażała. potrafiła się przejąć losem drugiego człowieka do momentu, w którym jej nie uraził. nie miała nigdy poczucia winy i wszystkich oskarżała o swoje niepowodzenia. była wesoła, wrażliwa, dobra i całkowicie pozbawiona poczucia odpowiedzialności. kariera, problemy emocjonalne, towarzyskie i... "tak. oczywiście. jeszcze mamy dziecko. gdzie ono jest? zdaje się, że w zakopanem". ten wyraźny kontrast z ojcem, który okazywał mi cierpliwość i zainteresowanie, dał mi po pewnym czasie złudzenie, że rodzice składają się z ojca oraz jednej osoby, która z nami mieszka. czasami jest miła, a czasami ma humory i wtedy nie należy jej zaczepiać. list ojca do matki warszawa 30.9.53 kotku! przez telefon międzymiastowy jakoś trudno rozmawiać, bo człowiek się śpieszy i jest nerwowy. więc spróbuję ci w punktach podać ciekawe zdarzenia 1 skończyłem dziś o 6-tej opowiadanie na konkurs. stron 30, szans żadnych. ledwie rzucone na papier i nie opracowane. pewnie roi się od błędów językowych i stylistycznych. nie miałem czasu poprawić. to, co inni robią miesiącami, ja muszę robić w dwa dni. nie szczycę się tym jak józek, ani się żalę, bo to moja wina. chciałbym móc pisać wolno, po jednej stronie dziennie. może by wtedy coś z tego wyszło. ale to jest niemożliwe w tej chwili. 2 witek l. spakował walizki i czekał, aż mu dadzą znać, że ma już jechać na to "jury" konkursu muzycznego w brukseli, a pewnego dnia dowiedział się z gazety, że już pojechał za niego panufnik. 3 dostałem pewnego dnia szału przerażenia, że choruję na chorobę buergera. pobiegłem do szpitała, ale tam mnie wyśmiali. 4 w klubie na dole była wielka awantura. jakaś pani zwymyślała "ciotkę" od oszustek i złodziejek. 5 słucham koncertu szopenowskiego i jestem przygnębiony myślą, że nigdy nie będę artystą. po niepowodzeniu z tą nowelą na konkurs czuję się bardzo bezsilny i wątły. bądź artystką ty przynajmniej. pracuj! 6 kazik brandys zaproponował mi pożyczkę. odmówiłem, ale zrobił mi tym przyjemność. 7 były dwa ciekawe zebrania w redakcji. na jednym znakomicie wystąpiłem i zadziwiłem wszystkich. na drugim nagadałem takich głupstw, że ludzie łapali się za głowy i długo nie mogli przyjść do siebie. 8 marian brandys już zdrowy i chodzi. 9 dostałem - po raz pierwszy w życiu - zaproszenie na jakieś zebranie z "domu wojska". nie poszedłem. trochę żałuję, bo pewnie spotkałbym tam lermana. 10 kazik brandys powiedział, że nowa sztuka tarna to najstraszliwsza grafomania, jaką czytał w życiu. 11 przeczytałem w szwejku zdanie, które chciałbym powiesić w "związku literatów" "człowiek myśli, że jest gigantem, a jest gówniarzem". szczególnie mnie to śmieszy, gdy je kojarzę sobie z tarnem. 11 kazik brandys zaproponował mi, żebym z nim napisał scenariusz. z częstego powtarzania się tego tutaj nazwiska wynikałoby, że ciągle się z nim spotykam. ale widziałem się z nim tylko raz parę minut na ulicy i raz rozmawiałem przez telefon. 12 marian brandys powiedział dosłownie "parę twoich opowiadań z >pól elizejskich< to są prawdziwe arcydzieła". jak widzisz, wszelkie moje sukcesy zacieśniają się wyłącznie do brandysów. tyle tego tymczasem. całuję staś rodzice poznali się pod koniec wojny w warszawie. mama zakochana była w kimś innym i to pewnie między innymi ojca do niej pociągało. ojciec zakochany był w clarze bow, amerykańskiej gwieździe niemego kina. clara bow podobna była do mojej mamy. poza tym mama przypominała ojcu jego najbliższego przyjaciela - orcia, który zginął w czasie wojny. siostra orcia przyniosła ojcu jego zegarek. ojciec nosił go do czasu śmierci dziadka, kiedy to dostał jego zegarek. gdy umarł mój ojciec, jego druga żona dała ten zegarek mojemu kuzynowi, ale ja za to dostałam klepsydrę. dała mi ją z wielkim namaszczeniem, wyciągając ją spod łóżka spomiędzy innych klepsydr, ze słowami "uważam, że powinnaś to mieć". mężczyzna, w którym zakochana była mama, był też pisarzem i przyjacielem mojego ojca. ożenił się z inną kobietą, także aktorką. mama została z ojcem, ponieważ ją kochał. to stało się źródłem późniejszych komplikacji. wspominając początki mojego życia, mam uczucie bezsilności i chęć powiedzenia "gdybym ja tam była, nigdy by do tego nie doszło". przez parę dni, zaraz po powstaniu, żeby zarobić na życie, matka z ojcem i parą znajomych aktorów założyli w podkowie leśnej restaurację "pod parasolem". parasol był autentyczny, plażowy i zdaje się przemakalny. sprzedawali wódkę i jakieś mało poważne zakąski. ojciec odkrył, że alkohol przeznaczony do sprzedaży za szybko znika i dla klientów już go nie starcza. na znak protestu wykończył całą resztę i, krzycząc "szczupak w pomidorach", rzucał się raz za razem w sąsiadujący z "parasolem" zagon. zanim udało im się go stamtąd wyciągnąć, pojawił się właściciel, który zażądał zwrotu pieniędzy za szkody wyrządzone pomidorom. był to ich pierwszy i ostatni poważny biznes. Żałuję, że nie mogłam być świadkiem tego wydarzenia. zobaczyć ojca, kiedy jest młody, beztroski i niepoważny. tak jak w krakowie, w mieszkaniu siostry mojej macochy, pełnym zasuszonych motyli w tekturowych pudełkach, stał na środku pokoju i śpiewał "znasz-li ten kraj, gdzie cytryna dojrzewa". miał wtedy jeszcze radość i ufność, która powoli zamieniała się w rozczarowanie i niechęć do ludzi. jak dziecko, które po szczęśliwym dzieciństwie nagle zderza się z brutalnością życia i pod wpływem szoku staje się za szybko dorosłe. po niepowodzeniu z knajpą "pod parasolem", nie wiedząc, co ze sobą dalej robić, pojechali do krakowa, gdzie się urodziłam. ojciec do matki i siostry kraków 21 maja 1945 roku moje kochane! w poniedziałek 21 maja o godzinie 14.30 dziunia urodziła córeczkę. jest to mała olbrzymka, ważyła zaraz po urodzeniu przeszło 4 kilo i jest szalenie długa, a gębę ma tak pucułowatą, że nie może prawie otwierać oczu. zdaje się, że to będzie fenomen zdrowia. nos ma zupełnie mój niestety, skośne niebieskie oczy, czarne włosy i jest zupełnie podobna do kałmuka. poza tym urodziła się z gotowymi różowymi paznokciami, jakby wyszła dopiero co od manicuru. ręce ma prześliczne. długie ruchliwe palce, którymi ciągle przebiera i przedziwne z niemi wyprawia rzeczy. ale co najzabawniejsze, ssie środkowy palec, co robiłem ja względnie danusia, już nie pamiętam. z początku byłem przez chwilę zawiedziony, że to nie syn, ale szybko się przyzwyczaiłem i już bym nie zamienił. nie umiecie sobie wyobrazić, jaka jest strasznie śmieszna. z godziny na godzinę ładnieje i już dziś w trzecim dniu nie ma nic z noworodka, ale jest zupełny dzidziuś. jestem bardzo zadowolony. mam takie uczucie, jakbym dostał nowe ubranie albo zegarek. ... ty będziesz dzieckiem, a ja pisarzem mój dziadek antoni, architekt, urodził się w ecouen pod paryżem z matki polki i ojca polaka urodzonego w warszawie. studiował w paryżu na wydziale architektury ecole nationale des beaux-arts. z babcią ożenił się w paryżu, a do polski przeniósł się na stałe w parę lat później. był jedynym członkiem rodziny mojego ojca, który nigdy nie poznał mojej macochy. umarł na siedem lat przed jej pojawieniem się. większość ludzi traci rozeznanie w obliczu czyjegoś sukcesu. sława to wielki afrodyzjak. dziadek antoni został na wieczność przez swoją śmierć wyłączony spod uroku mojej macochy. umarł w brazylii, kiedy miałam cztery lata. znaliśmy się tylko rok. przysłał mi niebieskiego słonia i zdjęcie, na którym siedzi przy swoim biurku z moim zdjęciem w tle. list dziadka do ojca stasiu kochany. przede wszystkim strasznie ci dziękuję za foto magdusi. szalenie rodzinna. z podziwu wychodzimy wszyscy, że nazwałeś ją wedle cioci doni, jak mogłeś nazwać wedle mamy, czyli babci, czyli prababci, tym bardziej że konstancja, jezioro itd. bzdury gadasz, że magdusia rodziną będzie się mało interesowała, a asumptu do tego, czy będzie, czy nie będzie, nie możesz brać z reakcji nas wszystkich, leżących w rowie z połamanymi rękami, nogami, z autem w drzazgach i mieć za złe, że nie napawamy się śpiewem słowika na gałęzi drzewa, o które auto się rozbiło. pokolenie moich rodziców nie przejmowało się tak bardzo opinią publiczną. wojna, zmiana ustroju, zniszczony kraj, przenoszenie się z jednego krańca polski na drugi, zamieniły w pokoleniu moich rodziców sztywne kołnierzyki na rozpięte koszule. przed ukończeniem piątego roku życia mieszkałam w krakowie, zakopanem, Łodzi, wrocławiu, warszawie i sopocie. nie wiem, czy miało to wpływ na dalsze moje życie, ale na pewno zostawiło mnie z niepokojem wędrownego ptaka. ojciec do utka podlewskiego do londynu kraków 17 grudnia 1945 roku utku kochany! nie umiem ci powiedzieć, jak bardzo wzrusza mnie fakt, że piszę list do ciebie. tyle lat i to takich. wszystko przewróciło się do góry nogami, życie moje niewiele ma wspólnego z tym wszystkim, co było przed wojną. właśnie ten fakt, że piszę do ciebie, jakoś przywraca mnie dawnym latom i tak bardzo mnie wzrusza. nie wiesz nawet, jak często całą wojnę myślałem o tobie i jak wciąż myślę. przez te sześć lat nie uroniłem nic z mojej przyjaźni do ciebie, przeciwnie, wzmocniła się ona we mnie i mogłem się przekonać, jak bardzo mi jesteś bliskim człowiekiem. niepokoję się, czy ty mi to odwzajemniasz, czy pamiętasz mnie jeszcze. Śni mi się czasem, że się spotykamy i że nie chcesz ze mną w ogóle rozmawiać i że nie poznajesz mnie, ale dość tych sentymentalnych głupstw, interesują cię pewnie konkretne wiadomości. rodzina twoja szczęśliwie cała i zdrowa. matka twoja mieszka na saskiej kępie pl. przymierza 2 m. 10 u reni. wanda podaje w barze kawowym, ma swojego chłopaka, nie wiem, czy się pobrali już, czy nie. jurek kierst, miły i porządny. ja ożeniłem się z młodą, bardzo zdolną aktorką dziunią, mamy siedmiomiesięczną córkę magdusię. pracujemy razem w teatrze, poza tym pisuję, może coś czytałeś, jeżeli nasze pisma dochodzą do was. w najbliższym czasie ukaże się moja powieść, prześlę ci to. tymczasem przesyłam ci fragment w "twórczości". ... w dniu moich urodzin ojciec poczuł się odpowiedzialny. to była zabawa w dom. ty będziesz żoną i aktorką. ty dzieckiem, a ja pisarzem. nie wiadomo, jak długo to mogło potrwać. jak się okazało, prawie dziesięć lat, ale pod koniec ta zabawa już nie była taka atrakcyjna, za dużo kłopotów, odpowiedzialności i nie wszyscy chcieli się bawić tak samo jak on. moja matka umiała się bawić w udawanie, ale za mało działo się wokół niej, a dla ojca najważniejsze było to, żeby się coś działo. czy nikt nie zauważył jeszcze, że ludzie starzeją się, ale nie dorośleją. to są te same dzieci, tylko starsze, którym narzucona jest powaga. mało kto chce być dorosłym. większość z nas wydaje się krzyczeć "to ja, nie zwracajcie uwagi na moje zmarszczki, to ciągle ja, tylko wyglądam inaczej". kiedy życie stało się nagle poważne, ojciec zaczął szukać młodszych kolegów do zabawy. urodził się w warszawie 5 grudnia 1914 roku jako obywatel francuski z matki polki i ojca polaka, urodzonego i wychowanego we francji. dzieciństwo spędził w warszawie w willi na ochocie. odkąd go pamiętam, zawsze był bardzo wysokim, dorosłym mężczyzną. myśl o tym, że kiedyś był dzieckiem, wzrusza mnie, trochę śmieszy i budzi instynkty macierzyńskie. nasze stosunki uległy dramatycznej zmianie, kiedy miałam 16 lat. wyciągnęłam wtedy z albumu jego zdjęcie, na którym jako pięcioletnie dziecko nieśmiało uśmiecha się do obiektywu, i postawiłam je w ramce przy łóżku. jakbym zamieniła się z nim rolami i czuła się bezpieczniej, wiedząc, że minie jeszcze wiele czasu, zanim wydorośleje. ojciec mojego ojca umarł w sao paulo w wieku lat 6 dziadek stryjeczny mieszkający w londynie był jedynym dziadkiem, jaki mi został. moja macocha zaprzyjaźniła się z nim, kiedy pierwszy raz pojechaliśmy we troje do londynu, tak że nie udało mi się do niego zbliżyć. czasami mówiła głośno, jakby do siebie, lekko wzdychając "dlaczego niektórzy ludzie tak magdy nie lubią?". zawsze wtedy, kiedy ojciec był w pokoju. rozwód rodziców mojego ojca spowodował, że kiedy żenił się z moją matką, przyrzekł jej, że nigdy się z nią nie rozstanie. szczególnie jeżeli będą mieli dziecko. nie lubił opowiadać o swojej rodzinie i miałam wrażenie, że chce się odciąć od nich, zablokowując pamięć swojego dzieciństwa i wszystkich upokorzeń związanych z rozwodem rodziców. siostra mojego ojca przyrzekła to sobie dużo wcześniej. wracając codziennie ze szkoły, bała się otworzyć drzwi, żeby nie zobaczyć, że mama znów płacze. babcia nigdy nie pogodziła się z faktem, że dziadek nie wróci, a jej stany melancholii i ciągłe płacze pozostawiły na jej dzieciach ślad na resztę życia. kraków, konstancja, krzeptówki kiedyś w nocy zadzwonił dzwonek do drzwi mieszkania, w którym zostałyśmy z matką po rozwodzie rodziców. obudzona, weszłam do pokoju i zobaczyłam ojca z jego młodszym przyjacielem, pisarzem markiem. nie wyglądali na zbyt trzeźwych. ojciec zażądał od marka, żeby wyrecytował list świętego pawła do koryntian, twierdząc jednocześnie, że na pewno nie pamięta. marek, speszony trochę widokiem zaspanych ludzi, wyrecytował hymn o miłości, a ojciec patrzał na mnie i na matkę z wyrazem skruchy i żalu. wychodząc, powiedział do matki "jeżeli będzie mi się dobrze powodziło, to zawsze się z tobą podzielę. nigdy o tobie nie zapomnę". "nigdy o tobie nie zapomni" - powtarzał idący za ojcem marek, trzymając się kurczowo poręczy. ojciec napisał swoją trzecią książkę, kiedy marek mieszkał już na zachodzie, bez możliwości powrotu do kraju. najdroższy, książka zupełnie wspaniała. nie pisałbym tak, gdybym tak nie czuł. czytałem przez całą noc o wiele lepsze od poprzedniej redakcji. zastanawiam się, czy nie lepsza od moich kochanych "pożegnań". zwłaszcza wspaniała jest kobieta, co przy formie narracyjnej "ja" jest wielkim osiągnięciem. dobrze się stało, żeś wyrzucił te wszystkie historie, o których ci pisałem. nie powinieneś jednak stawiać wykrzykników w tekście, ani też trzykropków, bo to nie jest godne twojej rangi pisarskiej. poza tym jesteś bydlę i świnia, że informujesz mnie o swoich planach przez jula, bo adres mój znasz tak samo dobrze jak i jego adres. ale jeśli ci on jest bliższy ode mnie, to i niech tak zostanie. jeszcze raz winszuję ci twojej książki, za którą na pewno dostaniesz nagrodę, ty bydlę. zawsze kochający cię marek kraków odegrał w życiu mojego ojca dość istotną rolę. kiedy miał 17 lat, nie zdał do następnej klasy. nie chciało mu się uczyć, szkoła go nudziła, a przeważył moment, w którym jego profesor od polskiego dał mu dwóję na koniec roku. uciekł do gdyni, gdzie zaciągnął się na statek pływający po bałtyku. zaprzyjaźnił się z marynarzami i mówił potem, że był to najszczęśliwszy okres w jego życiu. kiedy byłam mała, żeby mnie rozśmieszyć, tańczył marynarski taniec "midelotkę" i opowiadał o swoich przygodach na morzu. znaleziony w końcu przez dziadka, został wysłany do krakowa do internatu ojców pijarów. zniechęcił się tam do wiary i pijarów. kiedy po latach wyszła jego pierwsza książka, wysłał ją staremu profesorowi od polskiego z dedykacją "to jest moja poprawka z polskiego". jako jeszcze jeden żart losu ten profesor okazał się być później wujem drugiego męża mojej mamy. po wojnie rodzice zamieszkali w domu literatów na krupniczej w krakowie, gdzie urodziłam się ja, jego pierwsze i jedyne dziecko. w tym czasie do krakowa przyjechało wielu pisarzy z warszawy po powstaniu. niektórzy później przenieśli się do Łodzi, gdzie były lepsze warunki mieszkaniowe i może, żeby być bliżej odbudowującej się warszawy. w krakowie matka grała w teatrze, ojciec był kierownikiem literackim, o czym przypomina we wspomnieniach drukowanych w roku 1976 w "literaturze" teatr zatrzymał się dla mnie na pierwszym roku dwudziestopięciolecia w krakowie. wtedy właśnie zacząłem pracować w teatrze. w 1945 roku na ulicy św. jana zorganizowaliśmy teatr z wacławem Ściborem, panem wielopolskim oraz towarzystwem uniwersytetów ludowych. wystawiliśmy na otwarcie "lato w nohant". byłem kierownikiem literackim, ale robiłem wszystko. nosiłem nawet deski, ustawiałem dekoracje, roznosiłem zaproszenia. mimo to ten teatr nie był ani trochę amatorski. przedstawienie wyreżyserował w. biegański, grali znakomici aktorzy pancewiczowa, nawrocka, Łodziński, jaroń, orzechowski. iwaszkiewicz powiedział po premierze, że to było najlepsze "lato", jakie widział. ucieszyliśmy się, bo wiedzieliśmy, że w każdym teatrze po każdej premierze to mówi, i baliśmy się, że może akurat nam nie powie. ... w naszym teatrze tur-u przy ulicy św. jana w krakowie bileterem był henryk tomaszewski, dziś słynny na cały świat kierownik wrocławskiego teatru pantomimy, w bufecie sprzedawano wspaniałą domową nalewkę żółtego koloru, ale chyba nie cytrynówkę, i świetne kanapki. jurek broszkiewicz grał za kulisami na fortepianie sonatę h-moll szopena i był to wyjątkowo fajny i wesoły chłopak. przychodziłem do teatru co wieczór, brałem z bufetu tę żółtą nalewkę i kanapki, siadałem koło jurka przy fortepianie. piliśmy sobie, a kiedy szopen żegnał się z solange, płakaliśmy. dziś już nikt nie płacze za kulisami co wieczór przy tej samej scenie. w opisywanym przez ojca "lecie w nohant" moja matka, władysława nawrocka, grała solange. wiele lat później moja macocha zagrała w tej samej sztuce rolę george sand, w innym mieście, w innym teatrze. nie wiem, czy iwaszkiewicz przyszedł na premierę. nie wiem, czy tego dożył. obywatelstwa francuskiego ojciec zrzekł się, kiedy został powołany do służby w armii francuskiej. kiedy wybuchła wojna 39 roku, został internowany w obozie w konstancji nad jeziorem bodeńskim, gdzie spędził osiem miesięcy, a po powrocie napisał najlepszą książkę swojego życia. był młody, zakochał się tam i całe to doświadczenie wyszło mu na dobre. ja byłam internowana w swoim życiu wiele razy. pierwszy raz na krzeptówkach koło zakopanego, kiedy miałam sześć lat. pamiętam to dokładnie. stałam przy oknie i płakałam, a obok inne dzieci przyglądały mi się z zainteresowaniem. w tym momencie, kiedy rodzice wyszli, przestałam płakać, bo wiedziałam, że nic już tym nie załatwię, może też nie chciałam być ośrodkiem zainteresowania. potem codziennie wychodziłam na drogę, kiedy przejeżdżał autobus. patrzyłam, czy któreś z rodziców przyjechało mnie odwiedzić. podobnie jak pies, nie miałam poczucia czasu i robiłam to pomimo listów, w których zapewniali mnie, że nie mogą przyjechać. lata spędzone u pani marii na krzeptówkach nauczyły mnie odróżniać prawdziwe od fałszywego, dobre od złego. wpoiły mi szacunek do przyrody i odsunęły mnie od kulis teatralnych, stołówki związku literatów i domu, w którym wiecznie do kogoś miało się pretensje. wszystko, co działo się tam, było szlachetne, prawdziwe i doniosłe, jak śmierć matki pani marii, która kazała wynieść się na łąkę przed dom, żeby, umierając, patrzeć na giewont. nie mogłam sobie wyobrazić, żeby ktoś z członków mojej rodziny chciał być wyniesiony przed śmiercią na podwórko przed blokiem z widokiem na trzepak. dnia 18 września kochany tatusiu, czy dobrze się czujesz i czy możesz przyjechać po mnie. bardzo bym chciała bardzo cię proszę, tatusiu! tatusiu bardzo tęsknię magda moje drugie internowanie miało miejsce w Świdrze pod warszawą i było to najnudniejsze miejsce na świecie. do dziś nie zdarzyło mi się przeżyć niczego nudniejszego i ciągle po latach to tylko pamiętam. potem znów krzeptówki przez następnych parę wakacji. a pomiędzy austro-węgierski obóz pod dowództwem cioci maryli i prasowane co rano przed szkołą kokardy, w których z trudem przeciskałam się przez drzwi. ten okres wspominam z mieszanymi uczuciami. ciocia maryla przed wojną wyszła za mąż za austriaka i mieszkała w wiedniu. była siostrą matki mojej matki, bogatą ciocią, która przywoziła jej z wiednia lalki zamykające oczy i mówiące "mama". po wojnie była biedną, rozwiedzioną ciocią-babcią zajmującą się dziećmi. ojciec do matki dziuniu kochana! jeżeli prawdą jest, że za swoje grzechy człowiek idzie do piekła, to mnie mimo ogromnych moich grzechów to piekło ominie, bowiem przeżywam je teraz stosunki między magdą i ciocią marylą żywo przypominają w obecnej sytuacji stosunki między polską i niemcami w sierpniu 1939 roku. zdaję sobie sprawę, ile w tym jest magdy winy, a ile wieloletnich warunków i okoliczności, za które musi cierpieć. jest bardzo mądra i bardzo dobra. krzyki i nerwy to najgorsze, co z nią może być. naprawdę ze spokojem i rozumem można się z nią porozumieć. jest mi jej strasznie żal. przecież my zawsze mieliśmy na pierwszym planie nasze, często małostkowe sprawy, a magdę zbywaliśmy gorącą bezpośrednią miłością i dorywczym, nerwowym zainteresowaniem dla jej wychowania i w ogóle jej życia. ... sytuacja moja jest w tej chwili bardzo gorąca. niestety, jak zawsze nikt mi nie pomaga. przeciwnie. film dał mi "ultimatum" do piątku na oddanie scenariusza. jeżeli nie wydołam, leżę finansowo, a wraz ze mną wszystkie związane ze mną osoby, na długie miesiące. niestety, pokój mój bardziej przypomina biuro skarg i zażaleń niż pracownię pisarza. to jedna, to druga strona wpada do mnie co raz z wzajemnymi pretensjami. ... ciocia maryla mieszkała ze mną i z ojcem, kiedy mama dostała pracę w teatrze w sopocie. ojca większość dnia nie było w domu, a ja staczałam z ciocią marylą nieustanne boje. od czasu do czasu ciocia przechodziła na niemiecki wiedząc, że nie rozumiem ani słowa. czasami brzmiało to jak krótkie rozkazy wydawane szybko w przejściu, a czasami dużo gorzej śpiewy. zwracała się do mnie per "magdo!" i nigdy nie okazała mi ciepła. przy jej łóżku stały trzy ramki ze zdjęciami dość groźnie wyglądających postaci franciszka józefa, marszałka piłsudskiego i mojej prababci, czyli matki cioci maryli. prababcia wyglądała z nich wszystkich najgroźniej. któregoś lata zostałam znów internowana w góry, a kiedy w końcu wróciłam, cioci maryli już nie było. powiedzieli mi, że przeniosła się do krakowa. będąc po latach w krakowie, zadzwoniłam do niej do klasztoru, gdzie mieszkała u sióstr. przyszła na spotkanie z prezentami. była słodką, ciepłą, bardzo bezradną staruszką i poprosiła, żebym się z nią jeszcze raz spotkała. umówiłyśmy się na następny dzień i ja nie poszłam. nie pamiętam dlaczego, wiem, że chciałam, ale jakoś mi nie wyszło. jest to powodem moich największych wyrzutów sumienia i do dziś, po wielu latach, myśl o tym nie daje mi spokoju. oglądałam kiedyś w telewizji program, w którym dziennikarz rozmawiał z dwiema stuletnimi kobietami. pierwsza na pytanie, jakie było jej życie, odpowiedziała "dobry bóg łagodnie mnie przez nie przepchnął". druga powiedziała, że życie miała bardzo ciężkie, a teraz w ogóle nie sypia, bo boi się, że jak zaśnie, to może się już więcej nie obudzić. kochany tatusiu! czy jesteś zdrowy? jak wyjechałeś, to zrobiła się pogoda. szkoda że cię tu nie ma, czy przyjedziesz? napisz mi całuję cię tatusiu z całego kochającego cię serca magda zawsze dorosła moje wymagania w stosunku do mężczyzn były wygórowane. nie żebym sobie nawet z tego zdawała sprawę. dopiero teraz, kiedy o tym myślę, widzę, z jaką niechęcią odnosiłam się do mężczyzn za inteligentnych, nie dość inteligentnych, za wysportowanych, za cherlawych, za jasnych, za ciemnych, za pewnych siebie, za nieśmiałych. w odróżnieniu od innych kobiet, które wiedziały dokładnie, że to ma być wysoki blondyn, wysportowany, nie za mądry, kochający dzieci. moje rozkapryszenie brało się z tęsknoty za ojcem. za pierwszym mężczyzną, z którym zetknęłam się w swoim życiu. od samego początku uważałam go za absolutny autorytet. naśladowałam go w jego najdrobniejszych przyzwyczajeniach, nie zdając sobie sprawy z tego, że to robię. ojciec do siostry i szwagra Łódź 25 marca 1947 roku moi kochani! bardzo mnie wzruszył wasz list. rzeczywiście moja niemoc w pisaniu listów jest rodzajem kalectwa. ... ja piszę powieść "pola elizejskie", będzie jeszcze lepsza niż dziunia w "szczęściu frania". fragmenty mieliście zaszczyt czytać w "kuźnicy", ale ten fragment nie oddaje niecodziennych wartości dzieła, którego autor pokazał swój lwi pazur w "jeziorze bodeńskim". magdusia jest miła do schrupania. to urocze zaniedbane dziecko, którego rodzice myślą więcej o swoich rozrywkach niż o nim i skąpią mu na najpotrzebniejsze rzeczy, nie odmawiając sobie najmniejszych kaprysów, wzbudza ogólną litość mieszkańców naszej kamienicy. z tym wszystkiem wygląda świetnie i zdrowa jest jak byk. mówi już wszystko. w tej chwili siedzi na stole przy mnie i mówi "tatuś pisze do ciapcia". ciapcia to oczywiście babcia, ma manię na tym punkcie, że jak ktoś coś przyniesie, mówi "ciapcia dała". na auto mówi "łata", a raz, jak piliśmy piwo, zawołała "dziunia daj piwo", chociaż nigdy nikt jej nie mówił, że mama to dziunia, a piwo to piwo. sfotografuję! przyślę! bardzo za wami tęsknię i chciałbym was zobaczyć. staś to magdusia dopisała się do babci. jeszcze nie ma dwóch lat. zdumiewające! nie wiem, dlaczego moi rodzice zdecydowali się na dziecko. oboje nie bardzo się do tego nadawali. prawie od początku traktowali mnie jak osobę dorosłą i odpowiedzialną. czasa-mi dziwili się, że jestem ciągle jeszcze mała, a czasami odkrywali ze zdziwieniem, że chodzę już do szkoły. przez większość życia odnosiłam wrażenie, że jestem za wszystkich i wszystko odpowiedzialna. tak jak na wakacjach w górkach wschodnich, kiedy do pokoju wszedł kot z ptakiem w pysku "magda, jezus maria, zrób coś z tym natychmiast!" - krzyczał ojciec schowany za firanką. z determinacją osoby, która musi uratować sytuację, wyrzuciłam kota z pokoju. miałam wtedy cztery lata, ale dokładnie pamiętam to poczucie dumy. przysuwanie krzesła do drzwi czy wychodzenie przez okno w różnych pokojach hotelowych doprowadziłam w wieku lat pięciu do perfekcji. przysiadałam się do obcych ludzi do stolika, kiedy nie mogłam znaleźć rodziców, albo przesiadywałam w hotelowym barze. czasami budziłam się sama w domu i szłam wtedy spać do sąsiadów, którzy byli już do tego przyzwyczajeni. przegapiona młodość parę lat temu w papierach ojca znalazłam legitymację z wrocławskiego klubu bokserskiego, do którego najwyraźniej należał. boks był w tym czasie jego największą namiętnością. we wrocławiu był również prezesem związku literatów. przed wojną był mistrzem warszawy w tenisie. chyba on i ja byliśmy we wrocławiu szczęśliwi. oboje chcieliśmy mieć dom i psa. przyjechaliśmy tam po rocznym pobycie w krakowie, zaczepiając po drodze o Łódź. niewiele pamiętam z wrocławia poza pachnącymi fiołkami, rosnącymi pod ogromnym drzewem, i kogutem. dziobnął mnie w policzek, bardzo blisko oka, kiedy chciałam go objąć. to mnie nauczyło nieokazywania czułości bez potrzeby i zostawiło bliznę na całe życie. oboje moi rodzice pracowali. byli młodzi. mieli dom, dziecko i siebie. nie wiem, dlaczego im nie wyszło. ojciec bardzo szybko się nudził, nie znosił rutyny i jeżeli nic się specjalnie nie działo, wywoływał dramaty dla własnej rozrywki. zwierzał się mamie ze swojego romansu z jej koleżanką aktorką, fruwały naczynia, demolowali oboje pokój i to na chwilę uspokajało jego niepokój. kiedy mama chorowała, dzwonił do przyjaciół i mówił, żeby natychmiast przyszli. coś nowego działo się w jego życiu. opowiadał mamie o wszystkich swoich niedyskrecjach nie z okrucieństwa, tylko z potrzeby zwierzenia się. męczyło go to, że jest coś, o czym ona nie wie. mimo że się kochali, jakiś nieustanny niepokój odciągał ich od siebie. czekając na coś lepszego, przegapiali młodość. szukali potwierdzenia siebie u innych, oskarżając się wzajemnie o różne drobne niepowodzenia. kiedy miałam pięć lat, wyciągnął mnie ze starego poniemieckiego samochodu, gdzie bawiłam się z dziećmi, i ciągnął za ucho przez całe podwórko aż do mieszkania. wołał mnie przedtem parę razy, a ja ciągle mówiłam "zaraz". później przez wiele lat, zawsze, kiedy sobie to przypominał, mówił, że jest mu wstyd i ma wyrzuty sumienia. pisał w pokoju, do którego nie wolno było wchodzić. nie wolno też było śpiewać ani kaszleć. "przestań kaszleć, na litość boską, przecież ja pracuję!" teraz wydaje mi się, że byłam niemym świadkiem niepokoju i już wtedy czułam, że zbliża się jakaś zmiana. oczywiście nie miałam prawa wymagać od nich, żeby byli rodzicami, którzy siadają do niedzielnego obiadu, planują wspólną przyszłość, gromadzą zapasy na zimę. moi rodzice byli artystami. artyści są wolni i niezależni. przez długi czas, mimo że wiedziałam, jak jest źle, nie miałam na swoje życie żadnego wpływu. choć może nawet wiedziałam, jak temu zaradzić. narzucona mi przez dorosłych ich osobowość niewiele miała wspólnego z moją. przyjaciółka do matki warszawa 29 sierpnia 1955 roku droga dziuniu! k. mieszkała u was. mieszkał z nimi jakiś jej kolega, ale nie wiem, jak się nazywał. mówiła mi halina i jerzy, że staś się wszędzie z nimi prowadzał. byli również razem na tej wódce u mariana i oboje, kazio i marian, wręcz powiedzieli stasiowi, że ona jest okropna wygłasza podobno zdania jak z ambony o mickiewiczu i słowackim. uważali ją tutaj za sprytną półinteligentkę. szalenie flirtowała z treuguttem, a stasiowi mówiła od czasu do czasu, że ją staś nudzi. to musi być niezły numer. tyle o tej kleopatrze. co do innych spraw, jak się dowiem, to ci napiszę. na razie ściskam cię, jak przyjedziesz, zadzwoń do mnie zaraz. j. ukochanym filmem ojca były "wakacje pana hulot", na który zabrał mnie, kiedy byłam mała. muzyka z tego filmu za każdym razem wywołuje we mnie mieszane uczucie smutku i radości. widok ojca naśladującego jacques'a tati jest wspomnieniem, zza którego jeszcze nic nie czyha i na zawsze pozostanie bezpieczne. czy "summertime" z katherine hepburn. płakałam, kiedy pociąg z katherine odjeżdżał, a na peronie został zakochany w niej włoch. ojciec pocieszył mnie, że gdyby ona została i gdyby się pobrali, toby tak samo się kłócili jak mamusia z tatusiem. często chodziliśmy razem do kina. ponieważ był bardzo wysoki, to nawet kiedy nie byłam już dzieckiem, idąc z nim po ulicy, trzymałam go za mały palec jego wielkiej ręki. problem cudzego dziecka od samego początku byłam dla matki trudnym problemem. często miałam wrażenie, że na mój widok odskakuje z lekkim zdziwieniem, jakby chciała powiedzieć "ale mnie przestraszyłaś, uprzedzaj swoje pojawienie się". nigdy nie potrafiła skupić się na niczym poza teatrem. byłam w jej życiu czymś, co istniało i trzeba się było z tym faktem pogodzić. nie znaczyło to, że trzeba się temu poświęcać. jej zainteresowanie ograniczało się do sporadycznych interwencji. na ogół jednak starała się trzymać ode mnie z daleka. w atakach złości mówiła mi, że jestem zła, a na moje pytanie, dlaczego, odpowiadała "bo taka się urodziłaś". było to coś w rodzaju dziecinnej przekomarzanki, w której ostatecznym argumentem jest stwierdzenie "sama jesteś głupia". kiedyś obiecała mi, że zabierze mnie do cyrku, a na moje pytanie, dlaczego nie dotrzymała słowa, odpowiedziała "tylko krowy nie zmieniają zdania". siedzieliśmy w kawiarni związku literatów w dużej grupie przyjaciół moich rodziców. "ale świnie tak!" - powiedziałam. dostałam za to ciastko o nazwie "język literacki". zajęło mi wiele lat, żeby zrozumieć, że to, co się działo w moim życiu, nie było zupełnie normalne. rodzice rozeszli się, kiedy miałam dziesięć lat. z przerażeniem odkryłam, że zostaję z matką, która też nie wydawała się być z tego powodu zadowolona. głównie dlatego, że przez lata przyzwyczaiła się, że jestem bardziej przywiązana do ojca i sama ze mną czuła się obco. ojciec zmieszkał ulicę dalej ze swoją nową żoną w jednopokojowym mieszkanku. matka wyszła prawie natychmiast za mąż za kolegę aktora, który pomógł mojej macosze zorganizować rozwód moich rodziców. ojciec przychodził po mnie codziennie do szkoły, przynosząc mi różne prezenty. przyrzekał mi, że jak tylko będzie miał większe mieszkanie, zabierze mnie do siebie. Żyłam nadzieją, łatwiej znosząc złośliwości matki. ta sytuacja była powodem awantur pomiędzy ojcem a macochą, która - przejęta swoim sukcesem - nie miała ani chęci, ani czasu wciągać się w problemy cudzego dziecka. dochodziło też do spięć pomiędzy mężem mojej matki a ojcem z mojego powodu, mną a mężem mojej matki, nie mówiąc już o awanturach moich z matką. czasami dzwoniłam do ojca w środku nocy, kiedy bałam się zasnąć, bo po ścianie chodził pająk, a zbudzona przeze mnie matka krzyczała, żebym poszła z tym do ojca. ojciec przychodził i zabierał mnie do siebie do małego pokoiku, gdzie jego druga żona przyglądała mi się, jakby była za szybą, bez komentarza i bez zainteresowania. po upływie roku nie zdałam do następnej klasy, nie będąc w stanie utrzymać kontaktu ze światem i nie mając pojęcia, co się do mnie mówi. rodzice zabrali mnie do psychologa, otyłej pani, która zaleciła mi liczyć do dziesięciu za każdym razem, kiedy będę chciała coś powiedzieć. nic to jednak nie pomogło, ponieważ liczyłam za szybko. od czasu rozwodu moich rodziców matka, tak jak ojciec, zaczęła powoli dorośleć i stawała się zgorzkniała i smutna. ojciec trzymał się nieco dłużej, ale szalone życie jego drugiej żony, a potem zawał zmieniły go bardzo i postarzały. oboje stracili wiarę w ludzi, zamienili świat dziecięcych naiwności na świat złudzeń, udawań i trzymania się na baczności. freudowska wpadka po pewnym czasie matka urodziła dziecko. w drodze do szpitala, na przystanku autobusowym zostałam pokopana przez dziewczyny z sąsiedniego podwórka. nie podobał się kupiony mi przez ojca za granicą kolorowy płaszcz. na dziedzińcu szpitala rzucił się na mnie wilczur. zapomnieli go zamknąć, otwierając elektryczną furtkę. kiedy w końcu doszłam do szpitalnego pokoju, w którym wszystko było białe i pachniało lekarstwami, zobaczyłam ją leżącą bez uśmiechu i najmniejszej radości z faktu, który się wydarzył. nie było w niej ciepła ani szczęścia, tylko tak dobrze znane mi poirytowanie i niezadowolenie. powiedziała głosem obojętnym, nie patrząc na mnie, że mało nie umarła. stałam na środku białego pokoju, zastanawiając się, czy jestem jakoś temu winna i marzyłam, żeby jak najszybciej stamtąd wyjść. nawet jeżeli znowu wypuścili psa. podeszłam do miejsca, w którym leżało dziecko. zrobiło mi się go żal. myślałam z uczuciem otuchy o ojcu. kiedy umarł, z bijącym sercem przelatywałam przez jego kołonotatniki, kalendarzyki, zeszyciki. nie znalazłam w nich nic poza lakonicznym odnotowaniem praktycznych informacji zadzwonić do k. pożyczyć na podróż od l. oddać pożyczkę d. najczęściej pojawiały się informacje dotyczące zwierząt. przez pewien czas liczyłam na to, że znajdę tekst z dopiskiem czerwonym atramentem "nie wydawać nawet po mojej śmierci". nadzieja brała się z chęci dowiedzenia się czegoś więcej o ojcu. ponieważ nic nie znalazłam, zabrałam się do analizowania jego literatury, czytania listów, przyglądania się jego zdjęciom. liczyłam, że odkryję jego "freudowską wpadkę". znalazłam ją w opowiadaniu, które przypomniało mi rozmowę w parku, kiedy płacząc zapytałam, dlaczego się z nią nie rozejdzie. "ona jest dla ciebie niedobra, a jeszcze wszyscy mówią, że ma kochanka". "nieee - powiedział. - jest zdenerwowana przed premierą, a te wstrętne plotki robią źli ludzie. to jest jej kolega aktor, z którym uczą się razem roli". z opowiadania ojca "męka zaślepienia" zobaczyłem joannę przez szybę kawiarni. siedziała z mężczyzną przystojnym, czerniawym i ulizanym. byli nachyleni ku sobie, szeptali. w pierwszej chwili zamierzałem wejść, by zachować się manifestacyjnie. jednak obawa, że chcąc nie chcąc mogę się ośmieszyć, powstrzymała mnie przed tym. poszedłem dalej z pochyloną głową. cierpiałem, a co gorsza zaczęła burzyć się we mnie nie znana dotąd mieszanina uczuciowych różności. joanna spojrzała mi w oczy, a potem roześmiała się i położyła głowę na mojej piersi. - głuptasie. to przecież był pan koszaliński, znany szachista. już dawno chciałam się nauczyć grać w szachy, a ty w szachy nie grasz, wstrętny zazdrośniku. ja rzeczywiście nie grałem w szachy. odetchnąłem z ulgą. joanna jest ostatnio bardzo zajęta. to krawcowa, to tamto, to owo. chciałem z nią pójść do Łazienek popatrzeć na drzewa, kwiatki i zwierzęta, ale ona nie miała czasu. w tym dniu wypadała jej akurat lekcja rumuńskiego, którego zaczęła pilnie się uczyć ze względu na zbliżający się tydzień filmów rumuńskich. owego popołudnia jechałem autobusem przez aleje ujazdowskie. na ławce siedziała joanna z panem koszalińskim. jedli lody, on rysował coś na ziemi patyczkiem, ona śmiała się. poczułem, że mieszanina uczuciowych różności zaczyna mnie oblewać gorącym strumieniem. ach, jak bardzo nie chciałem cierpieć, jak bardzo bałem się śmieszności. ach, jak bardzo kochałem ją, a co gorsza również i siebie. joanna popatrzyła na mnie z troską - z tobą dzieją się jakieś niedobre rzeczy. zazdrość? pewnie. ja też bywam o ciebie zazdrosna. ale to, co ty wyrabiasz, zaczyna być przykre i niepokojące. jak można dać opanować się głupim, małostkowym namiętnościom tak dalece, by stracić rozum i rozsądek. mam uciekać przed człowiekiem, który jest na tyle uprzejmy, że uczy mnie gry w szachy? e, daj spokój. zrobiło mi się wstyd. ale jednocześnie doznałem uczucia wielkiej ulgi. padał deszcz. wszedłem do baru, żeby wypić kieliszek wódki. przy stoliku siedziała joanna z panem koszalińskim. jedli, pili, śmieli się. wymknąłem się natychmiast nie zauważony. wyszli po godzinie pod rękę. byłem bardzo zmęczony. wsiedli do dorożki z podniesioną budą. biegłem za dorożką, dwa razy przewróciłem się w kałużę. w oknie joanny zapaliło się światło. jej ręka zasunęła firankę. na firance zaczęły rysować się dziwne cienie. jak gdyby szamotający się ze sobą dwaj wiejscy zapaśnicy, potem jakby jadący na rowerze niedźwiedź zdejmujący spodnie. w pewnej chwili światło zgasło. oczekiwałem, że oni zaraz wyjdą albo przynajmniej on wyjdzie. ale minął kwadrans, pół godziny, godzina, dwie godziny, trzy, cztery, a nikt nie wyszedł i tylko parę razy na moment zapaliło się światło. nie poszedłem do pracy, nie poszedłem nigdzie. cały dzień leżałem w łóżku i zastanawiałem się, co zrobić. Że spiorę oboje - po prostu nie stanowiło kwestii. problemem było tylko to, czy pana koszalińskiego mam spoliczkować gołą ręką, czy szachownicą, z szyderczym komentarzem, iż szkoda mi walać sobie rąk. cierpiałem bardzo. wizja bliskiej zemsty przynosiła mi bardzo słabą ulgę. natomiast mieszanina uczuciowych różności już nie burzyła się czy oblewała, ale targała mną od stóp do głów jak wicher krzewem. otworzyły się drzwi, weszła joanna. popatrzyła na mnie z niesmakiem. - ty jeszcze w łóżku? zwariowałeś? - joanno. wiem wszystko. był wczoraj u ciebie pan koszaliński. - był. no więc? - joanno. - był wczoraj u mnie pan koszaliński. graliśmy w szachy. a czy ty grasz w szachy? nie grasz. - w szachy? dlaczego więc na boga zgasiliście światło? - bo raziło nas. och, jakiej ulgi doznałem, słysząc te słowa. czemuż tak uparcie dawałem się zaślepiać mieszaninie uczuciowych różności? czemuż zaślepiony wciąż popadałem w śmieszności? na szczęście joanna, jakoś szczególnie ożywiona, była w świetnym humorze. udało mi się udobruchać ją i obrócić wszystko w żart. serce z różowego marmuru moja macocha nie była piękną kobietą. mała, okrągła, z dużymi oczami i ustami, haczykowatym nosem, umiała stworzyć wokół siebie aurę piękna. kiedy patrząc na swoje małe szerokie stopy z krótkimi palcami mówiła, że są to najpiękniejsze stopy, jakie mogła stworzyć przyroda, ludzie zmieniali zdanie co do teorii piękności stóp. długa, szczupła stopa wydawała się nagle koścista i nieprzyjemna. miała wdzięk i talent. absolutną wiarę w siebie i miłość własną tak silną, że zarażała nią nawet największych sceptyków. była zabawna i całkowicie niemoralna. nielojalna i niebezpieczna dla wrogów, tak jak i dla przyjaciół. stwarzała pozory wielkiej filantropki, wysługując się innymi. zmieniała przyjaciół zależnie od ich przydatności. miała coś z evity peron czy wielkich diw operetkowych. była silna i sprytna. któregoś dnia przysiadła się do stolika w restauracji, gdzie siedziałam z grupą starych przyjaciół ojca. przysłuchiwałam się, jak na ich użytek drwiła i pokpiwała z niego. kiedy już tylko we dwie znalazłyśmy się na ulicy, powiedziałam, że nie powinna tego robić w towarzystwie jego starych przyjaciół. spojrzała na mnie wzrokiem, który mówił, że nie bierze jeńców. kiedy wróciłam do domu, czekał mnie telefon od ojca. nie mógł zrozumieć, dlaczego rzucam oszczerstwa na jego żonę, czepiam się jej, kłamiąc. powiedział mi, że wróci- ła do domu roztrzęsiona i przerażona moją brutalnością, nie rozumiejąc mojej bezinteresownej nienawiści, której, szczerze mówiąc, on także nie rozumie "zawsze występowała w mojej obronie, starała się tłumaczyć mój trudny charakter, oskarżając przy tym siebie, że za mało czasu mi poświęca. choć tak by chciała, nie może, bo musi ciężko pracować na utrzymanie domu. w jakiś czas potem byłam świadkiem awantury między nimi, w której moja macocha wyszła, trzaskając drzwiami. kiedy zostaliśmy sami z ojcem, chcąc rozładować sytuację, stanęłam w jej obronie. było to coś w rodzaju "zrozum ją, ona ma różne problemy". powiedział, że jestem naiwna, myśląc, że podlizywanie się macosze zmieni jej stosunek do mnie "ona cię nienawidzi, zawsze cię nienawidziła i robiła wszystko, żeby mnie do ciebie zrazić". w chwilę potem trzasnął drzwiami swojego pokoju i nie odzywał się do mnie przez następnych parę tygodni. czasami oskarżała mnie o kradzież, zawiść i zazdrość, czasami twierdziła, że się w niej kocham. kiedy umarł jej ojciec, zdenerwowałam się, bo myślałam, że zacznie szlochać i nie będę umiała jej uspokoić, ale ona powiedziała tylko "był już stary, starzy ludzie umierają". bardziej w tym momencie martwiło ją to, że nie dzwoni jej ostatni narzeczony. denerwowała się, że kiedy ludzie się dowiedzą o śmierci jej ojca, zaczną się telefony i on nie będzie mógł się dodzwonić. kilka dni później ojciec powiedział mi, że nie wyobraża sobie, żebym ja nawet w połowie tak cierpiała po jego śmierci jak ona po śmierci swojego ojca. dowiedziałam się potem, że macocha ma zamiar zamówić nagrobek w kształcie serca z różowego marmuru dla swojego ukochanego tatusia, jak go teraz nazywała. była już po wstępnych rozmowach ze znajomym pisarzem - byłym kamieniarzem. przejściowy brak różowego marmuru w polsce odsunął ten projekt w nieskończoność. wreszcie instynkt samozachowawczy kazał mi trzymać się od niej z daleka. przeważył moment, w którym powiedziała ojcu, że nienawidzę kotów. stało się to w chwilę po tym, jak uderzyła mojego psa. ale tak naprawdę przełomowym dniem był ten, w którym drzwi do ich mieszkania otworzył mi mój kolega, ostatni narzeczony macochy. mieszkał tam, przyjaźnił się z moim ojcem i właściwie miałam wrażenie, że ojciec traktował go jak syna. wtedy straciłam ojca chyba już na zawsze. późno zaczęłam odkrywać, że wcale nie chcę być członkiem klubu, który chce mnie mieć za członka i że najbardziej pociągający są ci, którzy są nieosiągalni. ale kiedy zaczyna się odczuwać nad nimi nawet minimalną przewagę, zaczynają tracić na atrakcyjności. oprócz tych, którzy nigdy nie przestają być atrakcyjni. ale tacy nie dają się zdobyć z obawy przed utratą tajemniczości i atrakcyjności, co powoduje, że na ogół są samotni. nikt się o nich nie stara, bo wie, że nie ma szans. bez iskierki nadziei walka traci sens. jeżeli komuś się chce w nią wdawać, ta ludzka gra nieustannego udawania jest właściwie dość pociągająca. nic bardziej nie mogło ojca zrazić do człowieka niż mizdrzenie się i tania kokieteria. nienawidził sztuczności. uważał, że prawda i szczerość powinny być podstawą ludzkiego istnienia. kiedy na przyjęciu przysuwał sobie miskę malin i na oczach całego stołu zjadał ją sam, mówiąc "nikt tak nie lubi malin jak ja", każdy, kto widział go jedzącego, musiał się z tym zgodzić. prawdziwa pasja powinna być nagrodzona i ten tylko, kto pragnie czegoś najsilniej, ma do tego największe prawo. tak w każdym razie uważał mój ojciec. skrywanie się za obłudną, fałszywą skromnością wcześniej czy później zostaje zdemaskowane i niewiele przynosi korzyści. kiedy miał dziesięć lat, na podwieczorku, na którym było wiele innych dzieci, zabrał z talerza ostatni pączek i usiadł na nim, w ten sposób rozwiązując męczący problem oczekiwania. w trudnych sytuacjach godzenia dzieci, kiedy jedno nie chciało oddać drugiemu zabawki, mówił "jak ona ci odda, to sama nie będzie miała". ten najprostszy na świecie argument o dziwo skutkował. kiedy nie umiał znaleźć wyjścia z sytuacji, krzyczał "a dajcie wy mi wszyscy święty spokój" i wychodził z pokoju, trzaskając drzwiami. na widok krwi ojciec mdlał. w trakcie jakiejś awantury małżeńskiej, w mieszkaniu, w którym były szklane drzwi, jego druga żona trzasnęła pięścią w szybę, przecinając sobie rękę, trysnęła krew, ojciec zemdlał, a ja stałam pośrodku i nie wiedziałam, kogo mam ratować. doceniam to, że przyszedł odwiedzić mnie do szpitala, kiedy miałam wycięte migdałki. przyniósł mi chińskiego ptaszka z prawdziwych piórek, ale przyszedł w momencie, kiedy mnie wywieziono z sali operacyjnej i potem go już nie widziałam, bo lekarze musieli się nim zająć. to był mój ojciec, ten sprzed lat, który potem stał się kimś innym. może został podmieniony i ten nowy nie umiał udawać. przeczytałam kiedyś, że churchill, mając do czynienia z ojcem, który był fanatykiem dyscypliny i który wiecznie do syna miał jakieś pretensje, wymyślił sobie innego ojca, takiego, jakiego chciałby mieć i do końca życia traktował go jak ciepłego, kochającego i dumnego ze swojego syna człowieka. to, że stary churchill przez ostatnie lata życia nie miał kontaktu z rzeczywistością, ułatwiało winstonowi zadanie. przez jakiś czas próbowałam tej metody na moim ojcu, ale jego całkowita poczytalność uświadomiła mi, że ponieważ moje szanse na zostanie pierwszym sekretarzem partii są znikome, łatwiej mi będzie dać sobie spokój z walką o człowieka, który sam był prawdopodobnie bardziej zgubiony niż ja. "bądź mądrzejsza i oddaj mu tę zabawkę". ktoś musiał ustąpić. w końcu byłam starsza. odkryłam w sobie możliwości, o których winston churchill nawet nie marzył. zrozumiałam, że rozmawiam już z obcym człowiekiem, który nawet nie pamięta, że kiedyś był moim przyjacielem. postanowiłam przestać udawać, że jestem dzieckiem i zapomnieć o całej tej sprawie z rodziną. ojciec do matki zakopane 30 sierpnia 1955 roku droga dziuniu! list twój otrzymałem i natychmiast odpowiadam. cieszę się, że dostałaś urlop, trochę martwię się, że chcesz mi zabrać magdę. proponuję pewien kompromis niech magda zostanie tu ze mną do 15-go, a wtedy sam ją przywiozę do warszawy. piszesz, że chcesz wyjechać koło 8-go, więc to byłby tylko tydzień różnicy. za takim rozwiązaniem przemawiają również względy praktyczne jestem dosłownie bez grosza, żyję na kredyt i wyciągając na drobne wydatki od pani marii to, co jej przedtem wpłaciłem starym zwyczajem. nie sądzę, żebym przed 15-ym pieniądze otrzymał. problem pieniędzy powtarza się we wszystkich listach pisanych przez moich rodziców tak przed rozwodem, jak i po nim. kiedy byłam mała, często słyszałam, jak ojciec mówił do matki "nie przyjmuję żadnych listów z przeciągiem". ten żart był szyfrem rodziców na wezwania zaczynające się od słów "jeżeli w przeciągu... nie zapłaci pan...".. sprzedawanie marynarek, poduszek czy mebli było na porządku dziennym. ultimatum macochy w którymś momencie zrozumiałam, że związek z rodzicami może skończyć się tak jak wszystkie inne ludzkie związki. do dziś przeraża mnie to wspomnienie. stało się to jakiegoś popołudnia. przez telefon. ojciec powiedział mi, że nie ma już siły na nieustanne awantury w domu. to, co się dzieje w jego życiu, stało się nie do wytrzymania. pomyślałam, że znowu będzie to jedna z tych rozmów o jego problemach małżeńskich. tak jak wtedy, kiedy usiłował się dowiedzieć ode mnie, czy jego nowa żona ma kochanka. czułam się winna, że nie mogę mu pomóc, a on na tę pomoc wyraźnie liczył. walczyły we mnie dwa uczucia chęć chronienia go przed cierpieniem i nadzieja, że jeżeli powiem mu prawdę, rozejdą się i znowu będę miała ojca, tak jak dawniej. ale przede wszystkim wolałam, żeby to wszystko działo się poza mną, żeby dorośli nie wciągali mnie w swój świat. tym razem jednak, dla odmiany, ja miałam być tematem rozmowy. jego druga żona postawiła ultimatum. w jakiś sposób udało jej się namówić ojca, żeby powiedział mi, że musi wybrać. ja to chyba powinnam zrozumieć. mam przecież 16 lat, jestem już na tyle dorosła, że nie potrzebuję ojca tak jak kiedyś. nie bardzo mogłam zrozumieć, co to znaczy. czy to był jakiś chwilowy kaprys? jakie to oświadczenie miało pociągać konsekwencje? ojciec był podstawą mojego istnienia. nie byłam w stanie zrozumieć, jak mogę zagrażać jego żonie. dawał jej całkowitą wolność, zajmował się nią i jej sprawami, a ja i tak byłam na marginesie ich wspólnego życia. od tego telefonu pozornie nic się nie zmieniło. nie chciał być już po prostu ojcem. poza wszystkim też miał młode narzeczone i pewnie krępowało go to, że czasami nie były dużo starsze ode mnie. spędzaliśmy razem święta, pamiętał o moich urodzinach, tyle że nie dzwonił do mnie tak jak dawniej, prawie się ze mną nie widywał, a ja przed światem udawałam, że nic się nie stało. postanowiłam ukryć całą swoją psychiczną niedojrzałość, naiwność i strach w ruskiej drewnianej babie, która telepała mnie w swoim środku. rok później, odwożąc mnie do domu po wspólnej wigilii, na której dostałam od niego zieloną torebkę ze skaju, zabawiał mnie opowiadaniem o swojej nowej narzeczonej. kiedy powiedziałam, że to obrzydliwe, żeby młoda dziewczyna miała romans ze starszym panem, zatrzymał samochód, kazał mi wysiąść i oddać torebkę. wysiadłam, ale torebki nie oddałam. szłam do domu, wymachując zieloną torebką, myśląc z zazdrością o jakiejś dziewczynie, która ma ojca, tyle że to jest mój ojciec. a potem zrozumiałam nagle, że chciał mi zaimponować, chciał się pochwalić. było mi przykro, że skrzywdziłam go swoją brutalnością. po przyjściu do domu zadzwoniłam, żeby powiedzieć mu coś miłego, ale obraził się i nie chciał ze mną rozmawiać. uczucia ojca do mnie trwały tak długo, jak długo byliśmy oboje dziećmi. rozumieliśmy się, byliśmy sobie równi. kiedy stałam się dorosła, nie miał już do mnie zaufania, tak jak nie miał go do wszystkich innych dorosłych. każdy przejaw powagi u jego znajomych napawał go lękiem. nie ufał nikomu powyżej lat 1 po przekroczeniu przeze mnie tej granicy przestaliśmy się czuć ze sobą swobodnie. przedtem byliśmy parą przyjaciół, opiekował się mną, bo byłam młodsza i słabsza. myślę, że to moja macocha doniosła mu o tym, że jestem już dorosła. ten wyrok nie miał odwołania. najgorsze, że to była prawda. nie to, że byłam już dorosła, tylko doroślejsza od nich. przez pewien czas krążyłam pomiędzy jedną parą, prowadzącą tryb życia pełen romansów, sukcesów, sławy, zagranicznych podróży, a drugą - zgorzkniałą parą aktorów bez sukcesu, nieustannym brakiem pieniędzy, poczuciem niedocenienia. nie mogłam i nie umiałam znaleźć miejsca między nimi. w dniu, w którym przyszłam do domu mojej matki z cytryną ukradzioną z domu ojca, wiedziałam, że dłużej tego nie wytrzymam. "nie mogłaś go poprosić, przecież by ci ją dał?" - zapytała matka. nie mogłam. uciekłam z domu następnego dnia i chociaż po jakimś czasie wróciłam, nie wróciłam już nigdy. nic mnie już z nimi nie łączyło. przestałam bać się śmierci od śmierci macochy stosunki między siostrą mojego ojca a mną bardzo się poprawiły. czułam, że świat wraca powoli do normy, jak w bajce, w której wszyscy zasnęli na parę lat z powodu humorów niezadowolonej wróżki. w jakiś czas potem zaczęłam dostawać różne przedmioty należące do ojca. po raz pierwszy miałam dostęp do jego życia. szufladek pełnych drobiazgów, jego zdjęć, listów, osobistych przedmiotów. moja matka przeżyła mojego ojca i już tylko od niej mogłam się dowiedzieć szczegółów dotyczących mojego życia. dlaczego mam na imię magda? zadzwoniłam do niej, podejrzewając, że nie będzie wiedziała. "nie wiem - powiedziała. - to ojciec wybrał ci to imię". trzeba było zapytać ojca, kiedy jeszcze żył. "a dlaczego mam na drugie imię małgorzata?" - zapytałam już tylko z rozpędu. "to ty masz na drugie imię małgorzata? bardzo ładnie - powiedziała. - to też na pewno ojca pomysł". dziadek do mamy kochana dziuniu masz 500 zł i kup mojej wnuczce coś. napisz mi co, żebym wiedział. napisz mi dokładnie, jak się nazywa, bo nie wiem, czy małgosia, czy magdusia. ludzie mi się pytają, a ja nie wiem, co odpowiadać i mam głupią minę... antoni moja matka nigdy nie interesowała się takimi głupstwami. nigdy nie wiedziała, kto kiedy ma urodziny w naszej rodzinie ani jaki jest rok, ale do dziś zna "dziady" na pamięć i umie wyrecytować większość swoich ról. urodziła się w rodzinie aktorskiej 14 lipca 1917 roku. jej ojciec i siostra byli aktorami, występowała w teatrze, gdy była jeszcze dzieckiem. miała niecałe dwa lata w czasie, kiedy polacy walczyli z ukraińcami na ulicach lwowa. jedna z kul przeleciała przez okno, wybijając szybę i trafiając w jej kołyskę. to fakt, że nic jej się nie stało, uważane było w rodzinie za cud. dwie wielkie rewolucje w dacie urodzin mojej mamy musiały, zderzając się, wytworzyć próżnię, która ją ochroniła. a w każdym razie na pewno miały wpływ na jej usposobienie. teatr ze wszystkimi intrygami był wirem, który wciągał ojca. pisał lepiej niż w swoim drugim małżeństwie, ale żadna z żon nie stworzyła mu idealnych warunków do pracy. w liście do jednego z przyjaciół wyznał, że właściwie od czasu, kiedy ożenił się po raz drugi, nie napisał już nic lepszego niż jego pierwsza książka. jego druga żona przyćmiła go tak swoim życiem zawodowym, jak i prywatnym. pisał już chyba tylko po to, żeby zarabiać i widać było, jak mu się nie chce. spalał się w życiu towarzyskim, intrygach i problemach swojej drugiej żony. znów ożeniony był z aktorką. młodszą od siebie dziewczyną, co na ogół źle się kończy, bo dużo młodsza dziewczyna po jakimś czasie zaczyna tęsknić za dużo młodszym chłopakiem. nie winię ojca za to, że rozszedł się z moją matką. chyba do siebie nie pasowali i nie byli za bardzo ze sobą szczęśliwi. nie przypuszczam, żeby był naprawdę szczęśliwy w swoim drugim małżeństwie. jego młoda żona stawała się coraz bardziej popularna i niezależna. doprowadził udawanie do perfekcji i wszyscy jego przyjaciele wierzyli, że to, co się dzieje, jest mu w gruncie rzeczy bardzo na rękę. w jego kalendarzowych zapiskach z ostatnich dwóch lat powtarza się zdanie "jestem sam w domu, lodówka pusta. k. w trasie. kot wyszedł o 16.30, do tej pory nie wrócił. znalazłem go na ulicy o 5 rano i zabrałem do domu. j. pożyczył mi 8000 na rachunki". od pewnego czasu różni ludzie piszą wspomnienia o moim ojcu. ci, którzy go nie znali, zbierają informacje u tych, którzy byli z nim blisko, inni, którzy byli z nim blisko, przypominają sobie, jaki był. nie ma w tych wspomnieniach prawdziwego człowieka. są jego humory, nastroje, opinie tych, którzy mieli z nim konflikty, tych, którzy go kochali, cenili, byli obojętni, nienawidzili. są zdawkowe i obojętne. zdarza się też, że podawane są kompletnie zmyślone informacje. ojciec nie żyje już od tylu lat; to, co o nim pamiętam, może być tylko nieostrym obrazem jakichś poplątanych uczuć. moje odruchy i reakcje uświadamiają mi, że jestem jego gorszą, mniej ciekawą wersją. kiedyś naśladowałam go w jego najdrobniejszych nawykach, teraz ze strachem odkrywam, że te odruchy są naturalne i w ten sposób przypominam sobie, kim jestem. myślę już o nim jak o trudnym dziecku, które kocha się, mimo że tyle z nim kłopotów, a może właśnie dlatego. przejawia się to w moich snach. czasami śni mi się, że siedzimy oboje na jego grobie i w bardzo spokojny i logiczny sposób wyjaśniamy sobie konflikty z przeszłości. mam też sny, w których nie mogę w żaden sposób się do niego dodzwonić, nikt nie odpowiada, a ja wykręcam numery, których jest coraz więcej, potem ktoś mówi, że on już wyszedł. najgorszy jednak jest sen, w którym on odchodzi gdzieś, gdzie czeka na niego jego druga żona, tłumacząc mi, że ona jest wspaniałym i szlachetnym człowiekiem, a ja nie zasługuję na jego uczucie. człowiek mówi, myśli, robi wiele rzeczy, które mniej lub bardziej się liczą, ale naprawdę ważne jest tylko uczucie, które po nim zostaje. po latach siła tej energii trwa i trzeba tylko chcieć sobie przypomnieć, żeby móc się na niej oprzeć. kochana magdusiu, było strasznie przykro, że w ogóle do mnie nie napisałaś i że nie załatwiłaś nic z tego, o co cię prosiłem. płynę przez atlantyk, nudzi mi się i tęsknię za warszawą. proszę cię, napraw przykrości, które mi zrobiłaś. całuję cię mocno, tata na dwa lata przed śmiercią przyszłam do niego, do jego domu z ogródkiem, na który czekał długie lata, tułając się po maleńkich mieszkankach w blokach. mieszkał tam zaledwie od roku. wydawał się być zadowolony, jakby wszystko, czego od życia oczekiwał, to był ten dom, ogródek, psy i koty. siedział na leżaku pod drzewem i, nie patrząc na mnie, powiedział bardzo spokojnie, jakby wiedział i był na to przygotowany "nie będę tu długo mieszkał, umrę w wieku 64 lat, tak jak mój ojciec. nie musisz przychodzić na pogrzeb". rok później wyjechałam do ameryki. kiedy wyjeżdżałam, nie rozmawialiśmy ze sobą prawie od roku. był w stosunku do mnie obcy i lekceważący. nie zaprosił mnie na pierwszego sylwestra, którego urządzili w nowym domu, a na którego byli zaproszeni wszyscy ich znajomi i rodzina. pomyślałam, że w każdym razie jest to jakieś wyróżnienie. niemniej wyjechałam na inny kontynent, nie żegnając się z nim. dowiedziałam się o jego śmierci z polskiego telegramu, literowanego mi przez nic nie rozumiejącą amerykańską telefonistkę o, j, c, i, e, c, n, i, e. myślałam, że na wszystko jest jeszcze czas. Że nasze nieporozumienia są jak grypa, która mija. chciałam móc się nim opiekować, kiedy będzie sam, wszystko miało być inaczej... Ż,y,j, e, obojętnym głosem ciągnęła telefonistka. nagle po raz pierwszy przestałam się bać śmierci. rozpłynęła się razem z odejściem ojca. wiem, że człowiek umiera, ale śmierć nie może wyrządzić nam krzywdy, dopóki żyjemy. nie muszę się już o ojca martwić. na razie. hollywood 28 października kochana magdusiu, dostałem twój list i myślę, że tych wszystkich spraw nie załatwimy listownie na odległość. martwię się tylko, że ty ciągle nie rozumiesz swoich błędów i uważasz się za prześladowaną. narobiłaś ostatnio strasznych rzeczy i jesteś dostatecznie duża, aby za swoje czyny brać odpowiedzialność, a nie zwalać wszystko na innych i na różne tam okoliczności. ja nie myślę wcale o tobie tak źle, jak ci się zdaje. znam cię dobrze jak nikt i wiem, co w tobie dobrego, a co złego. ale najgorsze, że parę razy mnie okłamałaś i nie mogę mieć już do ciebie zaufania. najważniejsze, abyś to zaufanie przywróciła. staraj się do mojego przyjazdu zachowywać wzorowo, a potem wszystko uregulujemy. ja z początku czułem się tu nie najlepiej. szczególnie że tak martwię się o ciebie. ale już się przyzwyczaiłem, a ameryką jestem zachwycony. wspaniały kraj i wspaniali ludzie. siedzę ciągle w hollywood, przychodzę często do metro-goldwyn-mayer skąd właśnie do ciebie piszę i oglądam, jak kręcą filmy. zaprzyjaźniłem się bardzo z shirley maclaine, która jest przemiłą dziewczyną, wesołą i dowcipną, zupełnie tak jak na filmie. dała mi dużo swoich fotografii, dam ci jedną. dziś idę na kolację, a potem na mecz bokserski z kaperem tym co napisał "lili" i z jose fererem tym, co grał w "moulin rouge". jest mi tu dobrze i czuję się w hollywood jak u siebie w domu, ale muszę jechać dalej, żeby zobaczyć jak najwięcej ameryki. wyjadę prawdopodobnie 10 grudnia statkiem "united states" najszybszym i najbardziej luksusowym na świecie, zatrzymam się trochę w paryżu i przed samym bożym narodzeniem będę w warszawie. napisz do mnie jeszcze koniecznie. nie denerwuj się, bądź rozsądna i nigdy, nigdy nie okłamuj mnie. całuję cię kotku mocno, pozdrów wszystkich w domu tatuś nie chcę się usprawiedliwiać. jest dużo mojej winy w tym, że się ode mnie odsunął i chyba przestał mnie kochać. ale do dziś pamiętam, kiedy trzymał mnie na rękach i dmuchał mi w twarz dymem z papierosa. może to wystarczy. wszystkie smutki, które mnie stworzyły, dało mi motywację do walki i rolę w scenariuszu, który nie był przeciętny. mój ojciec był człowiekiem wyjątkowym. imponują mi ci, którzy nie poddają się przeciwieństwom losu. trzeba umieć walczyć i kurczowo trzymać się płotu. wiele zależy jednak od tego, jak się walczy. gdyby druga żona mojego ojca nie była moją macochą, może nawet w jakiś przewrotny sposób by mi imponowała. jednak nieczysta walka ze mną nie tylko jej nie dyskwalifikowała, ale jeszcze mnie doliczano punkty karne. mimo to nie jestem ofiarą, jestem drugą stroną medalu. ojciec do matki 15 stycznia 1954 roku jestem tu od wczoraj. warunki idealne. cisza i absolutny spokój, jaki trudno sobie wymarzyć nawet w wyobraźni. pokój mam prześliczny, z wszelkimi luksusami. powieść rozrasta mi się w myślach, na papierze idzie bardzo dobrze. wczoraj po przyjeździe od razu napisałem cztery strony. będę się starał siedzieć tu najdłużej jak można, co oczywiście zależy od pieniędzy. jest dziesiąta rano, siadam do pracy, całuję staś 1999. kochany tato. już wiem, że nie przyjedziesz. bardzo za tobą tęsknię, tyle że inaczej niż dawniej. twoja zawsze cię kochająca córka, magda Żychiewicz, tadeusz 1922-1994 z tadeuszem Żychiewiczem rozmawia adam michnik 18-04-199 tadeusz Żychiewicz, pisarz i publicysta opowiada o ukrainie, unitach, powojennej historii kościoła katolickiego, kardynale wyszyńskim, janie pawle ii, "tygodniku powszechnym" polskim katolicyzmie i demokracji adam michnik to było wiele lat temu, na samym początku lat 7 miał pan odczyt w klubie inteligencji katolickiej w warszawie, u o. jacek salija. ja też tam byłem. mówił pan bardzo sceptycznie o dialogu, mniej więcej tak mówią nam różne rzeczy - dialog, marksiści, niemarksiści, a później przychodzi urząd ds. wyznań, i to jest ten prawdziwy dialog. nie opowiadajmy bajek! mówił pan po prostu o sytuacji, w jakiej jest kościół pod komunizmem. ja wtedy, prawdę powiedziawszy, nie do końca to rozumiałem. zrozumiałem później, jak zacząłem czytać o kościele w polsce, o szykanach, represjach. poznałem pana doskonale z lektur. pamiętam, ogromne wrażenie zrobił na mnie zbiór pańskich esejów "ludzie ziemi nieświętej", książka wydana przez "znak". dlatego że to było pisanie o religii, o panu bogu - po ludzku. tak do mnie... zawsze bałem się katechizmów, gdzie wszystko jest wiadome, gdzie grzechy są posegregowane, który większy, który mniejszy, jak jest lepiej grzeszyć, a jak gorzej... a pańska książka odwoływała się do mojego codziennego doświadczenia, które nie było doświadczeniem religijnym. pan pisał nie tylko do ludzi religijnych. pan rozmawiał z niereligijnymi. dlaczego? to było tak rzadkie w polsce. tadeusz Żychiewicz widzi pan, ja jestem człowiek świecki z duszy, ja nie mam obciążeń zawodowych. nie jestem zawodowym katolikiem, w żadnym sensie nie czułem się oddzielony czy wyniesiony. wspomniał pan, że bał się pan wszelkich katechizmów. a ja, kiedy przed trzydziestu laty prowadziłem w ,tygodnik powszechny'm rubrykę "poczta ojca malachiasza", znalazłem w bibliotece seminaryjnej starą książkę noldina z zakresu teologii moralnej, z której kiedyś uczyli się spowiednicy. otóż noldin dzielił ciało ludzkie na partes honeste - części szacowne i partes inhoneste - części niegodne, wstydliwe. jeżeli się nie mylę, to dla noldina nawet rączka kobieca miała swoje partes inhoneste. nie wiem już, czy powyżej łokcia, czy też poniżej - jak się ma tę siedemdziesiątkę, to już chyba wolno się pomylić, prawda? zrobiło mi się okropnie żal i samego noldina, i tych biednych seminarzystów, a jeszcze bardziej ich przyszłych penitentów, spotniałych od wnikliwych pytań. i sam starałem się rozmawiać po ludzku, jak grzesznik z grzesznikiem. moją szkołą teologii była "poczta ojca malachiasza", zaś biblia - instancją ostateczną. ale ja jestem świecki laik, który jest taki sam jak inni - ani lepszy, ani gorszy. i sam nie wie, sam ma zadry, i chciałby wiedzieć. więc niby dlaczego nie miałbym rozmawiać ze wszystkimi? widzi pan, ja w tym swoim pisaniu nigdy i w żadnym sensie nie stawałem przed ludźmi, choć w konwencji literackiej mogło to tak wyglądać. ja byłem spośród nich. - a czy pan miał wśród swoich rozmówców czy korespondentów wielu ludzi mających kłopoty? - prawie wyłącznie tacy pisali, choć ciężar bywał różny, trafiali się też i tacy, których gnębiły różne duperele z gatunku tych "noldinowskich", ale to raczej rzadko. - kto nie ma wątpliwości, ten by nie pisał... a jakiego rodzaju kłopoty z ortodoksją mają ludzie, które wydają się panu najbardziej charakterystyczne? - trudno powiedzieć, bo każdy ma swojego mola, który go gryzie w ukryciu. predestynacja i wolna wola, trwałość piekła, sens życia i sensowność samego istnienia. sporo ludzi kwestionowało tezę, iż byt jest dobrem podstawowym. czasem pytałem ich, czy rzeczywiście tak ich pociąga buddyjska nirwana, czyli szczęśliwość bez szczęśliwego. "plan na polskę" - jak to było, panie tadeuszu, z kościołem w tym najtrudniejszym, stalinowskim okresie? - jak było? zamówiliście u mnie artykuł o księżach-patriotach. w tej chwili nad tym siedzę, więc chyba osobno o tym porozmawiamy. a na razie widzi pan, po ostatniej wojnie francuska opinia publiczna chciała postawić przed sądem trzydziestu członków episkopatu francji za kolaborację. kościół polski wyszedł z wojny ze znakomitą kartą i bardzo wielkim autorytetem moralnym, także dlatego, że każda plebania i każda furta klasztorna była "swoja". i to trwało, kościół trzymał się znakomicie. ale to miało swoje granice. prymas stefan wyszyński po wyjściu z więzienia powiedział z goryczą, że kiedy go zamykano, opowiedział się za nim jeden pies, jego własny - baca, i jeden niemiecki ksiądz z olsztyńskiego - jedyny, który odważył się zaprotestować. rzeczywiście tak było. inna sprawa, że partia i bezpieka bardzo chytrze zagrały. oni nigdy nie grali tak, aby nic już nie było do stracenia. przed aresztowaniem prymasa luna brystygierowa wezwała przed swoje oblicze panów z pax-u - tych samych, którzy montowali księży-patriotów - jak chłopców na posyłki. każdy miał się udać do innego biskupa, doręczyć tekst oświadczenia - który następnie episkopat grzecznie podpisał - i uświadomić, że jeżeli nie zaakceptują tekstu, to się ich zamknie. zawsze było coś do stracenia. do Łodzi pani luna brystygierowa pojechała osobiście. - jak pan to postrzegał wtedy? - wtedy nie znaliśmy kulis. nikt nie znał. dla nas cały ten okres po aresztowaniu prymasa, kiedy leciały w prasie i kościołach te wszystkie oświadczenia episkopat polski i listy - ich się i dziś nigdzie nie przytacza, one nie istnieją - był paskudny. porządni księża - dużo było takich - uchylali się od ich czytania, czytali urywki albo "streszczali własnymi słowami". inni zaś grzecznie czytali w całości. trzeba jednak powiedzieć, że świeccy katolicy, laikat, wcale nie byli lepsi. kto wyrykiwał głupoty na wiecach? - co myślał pan wtedy o polityce prymasa? czy pan uważał, że powinna być bardziej twarda, bardziej miękka? - on miał cały kościół polski na głowie, on musiał mieć swoją własną perspektywę. szczerze pragnął jakiejś ugody, trzeba było w końcu jakoś żyć w tym kraju. przecież wyglądało na to, że to musi potrwać bardzo długo. przecież nikomu przytomnemu nie powstało w głowie, że to się może zawalić. rzeczywistość była taka, jaka była, a kościół powinien przetrwać. i on był za to odpowiedzialny. długo szedł na ugodę, i była to umowa pomiędzy rządem i episkopatem, bardzo źle widziana w rzymie, zwłaszcza wśród emigracyjnego kleru. aż wreszcie powiedział stop, dalej nie. non possumus. zauważył, że wszystko idzie w kierunku kościoła państwowego. zresztą "plan na polskę" był wzorowany na sowieckim. tam była cerkiew ściśle poddana, jak za carskich czasów, kiedy właściwym szefem cerkwi już od piotra i był urzędnik msw w randze oberprokuratora. rolę "pomazańca bożego" przejął stalin, zaś szefem cerkwi był za jego czasów taki jeden min. kurojedow. w polsce szło w tym samym kierunku, ta cała akcja księży-patriotów szła w kierunku kościoła państwowego. polski katolicyzm - jak pan wtedy postrzegał księdza prymasa? opowiadał mi kiedyś adam stanowski, że wstrząśnięty porozumieniem między państwem a kościołem z 1950 r. pojechał z przyjaciółmi do prymasa, i prymas im wtedy powiedział, że podpisał to porozumienie, bo bał się schizmy. bał się, że wszystko pójdzie w stronę kościoła narodowego. - no, może raczej w stronę kościoła państwowego. tego można się było istotnie obawiać. kościół narodowy istniał już przed wojną, ale to nie była poważna impreza. polak nie wymyśli żadnej porządnej herezji, proszę pana. - dlaczego? - bo jest jakoś psychicznie zupełnie do tego niezdolny. - a mickiewicz? - mickiewicz? wiódł swoje prywatne kłótnie z panem bogiem i wolno mu, bo on też dziecko boże, a nie rab. ale może zgodzimy się, że już ta cała jego towiańszczyzna to nie była żadna poważna herezja. my jak coś wymyślimy, to coś takiego, że ktoś wierzy w matkę boską, a nie wierzy w pana boga, albo że wierzy w ojca świętego, a już nie bardzo w parę przykazań dekalogu, albo też wierzy w to, że mateczka kowalska była żoną pana jezusa - u części mariawitów. przykro to mówić, ale my jesteśmy głupi naród. zawsze jak słucham różnych luminarzy, to wpadam w zachwycenie i jestem pełen podziwu. - dla polaków, że to znoszą? - nie. dla durnia. bo widzi pan, świat jest taki zagmatwany, taki nieprosty, taki pełen zagadek. więc jeśli od czasu do czasu można bezpiecznie sobie powiedzieć a ot, dureń - to się człowiekowi zaraz jakoś lżej i jaśniej robi. Że chociaż ta jedna rzecz prosta i niewątpliwa. i jest nawet wdzięczny za to. - panie tadeuszu, jakiego typu grzechem jest głupota? - to nie jest grzech, to jest brak. grzechem jest tylko świadome i dobrowolne przekroczenie woli bożej. no a jeśli bozia rozumu nie dała, to skąd niby dureń ma go wziąć? grzechem jest, jeśli ktoś nie chce wyjść z głupoty, choć mógłby, i nawet palcem nie stuknie, aby spróbować. ale jeśli nic nie da się zrobić, to już trudno, nie jego wina. nawiasem rzekłszy, o to samo pytał kisiel. - w tradycji polskiej jest bardzo mało ortodoksyjnej refleksji religijnej. właściwie da się odwrócić to, co pan mówi, że polacy nie wymyślą żadnej przyzwoitej herezji. a mnie się zdaje, że wszystko, co było interesujące w polskiej myśli religijnej - zahacza o herezję. jak nie mickiewicz, to norwid, jak nie krasiński, to brzozowski, jak nie koniński, to... nawet panu odmówili "nihil obstat" na "pocztę ojca malachiasza"... - wymienieni przez pana wielcy ludzie nie są dla mnie herezjarchami, tylko myślącymi ludźmi. a jeśli chodzi o ten polski katolicyzm... przez długi czas wierzyłem diagnozom socjologów. mieli aparat naukowy, robili ankiety, badania, obliczenia, procenty. i dochodzili do wniosku, że ten polski katolicyzm jakiś taki uproszczony, dla ubogich, aintelektualny, obrzędowy... a dziś już nie wierzę socjologom. leżałem kiedyś w kolejnym szpitalu, a w szpitalu wiadomo, jak jest ranek zajęty, po południu schodzą się chorzy przy telewizorze. była tam jedna kobieta ze złamaną ręką. sprzątaczka, bez żadnego wykształcenia, całkiem prosta. i myślę, że chyba nawet wszystkich przykazań nie umiałaby powiedzieć. a co z tą ręką? mąż ją pobił, złamał. pijak notoryczny, wynosi z domu wszystko, a jak broni, to bije. mówią jej i po co się pani tak męczy z draniem, przecież nawet w kościele daliby pani separację, jakby pani opowiedziała. po co się męczyć? a ona namyśliła się i mówi nie. bo jeżeli on tak pije, to jemu musi być bardzo źle na świecie. a jakbym go rzuciła, to jemu by było jeszcze gorzej. to ja tego nie mogę zrobić. ja sobie tak pomyślałam, że jeżeli pan jezus tak się za mnie męczył, to trzeba, żebym ja też coś zrobiła. no to ja już zostanę. przytkało mnie. cholera jasna, daj boże wielu intelektualistom taką wiarę. i żeby oni też byli tak jakoś blisko. tadziu, stop, to nie tak, zostaw w spokoju socjologów. oni mają swoje obiektywne narzędzia, ale one nie nadają się do wiary. bo i co teraz niby powiedziałby socjolog?... to nie ta skala, nie te narzędzia, nie ta miara. przestałem wierzyć socjologom, a ze swej strony nie odważyłbym się ferować żadnych ocen polskiego katolicyzmu. - może korzenie tkwią w polskiej wrażliwości codziennej, w dobroci, w życzliwości, w takiej bezbronności... ukraina - wiele lat temu napisał pan reportaż ze lwówa. czy on się gdzieś ukazał? - nie, nigdzie. to miało tytuł "miasto". powiedzieli mi w redakcji, że w tym tekście nawet przecinki są niecenzuralne. dziś to oczywiście już nieważne. ale to tekst sprzed 12 lat... - byłem tym tekstem przejęty, ktoś mi go dał w maszynopisie. o ile pamiętam, jest tam taka scena wchodzi pan do lwowskiego kościoła i zderza się z własną pamięcią, ze świętością, z czymś nadprzyrodzonym... pan się chował we lwowie? - częściowo. widzi pan, rodzice byli nauczycielami, a to był wtedy wędrowny zawód. było nas pięcioro rodzeństwa, a każde urodzone gdzie indziej, ja przypadkiem na wsi pod rzeszowem. - wojnę pan spędził we lwowie? - tak. z tym, że w 1944 r. przyszło zwiewać, po powtórnym wkroczeniu sowietów i ujawnieniu ak. wsypał mnie taki niby kurier z krakowa, pseudonim "jeleń", a jakże. - lwów to było miasto wielonarodowe, wieloreligijne? - ukraińców było 17 proc. ale istotnie było to jedyne w polsce miasto, gdzie było aż trzech metropolitów różnego obrządku rzymskokatolicki, greckokatolicki i ormiański. - no właśnie. czy to jest to doświadczenie, które w panu pozostało? - o, tak. zwłaszcza kwestia ukrainy i ukraińców. - kiedy byłem w castel gandolfo, papież jan paweł ii trzykrotnie się na pana powoływał, jako na podstawowy autorytet informacji o kościele greckokatolickim unici, naprawdę! - to pewnie przez moją książeczkę o jozafacie kuncewiczu, greckokatolickim arcybiskupie połocka i witebska. - czytałem tę książkę, papież jest jej admiratorem. - wracając do tematu za moich szkolnych czasów, w tzw. szkole powszechnej polskie dzieci uczyły się obowiązkowo ukraińskiego, a ukraińskie - polskiego. nie było żadnych tarć. miałem przyjaciela ukraińcy, razem łapaliśmy raki, a jego tata był bardzo dobrym malarzem, uczniem wyspiańskiego, i wymalował mnie w kopule żółkiewskiej cerkwi bazyliańskiej w charakterze cherubina! masło kupowało się tylko w ukraińskim "masłosojuzie", bo nigdzie nie było lepszego. a potem się to wszystko popsuło, poharatało... konflikt ukraińsko-polski jest sprawą całkowicie obłąkaną. była taka teza, że ukraina będzie wtedy, gdy polaków nie będzie polska - ukraina. posłano mnie kiedyś na wołyń, trzeba było obfotografować wyrżnięty pociąg przesiedleńców, parę fotografii zachowałem do dziś. otóż sęk w tym, że oni już wyjeżdżali, czyli działo się akurat to, o co niby miało chodzić. a zatem ta rżniątka była całkowicie irracjonalna. mimo tego rodzaju doświadczeń jestem dziś znany jako "ukraiński wujek" i szczery zwolennik pojednania. czemu? dużo by mówić. byłem także w kijowie i zjeździłem co nieco ukrainę naddnieprzańską. tam nie ma śladu resentymentów, wprost przeciwnie, jest sentyment. dla nich polska to jest taki zachodni kraj, gdzie młodzi chodzą w dżinsach i grają na gitarze, i gdzie wolno mówić to, co się myśli. w jednej wsi naddnieprzańskiej spotkałem babuleńkę bardzo starą, która pamiętała "polskie czasy" sprzed rewolucji. "polskie czasy" dlatego, że był polski dwór i polski kościół. pytam no jak, babciu, bardzo strasznie było za tych polskich panów? a babcia na to iii, jeździł se panicz na koniku po wsi, pogwizdywał i dziewuchy psuł. ale jak coś zapiszczało, to już musowo chałupa była i krowa też. a teraz to przewodniczący kołchozu, choć niby swój, to samo robi, tyle że z motocykla, i nawet zająca nie da... myślałem, że babcia przesadza; kiedy jednak posiedziałem sobie trochę pod kasztanami na kijowskim kreszczatiku, zacząłem się obawiać, że chyba nie za bardzo przesadziła nigdzie w polsce nie widziałem w kupie tylu facetów z przepysznymi szlacheckimi gębami. ale oni nie mają o to żalu. oni tam byli na chama ruszczeni, w kijowie nie kupiłeś maszyny do pisania z ukraińską czcionką, a na uniwersytecie pisało się prace po rosyjsku, zaś słownik co roku cieńszy. gały mi wylazły, gdy zobaczyłem neon "pończochy" po polsku, ale cyrylicą, bo i takimi zapożyczeniami się bronili, byle nie po rosyjsku. to jest dobry, życzliwy naród. ot, stałem kiedyś na przystanku autobusowym w takiej zabitej deskami wsi naddnieprzańskiej. i co? wychodzi z najbliższej chałupy kobieta i prosi do środka, bo zimno i wiatr duje, a tu płasko, więc się zobaczy w porę, jak będzie jechał. bieda była w tej chałupie, ale co miała, to poszło na stół ciepłe mleko i czarny chleb z miodem. potem się przekonałem, że lepiej jest niczego w domu nie chwalić i nie mówić, że coś ładne albo że się podoba, bo zaraz wtykają do ręki. holował mnie po ukrainie greckokatolicki ksiądz ze stanisławowa, "podpolny" - tajny ksiądz, bo oficjalnie pracował jako strażnik nocny w szkółce drzewek owocowych pilnował, żeby zające tych drzewek nie ogryzały. hołubili nas i z rąk do rąk sobie podawali, i dopiero tam odtajałem i zrozumiałem, jakim cholernym idiotyzmem jest nacjonalizm i szowinizm. to jest obłąkanie. ale przecież może być inaczej. w samym lwowie i na terenach byłej małopolski wschodniej, wołynia i podola jest inaczej, tu i tam tłuką się jeszcze resentymenty. ale dogadać się można. wie pan, mieszkał we lwowie - już zmarł, niestety - stary pan profesor gębarowicz, historyk i historyk sztuki. przewidziany był na dyrektora wyd. ,ossolineum', ale przyszła wojna. gębarowicz już po wojnie odmówił wyjazdu, oświadczając, że chce do śmierci chodzić ścieżkami swojej młodości. władzom bardzo zależało na jego wyjeździe. dali mu posadę woźnego w tymże ossolineum, ale gębarowicz się tym nie przejął. równocześnie był członkiem polskiego pan-u i bywał zapraszany na sesje naukowe... otóż gębarowicz był starym endekiem i specjalną miłością do ukraińców nie pałał. co nie przeszkadzało, że tylko jemu się zwierzali. pytałem go o tych lwowskich ukraińców, posłał mnie na rynek, do muzeum historycznego. patrzę jest oczywiście św. włodzimierz, jest chmielnicki, są spisy kozackie i tarabany, i kotły, i chorągiew malinowa ze św. michałem. a potem w gablocie polska zbroja husarska, a w drugiej - ryngraf z matką boską częstochowską... więc pytam profesora, jak on to interpretuje, bo przecież trudno powiązać chmielnickiego z matką boską częstochowską. a profesor na to proszę pana, oni mają kompleks odrzucenia, kompleks nieprawych synów rzeczypospolitej. oni mogą sięgać nawet po okrucieństwo, mają za złe swoim rodakom znad dniepru sympatie propolskie. ale uczeni ukraińscy tu od nas, pojechawszy do kijowa na jakiś zjazd naukowy albo sympozjum, siadają osobno i rozmawiają z sobą po polsku, żeby się wyróżnić. i oni naprawdę się różnią, powinniście o tym zawsze pamiętać, że nad dnieprem jest całkiem inaczej. ekumenizm sceptyczny - panie tadeuszu, jak to się dzieje, że w tym, co pan pisze, nigdy nie zauważyłem żadnego znaku czy to niechęci, czy choćby lęku w stosunku do ludzi innej wiary. pan jest naturalnym ekumenistą, mimo że nie robi pan w ruchu ekumenicznym. - rzeczywiście nie robię w ekumenizmie, a nawet bywam czasem trochę sceptyczny. bo wie pan, zdarzają się czasem takie ekumeniczne oszołomy, które chciałyby nawet z diabłem nawiązać dialog ekumeniczny, bo to przecież brat odłączony. a co do tego "jak to się dzieje". sęk w tym, że ja się nigdy nad tym nie zastanawiałem. wie pan, jest taka śliczna bajka hinduska o skolopendrze. skolopendra to taki bardzo paskudny jadowity wij, który ma okropnie dużo nóg, więcej niż sto. dżungla nie mogła sobie dać rady ze skolopendrą, aż mądry słoń poradził, aby ją zapytać, jak ona chodzi czy po dziewięćdziesiątej siódmej nodze rusza dziewięćdziesiątą ósmą czy może dziewięćdziesiątą dziewiątą? skolopendra zaczęła się zastanawiać... i w ogóle przestała chodzić. no, to ja jestem taka skolopendra, która chodzi tylko dlatego, że się nie zastanawia nad chodzeniem. a serio po pierwsze, to ja jestem z urodzenia duszyczka jagiellońska, mnie zupełnie nie czynią różnicy odmienności plemienne czy wyznaniowe. a po drugie, to ja wierzę w chrześcijaństwo anonimowe. w to, że nikt nie zna prawdziwych granic kościoła. i kiedy słyszę, że ten albo inny dostojnik kościelny twierdzi, że taka czy inna grupa "nie ma żadnego kontaktu z kościołem", to mi się to wydaje okropnie niemądre. no, ale to już osobna historia. a przy tym całe to moje podejście nie ma nic wspólnego z widzeniem różnic i odmienności. za bugiem, a jeszcze bardziej na naddnieprzu, działy się ogromnie interesujące sprawy. chruszczow trzymał kurs antycerkiewny i zamykał cerkwie. i stało się tak przyjedzie dwóch facetów samochodem, cerkiew zamkną, klucz wyjmą, paramenta zapakują w gazetę, sznurki na drzwiach przykleją, popa do samochodu - i nic się nie dzieje, najwyżej parę starych bab popłacze. ale taki numer nie przechodził z rzymskimi katolikami. tam są osady polskie jeszcze z czasów królewskich. ci ludzie już nie mówią po polsku, mówią po ukraińsku, język polski uważany jest za język liturgiczny. ale oni są rzymscy katolicy. jeżeli władze chcą zamknąć jakiś ocalały rzymskokatolicki kościółek cmentarny - przylatuje pół kołchozu, kładą się na ziemi pod gąsienice spychacza i nie dadzą ruszyć. robi się awantura, posyłają do rejonu, a władze zawsze wtedy cofają się. rewolucji omdlała ręka i ten nagan już opadł do ziemi, nastał taki czas, kiedy się już nie strzela i traktor ludzi nie rozjedzie, rozumu nie nauczy. tak było w latach, kiedy tam jeździłem do księdza - dziś już jest biskupem - jana olszańskiego. olszański był nie do zdarcia, ale i ludek tamtejszy, ci ukraińscy polacy rzymskokatolicy, którzy po polsku już nie mówią, jakiś inny był. olszańskiemu władze pozwalały duszpasterzować w miejscowościach najgorszych - zaś po roku ten stary człowiek, ciężko chory, miał już wokół siebie tłumy. wzywano go na przesłuchanie i przenoszono. olszański pokorniutko godził się na wszystko... i po roku znów miał wokół siebie tłumek. skądże te różnice duchowości? to przecież nie może być przypadek. prawosławie przyszło z bizancjum - i prawosławny, ruski człowiek zawsze był sługą, rabem. on może co najwyżej o zmiłowanie prosić. poddanie władzy zawsze było stowarzyszone z prawosławiem - i to już nawet nie jest związane z narodowością, bo i u nas też niedawno cały episkopat prawosławny siedział w pron-ie. a tam, daleko za dnieprem, w starym, rzymskokatolickim kościółku ksiądz prawił, że człowiek jest dziecko boże. on sobie może porozmawiać z tym swoim panem bogiem, on może się z nim pokłócić, on się może nawet zbuntować i pójść sobie, jak mu się nie spodoba. katolicyzm - nie zawsze świadomie - tworzył atmosferę takiej "wolnej religijności". władza sowiecka nie na próżno i nie bez powodu o wiele łatwiej tolerowała prawosławie. co nie przeszkadza, że i ono także ma swoje wielkie wartości. to nie jest gra o to, kto lepszy albo gorszy. prawosławie jest po prostu inne. - no dobrze, ale kiedy słyszy pan tutaj, teraz, że znany filozof, ksiądz katolicki, dominikanin o. innocenty maria bocheński mówi, że on nie może słuchać tego prawosławnego wycia, jak pan reaguje? - jeżeli nie może słuchać tego prawosławnego wycia, to niech słucha gregoriańskiego postękiwania, ale na tym poziomie nie będziemy chyba rozmawiać. sądzę, że znany filozof, teolog, rektor uniwersytetu we fryburgu, zakonnik dominikański nie powinien z tak żałosną otwartością wyjawiać poglądów tak głupawych. liturgia bizantyńska jest wspaniała i ja osobiście - jeśli chcę się naprawdę pomodlić - idę na mszę w rycie bizantyńskim. unici - porozmawiajmy o kościele unickim. to był w swojej genezie pomysł trochę polityczny, prawda? - jeśli tę "polityczność" mamy pojmować w sensie intrygi jezuickiej, to bzdura. po prostu ówczesny episkopat prawosławny ruski nazbyt był zarażony polską wolnością, czemu dziwić się nie należy, bo w końcu taki na przykład metropolita pociej był eks-wojewodą i wychowankiem akademii krakowskiej. bardzo mu odpowiadało, że nie musi przed królem padać na twarz, jak biskupi prawosławni padali przed carem. lecz to prawda, że unia miała doniosłe skutki polityczne, gdyż wyrywała wschodnią wiarę z kręgu bizantyńsko-rosyjskiego; chodzi mi o krąg kulturowy. a co z tego wynikło, to można zobaczyć na faktach. przed ostatnią wojną i w czasie niej ówczesna cerkiew greckokatolicka miała u nas 12 biskupów. wszystkich aresztowano, wszyscy siedzieli w więzieniach i łagrach - żaden nie przeszedł na prawosławie. a to przecież bardzo łatwo było uczynić, bo liturgia prawie ta sama, kalendarz juliański, obrzędy te same. metropolicie slipemu, następcy szeptyckiego, proponowano w łagrze stolicę kijowską. byle tylko przeszedł na prawosławie, byle zerwał z rzymem i odmienił duszę. nie przyjął. a dopiero teraz wyszło z archiwów kgb, że co drugi duchowny prawosławny był współpracownikiem tej instytucji. w końcu tego rodzaju fakty muszą z czegoś wynikać i coś znaczyć. unici byli o wiele twardsi, byli zarażeni zachodnią wolnością. jeśli pan chce - to miało także i polityczne znaczenie. - pan stykał się z kościołem unickim? - choćby tam. do ostatnich dni - niestety, już umarł - miałem tam przyjaciela, ukraińskiego księdza greckokatolickiego. opowiadał, jak wyglądał ów niby synod lwowski, który zlikwidował unię. spędzili ich do cerkwi św. jura. ani jednego biskupa nie było, bo wszystkich już pozamykano i choćby z tej tylko przyczyny synod był kanonicznie nieważny. a gadka była krótka kto przechodzi na prawosławie - na jedną stronę, a kto nie - na drugą. tym ostatnim - każdemu jak obszył 10 lat łagru. i powieźli ich za koło podbiegunowe, na kołymę. tam strasznie było. co dnia rano patrzyli, który zamarzł. prostowali tych umarłych i wynosili, układali w sągi jak drwa, bo chować się nie dało, ziemia dźwięczała pod kilofem jak żelazo, a spluniesz - to lód pada na ziemię. on jakoś wytrzymał do amnestii chruszczowowskiej, wrócił. pytałem go o najstraszniejsze przeżycie i usłyszałem coś nie do wiary na dworcu moskiewskim nie wiedziałem, gdzie się obrócić, żeby do lwowa, i w końcu zapytałem milicjanta, a on w dach bije i wyjaśnia, jakby ja człowiek był... oj, płacili oni za tę swoją rzymską opcję. a przecież nie musieli. - jaki był, panie tadeuszu, po wojnie los unitów? - w polsce bardzo zły. - mianowicie? - widzi pan, wedle obowiązującego w polsce prawa starczyła kilkunastoosobowa grupa, aby zalegalizować grupę wyznaniową, w którym to trybie istniała i działała legalnie na przykład grupa mormonów. grekokatolicy stanowili grupę wielotysięczną, lecz oficjalnie nie istnieli. po tzw. "akcji wisła" starano się namówić ich na przesiedlenie do zsrr, obiecywano złote góry, nawet księdza i paramenta cerkiewne mogli zabrać, ale na granicy ludzie szli w jedną stronę, ksiądz w drugą stronę, a dobytek jeszcze w inną. ci, którzy nie chcieli wyjechać, zostali prawie w całości przesiedleni albo na dolny Śląsk, albo na mazury, do dawnych prus wschodnich. cerkiew nie miała żadnej sieci organizacyjnej. z ramienia księdza prymasa wyszyńskiego jeden z księży mitratów - odpowiednik naszego infułata - został opiekunem katolików obrządku wschodniego i miał prymasowskie upoważnienie do sprawowania liturgii, sakramentów, pogrzebów etc. Łaciński kler nie zawsze miał ochotę respektować owe uprawnienia. ci na północy byli niedokształceni i w ogóle nie wiedzieli, że istnieją jacyś katolicy obrządku wschodniego i że można odprawiać mszę św. "po rusku". a ci na południu... przyjeżdżał mitrat i meldował się u proboszcza w sprawie mszy, a proboszcz na to, oglądając prymasowskie papiery eee, ja swojego prymasa mam w tarnowie. więc mitrat próbował dostać się do biskupa tarnowskiego. Ówczesny biskup ordynariusz miał w herbie biskupim hasło "lavare pedes" - "umywać nogi" - stąd też proboszczowie tamtejsi z okazji wizytacji zwykli byli mawiać o, jedzie mercedes lavare pedes! więc ksiądz biskup nie miał ochoty rozmawiać z ukraińskim księdzem. kończyło się zwykle na tym, że resztki łemkowskie zostawały bez mszy i bez sakramentów. była to nieinteligentna polityka. ukraińców można nie lubić, i można mieć ku temu obiektywne powody osobiste, ale w końcu jeżeli w krynicy przez 40 lat grekokatolicy prosili na próżno o zwrot cerkwi zbudowanej przez ich ojców, to potem nie można się dziwić, że część przeszła na prawosławie. prawosławni nie musili już nikogo o nic prosić. a sęk w tym, że niewygodni ukraińscy unici głowę mieli w rzymie, zaś ci drudzy zupełnie gdzie indziej. no i jeszcze bywały takie historie w krakówie była sprzed wojny cerkiew św. norberta przy ul. wiślnej. po wojnie wkroczyło ub, zamknęło cerkiew, a potem przyszedł do niej łaciński zakon. Łacinnicy pięknie odnowili obiekt, tylko że przy okazji zniknął ikonostas projektu jana matejki. ikonostas nie igła, piętrowy, i przy tym znany, bo omawiany w biografiach matejki. lecz nikt nie wie, co się z nim stało. nie ma. jeśli takie rzeczy były możliwe w krakowie, "stolicy kultury i sztuki", to już lepiej nie zagłębiajmy się w historie, które się działy po wsiach bieszczadzkich. nieładne rzeczy się działy. nie tylko z cerkiewkami, często z ludźmi. znałem osobiście ks. mitrata deńko, duszpasterza w krakowie. to polski sąd skazał go na 8 lat jako "agenta watykanu". to w polskim śledztwie odbito mu nerki. i w polskim obozie koncentracyjnym w jaworznie siedział. był to wielkiej zacności człowiek. miał powody do urazy, ale nigdy jednego złego słowa nie słyszałem od niego. długo by można rozmawiać o takich sprawach... "tygodnik powszechny" - panie tadeuszu, przez wiele lat kościół w polsce był nie tylko symbolem tożsamości religijnej polaków, ale też tożsamości narodowej i tożsamości obywatelskiej. w tym kościele istotną rolę odgrywał "tygodnik powszechny". jakiego typu była to rola? - myślę, że była to rola dość specyficzna. z jednej bowiem strony "tygodnik", w którego redakcji rezydował asystent kościelny ks. andrzej bardecki - który nota bene bardzo serio traktował swą rolę - miał dla swoich czytelników tę pieczątkę katolickiej wiarygodności. byliśmy jednak niezależni, zarówno w zakresie finansów, jak i myślenia. stać nas było, aby nawet w kwestiach uważanych za kontrowersyjne zajmować własne stanowisko. myślę, że czytelnicy szybko się w tym zorientowali. z całą pewnością natomiast nie orientowali się do końca, jak wielkie trudności w redagowaniu pisma sprawiała działalność urzędu kontroli prasy, czyli cenzura. istniało szereg "zapisów" na nazwiska, na tematy, nawet na słowa. mój boże, przecież nawet z klepsydr wycinano na przykład słowa "sodalis marianus" - bo takie zwierzę nie powinno było istnieć - i patrzono podejrzliwie nawet na teksty ściśle religijne. pamiętam, jak w którymś z tekstów zamieściłem cytat z ewangelii o tych, którzy "znosili ciężar dnia i upalenia". brzęk, brzęk - cenzura "o jakim to upaleniu mowa? kto to był pałowany i czemu ma służyć ta aluzja?". czytelnicy zielonego pojęcia nie mieli, co się wyrabia - tym bardziej że przez długi czas nie wolno było znaczyć ingerencji cenzorskich. jednakże na całe szczęście doszli do pochlebnego dla nas wniosku "tygodnik" bywa czasem nudny - redaguj pismo, gdy ci zdejmują pół numeru! - ale trzeba przyznać, że "tygodnik" nie kłamie. myślę, że w czasach, gdy cała rzeczywistość była nafaszerowana kłamstwem, już to działało odświeżająco że jest takie środowisko, które nie kłamie. jeśli zaś chodzi o ową tożsamość polsko-katolicką... wie pan, jest taka klisza "polak-katolik". otóż myślę, że już w perspektywie historycznej jest to nieprawdziwa klisza, bo w końcu ani pan rej z nagłowic, ani inne frycze modrzewscy katolikami nie byli, co wszakże nie przeszkadzało im zachować polską tożsamość narodową. jest natomiast faktem, że hasło "polak-katolik" sprawdza się całkowicie w środowisku prawosławno-rosyjskim. - jak jest w rosji? - zupełnie tak, jak za cara. wtedy polacy mogli swobodnie robić duże nawet kariery wojskowe, urzędnicze, administracyjne etc. - z tym jednak koniecznym warunkiem, aby przeszli na prawosławie. prawosławny polak mógł być nawet generłem. ale nie polak katolik. dziś prawosławie nie daje pomocy w karierze, lecz - jak już to opisałem - przy polskości trzymają się tylko ci, którzy nie dali się oderwać od kościoła katolickiego, chociażby nawet bardzo mało o sprawach wiary wiedzieli. nie mają książek, niczego nie mają, ale jakoś trwają nawet wtedy, gdy z językiem już kiepsko. nie badałem bliżej tych spraw, mówię o tym, co widziałem jeśli tylko odejdziesz od wiary rzymskokatolickiej - odejdziesz także od polskości. - jak wyglądały stosunki "tygodnika" z hierarchią? - różnie, różnie to wyglądało. mieliśmy przyjaciół w hierarchii, ale nie zawsze. widzi pan, tak ogólnie, to wydaje mi się, że chyba hierarchia miała pretensje do "tygodnika" o niewystarczającą dyspozycyjność. tak mi się coś zdaje, że nasi księża biskupi mają trochę wojskową wizję spraw że jak już jest kościół, to dowództwo, sztab, hierarchia, i jeżeli już coś mówi ksiądz albo biskup, to ruki pa szwam, święte, i cześć, i żadnych tam inteligenckich zastrzeżeń, wątpliwości, "własnych zdań". myśmy nie bardzo przystawali do takiej wizji. - a jak było z pańskimi publikacjami? pan pisał językiem literackim, a nie teologicznym, przede wszystkim językiem prostym... - to było tak na serio i w sposób ciągły zacząłem pisać o sprawach wiary w "poczcie ojca malachiasza". przez długi czas kler - jak i wszyscy - był święcie przekonany, że ojciec malachiasz jest osobą duchowną. jakiż był mądry w oczach kleru! ach, jakiż ja byłem mądry! przychodzili do redakcji, puszyli się no i popatrzcie, jaki to się znalazł, jak on to świetnie robi! ale w końcu musiałem się zdekonspirować, napisałem w "tygodniku" wstępniak "byłem ojcem malachiaszem". rany boskie, cóż za chryja się zrobiła! moi świeccy korespondenci, którzy w listach nierzadko czynili wyznania konfesyjne, przylatywali i błagali, żeby przypadkiem nigdy nikomu ani słowa... tych uspokajałem, że wprawdzie malachiasz jest postacią literacką, jeśli jednak ubrał tę sukienkę duchowną - to spokojna głowa, dochowa tajemnicy konfesjonału. natomiast w oczach kleru spadłem na zbity pysk i zrobiłem się już nie tylko głupi, ale i nieuczciwy, gdyż nie powinienem był "podszywać się". co zresztą święta prawda. cóż, każdy z nas będzie za coś sądzony. ja między innymi za to oszustwo. - ale czy pan miał jakieś monity od duchowieństwa? - zaraz widać, że nie jest pan otrzaskany z tym środowiskiem. proszę pana, monity, rozmowy nie są w stylu eklezjalnym. nasz kościół do dziś jest z ducha przedsoborowy, a proszę pamiętać, że przed soborem nawet późniejsi eksperci soborowi, sławni teologowie, dopiero z radia i prasy dowiadywali się, że ich książkę wciągnięto na indeks. nikt z nimi wcześniej nie rozmawiał. ja też żadnych monitów nie miałem, to nie w zwyczaju. miałem tylko kwaśne miny. niech pan zauważy, to przecież trwa do dziś. przecież ja dobrze wiem, że ostatnio nie raz i nie dwa razy napisałem coś, co musiało się nie podobać. ale nikt z tzw. miarodajnych kół nie powie i nie napisze wprost Żychiewicz jest zimny drań. o, nie. napisze się pewni ludzie, wywodzący się z określonych środowisk... nie zauważył pan tego? powody do zmartwień - jak to jest, panie tadeuszu od dwóch lat w kościele dzieją się rzeczy, których wielu ludzi nie pojmuje. przyznam się, że ja też nie pojmuję. zacznijmy może od tego ksiądz prymas józef glemp, odpowiadając na krytyki, mówi o "szczekających podwórzowych kundelkach". ani ksiądz prymas august hlond, ani ksiądz prymas stefan wyszyński, ani kardynał karol wojtyła nie mówili takim językiem, w którym jest pogarda, lekceważenie i chęć poniżenia... - jeśli chodzi o to właśnie odezwanie, to cóż jedynym komentarzem może być brak komentarza. jeśli bowiem ksiądz prymas w głębi duszy, jako kapłan, jako hierarcha, jako prymas, czuje się już tak wysoko wyniesionym, że ktokolwiek bądź wydaje mu się tylko szczekającym kundlem - to trudno już rozmawiać na przykład o duchu ewangelii. ale to jest tak - pan prezydent lech wałęsa zgłasza w gdańsku pretensje do tych cholernych inteligencja i intelektualistów wdrapali się po plecach ludu pracującego miast i wsi, a potem zawiedli, ks. wiesław niewęgłowski, duszpasterz środowisk twórczych, publikuje w ,rzeczpospolita' tekst tak żenująco głupi, że rozpacz człowieka bierze, hierarchia kościelna mówi o "katolickim narodzie", któremu należy się to i owo, zaś irena borowik z instytutu religioznawstwa uj publikuje we ,wprost' dość kompromitujące wyniki badań sondaże, bo wprawdzie 95 proc. polaków zostało ochrzczonych, jednakowoż tylko 62 proc. wierzy w koniec świata, w życie pozagrobowe - tylko 50 proc., w zmartwychwstanie ciał - 35 proc. o ile mi wiadomo, chodzi tu niejednokrotnie o dość podstawowe sprawy - zwłaszcza że równocześnie co piąty polak nie wierzy, że bóg stworzył świat, czyli wszechrzeczywistość. jeśli człek ochrzczony odrzuca ze swego credo wiarę w ciała zmartwychwstanie - "próżna jest wiara wasza, próżne i przepowiadanie". nie za tęgo było z tym "przepowiadaniem" i myślę, że te sprawy powinny być zapewne poważniejszym powodem do zmartwień niż domniemana zdrada twórców, którzy "stali rzędem po paczki", a teraz "zapomnieli o wszelkiej przyzwoitości"... - a wypowiedź księdza biskupa józef michalika, że katolik ma głosować w wybory parlamentarne 1991 na katolika, Żyd na Żyda... - ...a słoń na słoninę. to jest głupie, po prostu. moim zdaniem, katolik powinien głosować na uczciwego fachowca. jeśli ktoś ma wykształcenie specjalistyczne i przygotowanie, a także i tę szczyptę zamiłowań, i jeżeli na przykład umie organizować opiekę nad staruszkami, i robi to dobrze i z zamiłowaniem - to dla mnie jest zupełnie obojętne, czy ten ktoś jest protestantem czy agnostykiem, i czy wywodzi się z ud, czy z zchn. rugowanie fachowców wedle klucza partyjnego czy wyznaniowego uważam za wysoce nieinteligentne. - a powstawanie ugrupowań politycznych, które przyznają sobie monopol na prawowierność katolicką. to jest zchn, które jerzygo turowicza czy panią ziutę józefa hennelowa nazywa "katolewicą". ci ludzie jednak coś zrobili dla kościoła, kiedy tamci dżentelmeni zajmowali się zupełnie czym innym. - moim zdaniem żadne ugrupowanie polityczne nie powinno przypisywać sobie miana "chrześcijańskie" albo "katolickie". zaś w sprawie owego "dorabiania gęby" - że "katolewica" etc. - powinien zabrać głos kościół. - dlaczego tego nie robi? - należałoby o to zapytać rzecznika prasowego episkopatu. wydaje mi się, że jest to sprawa kryptosympatii dla tych z prawicy, a raczej - z kruchty. - panie tadeuszu, czytałem niedawno wypowiedź pewnego księdza, człowieka mądrego, mojego przyjaciela, który mówi tak "jeżeli ja mówię, że istnieje prawda absolutna, to mnie się mówi, że jestem totalitarystą". a tymczasem jeśli oskarża się go o totalitaryzm, to z innej przyczyny, tej mianowicie, że twierdzi, jakoby on poznał prawdę absolutną, posiadł ją i ma. - nie, nie, to przesada, nikt nie może twierdzić... - ...otóż to! prawda absolutna jest. ale kto z nas może powiedzieć, że ją posiadł i ma? wierzymy, że ona jest. wierzymy, chcemy do niej dążyć, zbliżyć się. dekalog to nie kodeks karny - niech mi pan powie, czy to jest rzeczywiście niezbędne, żeby kościół domagał się bezwzględnego zakazu aborcja pod groźbą kary więzienia. proszę mnie dobrze zrozumieć, nie pytam o aborcję, ale o penalizację, o kryminalizację. uważam, że kościół ma rację, kiedy nazywa aborcję zabiciem poczętego życia ochrona życia poczętego. - koniecznie pan chce, abym usiadł gołą pupą na tym rozgrzanym do czerwoności blacie kuchennym?... no dobrze, nie widzę powodów, aby nie mówić głośno tego, co myśli się naprawdę. a myślę tak należy wyjść od niewątpliwych faktów biologicznych. ani męska, ani też żeńska komórka rozrodcza nie jest człowiekiem. nikt jednak nie może zaprzeczyć, że w momencie ich połączenia powstaje - określiwszy najostrożniej - nowa jakość. jak ją nazwiemy, to sprawa zupełnie wtórna i umowna. jest faktem biologicznym, że w bardzo szybkim czasie w tej "nowej jakości" zakodowane jest już wszystko - od barwy włosów czy barwy oczu do uzdolnień. zabijać nie należy, to jest oczywiste i nikt przytomny nie zamierza głosować, czy jest to dobre, czy złe. jeżeli jednak mamy być naprawdę całkiem pryncypialni od strony chrześcijańskiej, to sądzę, że należy pamiętać, iż nie żyjemy i na razie nie będziemy żyli w świecie pełnej harmonii. Żyjemy w świecie raju utraconego. jest to bardzo kaleki i nieszczęśliwy świat, zaś - jak sądzę - nad kalectwem winno być miłosierdzie, nie zaś policjant z kodeksem karnym. ot, sprawa tej nieszczęsnej irlandzkiej piętnastolatki irlandia, gwałty. proszę pana, dziecko powinno być owocem miłości, bliskości i najróżniejszych takich ciepłych spraw, nie zaś przestępstwa; lecz, jako się rzekło, jesteśmy ludźmi raju utraconego. sądzę, że w tę konkretną sprawę zaangażowane są trzy osoby, a mianowicie pan bóg, zgwałcona dziewczynka ze swoim czternastoletnim sumieniem i wrażliwością oraz jej dzieciak. te trzy osoby mają prawo głosu - i tylko one. nikt inny. Żaden sąd. Żaden prokurator ani żaden sędzia. Żaden policjant. i żaden doktryner. nie można całkowicie wykluczyć, że to pokrzywdzone dziecko potrafi sobie i swemu poczętemu dziecku rzec tak stałam się ofiarą przestępstwa. pokrzywdzono mnie, zharatano mój świat, przedwcześnie zabrano dzieciństwo, zafundowano uraz. ale przecież i ty także jesteś pokrzywdzone. nigdy nie będziesz miało prawdziwego ojca i nigdy nie będziesz mogło myśleć o nim dobrze. a także i ja, co tu kryć, myślę o tobie z największą niechęcią, bo inaczej przecież być nie może, nie mogę inaczej, nie potrafię. no, ale jeśli już stało się to, co się stało, i skoro obydwoje jesteśmy pokrzywdzeni, to już w tym nieszczęściu trzymajmy się razem. jeśliby ta zgwałcona czternastolatka potrafiła i była w stanie tak mniej więcej sprawę postawić - to czapki z głów i już lepiej nic nie mówcie. lepiej już nie trzaskajcie dziobami, bo to byłaby wielka rzecz i należałoby się jej milczenie. byłbym pierwszym, który tę smarkatą pocałowałby w rękę, jak się to robi na znak szacunku i czci. jeśli jednak nie potrafi i nie zdoła, będę miał dla niej miłosierdzie i modlitwę. nie ma na świecie człowieka, który byłby w prawie wołać o paragrafy dla niej, sądy, prokuratorów i policjanta. to odrażające. chrześcijanie powinni pamiętać, że dekalog jest zbiorem wskazań moralnych - jak powinno być - a nie skrótem kodeksu karnego. bądźmy przytomni gdybyśmy chcieli w tym właśnie trybie traktować dekalog - należałoby na przykład wyaresztować wszystkich niewierzących i agnostyków, jako że łamią pierwsze przykazanie. a zaraz potem cofnąć immunitet poselski także i posłom zchn, bo już nie raz łgali na potęgę. może nawet byliby radzi z takiego postawienia sprawy, bo przecież zawsze opowiadali się za konsekwencją... to nie koniec problemu. kościół bardzo niechętnie patrzy na badania prenatalne, słusznie zresztą domniemując, że tuż za nimi kryje się możliwość aborcji. zgodnie z tym pewna pani donosiła ciążę bez badań prenatalnych. dziecko urodziło się martwe i nie chciano go jej pokazać. mąż wreszcie po interwencji u ordynatora uzyskał zgodę. pokazano mu dziecko. synek miał dwie głowy. może jednak należałoby się zastanowić nad tego rodzaju wypadkami? endecja i pax - jak to jest, panie tadeuszu, z tradycją endecką w polskim kościele i jak to się stało, że w swoim pisarstwie pan ani przez chwilę nie miał pokusy, aby bodaj jedną nogą wejść w ten krąg? - nie mogę powiedzieć, dlaczego, bo nie wiem. mnie to jakoś bardzo głęboko nie odpowiadało. może to kwestia innej grupy krwi. jeśli zaś chodzi o stosunki pomiędzy kościołem i endecją, to cóż przed wojną miałem te -naście lat, więc trudno mi o doświadczenia osobiste. mój stryj był pepesiakiem i legionistą piłsudskiego, zaś mój rodzony brat, gdy był młody i głupi, to był endekiem. na 1 maja stryjaszek szedł w pochodzie, zaś brat stał na chodniku i pokrzykiwał coś paskudnego. to było szczeniactwo. a wie pan, był taki ksiądz trzeciak, straszliwy endek i antysemita. ale gdy przyszła wojna, to ksiądz trzeciak z narażeniem własnego życia krył Żydów... - tak samo zachowywał się ksiądz godlewski... - skąd wniosek, że jeżeli się jest porządnym człowiekiem, to można nawet bawić się w endecję. ale o myśleniu endeckim w obrębie kościoła przed wojną nic nie mogę powiedzieć, bo za mało o tym wiem. - a po wojnie? - po wojnie była komuna, endeki pochowały się po kątach, z wyjątkiem piaseckiego et consortes. to są zresztą bardzo ciekawe historie. - mianowicie? - przecież bolesław piasecki był typowym faszystą, nawet się z tym nie krył, a był chroniony. - nie był endekiem, to była onr-falanga, czyli jeszcze bardziej na prawo. - pod koniec wojny i nawet po jej zakończeniu oddziały piaseckiego walczyły z partyzantką sowiecką. kiedy nkwd piaseckiego przymknęło, nikt nie miał cienia wątpliwości co do jego losów będzie czapa, natychmiast. ale piaseckim zainteresował się sam gen. sierow - ten, który później wykańczał rewolucję węgierską. nikt nie był obecny przy ich rozmowach, nikt nie wie, do czego się zobowiązał piasecki. ale wyszedł wolny i zrobił pax. to było jedyne w prl prywatne konsorcjum. wydawnictwo pax wydawało pożyteczne książki. zagranicznym autorom płaciło dewizowe honoraria, bo dysponowało kontem dewizowym. ,inco-veritas' s-ka - rozgałęziony system fabryk i warsztatów wytwórczych - było poza urzędową siatką płac i mogło płacić tyle, ile chciało; a robiło wszystko, od pasty do butów po urządzenia elektroniczne na eksport. to była potężna i do dziś dnia skryta impreza finansowa. kiedy w 1956 r. "po prostu" rozpoczęło cykl artykułów o finansach pax-u, to po dwóch odcinkach musiało przerwać. piasecki miał długie ręce i duże koneksje, dużo mógł, mógł nawet spod szubienicy wyciągnąć, jak się to stało choćby z jasienicą. piasecki to był gangster w wielkim stylu, on wiedział, jak się to robi. ot, wraca do kraju pani zofia kossak-szczucka. pani zofia miała "narodowych przyjaciół" w pax-ie, ale to był bardzo porządny człowiek. więc wraca. co robi piasecki? piasecki funduje wielkiej pisarce polskiej dworek w cieszyńskim, aby miała gdzie mieszkać, oraz fermę kurzą, aby póki co miała z czego żyć. i niczego za to nie żąda, żadnych deklaracji, żadnego akcesu do pax-u, nic. jeśli jednak była potem jakaś impreza pax-owska i proszono panią kossak-szczucką, aby na przykład zasiadła w jury, to pani zofia siadała. przecież byłoby nieprzyzwoicie, gdyby odmówiła, po prostu nie wypadało. grabskiemu też zafundował piasecki willę i citroena, on miał ten gest. nie trzeba się dziwić, że władze w końcu przekazały mu koronkową robótkę z księżmi-patriotami, on to robił o wiele lepiej niż zbowid. ot, księdzu spalił się dach na kościele, a blachy nie ma, blacha jest na przydział, a dla pax-u taki przydział to jak psu mucha. chętnie pomogli. i niczego nie żądali. ale gdy był zjazd księży-patriotów, to nasz ksiądz też dostał zaproszenie. nie jechać? czyżby nie był patriotą?... panowie z pax-u marzyli o zmianie statusu, chcieli przemiany pax-u w partię polityczną, lecz bierut i gomułka mieli zbyt rachityczną wyobraźnię, aby im dać ten zupełnie bagatelny prezent. lecz chronili ich. pax długo starał się też o łaski kościoła, ten jednak nie dał się uwieść. a pax przecież nawet zręby ideolo miał już gotowe budowanie komunizmu z motywów chrześcijańskich... na razie mieli fundusze. ale nie zawsze mogli czuć się wielmożnie i godnie. już opowiadałem, jak wzywała ich brystigerowa... ot, chłopcy na posyłki... prymas wyszyński - postać "niepojedyncza" - niech mi pan powie, jak pan oceniał wtedy, a jak dziś pan ocenia kardynała stefana wyszyńskiego. to była niezwykła postać w kościele polskim. - o, tak. chyba ostatni u nas książę kościoła. ale niewiele mogę o nim opowiedzieć. - pan wspaniale pisał o tylu ludziach, a o kardynale wyszyńskim nie... - proszę pana, w tamtych czasach byłem tylko jednym z redaktorów "tygodnika", i to jeszcze z tak zwanej "młodej redakcji", bo była jeszcze ta starsza, bardziej poważna. a na dodatek - koledzy mogą zaświadczyć - byłem takim dziwakiem, któremu jakoś nie było pilno do kontaktów ze znanymi osobistościami. myślałem siedź w kącie, znajdą cię, jeśli będą mieli ochotę. nie byłem zatem blisko wyszyńskiego... - ...blisko sikorskiego też pan nie był, a wspaniale o nim pan napisał. dlaczego wszystko, co się u nas pisze o wyszyńskim, jest takie hieratyczne, jednowymiarowe i na klęczkach. a to taka niezwykła postać! micewski napisał biografię wyszyńskiego tak, jak się swego czasu pisało biografię bieruta - czysta apologetyka! dlaczego tak jest? - bo o wyszyńskim bardzo trudno pisać, to nie była taka "pojedyncza" postać. zetknąłem się z nim osobiście po raz pierwszy na jasnej górze. było tam jakieś sympozjum i odważyłem się także zabrać głos. prymas powiedział potem, że to moje wystąpienie wydało się mu zbyt pragmatyczne. a po jakimś czasie w warszawie zrzucił mnie z ambony u św. krzyża. - jak to? - a tak to. poszło o jakieś teksty o formach kultu maryjnego. prymas był bardzo blisko z matką boską, był uczulony na te sprawy i jeśli zdawało się mu, że ktoś uwłacza czci matki boskiej, to w prymasa wstępował tygrys albo lew, albo oba razem. on się w takich wypadkach zachowywał jak kmicic na wałach jasnogórskich. poszło chyba o peregrynacje obrazu. to się odbywało z niesłychaną pompą, kopia obrazu wędrowała z diecezji do diecezji, była witana, na wsi wyjeżdżały banderie etc. otóż widzi pan, takich zgniłych inteligentów to czasem jednak trochę śmieszyło. ja dziś inaczej na to patrzę, inaczej to widzę. bo jednak fakt, że ludzie się spowiadali, rzucali picie etc... i żeby tylko to. widzi pan, władze to niesłychanie drażniło, za takim pochodem jeździły patrole milicyjne, aż wreszcie ten obraz został przyaresztowany, a wtedy jeździły już puste ramy. i milicja z bezpieką ganiały za pustymi ramami. prymas na pewno nie miał takich zamiarów, ale nie można było dotkliwiej ośmieszyć gomułki - pół polski miało uciechę, gdy patrole ganiały za tymi pustymi ramami. więc myślę, że nie miałem racji i pewnie słusznie zrzucono mnie z ambony. a potem była jedna jeszcze wielka awantura. zaprosił mnie z jakąś gadką kul na tydzień kultury chrześcijańskiej. nie wiem, co we mnie wstąpiło, lecz przed bardzo dostojnym gronem zacząłem się zastanawiać, po co właściwie i dlaczego kościół polski tak pilnie naśladuje partię? bo to dyscyplina całkiem partyjna, strachy też takie jakieś partyjne, i każdy księżulo stara się dowiedzieć, co się mówi w kc, czyli w kurii prymasowskiej, a jeśli nie może, to bodaj co się mówi w lokalnej kurii. i wszyscy czekają na instrukcje. takie różne impertynencje prawiłem. zrobiła się straszna chryja - kul już nigdy więcej mnie nie zaprosił - bo na imprezie były obecne ósemki prymasowskie. to osobna historia, pan już tych czasów nie może pamiętać to były panienki z instytutu prymasowskiego, bardzo wierne i bardzo straszne dziewczyny. z redakcyjnych doświadczeń w "tygodniku" pamiętam dwie sprawy z nimi. kiedyś antoni gołubiew zastępował naczelnego i powiesił sobie w gabinecie matkę boską ostrobramską. akurat wpadła ósemeczka i pyta dlaczego tu nie ma matki boskiej? gołubiew bardzo się zdumiał i pokazuje paluchem a to co? a ona na to tak, ale ja pytam o prawdziwą matkę boską. a drugą podobną sprawę miał marek skwarnicki. proszony o udział w jakiejś imprezie, oświadczył, że niestety nie może, bo żona wyjechała i musi się opiekować dziećmi. panienka ósemeczka wyraziła swoje ogromne zdumienie jak to, to pan nie wierzy, że matka boska się nimi zaopiekuje? no więc zaraz z kul-u ósemeczki galopem pognały do księdza prymasa. po paru dniach ksiądz prymas, chyba odpowiadając na list wojtyły, oświadczył, że jest to sprawa lokalnego biskupa ordynariusza i on nie będzie się do tego mieszał. biedny karol wojtyła konferował z jerzy turowiczem, konferował z asystentem kościelnym, i podejrzewam, że to oni musieli wysłuchiwać za mnie. wreszcie i mnie też wezwano na dywanik, ale niewiele z tego wyszło, bo pod koniec rozmowy mój ordynariusz podrapał się frasobliwie po głowie i orzekł markotnie, że jestem strasznie przekorny i uparty. można by rzec, że na tym sprawa się skończyła. ale chyba nie. wie pan, ja posyłałem prymasowi każdą moją świeżo wydaną książkę. byłem zupełnie pewny, że normalnym trybem kurialnym ksiądz prymas łypnie okiem na książkę i czym prędzej odeśle ją do biblioteki na piwną. potem jednak okazało się, że nie że jednak czyta. i że w ogóle nie jest taki "pojedynczy". myślałem, że jeśli prymas "otrzepał" się z tej aferki kul-owskiej, to na pewno dlatego, że uznał, iż po prostu ten impertynencki redaktorzyna jest za mały, aby się miał nim zajmować prymas polski. ja mu potem tylko te książki posyłałem z listem. i oto któregoś dnia przychodzi list od księdza prymasa. zaczynało się to "dobry panie", a kończyło "pragnę potwierdzić słowa mego oddania i czci. błogosławi - stefan kard. wyszyński". jak mówił podówczas mój nieletni syn, "gały mi wylazły na szypułkach". wszystkiego się mogłem spodziewać, tylko nie takiego listu - boże drogi, przecież ja naprawdę bywałem dokuczliwy. już nigdy potem nie miałem żadnych trudności z prymasem. a tamten list mam do dziś. zaś ostatni kontakt z prymasem wyszyńskim miałem już po jego śmierci. niech pan nie robi takich oczu. po prostu zjawiła się w redakcji siostrzyczka zakonna, jedna z tych, które asystowały przy umieraniu prymasa. bardzo już był słaby, nawet pisać już nie mógł, mógł tylko mówić. i oto którejś nocy poprosił tę siostrę, aby po wszystkim pojechała do krakowa i przekazała panu Żychiewiczowi to, to i owo same dobre słowa. byłem diablo wzruszony. nie zasłużyłem. - obserwował pan prymasa wyszyńskiego tyle lat. co wydaje się panu największym osiągnięciem prymasa, a co porażką? - to był człowiek dobrej woli, on naprawdę chciał znaleźć jakieś przyzwoite modus vivendi z rządami komunistycznymi. nie wiedział, bo nikt nie wiedział, że "plan na polskę" jest już gotowy i przewiduje utworzenie "kościoła państwowego", on rozmawiał z łobuzami w nadziei, że to może nie całkiem łobuzy. ale to były łobuzy. to chyba była jego porażka - choć oczywiście nie z jego winy. a teraz powiem, czym mi zaimponował najbardziej. widzi pan, prymas żywił cichy, ale głęboki żal do episkopatu i kleru, że nie bronił go po jego aresztowaniu. ksiądz jan zieja w kazaniu to ujawnił. proszę pana, nigdzie, w żadnym zbiorze nie znajdzie pan dokumentów kościelnych, listów pasterskich etc. z czasu po aresztowaniu prymasa. były to teksty unurzane w zjełczałej wazelinie - w stosunku do władz, oczywiście. kiedy zatem ksiądz prymas wyszedł z kryminału, wszyscy spodziewali się jakichś rozliczeń, kar kanonicznych. a nic takiego się nie stało, nawet księża-patrioci, którzy tu i tam powłazili do kurii biskupich - nie byli "pociągani do odpowiedzialności". co więcej - prymas zaraz po wyjściu pokazywał się i fotografował z dwoma hierarchami z baraniakiem, który także siedział, jak on, i z biskupem łódzkim klepaczem, który z ramienia władz usiłował sprawować funkcję przewodniczącego episkopatu. Żadnych rozliczeń. nic. taka "gruba krecha", o jakiej się nawet mazowieckiemu nie śniło. prymas po prostu uważał, że to są jego rodzinne sprawy i nie będzie ich wywlekał. było, minęło - do roboty! i co tu dużo mówić to on przeprowadził kościół przez ten cały arcytrudny okres. przeprowadził bardzo pięknie i bardzo po chrześcijańsku. tej zasługi nikt mu nie odbierze. to była wyjątkowa osobowość, człowiek wielkiej skali. wie pan, to się poznaje najłatwiej w kontaktach z takimi mniejszymi ludźmi. ot, musiał kiedyś pojechać do prymasa nasz asystent kościelny ksiądz andrzej bardecki, bo mieliśmy jakieś duże kłopoty redakcyjne. nie był umówiony. jakoś się dostał i czeka, prymasa nie ma. w końcu przyszedł, zmęczony, zły. więc zaraz w poczekalni ksiądz andrzej zerwał się, próbował podejść, a prymas go ofuknął nie teraz, nie mam czasu! ksiądz andrzej jest człowiekiem bardzo łagodnym i pokorniutkim, ale tym razem jakoś go wzdęło i rzekł a ja myślałem, że katolicki ksiądz do prymasa polski zawsze ma dostęp. zwłaszcza jeżeli w ważnej sprawie i nie swojej. prymas przystanął, popatrzył na niego uważnie, jakby się zastanowił, i rzekł tak. ma ksiądz rację. ksiądz pozwoli - i zabrał go do gabinetu... "wejdź do komory swojej" - pan, panie tadeuszu, był dość sceptyczny do zmian soborowych. dlaczego? ja miałem wtedy wrażenie, że pan w gruncie rzeczy reprezentuje taką konserwatywną nieufność... - ja w ogóle jestem sceptyczny i nieufny. w tamtym czasie pisałem nawet cykl artykułów pod hasłem "wietrzyć odnowę" i jerzy turowicz bardzo cierpiał, że coś takiego drukuje. turowicz napisał wtedy artykuł "kryzys w kościele" - prezentował tezę, że chodzi wyłącznie o "kryzys wzrostu". ja zaś byłem o wiele bardziej sceptyczny. kiedy jan xxiii otworzył szeroko okno na świat, wielu ludziom się zdawało, że nawieje tylko woni fiołków, a nawiało także kupę śmieci. dam przykład. szalenie modne było soborowe hasło kościół jest wspólnotą. "wspólnotowość" odmieniano we wszystkich przypadkach. a wynikło z tego także i to, że przyjęto pewne wytyczne architektury kościelnej. skoro kościół jest wspólnotą i liturgia także jest sprawą wspólnotową, to wobec tego budynek kościelny także powinien być jednoprzestrzenny. jak wspólnota, to wspólnota. no i wszystkie kościoły zaczęto budować w charakterze patelni. one istotnie świetnie nadają się do takiej liturgii wspólnotowej... ale do niczego więcej. proszę zauważyć poza liturgią one są zawsze puste. dlaczego? bo, widzi pan, mrowisko, kołchoz czy inna taka wspólnota to wielka i szlachetna sprawa, ale człowiek to także osobna mróweczka, która ma jakieś tam swoje sprawy, jakieś bóle, jakieś zmartwienia. i jest jak w ewangelii "a ty, jeśli się modlisz, wejdź do komory swojej". są takie sytuacje, kiedy człowiekowi jest potrzebne takie miejsce. i dlatego zawsze ktoś siedzi w tych starych kościołach, gdzie są nawy, kaplice, takie zakątki, gdzie człowiek może pogadać z panem bogiem na osobności. nie zawsze trzeba być we wspólnocie. więc czy rzeczywiście musi się ustanawiać tego rodzaju schematy? niech-że to wszystko będzie jakieś naturalne, różne, nie zawsze wedle wytycznych i instrukcji. i księża też niech nie naśladują tych betonowych bunkrów. ludzie chcą, aby coś wreszcie było prawdziwe - są różni. są i wspaniali, nadzwyczajni. może ja miałem wyjątkowo dobre doświadczenia, ale spotykałem wspaniałych, mądrych, szlachetnych księży. i nawet znam takich, o których się mówi, że próżni, że zachłanni, a ja widzałem ich, jak pomagali dzieciom, jak dbali o katechizację. to jest bardzo różnie. - przecież wiem, że bywa bardzo różnie. tylko, widzi pan, w tej chwili dla kościoła w polsce i dla wierzących jest trudny czas. ludzie szukają w kościele prawdziwości. a tu, ot, takie sprawy "prawo własności jest święte". rzeczywiście jeżeli się kiedyś coś zabrało, to trzeba oddać. kościół, majątek liceum medyczne w oświęcimiu odbierają salezjanie, kraków krakowskie policealne studium medyczne - księża zmartwychwstańcy. technikum samochodowe w toruńiu aktem notarialnym zapisane kościołowi św. józefa, szkoła położnych przy wilczej w warszawa jest także własnością sióstr zakonnych i będzie odebrane. to są takie mniejsze pestki, ale bywa, że niepełnosprawni też bywają eksmitowani... ludzie, widząc takie sprawy, zaczynają tracić zaufanie że prawo prawem, ale może jednak jakoś nieładnie się dzieje. podobnie jak z tym bujaniem a propos instrukcji wyborczej. już przed tym można było na przykład w ,dziennik bałtycki'm przeczytać komunikat, że "podczas konferencji prasowej wyborczej akcji katolickiej wczoraj w gdańsku ujawniono listę 9 partie, które popiera kuria biskupia w pelplinie". na liście było też stronnictwo narodowe. a wskazówki wyborcze rozsyłano w jednej kopercie z listem pasterskim, że takich rzeczy robić się nie będzie. trudno w taki sposób zbudować albo utwierdzić zaufanie. ludzie naprawdę chcą, aby coś wreszcie było prawdziwe, aby było naprawdę. gdzież pójdą, jeśli stracą zaufanie do kościoła?... antysemicki strach - jak to było możliwe, że prof. maciej giertych został doradcą prymasa? - należałoby jego samego zapytać, bo skądże ja mogę wiedzieć? widocznie wydał się mu taki ogromnie mądry i uroczy. - skoro zaczęliśmy o tym mówić... te ciągnące się od lat strachy antymasońskie, antysemickie. skąd to się bierze? - znakomita większość księży nigdy nie widziała żywego Żyda. ale coś panu opowiem objeżdżałem kiedyś diecezję tarnowską i spotkałem starszego księdza dziekana, który czynił mi gorzkie wyrzuty, że "tygodnik" drukuje księdza malińskiego nie dość, że mason, to jeszcze Żyd. więc mówię księże dziekanie, jest ksiądz już starszy, to niechże ksiądz powie czy widział ksiądz kiedy Żyda z niebieskimi oczyma i nosem jak kartofel? a ksiądz na to ooo, proszę pana, oni się przecież kamuflują! no to zdębiałem, bo zabrakło mi argumentów, i wreszcie w tej rozpaczy mówię jeśli ci Żydzi to taka zakała, to niech mi ksiądz wytłumaczy jak może ksiądz modlić się do tego ukrzyżowanego Żyda i do jego matki, która też przecież była Żydówką, a jeszcze na dodatek została królową polski? może to jakiś straszny spisek? - i co on na to? - nic. ale wcale nie był przekonany. niczego nie da się wytłumaczyć człowiekowi, który uwierzył, że ukryta zguba może tkwić w nosie jak kartofel. - był list pasterski episkopatu przeciwko antysemityzmowi, ale mam wrażenie, że spłynął jak woda po gęsi. - wie pan, za bolszewickich czasów bywało w szkole tak - pani mówi pamiętajcie dzieci, że ciało zanurzone w wodzie traci tyle na ciężarze, ile waży woda przez to ciało wyparta. a dzieci w ryk i robią porozumiewawcze miny. czemuż wy się śmiejecie? he, he, bo wiemy, że pani tak musi mówić. przypuszczalnie teraz ci, po których spłynęło, mówili sobie i innym eee, pewnie musieli, pewnie były jakieś naciski i biskupi musieli wydać taki list o antysemityzmie. nie umiem uwierzyć, że człowiek jest bezsensowną iskrą - pomówmy jeszcze o panu. proszę opowiedzieć o swoim formowaniu się intelektualnym. jakie książki były dla pana ważne? - pewnie się pan będzie śmiał ze mnie, ale gdy byłem chłopaczkiem takim dziesięcioletnim, to mi się okropnie podobała rodziewiczówna. ja wiem, wytłumaczono mi, że pisarstwo drugorzędne, że schematyczne etc. wszystko to prawda, ale podobała mi się ta pochwała prostoty - że jak "tak", to "tak", a jak "nie", to "nie" - i trwałości. trwania i przetrwania. czytałem klasyków, prusa i sienkiewicza. mnie zarzucają do dziś, że sienkiewiczem trącę. - pan jest bardzo sienkiewiczowski, podobnie jak był bardzo sienkiewiczowski jasienica. tylko że to według mnie nie jest zarzut. ja też chyba jestem troszkę sienkiewiczowski. - zarzucano mu dydaktyzm, że niby "dla pokrzepienia serc" pisze. to, myślę, nie taka prosta sprawa, bo w końcu w swoich historycznych powieściach brał pod piórko czasy klęski, nie zaś zwycięstwa. faulkner, który sienkiewicza przecież nie czytał, powiedział kiedyś, że pierwszorzędną funkcją wielkiej literatury jest właśnie krzepienie serc. może i sienkiewicz był taki "drugorzędny", ale pióro to on miał! - genialne miał pióro. zwłaszcza w "trylogii". - bardzo dużo czytałem, bo matka była bibliomanką i nieustannie kupowała książki, ale zainteresowania miałem rozstrzelone, bo także na przykład przyrodoznawstwo - to do dziś widać w moim pisaniu - także technika. zamierzałem zresztą iść w tym kierunku, mam dyplom technika-mechanika. jeśli zaś chodzi o mój stosunek do wiary, to formował się pod wpływem bardzo rozwiniętej potrzeby sensowności, ta zaś wynikła właśnie z owej umysłowości technicznej. niech pan zwróci uwagę w technice nie ma cudów, w technice wszystko musi być sensowne. i tak na przykład człowiek o umysłowości technicznej nigdy nie potrafi pogodzić się z normalnością pederastii, bo ma wpojone, że tłok ma się poruszać w cylindrze, a nie w rurze wydechowej. jakiś ekstrahumanista może mu długo tłumaczyć, że to też normalne, ale technik tylko w głowę się popuka, to jest przeciwne jego duszy. więc, wie pan, ja miałem przez tę szkołę techniczną zakodowane poczucie konieczności sensu, i kiedy przyszedł czas rozważań o religia, to powiedziałem sobie tak istnienia pana boga nie da się udowodnić, ale świat jest doświadczalnie sensowny, zaś przy założeniu nieistnienia boga świat przeczyłby samemu sobie. przy założeniu ostateczności śmierci wychodzi na to, że ewolucja po to tylko dążyła do szczytowo zorganizowanych struktur, aby skończyć na rozpadzie w prymityw cząstek mineralnych, zaś człowiek razem z całym swoim dobrem, z całą psychiką, kończy jako garstka popiołu, bez sensu. jeżeli czytał pan moje książki o wierze, to musiał pan zauważyć, że ja nieustannie jadę na tym problemie sensowności. to są bardzo trudne sprawy. teraz przygotowuję książeczkę "jajko miejscami świeże", gdzie znów będę próbował o tym pisać. nigdy niczego nikomu nie wpierałem i teraz też tego nie robię. można przyjąć założenie ostatecznej bezsensowności świata i człowieka, ale ja tego nie umiałem zrobić. nie umiałem uwierzyć, że człowiek jest tylko bezsensowną iskrą, która z nicości wyszła i do nicości powraca. ale to nie jest problem strachu przed unicestwieniem. to jest sprawa sensu i bezsensu. - nigdy pan nie miał wątpliwości religijnych? - ileż ich miałem! i mam do dziś, a o niektórych to sam przed sobą boję się myśleć. ale o nich też napiszę. a jeszcze więcej miewam pretensji do teologii. myślę na przykład, że jest zanadto "przeduchowiona". pismo Święte nie raz i nie dwa powtarza że bóg umiłował świat. tak, to za świat ofiarował syna, za zbawienie świata, a wcale nie za dusze ludzkie, nic podobnego. i chrześcijańska wizja końca świata jest wizją jego odnowienia i przemiany, a nie porzucenia. papież-maksymalista - czy papież dla pana może nie mieć racji? - może nie mieć racji. - na przykład w czym? - na przykład w decyzjach administracyjnych czy nominacyjnych. dopnijmy to obowiązuje nas dogmat o nieomylności papieskiej, ale niech pan zapyta jakiegoś teologa, jak bardzo ten dogmat jest obwarowany warunkami że "ex cathedra", że "w sprawach wiary" etc... a poza tym wąskim zakresem, koniecznym i pożytecznym, bo na przykład przy jakiejś zasadniczej kontrowersji powinien być ktoś, kto wreszcie przerwie ją i powie nie, to nie tak - otóż poza tym zakresem papież też jest omylnym człowiekiem. - na przykład? czy mógłby pan dać mi jakiś przykład, gdzie nasz ukochany papież-polak jan paweł ii się mylił? - panie adamie, pan nie ma krzty miłosierdzia. sam się pan przekonał, że papież przychylnie jest nastawiony do mego pisania, a teraz mnie pan "podpuszcza", ciągnie w przepaść. ale ja się nie dam. i powiem tak nie jestem aż tak głupio dęty, aby się porywać na oceny - nie dlatego, abym się bał, lecz dlatego, że nie jestem papieżem. to na nim spoczywa cały ciężar odpowiedzialności za kościół, ja zaś nie zamierzam włączać się w szeregi głupków, którzy wszystko "zrobiliby lepiej". nie zamierzam. co mogę, to podzielić się pewną uwagą w nawiasie otóż czasem wydaje mi się, że nasz papież jest maksymalistą i traktuje nas tak, jakbyśmy nie byli ludźmi raju utraconego. to przecież on mówi o budowaniu cywilizacji miłości. dla mnie to za dużo. ja byłbym całkiem szczęśliwy, gdyby udało się zbudować cywilizację życzliwości. bo na razie to wierne chrześcijany zachowują się raczej wedle recepty "człowiek człowiekowi wilkiem", i nawet tam, gdzie nie jest to nijak umotywowane, jeden drugiego zagryzłby albo wtrącił do piekieł. ja nie chcę być kochanym przez lubych chrześcijan, mnie wystarczy zwykła ludzka życzliwość. a tu mówią o cywilizacji miłości. za dużo. i jeszcze jedno mogę panu opowiedzieć. nasz papież - gdy był biskupem krakowskim - napisał książkę "miłość i odpowiedzialność". zwrócono się do mnie o recenzję. napisałem. ale redakcja miała pietra i pokazała mu ją. wojtyła zaś poprosił, aby jednak nie drukowano tej recenzji - i myślę, że długo miał żal o nią. o co poszło? napisałem recenzję bardzo pochlebną, bo książka zasługiwała na to wszystko tam jest logicznie poukładane, jedno z drugiego wynika i niczego absolutnie nie można zahaczyć, aby było niesłuszne albo wątpliwe. ta książka jest czymś w rodzaju wspaniałej katedry gotyckiej. jest ciężar, są przypory, które sprowadzają ten ciężar do ziemi, jest trójstrefowy podział wnętrza, jest dwanaście kaplic przy prezbiterium, bo dwunastu było apostołów, są duże okna z witrażami, by ściany uwolnić od ciężaru, robi się z tego taka "architektura światła" i w ogóle w sumie wspaniała rzecz. w tym wnętrzu można się znakomicie modlić. ale nie można żyć. to oczywiście nie było po to wznoszone, aby w tym wnętrzu żyć - cel i przeznaczenie są inne. czy realne byłoby życie ściśle wedle "miłości i odpowiedzialności"? trzy sprawy a propos - panie tadeuszu, czy w obrębie pana wiary katolickiej jest miejsce na tragiczny wybór? - nie wiem, czy mam prawo mówić o "swojej wierze katolickiej", ale to wiem na pewno, że skoro takie miejsce znajduje się w życiu, to musi się znaleźć także w wierze. wybory mogą być tragiczne, mogą być także niesłuszne, jednakże sądzę, że nawet w tych niesłusznych często można odnaleźć jakieś dobre ziarno, jakieś dążenie do prawdy, jakiś sprzeciw wobec niesprawiedliwości. wie pan, gdybym miał na to jakiś wpływ, to tłumaczyłbym księżom, aby znaleźli trochę więcej miejsca na miłosierdzie, a może trochę mniej na te wszystkie przepisy i reguły. Życie nie zawsze warte jest życia. - ten wątek jest mi bardzo bliski, zwłaszcza na tle polskich spraw. dzisiaj w polsce odbywa się przygotowanie do ścigania i szukania kozła ofiarnego. niech pan powie co ważniejsze, sprawiedliwość czy miłosierdzie? jak w jednej z encyklik mówi papież miłosierdzie przed sprawiedliwością? - absolutnie miłosierdzie, papież ma rację. a wie pan, nasz ksiądz bardecki, gdy rozmówcy zarzucali mu, że jest stanowczo za łagodny, odpowiadał spokojnie proszę pana, wszyscy będziemy za coś sądzeni. to ja już wolę być sądzony za tę łagodność. - panie tadeuszu, pan jest znany z tego, że pan ma niesłychanie ostre pióro. pan potrafi tak polemizować, że właściwie można tylko to powiedzieć, co kmicic wołodyjowskiemu "kończ waść, wstydu oszczędź". czytałem niedawno wywiad z politykiem z zchn stefanem niesiołowskim, który bez przerwy deklaruje swój katolicyzm, a teraz o jerzym urbanie powiada, że urban to ekskrement. jakby to pan scharakteryzował? pan przecież lubi ostre wejścia. - może czasem lubię, ale ten cytat jest po prostu niesmaczny. widzi pan, kiedy komuś zabraknie argumentów, to na końcu może rzec śmierdzi ci z gęby. choćby nawet była to prawda, to nie na miejscu, nierzeczowa. nie, nie, to nie tak. ten polityk, jeśli już urbana nie szanuje, to niechże sam siebie uszanuje. ale a propos nie wiem, czy pan zauważył, był niedawno wywiad ze mną w "tygodniku" i potem odezwał się ksiądz prof. waldemar chrostowski, biblista, jeden z zaczepionych. i widać było z listu, że mocno go korci, by przyłożyć temu cholernemu Żychiewiczowi. ale nie, do końca był w miarę elegancki. - ja mu się nie dziwię. też bym się bał. - i jeszcze jedna sprawa a propos. nie wiem, czy pan zna księdza czajkowskiego? biblistę... - doskonale znam. - on w dobie soborowej pisywał do "tygodnika" świetne reportaże. to był świetny publicysta i dziennikarz. - później przestał być. - no właśnie. biskupi się spłoszyli, że czajkowski nazbyt swobodnie rozrabia i czym prędzej posłano go na poważne studia biblistyczne. i myślę, że zrobiono mu krzywdę, bo jest jeszcze jeden uczony biblista, ale nie ma czajkowskiego publicysty. - publicysty i dziennikarza nie ma, ale jest jednak bardzo głęboki ksiądz. to szczęście, że są tacy księża. - ale takich głębokich księży jest kilkuset, a takich publicystów i dziennikarzy jakoś nie widzę. Świetny był. widzi pan, są studia na uniwersytecie. można się tam nauczyć poprawnego formułowania myśli, można potem prowadzić kronikę wypadków, kronikę sportową albo coś takiego. ale niech pan zauważy żaden ze znanych publicystów nie kończył żadnych "studiów specjalistycznych" z tego zakresu. tego nie można się nauczyć, to jest osobny charyzmat. więc jeśli czajkowski miał ten dar, to już jeden taki mógł być, co to komu szkodziło? "różne są dary łaski, lecz jeden pan"... i jeszcze jedno a propos nie ma to jak ksiądz jan twardowski. okropnie go lubię i wysoko cenię. podobno był czas, kiedy go władze kokietowały. podobno wezwali go kiedyś, posadzili przy stole i tłumaczą proszę księdza, ksiądz jest taki zdolny, inteligentny, ksiądz jest takim świetnym poetą. niech ksiądz tak uczciwie, całkiem szczerze powie po co księdzu to "ks." przed nazwiskiem? jak to? - pyta twardowski. no bo ksiądz jest poetą, a jeśli mamy tak szczerze do końca rozmawiać, to przecież - mówi ten ubek - pana boga nie ma i ksiądz, jako człowiek inteligentny, dobrze o tym wie. a ksiądz twardowski zrobił bardzo zdumioną minę i powiada co też pan mówi? nie ma pana boga? to bardzo dziwne, bo nie dalej jak wczoraj z nim rozmawiałem. tamtym panom ręce i szczęki opadły, bo jak tu rozmawiać z takim facetem, który wczoraj rozmawiał z panem bogiem? wariat. a zdawało się, że taki inteligentny człowiek! okropnie lubię księdza twardowskiego i po cichu mniemam, że on rzeczywiście rozmawia z bogiem, nawet przy goleniu. - niech pan powie, jeśli pan może czy miał pan kiedyś odczucie obecności opatrzności w pańskim życiu? - miałem jeden wypadek, którego do dziś nie umiem sobie wytłumaczyć. po powtórnym wkroczeniu wojsk sowieckich było ujawnienie ak, potem aresztowanie sztabu, jeszcze potem wsypy i wyłapywanie. u mnie też był taki ancymonek, niby podchorąży, na przepytankę, a zaraz potem ojciec mówi nie śpij w domu. więc dość długo tłukłem się po znajomych, tu i tam, nawet po strychach i piwnicach, wreszcie któregoś dnia przychodzę do domu i mówię, że dość, bo dobre dwa tygodnie minęły. ale ojciec był ostrożny to bodaj idź do ciotki. my mieszkaliśmy na Łyczakowskiej na piętrze, a ciotka na parterze, tam było za oknem takie małe podwóreczko, a za nim ogrody. no więc śpię u ciotki. w pewnej chwili budzę się całkiem otumaniony w środku nocy, a sen wtedy miałem taki, że można było strzelać. ubieram się, ścielę łóżko i siadam na krześle sam siebie pytając, co właściwie wyrabiam, jest przecież ciemno, środek nocy. i słyszę idą. idą prosto na piętro i pytają syn jest? widzę, że niedobrze, więc wyskoczyłem na to małe podwórko. nie ma co tam czekać, bo i tam jak szczur w potrzasku, niech się tylko któryś przez okno wychyli. więc zapukałem w najdalsze okno, po dłuższym czekaniu wyszła dziewoja w bieli. co ja tu robię? więc mówię, że przyszli po mnie. oj, to niech pan wchodzi. wlazłem przez okno. poleciała do innego okna, wyjrzała. oj, u pana na schodach siedzi żołnierz ze sztykiem. ma niebieską czapkę z czerwonym otokiem. tych to już wszyscy znali nkwd. szczęście, że to była osobna klatka schodowa. poczekaliśmy do rana, wyszliśmy pod rękę, żołnierz spojrzał, ale nie zatrzymał kazali mu pilnować mojej klatki schodowej, a nie wszystkich. proszę mi wierzyć, ja wtedy naprawdę miałem bardzo mocny sen i naprawdę nie wiem co mnie zbudziło, dlaczego wstałem, dlaczego pościeliłem łóżko w środku nocy... wierzę w kościół anonimowy - mówił pan kiedyś w wywiadzie dla "tygodnika" bardzo ładnie o jan józefie lipskim. co pan myśli o obecności w naszej kulturze tej formacji polskiej inteligencji lipski, maria osowska i stanisław ossowskicy... - dobrze myślę. ale powiedziałem także, że zupełnie mnie nie interesują szyldy. Żadne szyldy. interesują mnie inteligentni i uczciwi ludzie, a nie żadne tam ich podziały na lewicę i innych, na wierzących i niewierzących. już mówiłem ja wierzę w anonimowy kościół - a to w tym sensie, że jego granic nikt nie zna i z całą pewnością nie pokrywają się one z tymi, które skłonne byłyby ustalać kartoteki parafialne. i to nie jest żadna herezja, ja mam oparcie wprost w piśmie Świętym. wie pan, tam jest opis sądu ostatecznego. i mówi sędzia do zbawionych "pójdźcie, błogosławieni ojca mego, bo byłem głodny, a nakarmiliście mnie, chory byłem, a nawiedziliście mnie" etc. i wtedy okazuje się, że owi wybrani są przekonani, że nigdy jezusa nie spotkali. i słyszą "cokolwiek uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych, mnieście uczynili". znam takiego lekarza, który, sam ciężko chory na serce, nigdy nie odmówi wizyty potrzebującym i przychodzi szarozielony na gębie, i pot mu z nosa kapie. ale przyjdzie. ten człowiek powiedział mi kiedyś proszę pana, tak naprawdę to lekarz powinien umrzeć razem ze swoim pacjentem. ale że tylu jest tych potrzebujących, to żyje się dalej. otóż, widzi pan, ja nie wiem, czy ten człowiek jest wierzący, myślę, że raczej agnostyk. ale nigdy go o to nie zapytam, bo to jest całkiem nieważne. jestem spokojny o niego. nie jest rzeczą możliwą, aby miłosierni nie mieli dostąpić miłosierdzia i aby człek uczciwy nie odebrał odpłaty swojej. gdyby w moim kościele coś takiego byłoby możliwe, nie chciałbym w nim być. - w wywiadzie dla "tygodnika" naśmiewa się pan złośliwie z formuły "publicysta katolicki". Że to w ogóle nie ma sensu. - bo nie ma. wiara albo niewiara nie jest materiałem na szyld. - i nie wstąpi pan do zw. dziennikarzy katolickich? ani do, ewentualnie, pisarzy katolickich? - już jestem w stowarzyszeniu pisarzy polskich i polskim pen-clubie, całkiem wystarczy. do czego niby byłby mi potrzebny jeszcze związek kogoś nie istniejącego? - a czy może istnieć państwo katolickie? - może. ale nie daj boże. - dlaczego? - panie adamie, rany boskie, niechże pan już nie udaje naiwniaka, pan jest przecież historykiem, a niektóre sprawy musi pan nawet pamiętać. stalinowskim "planem kościelnym na polskę" było zbudowanie kościoła państwowego, do realizacji tego celu bardzo konsekwentnie dążono, i mogło się to stać. proszę sobie przypomnieć przecież za prl-u nikt nie mógł zostać biskupem bez zgody władz państwowo-partyjnych, za każdym razem musiano wystawiać po paru kandydatów. karol wojtyła też był tylko jednym z paru kandydatów i przypuszcza się, że władze wyraziły zgodę tylko w złudnej nadziei, że tę inteligentną indywidualność da się wygrywać przeciwko wyszyńskiemu. nadzieje były całkowicie złudne, gdyż wojtyła zawsze zachowywał niezłomną lojalność wobec prymasa. ale mnie zupełnie nie odpowiadają tego rodzaju sytuacje i nie chciałbym, aby kiedykolwiek jakiekolwiek biuro polityczne decydowało o biskupach, przebierając w kandydatach jak w ulęgałkach. skończyłoby się na tym, że biskupi i proboszcze siadywaliby rządkiem w poczekalni sekretarza kościelnego kw dla odebrania instrukcji. równocześnie - przyznaję - zupełnie tak samo nie odpowiada mi sytuacja, gdy prywatny - bo przecież nie państwowy? - spowiednik prezydenta, urzędujący na etacie sekretarza stanu, drepcze za prezydentem, bo musi być obecny na każdym spotkaniu i na każdej naradzie politycznej, i musi także towarzyszyć mu w wyjazdach zagranicznych, dyktując na spotkaniu, gdzie kto ma stanąć. uważam, że także i to jest chorą sytuacją i nie chciałbym, aby ta paranoja się rozszerzała. pisałem w mojej ostatniej książeczce "cnoty i niecnoty" ani kościół państwowy, ani państwo wyznaniowe! ani cezar nie powinien być bogiem, ani też słudzy boży nie powinni się wdrapywać na fotel cezara, bo nie tam ich miejsce. możemy żyć w przyjaźni i zażyłości, możemy sobie nawzajem pomagać w sprawach, które wszystkich dotyczą, ale rozdział kościoła od państwa powinien być utrzymany i strzeżony jak źrenica oka. zresztą w interesie obu stron. wyznaniowe państwo jest zupełnie tak samo straszną rzeczą jak kościół państwowy. - no dobrze, a jeżeli grupa parlamentarzystów postuluje, żeby wpisać do ustawy o radiu i telewizji taką zasadę, że telewizja ma upowszechniać wartości chrześcijańskie? - to znaczy konkretnie jakie? nie mam nic przeciwko audycjom religijnym w tv i w radiu, jeśli tylko są inteligentnie prowadzone. jeśli zaś wszystkie środki masowego przekazu będą się biły o rzetelność, pracowitość, uczciwość, prawdomówność i życzliwość między ludźmi - ogromnie będę się cieszył. ale do tego nie trzeba żadnej preambuły w ustawie. wie pan, jest podobna historia niektórym się zdaje, że jeśli sejm uchwali ustawę, że polska jest wolna, niepodległa i suwerenna, to od tego momentu polska rzeczywiście będzie wolna, suwerenna i niepodległa. przecież to też jest zupełny idiotyzm. możemy sobie siąść i uchwalić, że od jutra wszyscy są zasobni, a niektórzy są napoleonami. potem zaczniemy kręcić młynka palcami. sensowne to? przynależność partyjna jest haczykiem niedorzecznym - a jak z tymi rozliczeniami? gonić komuchów? okładać ich podatkiem od komuchowania? - też idiotyzm. ja myślę tak jeśli na przykład był taki śledczy, który torturował więźniów albo składał fałszywe zeznania; jeśli trafiali się malwersanci albo złodzieje mienia publicznego, albo oszuści; albo jeśli ktoś trudnił się donosicielstwem albo wykorzystywał swoją partyjność do wykańczania ludzi - wszyscy oni powinni stanąć przed sądem. ale - na miłość boską! - przecież to są indywidualne sprawy karne! bardzo chętnie zobaczę na ławie oskarżonych faceta, który torturował więźniów, lecz ten człowiek będzie oskarżony o tortury, a nie o posiadanie czerwonej legitymacji. znam wielu porządnych ludzi, którzy tę samą legitymację wykorzystywali dla dobra swojej instytucji. a tzw. szeregowi partyjni? mój sąsiad miał fabryczkę wody sodowej. tę fabryczkę mu upaństwowili, więc - żeby móc dalej robić wodę sodową - zapisał się do partii. no to co? będziemy go ścigać sądownie za tę partyjność? to przecież absurd. jeśli dziś paru młodych ludzi wybije parę szyb i uszkodzi samochód, mogą być zasadnie karani. ale za te szyby i za ten samochód, a nie za to, że w kieszeniach mieli legitymacje na przykład stronnictwa narodowego. wie pan, mnie na przykład bardzo mierzi afera z gierkową. jest lekarzem okulistą, podobno dobrym. załoga ją chwali, pacjenci też. ale wyszła za syna edward giereka - plama na honorze. i pewnie też była partyjna - druga plama. więc nagonka wyrzucić, przyłożyć, usunąć... - to są żenujące sprawy. ja po prostu jestem szczęśliwy, że pan to mówi. w pana ustach te słowa mają olbrzymi ciężar. myślę zupełnie tak samo jak pan. to ciekawe, bo my przecież mamy całkiem inne biografie, skądinąd się wywodzimy, ja jestem młodszy. a myślę dokładnie tak jak pan. może dlatego, że naczytałem się pana książek. - nie przesadzajmy. ale mazowiecki miał rację z tą swoją krechą. jeśli przeciwko komukolwiek są konkretne zarzuty kryminalne, to niechże się tym zajmie prokurator i sąd; osobiście chętnie bym tam posadził nawet tego anonimowego faceta, który zadecydował, że składki ubezpieczeniowe zus były przekazywane do budżetu państwa, czyli zostały przez państwo rozkradzione, a teraz kto inny tłumaczy nieszczęsnym staruszkom, że dwóch robotników musi pracować na jednego dziadka, aby mógł dostać jałmużnę od państwa. tacy ludzie powinni być karani, ale - na miły bóg! - przestańmy szukać sobie nawzajem nierzeczowych "haczyków w życiorysie", kiedy wszystko się wali. sama tylko przynależność partyjna jest haczykiem nierzeczowym. nie naśladujmy komunistów. przecież to oni grzebali w życiorysach jak w koszu na śmieci o, ten ma ciocię u andersa! kościół w pozycji obronnej - dzisiejszy kościół... nigdy kościół w polsce nie przeżywał tak spektakularnego triumfu, zwycięstwa. a jednocześnie słyszę, że trwa nowa faza ataków na kościół, na wzór stalinowski. ta teza ciągle jest powtarzana na kościół idzie wielki atak. skąd się to bierze? - z chorych dusz i z chorych głów, proszę pana. jeśli chodzi o ten triumf, to byłbym ostrożny, bo na przykład zupełnie nie jestem pewny, czy świadectwem triumfu może być fakt - jak to już wcześniej zaznaczyłem - że tak znaczny odsetek ochrzczonych odrzuca podstawowe prawdy wiary. kościół nauczający jakoś nie potrafił do tych ludzi dotrzeć, a to raczej klęska, bo katolicyzm staje sią zwyczajowy, obrzędowy, przestaje być trwałą formacją. a jeśli chodzi o owe rzekome prześladowania, to realnie rzecz się ma tak, że każde krytyczne słowo, każde polemiczne odezwanie, każda próba dotarcia do prawdy bywa przez niektórych odbierana jako akt wrogi, atak na kościół, prześladowanie etc. zobaczy pan, nasza dzisiejsza rozmowa też nie inaczej zostanie odebrana. oni się mogą obudzić z ręką w nocniku. bo jeśli będą się powtarzały takie historie, jak ta z wyborami, kiedy zupełnie co innego mówił list pasterski, a co innego instrukcja, jeśli ludzie kościoła będą próbowali wkraczać w krąg nierzetelności i kłamstwa albo wdrapywać się na cezariańskie fotele - kościołowi zagrozi niebezpieczeństwo o wiele gorsze niż iluzoryczne i wydumane "wrogości". - co takiego? - zobojętnienie. wybaczy pan, ja nie lubię wielkich słów, ale czasem trzeba. "ja się po to narodziłem i po to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie". tak powiedział chrystus i nie inne też jest posłannictwo każdego człowieka, w sutannie czy w marynarce, wszystko jedno; jeśli się tego nie czyni - a przecież można to czynić na różne sposoby - wypada się z kręgu. ludzi kościoła po prostu nie stać na taki luksus. - dlaczego w kościele tak się dzieje? dlaczego? - nie chcę mówić w trybie orzekającym, ja mogę się mylić, mogę nie mieć racji. ale przypuszczam, że może mechanizm był taki za prl-u kościół istotnie był oprymowany i każde potknięcie kleru było "punktowane", najczęściej przesadnie, ale niekiedy słusznie, bo przecież zdarzało się, że to i owo było nie w porządku. w takich wypadkach porządni ludzie brali wodę w usta i nie mówili nic, bo "przecież nie będą się dołączać" etc. więc utarł się schemat tylko wrogowie mogą mówić złe słowo o kościele, natomiast porządni ludzie nigdy złego słowa nie powiedzą, choćby nawet było to słowo prawdziwe. prl odeszła do historii, a schemat przetrwał. o kościele, jak o umarłym nil nisi bene - nic, oprócz pochwał. to naprawdę przetrwało do dziś. był taki wypadek, że ksiądz od ołtarza nawoływał do pamiętliwości, do rozliczeń, do zemsty. powiedzieliśmy o tym innemu księdzu, który przyszedł z wizytą duszpasterską. a księdzu z miejsca twarz jakoś zmierzchła i powiada sucho kazanie i homilie nie podlegają ocenie. bardzo się zdumiałem dlaczego? a on mówi bo to jest słowo boże. nieprawda. to nie jest słowo boże. słowem bożym są teksty biblijne, homilia i kazanie są tylko komentarzem, a komentarz może być nawet niedorzeczny. nie chciał się z tym zgodzić. poniektórzy, nawet ci młodzi, zastygli w tej pozycji obronnej. i jeszcze do tego takie robią wrażenie, jakby chcieli jak najszybciej poobcinać jak najwięcej kuponów z przeszłych i niewątpliwych zasług kościoła. Żeby im pozwracano te różne budynki, jakieś szkoły... mnie na przykład bardzo mierzi ta historia z budynkami przy kościele św. krzyża w warszawie. tam istotnie kiedyś dawno były kościół, majątek folwarki zakonne, budynki też zakonne, chyba po powstaniu władze carskie to skonfiskowały w ramach represji, a gdy przyszła niepodległość, ponieważ to było już państwowe, przejęło je odrodzone państwo polskie i ofiarowało uniwersytetowi. w czasie powstania warszawskiego budynki zostały wyburzone do korzenia, do piwnic. no i znów państwo je odbudowało z własnych, a raczej społecznych funduszy i znów ofiarowało je uniwersytetowi. teraz parafia się o nie upomina, mówi o "zwrocie". o ile wiem, uniwersytet chciałby iść na ugodę, odstąpić część pomieszczeń, ale parafia chce mieć prawny tytuł własności. nie trzeba długo myśleć, aby się dorozumieć jeśli się ma tytuł własności, to można w każdej chwili wykopać użytkownika. a że kiedyś tam była zakonna ziemia? to może też zacznijmy się upominać o zwrot uposażeń władysława laskonogiego albo Łokietka? nieładne to wszystko... - właściwie całe moje doświadczenie z kościołem było dobrym doświadczeniem, to było doświadczenie dialogu w szlachetnym znaczeniu tego słowa, doświadczenie otwartości, rozmowy... dziś dialogu już nie ma. jest jednostronny, pouczający monolog, a jeżeli nie - to anatema. jestem tym przerażony. ot, jeden z biskupów daje wywiad, pytają go skąd takie barbarzyńskie ataki intelektualistów liberalnej lewicy na kościół? a biskup odpowiada to jest dalszy ciąg walki zła z dobrem, jak za stalinizmu. dobro to oczywiście kościół, a kościół to on sam. - wie pan, ja myślę, że powinniśmy się wszyscy razem modlić, żeby nam nasz kościół wynormalniał, żeby nie było takich właśnie paranoicznych reakcji, tej zasady nil nisi bene, jak o umarłym, tych pomówień... - w normalnym państwie, gdzie funkcjonuje normalna opinia publiczna, hierarchia kościelna jest poddana normalnym procedurom może być chwalona, może być krytykowana i to wcale nie musi być uważane za zdradę, bezbożnictwo ani atak na kościół. nic złego się nie dzieje, to jest normalna rzecz. - o to chodzi żeby było normalnie. może ostatnia reforma administracji kościelnej okaże się tu pożyteczna, bo istotnie kontakt z biskupem będzie łatwiejszy, i może nie tylko biskupom będzie łatwiej dotrzeć do ludzi, ale także i ludziom - do biskupa. może jakoś łatwiej się zrozumieją i porozumieją. - oczywiście też chciałbym, aby tak się stało. na koniec tyle tylko chcę powiedzieć jeżeli w takich ludziach jak moi koledzy czy ja jest chociaż trochę tej normalności, to w znacznej mierze zawdzięczamy to właśnie panu, i temu, co pan pisał. - niechże pan nie przesadza. - panie tadeuszu, pan dobrze wie, że nie jestem lizusem. mówię to, co myślę. nie boję się mówić prawdy. i za to chciałbym panu podziękować, i chciałbym prosić, żeby pan zawsze znalazł czas i siły, żeby odpowiadać na listy, na pytania ludzi szukających - tak, jak robił to ojciec malachiasz. tadeusz Żychiewicz urodził się w 1922 r. w bratkowicach k. rzeszowa. jak stwierdził w autobiograficznym wywiadzie dla "tygodnika powszechnego" nr 2 z br., debiutował w podziemnej gazetce, jako swój rzeczywisty początek pisarstwa uważa jednak druk tekstu w "tygodniku" "gdzieś w latach 1949 czy 50". podpisał się pseudonimem, bo pracował wtedy w instytucjach państwowych jako historyk sztuki, a owo pismo katolickie było reakcyjne. i tak działo się dalej, aż "tygodnik powszechny" zamknięto w 1953 r.bo nie chciało płakać po śmierci stalina. po wznowieniu "tygodnika" w 1956 r. został jego pracownikiem i wnet najbardziej znanym publicystą religijnym. pisywał pod własnym nazwiskiem, wyjąwszy kreację "ojca malachiasza". wydał 20 książek, głównie w związanym z "tygodnikiem powszechnym" wydawnictwie "znak". ostatnio ukazały się "cnoty i niecnoty". jego pisarstwo religijne można by scharakteryzować dwiema maksymami "mów prawdę" i "nie nudź". Żychiewicz stanowi zaprzeczenie dyplomacji, w szczególności swoistej dyplomacji kościelnej. nie znosi również drętwej nudy. wyrazem uznania dla tego pisarstwa były nagrody pen-clubu, im. bolesława prusa, im. adolfa bocheńskiego. a w młodości za odwagę otrzymał krzyż obrony lwowa 1939-1944 i krzyż pamiątkowy ak obszaru "lutnia". przeszczepy. zagadnienia etyczne rozmawiają ewa siedlecka i sławomir zagórski 16-04-200 rozmowa z prof. markiem safjanem - prezesem trybunału konstytucyjnego, członkiem komitetu ds. bioetyki rady europy w latach 1991-97 bałbym się świata, w którym specjalna komisja bioetyczna decydowałaby, czy mój poziom cierpienia jest wystarczający, by zadać mi śmierć. choćby ta komisja miała orzekać tylko na moją prośbę - mówi prof. marek safjan przeszczepy dwaj bracia - jan i mieczysław kowalscy - mieli wypadek. ich toyota zderzyła się czołowo z ciężarówką. jan doznał ciężkiego urazu czaszki i zginął na miejscu. mieczysław trafił do szpitala w stanie krytycznym. jedynym ratunkiem było natychmiastowe dokonanie kilku przeszczepów. na szczęście okazało się, że ciało brata świetnie się do tego nadaje. Żona jana wyraziła zgodę na pobranie narządów męża. arcyskomplikowany zabieg trwał blisko 11 godzin. mieczysław dostał 40 proc. organów brata. i zaczęły się problemy towarzystwo ubezpieczeniowe nie chciało wypłacić wdowie pełnego odszkodowania, twierdząc, że jan żyje - choć co prawda tylko w 40 proc. pojawiła się też wątpliwość, kim jest kowalski sobą, bratem czy każdym po trosze. i czy żona jana jest teraz w 40 proc. jego drugą żoną, a dzieci brata - jego dziećmi, skoro organy odpowiedzialne za prokreację też ma po bracie... dziś to oczywiście fantazja, zaczerpnięta z opowiadania stanisława lema. na razie nikt nie przeszczepia kilku organów naraz, choć robi się już łączone transplantacje płuca, serca i trzustki. ale medycyna nie powiedziała ostatniego słowa. uczeni całkiem poważnie myślą o przeszczepianiu głów, a właściwie o przyłączaniu ciała osoby, której mózg umarł, do głowy kogoś, kogo ciało nie nadaje się już "do użytku". takie próby przeprowadzano kilka lat temu na małpach. co na to prawo? a może nie ma potrzeby, żeby wypowiadało się na ten temat? może należy uznać, że dopóki nie zrobi się podobnego zabiegu na człowieku, nie ma się czym martwić? - prawo nie może przewidzieć wszystkich sytuacji, które rodzi rozwój nowoczesnych technik medycznych, ale powinno określać najbardziej podstawowe kryteria, na podstawie których należy rozstrzygać pojawiające się problemy. prawo musi więc wyznaczyć jakiś punkt orientacyjny dla dyskusji filozoficzno-etycznej. samo pobranie organu nie budzi dziś wątpliwości, pod warunkiem że zabieg ma cel leczniczy, ryzyko operacji jest mniejsze od spodziewanych korzyści, a osoby poddane zabiegowi - zarówno dawca, jak i biorca - wyraziły nań zgodę. co innego przeszczep głowy. takich rzeczy do tej pory nie robiono. medyczne ryzyko operacji byłoby ogromne, nie mówiąc już o tym, że nie mamy pojęcia, jak ten zabieg wpłynąłby na zdrowie i samopoczucie osoby, do głowy której przyczepiono obce ręce, obce nogi, obce narządy rozrodcze. jest też inny, podstawowy problem. gdyby ta technika miała służyć ratowaniu życia, można by rozważać, czy korzyści nie przeważają nad negatywami. gdyby jednak w grę wchodziła zamiana korpusów wyłącznie po to, by np. poprawić swój wygląd albo się odmłodzić, byłoby to moralnie nieuzasadnione. tu, moim zdaniem, jest granica, której przekroczyć nie wolno. gdyby jednak do takiego przeszczepu doszło, po kim pacjent dziedziczyłby tożsamość - po właścicielu głowy czy ciała? - odpowiedź prawnika może być wyłącznie hipotetyczna. ponieważ byt człowieka na ogół wiąże się ze świadomością, czyli z mózgiem, o tożsamości decydowałby ten, kto jest właścicielem głowy. powiedzmy, że przeszedłem taką operację. czy wolno mi dopuścić, by moje nowe ciało zajęło się prokreacją? przecież będzie to równoznaczne z decyzją o urodzeniu się cudzych - genetycznie - dzieci. - jeśli założymy, że dokonywanie takich przeszczepów jest dozwolone, to nie widzę problemu. każda osoba ma prawo decydować o swojej prokreacji. a więc, teoretycznie, także ktoś, kto otrzymał obcy korpus, a z nim - jajniki lub jądra. kilkanaście miesięcy temu opisaliśmy w "gazecie" badania greckiego naukowca prof. nikolaosa sofikitisa. pobierał on od niepłodnych mężczyzn spermatogonia komórki wyściełające kanaliki nasienne w jądrach i wszczepiał je do wnętrza szczurzych jąder. po pewnym czasie w nasieniu zwierząt pojawiły się dojrzałe ludzkie plemniki. być może nadawały się one do zapłodnienia in vitro. ostatnio japończycy wykazali, że w organizmie myszy dałoby się wyhodować ludzkie komórki jajowe. czy takie badania powinny być prowadzone? - pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy czy taki eksperyment mógłby doprowadzić do wyprodukowania ludzko-zwierzęcej hybrydy w wyniku wymieszania się genów szczurzych i ludzkich? jeśli jest choćby najmniejsze ryzyko stworzenia takiej hybrydy, to eksperyment jest niedopuszczalny. wszelkie badania polegające na tworzeniu nowych organizmów z udziałem genów człowieka są prawnie zakazane. ale przecież od kilku lat hoduje się świnie, którym wszczepia się ludzkie geny, by ich organy były bardziej przydatne do transplantacji dla człowieka. to też są genetyczne hybrydy zwierzęcia i człowieka. - dołożenie świni jednego czy dwóch ludzkich genów nie oznacza wyprodukowania hybrydy. staramy się tylko przekształcić istniejące już zwierzęta, ale te osobniki nie mogą przekazywać nowo nabytych cech potomstwu. na tej samej zasadzie człowiek z wszczepionym świńskim sercem nie byłby hybrydą genetyczną, choć niektóre jego komórki zawierałyby geny świńskie. prawnicy od lat spierają się, jak daleko można się posunąć w manipulacjach genetycznych. są i tacy - sam do nich należę - którzy twierdzą, że wszelkie tego typu próby, nawet bez udziału ludzkich genów, wymagają maksymalnej ostrożności i wstrzemięźliwości. nie wszystko bowiem da się uzasadnić szlachetnym celem eksperymentu, np. ratowaniem ludzkiego życia. zawsze jest to ingerencja w dziedzictwo genetyczne świata, w naturalny porządek rzeczy, w równowagę, która nie powinna być naruszana. a już na pewno nie wtedy, gdy nie możemy przewidzieć wszystkich konsekwencji. bawimy się trochę jak małe dziecko zapałkami, sięgając do tajemnicy istnienia. i być może przekroczymy jakąś granicę, dojdziemy tam, skąd nie ma powrotu. ale takie konserwatywne podejście oznaczałoby zablokowanie wielu badań genetycznych, które mogą okazać się bezcenne w medycynie czy rolnictwie. - czy mamy płacić każdą cenę za rozwój badań naukowych? europejska konwencja bioetyczna słusznie stwierdza, że interes jednostki stoi ponad interesem nauki i całego społeczeństwa. nie można poświęcać człowieka w imię dobra ogółu. dziś zresztą akceptacja społeczna dla wszelkich eksperymentów jest bez porównania większa niż na początku xx wieku. na świecie prowadzi się wiele prób terapii genowej - czyli wymiany chorych genów na zdrowe. tak próbuje się leczyć mukowiscydozę wada genetyczna prowadząca do uszkodzenia płuc - red. czy hemofilię zaburzenie krzepliwości krwi - red.. i prawnicy nie żądają, by przerwać te badania. wolno więc dokonywać modyfikacji genetycznych, ale nie wolno tego robić tak, by zmiany były dziedziczne. czyli nie wolno usuwać z organizmu - na etapie zarodka - genów odpowiedzialnych za pewne choroby. może trzeba odróżnić interwencje "dobre" od "złych"? - może. tylko gdzie postawić granicę? czy tam, gdzie chodzi tylko o eliminowanie chorób? a może eliminować też złe cechy charakteru albo defekty urody? no to będziemy mieć "nowy wspaniały świat" aldousa huxleya, w którym żyją ludzie "idealni". to wizja przerażająca, niebezpieczna i smutna - człowiek stworzony według z góry przyjętego planu. przekreślałoby to, moim zdaniem, istotę człowieczeństwa. koniec z niepowtarzalnością naszej natury, z indywidualnością, z nieprzewidywalnością naszego postępowania. jest pan przeciw temu, by prawo dopuszczało usuwanie z zarodka genu choroby dziedzicznej? - jeśli ma to prowadzić do trwałej, dziedzicznej zmiany - jestem przeciw. w europejskiej konwencji bioetycznej zapisano, że bezwzględny zakaz dokonywania zmian dziedzicznych może być zniesiony, jeśli rozwój genetyki pójdzie tak daleko, że będziemy mogli przewidzieć konsekwencje takich ingerencji. w tej konwencji jest jeszcze jeden zakaz - handlu organami. nie ma natomiast wzmianki o sprzedaży komórek rozrodczych. tymczasem na świecie powszechnie sprzedaje się nasienie, a są kraje, w których kwitnie handel komórkami jajowymi. działają nawet sklepy internetowe, gdzie można wybrać panią, od której kupi się komórkę. nie wydaje się to panu bardziej niemoralne niż np. odsprzedanie nerki? w końcu tu nie chodzi o ratowanie czyjegoś życia, tylko o wyprodukowanie ładnego dziecka. - w polskim kodeksie karnym nie ma zakazu handlu organami i tkankami. taki zakaz wprowadza ustawa o transplantacji, ale nie obejmuje on komórek rozrodczych ani krwi, tkanek i organów embrionalnych. brak wyraźnego zakazu nie może jednak być rozumiany jako dopuszczalność sprzedaży. zakaz można bowiem wywieść z ogólnych norm chroniących godność osoby, a także z norm wymagających, by każda umowa respektowała powszechnie uznane zasady moralne. uważam, że wszelki handel ludzkim ciałem - jego organami, komórkami czy tkankami - sprowadza człowieka do roli przedmiotu. dlatego prawo nie traktuje części ludzkiego ciała tak jak rzeczy. a jeśli już - to jako specjalny rodzaj rzeczy - wyjętych z obrotu. ludzkie zwłoki z pewnością nie są już osobą, ale też nie są rzeczą - i dlatego prawo nie pozwala swobodnie nimi dysponować. kierujemy się tu tabu kulturowym, z którego wynika przekonanie, że zwłoki też są - w pewien sposób - nośnikiem godności człowieka. ale komórkami rozrodczymi handluje się od lat i nie budzi to większych wątpliwości moralnych... - kraje europejskie, które postanowiły uregulować ten problem, zakazują handlu komórkami rozrodczymi. jeśli więc za komórki się płaci, to na innej zasadzie. jest to jakby zapłata za trud ich pozyskania, rodzaj odszkodowania za dolegliwości związane z pobieraniem komórek. w polsce tej kwestii nie regulują żadne przepisy. nigdy nie odbyła się szersza publiczna dyskusja na ten temat. jakie są tego konsekwencje? - nasze społeczeństwo nie wie, jakie są powody i konsekwencje zakazu zapłodnienia in vitro, a jakie - przyzwolenia na ten zabieg. a przecież można wskazać poważne racje za i przeciw. argumentem "za" jest to, że nieusuwalną niepłodność można traktować jak chorobę. albo że istnieje ryzyko przekazania choroby genetycznej w sytuacji, gdy jedno z małżonków jest zdrowe i chce mieć dzieci. natomiast argumentem "przeciw" jest niebezpieczeństwo instrumentalizacji życia i to, że nie umiemy sobie poradzić z problemem zapasowych zarodków. kto i na jakiej podstawie ma decydować, czy je zniszczyć, jakoś wykorzystać, czy może przechowywać w nieskończoność? bez względu na to, jaki kto ma stosunek filozoficzny do embrionów, nie ulega wątpliwości, że to "coś" jest czymś szczególnym i wymaga specjalnej ochrony. powstaje pytanie jaki ma być stopień tej ochrony? niepokojącą konsekwencją użycia cudzej komórki rozrodczej jest też rozchodzenie się rodzicielstwa biologicznego, genetycznego i prawnego. nawet jeśli nie budzi to obaw rodziców - czy na pewno da się pogodzić z dobrem mającego się urodzić dziecka? musimy stawiać takie pytania. dzieci z probówki w polsce ich nie stawiamy. urodziły się już u nas setki dzieci z probówek. prywatne kliniki oferują najnowsze techniki. czy coś w tym złego? - w całym cywilizowanym świecie, zanim na szeroką skalę wprowadzono prokreację wspomaganą, toczyły się poważne debaty. trzeba było rozstrzygnąć, czy jest to usługa komercyjna, czy raczej forma leczenia. kiedy można ją stosować? w jakich warunkach? określone prawem standardy medyczne są ważne przy ocenie odpowiedzialności lekarzy i klinik. Świadczy o tym chociażby przypadek z wielkiej brytanii. w jednej z placówek medycznych pomylono probówki i białemu małżeństwu urodziło się czarne dziecko. kolejna sprawa wymagająca rozstrzygnięcia to kwestia rodzicielstwa, jeśli materiał genetyczny w całości lub w części pochodzi od osób trzecich, a także prawo dziecka do informacji o jego tożsamości biologicznej. jeśli te sprawy nie są uregulowane, nie mamy pojęcia, jak postępować. to właśnie są konsekwencje owej próżni prawnej. jestem przekonany, że o wspomaganej prokreacji nie mogą decydować jedynie rodzice i lekarze. jeszcze 20 lat temu w polsce panował pogląd, iż prawnicy w ogóle nie powinni się mieszać do przeszczepów. zostawmy to lekarzom - mówiono. jednak w trakcie dyskusji uznano, że w grę wchodzą prawa innych osób - dawców. Że trzeba zdefiniować moment śmierci, uwzględnić wolę dawcy lub - jeśli to niemożliwe - jego rodziny. a to są sprawy, które mają tak wiele wspólnego z prawem, że powinny być prawnie uregulowane. czy zarodek, plemnik, komórkę jajową można traktować jak własność - np. podarować czy odziedziczyć? wyobraźmy sobie, że umiera mężczyzna, pozostawiając swoje zamrożone nasienie. - polscy prawnicy mieli pod tym względem ogromną wyobraźnię. w 1969 r. nieżyjący już prof. bronisław walaszek, znakomity cywilista, napisał artykuł na temat zapłodnienia post mortem. rozważał, czy nasienie może być przedmiotem dziedziczenia. i odpowiedział przecząco nasienie to element związany z dobrami osobistymi człowieka, czyli coś niematerialnego. takie stanowisko przeważa dziś w europie. kilkanaście lat temu we francji pewien mężczyzna zmarł na raka. Żona wystąpiła z prośbą o udostępnienie pobranego wcześniej nasienia męża, chciała bowiem urodzić dziecko, którego ojcem byłby zmarły mąż. sąd nie wyraził na to zgody. dlaczego? - tu chodzi o interes osoby, która ma przyjść na świat. narażamy ją na to, że nie będzie miała ojca, że może się czuć upokorzona sposobem, w jaki powstała, i że to zaciąży na jej życiu. nie jest to problem czysto teoretyczny. pierwszą sprawę o odszkodowanie z tytułu tzw. złego urodzenia ang. wrongful life rozstrzygał w 1963 r. sąd amerykański zepeda versus zepeda. osoba, która urodziła się ze związku pozamałżeńskiego, wniosła pozew przeciw matce. dowodziła, że jako nieślubne dziecko była gorzej traktowana przez otoczenie, nie mogła osiągnąć tego, co osiągnęłaby, gdyby urodziła się w rodzinie prawidłowej. sąd co prawda uznał, że nie istnieje prawna podstawa roszczenia, ale problem został postawiony. jest to zarazem problem wolności prokreacji - interes rodzica ograniczony jest interesem przyszłego dziecka. nasienie, komórka jajowa to według prawa coś szczególnego. a jednak wszystkie spory o zarodki wytworzone w celu zapłodnienia in vitro to spory o własność. do kogo należą zamrożone zarodki do rodziców, szpitala, a może do państwa? - od takiego rozumowania zdecydowanie się dziś odchodzi. embrion nie może być traktowany jak przedmiot, czyli własność kogoś, kto mógłby go podarować czy zniszczyć. co prawda francuska ustawa bioetyczna daje rodzicom biologicznym - pod pewnymi warunkami - możliwość dysponowania zarodkiem, ale na zupełnie innej zasadzie niż domkiem letniskowym czy samochodem. rodzice decydują nie jako właściciele, lecz jako ci, którzy użyczyli swojego materiału genetycznego. materiału, w którym jest cząstka ich ludzkiej godności. mogą żądać jego zniszczenia? - nie. ale nie mogą też żądać przechowywania zamrożonego zarodka dłużej niż pięć lat. po tym czasie zostaje on z mocy prawa zniszczony. europejska konwencja bioetyczna zabrania jakichkolwiek badań na ludzkich zarodkach. czy to nie nadmiar ostrożności? - to niezupełnie ścisłe. konwencja bezwzględnie zakazuje tworzenia embrionów dla celów naukowych. nie rozstrzyga natomiast, czy badania na embrionach są dopuszczalne, czy też nie, pozostawiając tę kwestię prawu wewnętrznemu każdego państwa. są tu dwa podejścia - europejskie i anglosaskie. w europie zdecydowanie przeważa pogląd, że badania na zarodkach są niedopuszczalne, a w każdym razie powinny być ograniczone. amerykanie i anglicy nie są tak rygorystyczni. wielka brytania jest jedynym krajem europejskim, który godzi się na tworzenie ludzkich embrionów wyłącznie dla celów naukowych. osobiście wolę ostrożne i wyważone podejście europejskie. ciekawość świata, nauka to poważne racje i trzeba się z nimi liczyć. a jednak czuję, że model anglosaski jest niebezpieczny. we francji nadprogramowe zarodki są po pięciu latach niszczone. czy nie lepiej wykorzystywać je do badań, np. nad produkowaniem ludzkich organów do przeszczepów? - konsekwencje byłyby bardzo niebezpieczne - zapewne szybko podjęto by produkcję embrionów specjalnie w tym celu. francuska ustawa bioetyczna uznaje, że dopuszczalne są badania w celach medycznych, ale tylko wtedy, gdy nie szkodzą embrionowi. powiedzmy też wyraźnie - nikt dziś nie potrafi wyprodukować gotowego serca z ludzkich komórek. naukowcy amerykańscy są innego zdania. twierdzą, że tylko krok dzieli nas od wprowadzenia terapii polegającej na wstrzykiwaniu komórek z ludzkich zarodków w chore narządy. w ten sposób będzie się leczyć serce po zawale czy mózg po wylewie. takie zabiegi przynosić będą wielkie pieniądze. ale chyba nie w polsce. wyrok trybunału konstytucyjnego z 1997 r. rozstrzyga wyraźnie, że konstytucyjna ochrona należy się życiu od poczęcia i nie ma podstaw do różnicowania wartości życia w żadnej jego fazie. - trybunał powiedział, że każda istota ludzka od momentu powstania podlega ochronie konstytucyjnej. co nie musi jeszcze oznaczać przyznania zarodkowi podmiotowości prawnej. z orzeczenia trybunału wynika generalna zasada ochrony życia płodu. nie ma natomiast żadnych regulacji prawnych dotyczących dopuszczalności czy niedopuszczalności badań nad embrionem przed jego implantacją do ciała kobiety. to zdumiewające - tym bardziej że w całej europie prawo jest w tych sprawach dużo bardziej precyzyjne. skoro życie zarodka podlega ochronie prawnej, to nie można go "przetwarzać", np. wykorzystywać do hodowli ludzkich tkanek. - taki wniosek wydaje się oczywisty. jednak nie ma przepisów, na podstawie których można kogoś za takie "przetwarzanie" pociągnąć do odpowiedzialności. kodeks karny mówi tylko o ochronie dziecka, które rozwija się w organizmie matki. wspomniał pan o zjawisku rozchodzenia się rodzicielstwa prawnego, genetycznego i biologicznego. rzeczywiście, przy dzisiejszej technice może być niezły galimatias... - dlatego cała idea prawnego uregulowania sztucznej prokreacji zasadza się na tym, by oderwać rodzicielstwo prawne od biologicznego.to oznacza, że dawcy materiału genetycznego mogliby się zrzec rodzicielstwa prawnego. byłaby to więc taka quasi-adopcja dokonywana jeszcze przed urodzeniem, a nawet przed poczęciem dziecka. te regulacje wywracają jednak w sposób zasadniczy koncepcje, na których opierały się od zawsze pojęcia "matki" i "ojca". pewnym łącznikiem między biologicznym i prawnym rodzicielstwem może być prawo do poznania swojej tożsamości genetycznej. w szwecji czy austrii dziecko ma prawo żądać informacji, kto jest jego rodzicem biologicznym. ale to wcale nie znaczy, że rodzic biologiczny ma wobec dziecka zobowiązania prawne. innymi słowy, wykorzystanie czyjejś komórki jajowej lub plemnika miałoby w prawie takie same konsekwencje jak adopcja? - tak, ale musi to wynikać z przyjętych w danym kraju regulacji prawnych. w polsce ta kwestia nie jest rozstrzygnięta, pomijając jedno orzeczenie sądu najwyższego z 1983 r. sąd nie dopuścił do zaprzeczenia ojcostwa mężczyzny, który nie był ojcem biologicznym dziecka, ale wcześniej wyraził zgodę na zapłodnienie swojej żony nasieniem obcego dawcy. jeszcze więcej problemów rodzi macierzyństwo zastępcze, a więc noszenie ciąży "na zamówienie", gdy genetyczna matka dawczyni komórki jajowej nie może samodzielnie urodzić dziecka. albo kiedy kobieta użycza i swojej komórki jajowej, i macicy, żeby małżonek innej kobiety mógł zostać ojcem. takie sytuacje rodzą nierozwiązywalne problemy, jak w słynnym sporze o baby m. w stanach zjednoczonych. pewna kobieta zawarła umowę z małżeństwem o poczęcie i urodzenie dziecka. po porodzie oddała dziecko, później jednak doszła do wniosku, że umowa jest dla niej niewykonalna z powodów psychologicznych i moralnych. zażądała zwrotu dziecka. jak rozwiązano ten spór? - sąd uciekł od zasadniczego problemu - macierzyństwa. nie wydał dziecka matce, ale nie dlatego, że odmówił jej racji. uznał, iż z punktu widzenia interesów dziecka przenoszenie go po pewnym czasie z jednej rodziny rodziców socjologicznych do drugiej byłoby niewskazane. ale sam kontrakt zawarty z matką biologiczną - na 10 tys. dolarów - uznano za nieważny jako naruszający przepisy adopcyjne. i wtedy w nowym jorku, kalifornii i innych stanach usa zaczęto opracowywać przepisy postępowania quasi-adopcyjnego, które rozwiązywałoby wszystkie kwestie prawne jeszcze przed urodzeniem dziecka i zamykałoby drogę do zerwania umowy. czy taka cywilnoprawna umowa jest pana zdaniem moralna? - jestem zdecydowanie przeciwny temu, by stwarzać prawny przymus wydania dziecka przez matkę. również wtedy, gdy umowa zawarta została w sposób absolutnie dobrowolny. jeśli kobieta poczuje miłość do dziecka, które urodziła, to powstaje pytanie czy prawo może ingerować w coś, co jest naturalne? dziesięć lat temu ów pomysł odrzucił komitet ds. bioetyki przy radzie europy. w polsce prawo również nie akceptuje takich umów. matka biologiczna - nawet jeśli zawarła umowę - nie ma obowiązku oddania dziecka. czymś innym jest natomiast tzw. adopcja prenatalna. postępowanie to wymyślono, by zapobiegać aborcji. kobieta, która zajdzie w niechcianą ciążę, może jeszcze przed porodem umieścić dziecko w dobrej rodzinie. adopcję prenatalną dopuszcza się np. w danii. nie ma tam jednak przymusu przekazania dziecka tej rodzinie, bo ostateczna decyzja o adopcji następuje po jego urodzeniu. czy kobieta, która jest żywym inkubatorem, może dysponować w pełni swoim ciałem? - pamiętam przypadek z kanady - para małżeńska zawarła umowę o macierzyństwo zastępcze. kobieta, która nosiła ich dziecko, zaczęła palić papierosy, pić alkohol, a nawet brać narkotyki. małżonkowie wystąpili więc z pozwem, by sąd nakazał kobiecie dotrzymanie warunków umowy albo poddał ją nadzorowi, by uniemożliwić szkodzenie dziecku. krótko mówiąc, rodzice chcieli ograniczyć wolność matki, żeby wymusić wywiązanie się z przyjętego przez nią zobowiązania. z jednej strony, mieli podstawę do takich żądań. jeśli uznać, że umowa zawarta z kobietą jest prawnie ważna, to musi być jakaś forma egzekucji zapewniająca dotrzymanie umowy. z drugiej strony, intuicyjnie czujemy, że nie można posuwać się tak daleko. to dowód na to, że tego rodzaju umowy prawnie nie mają sensu, gdyż z natury rzeczy są niewykonalne i sprzeczne z naszą intuicją moralną. Śmierć na życzenie czy prawnicy są zgodni co do tego, w którym momencie człowiek umiera? - nie. niektórzy nawet proponują wprowadzenie różnych definicji śmierci w zależności od konkretnej sytuacji. mamy więc definicję tzw. śmierci mózgowej, czyli całkowitej śmierci mózgu - najczęściej przyjmowaną w prawie wielu krajów. mamy definicję na użytek lekarzy - żeby wiedzieli, do którego momentu kogoś ratować. definicję na użytek towarzystw ubezpieczeniowych. mamy wreszcie definicję śmierci obywatelskiej - kiedy nieodwracalnie traci się świadomość, a więc i możność uczestnictwa w życiu publicznym. bulwersującym przykładem trudności z ustaleniem, czy ktoś jeszcze istnieje jako osoba, był słynny w latach 7 przypadek karen quinlan. dziewczynę w stanie śpiączki podłączono do respiratora. potem na prośbę rodziców sąd najwyższy stanu new jersey zezwolił na odłączenie pacjentki od życiodajnej maszyny. karen jednak nie umarła. ku zdumieniu lekarzy oddychała samodzielnie. jej organizm funkcjonował, chociaż kora mózgowa obumarła. i tak w stanie śpiączki karen przeżyła jeszcze dziesięć lat. w polskim prawodawstwie nie ma ogólnej definicji śmierci, czyli określenia momentu końca istnienia kogoś jako osoby. uznaje się na ogół, że staje się to w momencie śmierci mózgowej. po raz pierwszy pojęcie śmierci mózgowej pojawiło się u nas w ustawie transplantacyjnej - dla ustalenia warunków, w których może być pobrany organ do przeszczepu. czy poszukiwanie definicji śmierci nie jest w gruncie rzeczy poszukiwaniem definicji człowieka? umrzeć może przecież tylko ktoś, kto jest człowiekiem. - to prawda. prawo nie mówi, czym jest istota ludzka. zajmuje się jedynie określeniem momentu, w którym uzyskuje ona ochronę i podmiotowość prawną, oraz określa, jakie są środki tej ochrony. a to nie to samo co definicja życia ludzkiego. tworząc prawną definicję śmierci czy definicję osoby ludzkiej, należy się kierować systemem wartości funkcjonującym w społeczeństwie, a także czymś, co nazywam powszechną intuicją. przecież dla przeciętnego człowieka istota, która wygląda jak człowiek i samodzielnie oddycha - nawet jeśli nie ma z nią żadnego kontaktu - jest żyjącym człowiekiem. wszyscy czujemy, że takiej osoby - choćby jej kora mózgowa umarła i choćby nie była w stanie świadomie nawet zamrugać powieką - nie można traktować jak rzeczy. w tych sprawach nie można kierować się wyłącznie racjonalną argumentacją medyczną. jakie prawa przysługują człowiekowi umierającemu? - umierania nie można traktować jako ściśle określonego momentu, który rodzi skutki prawne. bo umieranie nie jest momentem, ale procesem. jest fazą życia. z punktu widzenia osoby, która umiera, istotne jest określenie powinności lekarzy. te powinności mogą być inne niż w pozostałych fazach życia. można np. ustalić, że nie należy stosować agresywnej terapii w sytuacji, gdy nie można osiągnąć niczego prócz wydłużenia samego procesu umierania. dawniej uważano, że zawsze i każdego należy ratować za wszelką cenę. dziś medycyna - choć ma dużo większe możliwości - traktuje umieranie z większą pokorą. ta pokora wynika z uznania także innych racji niż samo podtrzymywanie życia. taką racją może być jakość umierania czy wola umierającego, który nie godzi się na terapię wydłużającą umieranie. brałem udział w zajęciach z bioetyki dla amerykańskich studentów medycyny. pokazywano nam na wideo rozmowę lekarza z pacjentką nieuleczalnie chorą na raka. chodziło o to, żeby zdecydowała, czy w razie czego ją reanimować, czy pozwolić jej umrzeć. doczekamy takich czasów, gdy odpowiednie ustawy zagwarantują choremu prawo do decyzji, czy chce odchodzić dłużej, czy krócej? - niezgoda na podłączenie do respiratora - wyrażona swobodnie i z pełną świadomością przez osobę umierającą - powinna być dla lekarza wiążąca. współczesna etyka lekarska zakłada, iż w zasadzie każda czynność musi się opierać na świadomej, swobodnej zgodzie pacjenta. bez tego jakiekolwiek postępowanie lekarza jest wbrew prawu. stanowi naruszenie autonomii pacjenta, jego prywatności. za moralną dopuszczalnością odstąpienia od tzw. środków nadzwyczajnych opowiadają się też od dawna niektórzy przedstawiciele kościoła katolickiego. mówił o tym papież pius xii na Światowym kongresie anestezjologicznym w 1958 r. jedno jest pewne - nie wolno mieszać problemu eutanazji, która jest prawnie i moralnie niedopuszczalna, z tym, co określamy jako przerwanie leczenia w ostatniej fazie życia. w polsce można powiedzieć "proszę mnie nie leczyć" - i lekarze zostawią pacjenta w spokoju. jednak w chwili, gdy traci on przytomność, jego wola przestaje się liczyć. lekarze obawiają się, że mogliby odpowiadać za nieudzielenie pomocy w sytuacji grożącej utratą życia. - na świecie postępuje się w takiej sytuacji na dwa sposoby. według jednego - tradycyjnego, obowiązującego w polsce - w momencie utraty przytomności przez pacjenta decyzja należy do lekarza, a ten kieruje się wyłącznie racjami medycznymi. drugie podejście głosi, że w takiej sytuacji należy co najmniej uwzględnić wyrażone wcześniej życzenie pacjenta. i właśnie to rozwiązanie zostało przyjęte przez europejską konwencję bioetyczną. nic jednak nie zostało tu powiedziane kategorycznie. to, że "należy wziąć pod uwagę wcześniej wyrażane życzenie chorego", znaczy wyłącznie, że "można" wziąć, a nie - że "trzeba". a zatem jest to tylko rodzaj wskazówki, iż wola pacjenta ma swoją wagę także wtedy, gdy traci on przytomność. w niektórych stanach usa znany jest tzw. testament życia living will. dokument ten zawiera życzenia pacjenta wiążące dla lekarza w sytuacji, gdy chory nie może już sam podjąć decyzji. w polsce nie ma testamentów życia. - nie ma. i to właśnie jest owa szara strefa medycyny, w której prawo nie daje dokładnych wskazówek. bogactwo i delikatność sytuacji związanych z umieraniem człowieka są tak wielkie, że prawo nie może tu zanadto ingerować. możemy mówić jedynie o podstawowych zasadach, ale prawo nie zastąpi lekarza w ostatecznym ustaleniu tego, co powinien czynić wobec człowieka umierającego. czy dzieci też mogą wyrażać swoją wolę w kwestii leczenia? czy ich sprzeciw powinien być respektowany? w polsce lekarze uzależniają swe postępowanie od woli rodziców, a ci z zasady mówią, żeby robić wszystko co możliwe - nawet jeśli z medycznego punktu widzenia nie ma to sensu i tylko przysparza cierpień. - dawniej uważano, że przy podejmowaniu decyzji dotyczących leczenia należy respektować wolę tylko tych osób, które prawnie są zdolne do jej wyrażania, czyli mają tzw. zdolność do czynności prawnych. dziś się od tego odchodzi. konwencja bioetyczna mówi, że osoba musi być "zdolna do wyrażenia zgody" nie w sensie prawnym, ale w zwykłym, ludzkim - umie świadomie ocenić własną sytuację i wybrać odpowiadający jej sposób postępowania. dlatego dziecko w sytuacjach ekstremalnych - np. ryzykownej operacji czy zaprzestania terapii w przypadku nieuleczalnej choroby - powinno współuczestniczyć w podejmowaniu decyzji. a przynajmniej trzeba mu stworzyć możliwość wyrażenia woli. polskie prawo jest jeszcze pod tym względem bardzo tradycyjne. swoją wolę może wyrazić dopiero szesnastolatek. czy to oznacza, że jeśli piętnastolatek nie godzi się na ryzykowną operację, jego zdania nie należy brać pod uwagę? moim zdaniem często jest to już człowiek świadomy, umiejący ocenić ryzyko, więc powinien być co najmniej współdecydentem. a czterolatek, który cierpi tak bardzo, że chciałby już tylko zasnąć i nigdy się nie obudzić? - tutaj sytuacja jest zupełnie inna. wydaje się, że jest jakaś granica wieku, poza którą nie ma już decyzji racjonalnych. wolałbym, żeby w takich przypadkach prawo nie rozstrzygało, czy należy wziąć pod uwagę zdanie dziecka. zostawiłbym to intuicji lekarzy i rodziców. dr tomasz dangel z warszawskiego hospicjum dla dzieci pomaga małym pacjentom przejść na "tamtą stronę". w hospicjum nie leczy się choroby, bo ta jest nieuleczalna, natomiast dba o to, by dziecko nie cierpiało, i przygotowuje je do odejścia. wielu lekarzy podziwia działalność dr. dangla, ale są i tacy, którzy nie ukrywają dezaprobaty. jak jego działalność mieści się w naszym prawie? - medycyna uznaje, że w tej fazie życia, jaką jest umieranie, trzeba skupić się na eliminowaniu cierpień, a nie na przedłużaniu agonii. oczywiście, zaraz odezwie się prawnik i spyta co to znaczy "przedłużanie agonii"? w którym miejscu ten proces się zaczyna? jak długo trwa - jedną dobę czy kilka miesięcy? prawo nie odpowiada na te pytania - i całe szczęście. są takie obszary życia, w których złem byłoby dokładne określenie, w jakiej sytuacji należy robić to, a w jakiej tamto. określenie, że np. należy kontynuować leczenie, jeśli można wydłużyć życie powyżej czterech tygodni, a jeśli poniżej - zrezygnować. jest pan gotów zaakceptować przerwanie terapii, a jednocześnie opowiada się pan za karaniem eutanazji. - owszem. jestem przeciwnikiem eutanazji, nawet w tych szczególnych sytuacjach, które uzasadniają dopuszczalność tego zabiegu w holandii. nie od rzeczy jest tu argument slippery sloap równi pochyłej - najpierw uśmiercamy śmiertelnie chore noworodki, np. dzieci bezmózgie, potem skracamy życie dzieciom obciążonym znacznie mniej poważną wadą, np. zespołem downa. sparaliżowany hiszpan ramon sampedro przez 25 lat walczył o prawo śmierci. dotarł nawet do komisji praw człowieka w strasburgu, ale i ona odrzuciła jego wniosek. a on uważał, że zmusza się go do cierpienia i życia w poniżeniu, bo jego umysł zamknięty jest w martwym ciele i zdany na łaskę innych. czy państwo może człowieka zmuszać do takiego cierpienia? przecież europejska konwencja praw człowieka zakazuje traktowania kogokolwiek w sposób okrutny lub poniżający. - prawnicy ze strasburga mieli rację. w przypadku sampedra należało respektować odmowę leczenia, ale nie żądanie, by zadać mu śmierć. całkowity zakaz eutanazji nie łamie, moim zdaniem, zakazu okrutnego i poniżającego traktowania. gdyby uznać, że człowiek ma prawo żądać uśmiercenia go, oznaczałoby to, że państwo ma obowiązek zagwarantować spełnienie tego życzenia. to jednak oznaczałoby zbyt daleko idącą zmianę naszego systemu wartości. autonomia człowieka jest dziś wprawdzie wartością wysoko cenioną, ale ta autonomia - w większości systemów prawnych - napotyka barierę w postaci innej wartości, jaką jest życie. prawo zawsze stanowiło, że człowiek nie jest wyłącznym dysponentem swojego życia. czy z tego wynika, że człowieka wolno zmuszać do cierpienia? - lekarze zapewne odpowiedzą, że dziś nie ma sytuacji, w której nie można by ulżyć fizycznemu cierpieniu człowieka. a życie w poniżeniu? - w naszym systemie wartości życie jest na pierwszym miejscu. prawo nie może więc żądać od lekarza zadania śmierci, podobnie jak nie może mu nakazać amputacji zdrowej nogi na życzenie pacjenta. pójście drogą holandii oznacza uznanie, że jakość życia jest wartością, która się daje zracjonalizować, zobiektywizować, wyliczyć. Że bywają życia, które są niewarte życia. a skoro eutanazja polega na założeniu, że zabijamy dla ulżenia cierpieniu, to trzeba określić, jaki poziom cierpienia uzasadnia zabicie. może powołać komisję bioetyczną, która w każdym indywidualnym przypadku rozstrzygałaby, czy respektować żądanie chorego, aby go uśmiercić? - bałbym się świata, w którym komisja bioetyczna decydowałaby, czy mój poziom cierpienia jest wystarczający do zadania mi śmierci. ale przynajmniej miałby pan alternatywę! - myślę, że mój strach związany z istnieniem komisji, która w ostatniej fazie mojego życia podejmowałaby tego rodzaju decyzję - nawet na moją prośbę - jest większy niż potrzeba takiego wyboru. cała współczesna medycyna odwołuje się jednak do jakości życia. dzieje się tak nie tylko w holandii. - owszem. dlatego obowiązkiem lekarza w stosunku do chorego w stanie terminalnym jest łagodzenie cierpienia. ale jakości życia nie możemy przeciwstawiać samemu życiu. to nie są wartości równorzędne. jeżeli mamy do czynienia z życiem - choćby bardzo niedoskonałym, skazanym na cierpienie, które jednak można jakoś leczyć, a nie tylko łagodzić cierpienie - to należy uznać, że życie ma pierwszeństwo przed jakością życia. nadrzędność życia jest pewnym aksjomatem naszego myślenia, z natury rzeczy nieweryfikowalnym. w ogóle bioetyka opiera się na pewnych założeniach, nie zawsze poddających się racjonalizacji. nie da się całkowicie zracjonalizować dyskusji o kondycji ludzkiej. nie da się udowodnić, że życie jako takie jest więcej warte od życia określonej jakości. możemy to tylko przyjąć albo odrzucić. dlaczego w dyskusjach nad bioetyką pojawiają się tylko przykłady z usa, kanady, francji, ale nie z polski? czy u nas nie pojawiają się takie dylematy? nikt się nie zastanawia, czy można odłączyć kogoś od respiratora? co robić z zamrożonymi embrionami? - rzeczywiście w polsce, poza wąskim kręgiem osób, nie toczy się dyskusja nad tymi problemami. wciąż chyba jeszcze nie potrafimy rzeczowo rozmawiać o podobnych sprawach, słuchać argumentów w obronie poglądów, z którymi się nie zgadzamy. a to jest przecież ważny element kultury demokratycznej. w wielu krajach regulacje prawne związane z pojawieniem się nowych problemów, jakie przyniósł rozwój współczesnej medycyny i biologii, poprzedziła debata publiczna i próba wypracowania wspólnego stanowiska przez przedstawicieli różnych nauk i różnych światopoglądów. temu służą istniejące we francji, włoszech, danii, hiszpanii, portugalii i w wielu innych państwach krajowe komitety etyczne. w polsce nad ideą powstania takiego komitetu na razie dyskutujemy. a problemy narastają i nie uciekniemy od nich. zresztą milczenie też jest wyrazem jakiegoś stanowiska. czy najbardziej pożądanego? konwencja bioetyczna europejska konwencja praw człowieka i godności istoty ludzkiej wobec zastosowań biologii i medycyny została przyjęta przez radę europy w listopadzie 1996 r. polska ją podpisała, ale jeszcze jej nie ratyfikowała. konwencja mówi m.in., że interes i dobro człowieka mają pierwszeństwo przed interesem społeczeństwa i nauki; zakazana jest dyskryminacja ze względu na dziedzictwo genetyczne; można dokonywać tylko takich zmian w genomie ludzkim, które służą zdrowiu człowieka i nie są dziedziczne; nie wolno wykorzystywać wspomaganej prokreacji tak, żeby urodziło się dziecko określonej płci - chyba że służy to uniknięciu choroby związanej z płcią dziecka; zakazane jest tworzenie embrionów ludzkich dla celów naukowych; ciało ludzkie i jego części nie mogą stanowić źródła zysku. konwencja zostawia państwom wolną rękę w sprawie dopuszczalności zapłodnienia in vitro. w sprawach związanych z konwencją bioetyczną orzeka trybunał praw człowieka w strasburgu. jaki zawód, taka choroba - poradnik o chorobach zawodowych iwona dudzik męczy cię uporczywy kaszel? masz ciągle zapalenie spojówek? bolą cię plecy od wielogodzinnego przesiadywania przy biurku? być może to choroba zawodowa! przeczytaj nasz informator i zapoznaj się z listą chorób. czy każdą dolegliwość, na którą cierpisz, można uznać za chorobę zawodową? oczywiście, nie! po pierwsze, musi być ona wyraźnie związana z twoją pracą np. nauczyciel może dostać odszkodowanie z powodu utraty głosu, ale raczej nie z powodu astmy. po drugie, choroba musi znajdować się w wykazie chorób zawodowych zobacz w naszej tabeli. po trzecie, musi ją potwierdzić lekarz medycyny pracy gdzie się zgłosić, kiedy - o tym już za chwilę. zbieraj kwity do lekarza jak najwcześniej! spójrz na naszą tabelę. jeśli podejrzewasz, że twoje dolegliwości związane są z pracą, idź jak najszybciej do lekarza zakładowego albo swojego lekarza pierwszego kontaktu. im wcześniej, tym lepiej. nic nie odkładaj! dzięki temu zaczniesz się szybciej leczyć i będziesz miał tzw. historię choroby. zresztą spójrz na listę - objawy niektórych chorób muszą występować przez rok, dwa, nawet dziesięć lat, żeby je uznać za zawodowe. dokumentacja ułatwi ci udowodnienie, że masz chorobę zawodową a więc też ułatwi ci uzyskanie odszkodowania i renty. potem do poradni medycyny pracy. kiedy do niej iść? podpowie ci lekarz i da skierowanie. poradnie są w każdym mieście wojewódzkim. tutaj sprawdzą, czy twoja choroba jest na liście i czy istnieje związek pomiędzy zachorowaniem a warunkami pracy. badanie w specjalistycznych placówkach medycyny pracy jest bezpłatne. uwaga! o twoim zgłoszeniu do poradni zostaną powiadomione inspekcje - sanitarna i pracy - które wystąpią do twojego pracodawcy o "dokumentację zagrożeń zawodowych" w twojej firmie. . sanepid chodzi i dochodzi... inspektorzy przeprowadzą tzw. dochodzenie epidemiologicznego w twoim miejscu pracy. potem inspektor sanitarny wydaje decyzję o stwierdzeniu choroby zawodowej lub decyzję o braku podstaw do jej stwierdzenia ta procedura odbywa się według kodeksu postępowania administracyjnego. ważne! od tej decyzji zarówno ty, jak i twój pracodawca możecie odwołać do wojewódzkiego inspektora sanitarnego, a potem do naczelnego sądu administracyjnego. . ile to wszystko może potrwać? w zależności od tego, czy będą kolejne odwołania, trwa to od kilku miesięcy do... kilku lat. co ci się należy po stwierdzeniu choroby zawodowej możesz otrzymać zasiłek chorobowy w wysokości 100 proc. twojej pensji na pół roku, ale można to przedłużyć. Świadczenie rehabilitacyjne w wysokości 100 proc. twojej pensji maks. 12 miesięcy. zasiłek wyrównawczy, który wyrównuje różnicę, jeśli po powrocie do pracy twoje wynagrodzenie obniżyło się z powodu "uszczerbku na zdrowiu" jednorazowe odszkodowanie, jeśli pracownik doznał stałego lub długotrwałego uszczerbku na zdrowiu 341 zł za każdy 1 proc. uszczerbku, ale nie więcej niż 7466 zł. uwaga! to odszkodowanie nie jest przyznawane "z automatu" jak np. zasiłek chorobowy. musisz sam o nie powalczyć. jak? o tym w punkcie renta z tytułu niezdolności do pracy. też trzeba się o nią postarać. jak? o tym w punkcie jak się starać o odszkodowanie wniosek składasz w firmie, gdzie obecnie pracujesz. uwaga! robisz to po zakończeniu leczenia i rehabilitacji trzeba przecież ustalić tzw. uszczerbek - a w trakcie leczenia nie miałoby to sensu. twój pracodawca kompletuje wymagane dokumenty m.in. decyzję o stwierdzeniu choroby zawodowej, zaświadczenie o stanie zdrowia wydane przez lekarza, który się tobą opiekuje. przekazuje wszystko do zuz, który wyznaczy ci termin badania przez tzw. lekarza orzecznika. lekarz orzecznik ustala stały lub długotrwały tzw. uszczerbek na zdrowiu. teraz wyjaśnijmy wreszcie, co to jest ten nieszczęsny "uszczerbek" - chodzi o stałe lub długotrwałe naruszenie sprawności organizmu. lekarz bierze pod uwagę m.in. stopień uszkodzenia funkcji organu, powikłania spowodowane skutkami choroby zawodowej. stopień uszczerbku ustala się w procentach. stały uszczerbek oznacza naruszenie sprawności organizmu nierokujące poprawy. długotrwały uszczerbek to naruszenie sprawności organizmu co najmniej na pół roku, które rokuje poprawę. po tych badaniach lekarz wydaje orzeczenie, a zus ma 14 dni, żeby przyznać ci odszkodowanie lub odmówić. wypłata pieniędzy - po miesiącu. uwaga! od decyzji zus możesz się odwołać do sądu pracy. ważne! prawa do odszkodowania nie nabywasz z powodu choroby, ale ze względu na jej skutki. jeśli zostałeś wyleczony, nie dostaniesz odszkodowania. jednorazowe odszkodowanie dla członków rodziny zmarłego pracownika to 38 398 zł - dla małżonka lub dziecka, 19 199 dla innego członka rodziny rodzina oprócz dokumentacji choroby dostarczyć musi do zus jeszcze odpis aktu zgonu zmarłego. jak się starać o rentę jeśli z powodu choroby zawodowej stałeś się niezdolny do pracy, możesz się ubiegać o rentę - stałą gdy niezdolność do pracy jest trwała bądź okresową w przypadku niezdolności do pracy okresowej. ważne! o rentę możesz się ubiegać niezależnie od tego, czy dostałeś już odszkodowanie albo zasiłek. renta z tytułu niezdolności do pracy dla pracownika, który stał się inwalidą wskutek choroby zawodowej. wylicza się ją na podstawie średniej pensji i okresu płaconych składek - kwota minimalna wynosi obecnie 663,16 zł. w przypadku częściowej niezdolności do pracy minimalna renta to 510,11 zł. renta szkoleniowa dla pracownika, który musi się przekwalifikować, bo po chorobie nie może już pracować w dotychczasowym zawodzie. dostajesz tyle, ile ostatnio zarabiałeś maksymalnie przez trzy lata. renta rodzinna dla członków rodziny pracownika, który zmarł wskutek choroby zawodowej - wylicza się ją indywidualnie. wniosek o rentę składasz w zus. dołączasz zaświadczenie o stanie zdrowia wydane przez lekarza prowadzącego leczenie, ankietę "wywiad zawodowy" wypełnioną przez pracodawcę, kwestionariusz dotyczący okresów składkowych i nieskładkowych, dokumenty potwierdzające te okresy, zaświadczenia pracodawcy o tym, ile zarabiałeś. ufff... jeśli nie wiesz, skąd wziąć te wszystkie kwity, jak je wypełnić, powinni ci bezpłatnie doradzić w zus. znów do lekarza. zus skieruje cię do lekarza orzecznika, który oceni "trwałość twojej niezdolności do pracy" i czy istnieje celowość przekwalifikowania zawodowego. to orzeczenie stanowi podstawę do przyznania przez zus renty. nie przyznali? możesz się odwołać do sądu okręgowego wydział pracy i ubezpieczeń społecznych w ciągu miesiąca od otrzymania decyzji. odwołanie wnosisz za pośrednictwem oddziału zus, który wydał decyzję. postępowanie jest bezpłatne. renta zostanie przyznana w 30 dni po wydaniu decyzji przez lekarza orzecznika zus. obowiązki pracodawcy co kodeks pracy nakazuje pracodawcy? pracodawca powinien badać, czy normy czynników szkodliwych dla zdrowia nie są w firmie przekraczane. badania może zlecić sanepidowi. jeśli są przekroczone, np. stężenia szkodliwych substancji w powietrzu, powinien zamontować urządzenia wentylacyjne. to zabezpiecza pracodawcę przed ewentualnym pozwaniem przez pracownika o odszkodowanie. poza tym od stycznia tego roku kwota składki na zus, jaką odprowadza zakład na tzw. wypadkowe, jest uzależniona od liczby chorób zawodowych i wypadków w tym zakładzie. jeśli zachorujesz, to pracodawca powinien przenieść cię na inne stanowisko. niestety, nie zawsze jest to możliwe. na przykład jeśli nauczyciel stracił głos, a szkoła nie zaproponuje mu etatu. np. bibliotekarza, to musi odejść z pracy wtedy dostanie odszkodowanie i może ubiegać się o rentę. nie ma przepisu, który zmusza pracodawców do zatrudniania pracownika nieprzydatnego. jeśli pracodawca nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, to możesz powiadomić o tym inspekcję pracy oraz sanepid. obie instytucje przeprowadzą kontrolę w firmie. jeśli stwierdzą przekroczenie norm bhp, inspektor pracy może nałożyć mandat do 500 zł. w przypadku rażących nieprawidłowości sprawa trafia do sądu, gdzie pracodawcy grozi grzywna do 5 tys. zł. gdzie szukać przepisów najważniejszy przepis, który reguluje kwestie bezpieczeństwa pracy, to rozporządzenie ministra pracy i polityki społecznej w sprawie ogólnych przepisów bezpieczeństwa i higieny pracy z 26 września 1997 r., ostatnia zmiana z 11 czerwca 2002 r. wejdzie w życie 29 czerwca 2003 r. dzu z 2002 r. nr 19 poz. 811. istnieją także przepisy szczegółowe dotyczące niektórych branż i zawodów. oto przykłady takich rozporządzeń rozporządzenie ministra pracy i polityki społecznej w sprawie bezpieczeństwa i higieny pracy na stanowiskach wyposażonych w monitory ekranowe z 1 grudnia 1998 r. dzu z 10 grudnia 1998 r., nr 148, poz. 973. rozporządzenie ministra i polityki społecznej w sprawie badań i pomiarów czynników szkodliwych dla zdrowia w środowisku pracy z 9 lipca 1996 r. dzu z 22 lipca 1996 r., nr 86, poz. 394. spis tych aktów prawnych powinien być również w twojej firmie, np. u osoby zajmującej się bhp. przepisów możesz szukać również w bibliotekach albo inspekcji pracy. dominique de villepin w nowym świecie nowy ład dominique de villepin ameryka odznacza się dynamiką i zapałem. europa bogata jest w doświadczenia historyczne. Świat, aby dzielić ciężar wyzwań, które musi podejmować, potrzebuje i ameryki, i europy, zjednoczonych w łonie nowego euroatlantyckiego partnerstwa - mówi minister spraw zagranicznych francji dominique de villepin na przestrzeni ostatnich kilku lat trzy kolejne wstrząsy zmieniły porządek świata - upadek muru berlińskiego i rozpad komunistycznego imperium, postępy globalizacji przyspieszone przez rewolucję w sferze technik komunikacyjnych i wreszcie zamach 11 września, który ujawnił przepastną skalę niebezpieczeństw związanych z terroryzmem, rozprzestrzenianiem się broni masowej zagłady, zorganizowaną przestępczością. a wszystko to na podłożu wzbierającego fanatyzmu i nietolerancji. nasz świat okazuje się równie bogaty w możliwości, projekty i nowe szanse, jak nieprzewidywalny, niebezpieczny, naznaczony wymogami chwili i współzależnościami. jednym słowem jest to świat, który utracił ład, ale który nie ustaje w jego poszukiwaniu. na pobojowisku dzisiejszy świat szuka sensu i punktów oparcia. cóż pozostało z uniwersalnych idei? komunizm został pogrzebany w sowieckich łagrach oraz w wyniku swojej gospodarczej i społecznej klęski; triumfalny liberalizm, nawet jeśli przyspieszył rozwój gospodarczy, to jednocześnie pogłębił nierówności, roztrwonił naturalne zasoby i wyrządził rosnące ciągle szkody w środowisku naturalnym. z xx wieku, w którym barbarzyństwo przekroczyło wszelkie wyobrażalne granice, nawet humanizm wychodzi ciężko doświadczony. już nikt nie opracowuje projektów wiecznego pokoju, jak czyniono to w czasach oświecenia. nikt nie ośmiela się pomyśleć - jak kiedyś aristide briand czy woodrow wilson - o wyjęciu wojny spod prawa. proste schematy nie wystarczają już do zrozumienia złożoności świata, czas biegnie szybciej, przestrzeń dzieli się na kawałki, a zarazem kurczy, podczas gdy obszary strategiczne, gospodarcze i kulturowe nakładają się na siebie, choć się nie pokrywają. wszędzie mniej wyraźne stają się granice między tym, co wewnątrz, i tym, co na zewnątrz; zaciera się podział na politykę wewnętrzną i zagraniczną. w tym kontekście nie zabliźniają się dawne rany - bieda i głód, epidemie, konflikty regionalne. te plagi bardzo rzadko ustępują, zbyt często atakują ze zdwojoną siłą. klęska głodu nie opuszcza afryki, dotykając na tym kontynencie ok. 13 mln ludzi. dysproporcje w rozwoju osiągają rozmiary nie do zaakceptowania - w afganistanie jedno dziecko na czworo nie dożywa piątego roku. Średniowiecze miało dżumę, renesans był nękany przez syfilis, a wiek xix przez cholerę. teraz aids, choć powstrzymane w krajach bogatych, wciąż zbiera żniwo w trzecim Świecie - w subsaharyjskiej afryce zabrało rodziców 11 mln dzieci, na 28,5 mln osób zakażonych mniej niż 30 tys. zostało poddanych właściwej terapii. szkody w naturalnym środowisku są coraz groźniejsze, odkąd w 1873 r. 700 osób zmarło w ciągu tygodnia z powodu londyńskiego smogu. obok zagrożeń technologicznych - od seveso po bhopal i czarnobyl - pojawiają się niebezpieczeństwa globalne, takie jak ocieplenie klimatu, obumieranie lasów, czy też zagrożenia związane z żywnością. kryzysy finansowe, które od czasów bankructwa lawa john law - finansista działający pod koniec xvii i w xviii w. - red. i kryzysu 1929 r. nic nie straciły ze swej gwałtowności, wciąż napawają nas strachem. pomimo wysiłków podejmowanych na obecnym poziomie współpracy w naszej globalizującej się gospodarce ciągle brakuje mechanizmów regulacyjnych odpowiednich do jej skali - po azjatyckich zawirowaniach można się dziś o tym braku ponownie przekonać, widząc, co dzieje się w ameryce południowej wstrząsanej kryzysem argentyńskim. ostatnie skandale finansowe w usa powiększają wątpliwości co do równowagi międzynarodowego systemu gospodarczego. i wreszcie - nasz glob usiany jest niezabliźnionymi ranami ciągnących się nieprzerwanie konfliktów na bliskim wschodzie, w kaszmirze czy też w rejonie wielkich jezior afrykańskich. wraz z nowymi zagrożeniami, którym sprzyja niestabilność świata - terroryzmem, rozprzestrzenianiem się broni masowej zagłady, zorganizowaną przestępczością - pojawiają się na globalnej scenie nowi aktorzy - całe kraje, mafie, grupy terrorystyczne, wykorzystujące luki w światowym porządku. sprzyja im ruch, są za pan brat z internetem - nową dźwignią świata. jedwabny szlak dawnych czasów przekształcił się w bezmiar otwartych dróg - dróg handlowych, kanałów informacyjnych, dróg migracji, ale również przemytu narkotyków, broni, terroryzmu. Światowa gospodarka, uboga w zasady i strażników, pozostawia liczne możliwości opanowania tych dróg. szanse i plagi powszechne ten nowy system - skomplikowany, niebezpieczny, chwiejny - rządzi się dziś tylko jednym prawem prawem współzależności. wymiana handlowa jest bardziej płynna i intensywna, innowacje błyskawicznie się upowszechniają, a informacje i idee krążą bez ograniczeń. globalizacja stwarza warunki do pomyślnego rozwoju, ale zarazem jest źródłem niesprawiedliwości i przemocy. tak jak według matematyków motyl trzepoczący skrzydłami w azji może spowodować burzę na morzu irlandzkim, podobnie wydarzenie, które przeszło niezauważone, może wywołać katastrofalny efekt w odległości dziesiątek tysięcy kilometrów. lokalne kryzysy odbijają się światowym echem. myślę na przykład o napięciu pomiędzy indiami i pakistanem, którego wpływu na bezpieczeństwo regionalne i międzynarodowe nie sposób przecenić. nie można dłużej odwracać oczu od tego czy innego zarzewia nieładu, wspierając się złudną nadzieją, że nas to nie dotyczy. odtąd wszyscy są w stanie zatrząść wszystkimi. podziemne ruchy wstrząsają szerokimi płytami tektonicznymi, które drżą i pękają na obrzeżach. przyczyny tego, co się dzieje, stają się mniej jasne i bezpośrednie, bardziej odległe. lokalne kryzysy służą rozprzestrzenianiu się globalnego nieporządku. otaczająca naszą planetę coraz gęstsza sieć wzajemnych powiązań sprzyja zadziwiającym zwarciom w przestrzeni i w czasie. czyż nie dowiadujemy się dzisiaj, że kolumbijskie ugrupowania militarne korzystały z doświadczeń ira? albo że przygotowania do ataku 11 września odbywały się jednocześnie w górach afganistanu, w kilku państwach europejskich i w samych stanach? od dawna już tych rosnących współzależności doświadczano. oto 500 lat temu humaniści nazwali się "obywatelami świata". oto przed ponad 30 laty pierwsze fotografie wykonane w kosmosie pozwoliły spojrzeć na naszą planetę z oddalenia. wielokrotnie w ciągu stuleci los dawał światu znaki i mnożył wezwania. szansa, jaka otwarła się przed humanizmem w epoce renesansu wraz z odkryciem ameryki, została zmarnowana wskutek brutalności podboju i konfliktów religijnych. aspiracje czasów oświecenia zostały zaprzepaszczone za sprawą antagonizmów narodowościowych. i wreszcie szansę na pokój unicestwiła po dwóch wojnach światowych ekspansja systemów totalitarnych i starcie dwóch bloków. dziś globalizacja oferuje nam nową szansę. dzięki trwałemu rozwojowi wyłania się pojęcie o kapitalnym znaczeniu "światowe dobro publiczne". ludzkość odkrywa wspólne dziedzictwo, czuje wspólną odpowiedzialność. pierwszy raz widzi, że pomiędzy ludźmi i państwami, pomiędzy poszczególnymi aktorami społeczności międzynarodowej kształtuje się prawdziwa wspólnota losów. w dobie internetu i globalizacji historia zapisuje się w globalnej księdze. mają miejsce wydarzenia niezwykłe. począwszy od działalności matki teresy w slumsach kalkuty, aż po działalność laureatki pokojowej nagrody nobla jody williams - siły sprawczej międzynarodowej kampanii na rzecz zakazu stosowania min przeciwpiechotnych, poprzez działania organizacji lekarze bez granic i wszystkich pionierów pomocy humanitarnej ucieleśniających nowe zaangażowanie w służbę na rzecz najbardziej potrzebujących. jednocześnie nowa światowa wspólnota powstaje w stanie kryzysu, w strachu i niepokoju. wobec bezpośredniego zagrożenia terroryzmem świat pierwszy raz poczuwa się do wspólnego obowiązku. Żadne państwo, żadne terytorium nie może uważać, że jest poza zasięgiem plagi, która chcąc zwieść nasze możliwości obronne, łączy anachronizm z zaawansowaną technologią. jeśli nie będziemy wystarczająco czujni, to wszyscy w naszej globalnej wiosce możemy się stać zakładnikami. wysokość tej stawki wymaga skoordynowanej, wspólnej odpowiedzi. interes każdego z nas łączy się odtąd z interesem ogółu. to właśnie dlatego nasza niespokojna epoka stwarza jedyną szansę, wyjątkową okazję, by położyć podwaliny pod międzynarodowy system xxi w. nie ma aleksandra, nie ma alaryka jest oczywiste, że wobec konieczności błyskawicznego działania i złożoności problemów, jakie przed nami stawia zglobalizowany świat, tradycyjne działania dyplomatyczne przynoszą tylko częściowe rozwiązania. warunkujące trwały rozwój sfery o rozległym zasięgu - takie jak ochrona środowiska, wspieranie rozwoju, postęp społeczny, problemy żywnościowe - najczęściej są przedmiotem światowych konferencji. jeśli nawet spotkania te pozwalają zrozumieć wagę problemów, to ich efekty najczęściej rozczarowują, stają się źródłem nieporozumień i konfliktów. konferencje owe muszą więc ewoluować, by osiągały swoje cele. w sferze obrony tradycyjne sojusze wojskowe ustępują często miejsca szybszym i bardziej elastycznym koalicjom, te zaś pozwalają błyskawicznie reagować w przypadku kryzysu, ale czy są w stanie przynieść trwałe rozwiązania? wyłaniają się duże ugrupowania regionalne i próbują się organizować. nawet najbardziej spójne z nich, unia europejska, w obliczu najważniejszego w jej historii rozszerzenia musi przemyśleć swoje aspiracje i sposób zorganizowania, aby utrzymać i wzmocnić swoją skuteczność i znaczenie w świecie. tradycyjne procedury dyplomatyczne, ze swą ociężałością, powolnością, środkami ostrożności, mogą się czasami wydawać zniechęcające. powstaje wtedy ryzyko, że ulegniemy pokusie ucieczki w przyszłość w złudnej nadziei dogonienia świata dzięki rozwiązaniom pochodzącym z przeszłości. a to groziłoby nasileniem zła, któremu chcemy zaradzić. wczoraj o wszystkim przesądzała siła - mogła ujarzmiać narody, zdobywać terytoria, zagarniać zasoby, narzucać porządek. delficka pytia chyliła czoło przed aleksandrem, a papież kłaniał się napoleonowi. imperia nowego Świata padały pod ciosami konkwistadorów, jak niegdyś rzym uległ mieczowi alaryka. jednakże dzisiaj sama siła niewiele znaczy. w otoczeniu tak skomplikowanym - gdzie wszystko jest powiązane i wzajemnie na siebie oddziałuje, gdzie państwa nie są już osamotnione - można żyć bezpieczniej, tylko pod warunkiem że świat będzie żył w pokoju. w społeczności międzynarodowej, która w coraz większym stopniu tworzy prawdziwą wspólnotę, użycie siły musi być podporządkowane regułom demokracji, wolności, poszanowania praw. w społeczeństwach otwartych ambicja poddania ich całkowitej kontroli jawi się coraz częściej jako iluzja równie kosztowna, co niebezpieczna. prawdziwą potęgę zapewniają dziś raczej kanały wpływów niż instrumenty władzy politycznej. na naszych oczach dokonuje się istna rewolucja w sferze źródeł potęgi. naturalnie potencjał militarny pozostaje jej składnikiem podstawowym. całkowicie zmieniają się jednak cele strategiczne. coraz mniej chodzi o obronę granic, a coraz bardziej o stawienie czoła zagrożeniom ruchomym lub niewidzialnym, o nabycie umiejętności przerzucania sił na dalekie teatry wojen. terroryści szydzą z broni atomowej, ale my drżymy, aby nie obrócili jej przeciwko nam. najbardziej wyrafinowane systemy techniczne okazują się bezsilne wobec bomb ludzkich. 11 września 2001 r. pokazał to w okrutny sposób - niebezpieczeństwo stało się nieprzewidywalne, a konflikty asymetryczne. słaby może zachwiać silniejszym, sprytnie wykorzystując luki w jego potędze. skoro młodzi piraci informatyczni potrafią włamać się do komputerów w pentagonie czy w nasa, to czy nie powinniśmy obawiać się wirtualnej apokalipsy? zapewne jutro wojna objawi nam swoją kolejną nową twarz, zawładnie nowymi obszarami, sięgnie po nową broń. do panowania nad światem trzeba dziś dużo więcej niż siła. nie cierpimy więc z racji nadmiaru potęgi. niebezpieczeństwo jest znacznie bardziej poważne - polega na jej niedostatku. mocarstwowości nie mierzy się już liczbą ludzi, armat, fabryk czy nawet laboratoriów i laureatów nagrody nobla. dziś prawdziwa potęga polega na tworzeniu ładu i nadawaniu sensu. jest to taka potęga, która nie poddaje się dezorganizacji, deregulacji i zakłóceniom. krótko mówiąc, powinna nią być ta świadomość, która dzięki sile przekonań, przykładu i wpływu może zaradzić trudnościom, z jakimi boryka się świat. nowy porządek się wyłania na takich nowych podstawach powinien się odrodzić system międzynarodowy. w xix w. opierał się on na modelu "koncertu mocarstw", który reprezentowała dyplomacja kongresu wiedeńskiego - metternicha i talleyranda. w międzywojniu nastąpił rozkwit idealizmu, z którym wiąże się nazwisko prezydenta wilsona. po 1945 r. mieliśmy dyplomację dwóch wielkich bloków i konfrontację pomiędzy wschodem a zachodem. ten z kolei model przestał istnieć wraz z upadkiem muru berlińskiego. oczywiste jest, że do tej pory nie został jeszcze niczym zastąpiony. w stosunkach międzynarodowych w dzisiejszej postaci nakładają się na siebie różne elementy dziedzictwa minionych wieków. z xix w. częściowo zachowaliśmy klasyczną grę mocarstw opartą od czasów pokoju westfalskiego 1648 na stosunkach siły i równowagi suwerennych państw narodowych. xx w. pozostawił nam w spadku potężne, wielostronne instytucje, które składają się na system onz-owski. pozostaje wypracować nowy model, który uwzględniałby wyzwania naszych czasów i odpowiadał aktualnym kryteriom potęgi. w tej konfiguracji podstawowe miejsce zachowa państwo narodowe. umocni się szczebel regionalny. zachęcające doświadczenie afryki potwierdziło w tym punkcie lekcję europejską. widzimy to dziś np. w przypadku demokratycznej republiki konga czy sudanu - dopuszczona do głosu świadomość regionalna jest najlepszym sprzymierzeńcem pokoju i bezpieczeństwa. ta zasada obowiązuje również na bliskim wschodzie. nawet jeśli tamtejsza sytuacja jawi się w ciemnych barwach, to saudyjska inicjatywa pokojowa, ponowiona na szczycie ligi arabskiej w bejrucie, otwiera nowe możliwości. państwo izrael, postawione wobec pytania o przyszłość regionu, nie może nie uznać, że wszelka jednostronna odpowiedź musi mieć swoje granice. ponad ugrupowaniami regionalnymi wyłonią się nowe formy decydowania na skalę światową, którego wymagają globalne wyzwania natury gospodarczej, społecznej, ekologicznej, kulturowej czy też etycznej. organizacje pozarządowe otrzymają wreszcie miejsce na miarę ich niepodważalnej pozycji na nowej scenie międzynarodowej. jest jeszcze zbyt wcześnie na ścisły opis konstrukcji tego nowo powstającego ładu międzynarodowego. tak naprawdę odkryjemy go dopiero w działaniu. bez wątpienia wzrośnie rola instytucji wielostronnych oraz mechanizmów mniej formalnych, opartych na bardziej elastycznych zasadach współpracy, na podobieństwo grupy kontaktowej na bałkanach, kwartetu onz, europa, ameryka, rosja na bliskim wschodzie czy szczytu g8 dla spraw globalnej gospodarki. na pewno powstaną też nowe formy działania na wzór tych, które w miarę swojego rozwoju tworzy unia europejska. jeśli jednak nawet kształty przyszłego systemu nie są jeszcze wyraźne, możemy już teraz wskazać, jakimi głównie zasadami powinien się on kierować. wrota do pola chwały te zasady są nam znane. są to zasady demokracji i państwa prawa. skoro społeczność międzynarodowa powinna się stać prawdziwą wspólnotą, nie można jej sobie wyobrazić bez instytucji fundamentalnych dla naszych wspólnot narodowych. nikt nie może zadowolić się realpolitik czy też prawem silniejszego. tu chodzi o wiarygodność naszych demokracji, nawet jeśli oznaczałoby to przeniesienie istniejącego już modelu na szczebel światowy. ta demokratyczna powinność, którą winniśmy zasugerować światowej wspólnocie, dyktuje potrójny nakaz - dzielenia się odpowiedzialnością, prawomocności i sprawiedliwości. pierwszy nakaz jest nieodzowny w świecie pełnym współzależności, gdzie każdy na swoim poziomie i w miarę posiadanych środków może wnieść swój szczególny wkład w budowę pokoju i stabilizacji. przez długi czas potęga realizowała się w zamian za ochronę udzielaną wasalom, podwładnym czy sojusznikom. ale w naszym świecie każda globalna potęga narażona jest na asymetryczne zagrożenia. ci, którzy odrzucają reguły gry i wykorzystują luki w systemie, mogą się stać czynnikiem gwałtownej destabilizacji. i zamyka się błędne koło - nadmiar potęgi powoduje jej korozję. nowa równowaga potęgi, jej odporność, jej klucz otwierający wrota prowadzące do nowego pola chwały polega na dzieleniu się odpowiedzialnością za bezpieczeństwo, solidarność, kulturę. każdy ma więc obowiązek przedstawienia swego zdania i prawo do tego, by go wysłuchano. w tym kontekście ameryka i europa mają swe własne, odrębne zakresy odpowiedzialności. istnieją oczywiście pomiędzy nimi zbieżności wynikające z więzów historycznych i ze wspólnych wartości, takich jak wolność, demokracja i poszanowanie prawa. jednak tym zbieżnościom towarzyszy komplementarność. ameryka odznacza się wyjątkową dynamiką, energią, zapałem. europa z kolei bogata jest w swoje doświadczenia i swoją szczególną różnorodność. dzięki swej historii, często bolesnej, nauczyła się, że jeżeli trzeba wszelkimi siłami walczyć z barbarzyństwem, to trzeba także poddać egzorcyzmom przyczajone w naszych sercach demony, żeby otworzyć się na ludzką odmienność, na innego. aby dzielić ciężar wyzwań, które musi podejmować, świat potrzebuje i ameryki, i europy, silnych i odpowiedzialnych, zjednoczonych w łonie nowego euroatlantyckiego partnerstwa. i w równym stopniu potrzebuje ośrodków stabilności, tożsamości i odpowiedzialności w rosji, chinach, japonii, indiach czy innych mocarstwach, które także mają do odegrania swoją rolę na scenie międzynarodowej. decydujmy razem drugim nakazem jest prawomocność. reguły demokratyczne mają umożliwić dokonanie się tej jedynej w swym rodzaju alchemii, która siłę przekształca w prawo. któż dziś zaprzeczy, że prawomocność jest niezbędna w walce z terroryzmem? walka ta nie może przecież ograniczać się do ucięcia jednej głowy, która jak głowa hydry lernejskiej zaczęłaby odrastać i się zwielokrotniać. reguły demokracji nie tylko nie stanowią przeszkody w działaniu, lecz - przeciwnie - ułatwiają je i wzmacniają. nakaz prawomocności narzuca się w równym stopniu w przypadku nieustępliwej walki z rozpowszechnianiem broni masowej zagłady. wspólnota międzynarodowa ciągle musi się zmagać z problemem iraku czy raczej problemem reżimu, który od lat urąga zasadom ustalonym przez radę bezpieczeństwa nz, bierze za zakładnika własny naród i jest stałym zagrożeniem dla bezpieczeństwa, zwłaszcza swych sąsiadów. taka postawa jest niedopuszczalna. my, europejczycy, zbyt dobrze znamy cenę płaconą za brak stanowczości wobec dyktatur, aby teraz przymykać oczy i zachowywać bierność. dlatego musimy stanowczo podtrzymywać żądanie bezwarunkowego powrotu inspektorów onz do iraku. w przypadku nieosiągnięcia pełnej satysfakcji w tym punkcie społeczność międzynarodowa musi sposób działania określić wspólnie, z poszanowaniem procedur stawiających każdego wobec przyjętej przez niego odpowiedzialności. w tym sensie żadna akcja wojskowa nie może zostać przeprowadzona bez decyzji rady bezpieczeństwa. jest to reguła, od której francja nie może odstąpić. musimy pozostać wierni naszemu wspólnemu celowi i interesom - jest to poprawa sytuacji humanitarnej i regionalnego bezpieczeństwa przez przywrócenie kontroli nad irackimi zbrojeniami. wybór harmonijnego współdziałania rozjaśnia i wzmacnia decyzje poprzez ich kolegialność i przejrzystość. pozwala uniknąć podejrzeń i stronniczości. jest też gwarancją uczenia się odpowiedzialności i jej dzielenia. nie wystarczy działanie wywołane potrzebą chwili, reagowanie w miarę rozwoju wydarzeń i kryzysów. w czarnych dziurach i szarych strefach świata trzeba hodować zarodki organizacji, cierpliwie snuć nici pokojowej wymiany, która sprzyja stabilizacji. wymaga to ambicji i trwałego zaangażowania wszędzie tam, gdzie potrzebna jest odbudowa - zarówno na bałkanach, jak i w afganistanie. to samo wymaganie pojawia się, gdy trzeba cierpliwie i uparcie działać na rzecz postępu w poszanowaniu praw człowieka, zwłaszcza przez nasze poparcie dla międzynarodowego trybunału karnego i udział w pracach genewskiej komisji praw człowieka. głodnych nakarmić z ideałów demokracji wypływa też nakaz sprawiedliwości. nie należę do tych, którzy uważają, że demokrację można zredukować do jej form. w moich oczach jest ona nośnikiem braterstwa, które przydaje potędze ludzkiego ciepła, nadaje sens sile i zapewnia spoistość wspólnoty. to jest właśnie spuścizna ludów europejskich - ideał społecznej demokracji ukształtowany zarówno w czasach prosperity, jak i w chwilach próby. w połączeniu z amerykańskim ideałem demokracji, akcentującej wolność, tworzy on wspólne dobro zachodniego świata. ideał ten obejmuje również międzynarodową wspólnotę, jaką pragniemy zorganizować. dlatego niezbędne jest odważne zajęcie się zadaniami zbyt długo odraczanymi - takimi jak walka z biedą, epidemiami, zniszczeniem środowiska, kryzysami finansowymi i konfliktami regionalnymi. te niezabliźnione rany mogą się jeszcze bardziej zaognić, a nawet spowodować gangrenę naszego świata. nie możemy pozwolić, żeby plaga aids pustoszyła afrykę, skoro dostępne są skuteczne lekarstwa. nie możemy pozwolić, aby dzieci umierały z głodu, kiedy my uginamy się pod nadwyżkami żywności. nie możemy pozwolić na dalszą grabieżczą eksploatację zasobów naturalnych przekraczającą możliwości odnawiania się naszej planety. nie możemy pozwolić, aby krwawe konflikty trwały wiecznie, skoro wszyscy znamy sposoby ich rozwiązania. jeśli sama w sobie wielkoduszność nie jest argumentem wystarczającym, by przekonać o tym wszystkim świat zachodni, to niech weźmie on pod uwagę swoje interesy - bo tragedie te są okazją dla siewców niepokoju, wrotami do chaosu, szansą dla terroryzmu. jeśli nie będziemy im zapobiegać, próby stworzenia świata bardziej bezpiecznego staną się trudem syzyfowym. obowiązek działania jest jedyną prawdziwą odpowiedzią na tę dramatyczną sytuację, w której obojętność i egoizm krajów dostatnich rozniecają w narodach południa bolesne poczucie niesprawiedliwości i wywołują zgubną pokusę zamykania się w sobie. francuskie powołanie jaka jest rola francji w obliczu tych wyzwań? musimy wcielać w życie jednocześnie nasze dziedzictwo i naszą wizję przyszłości, domagając się jasnego spojrzenia, wyobraźni, solidarności i działania. ... królewscy prawnicy pozostawili nam w spadku pojęcie powszechnego interesu, rewolucja proklamowała ideał praw człowieka, robert schuman i jean monnet zrealizowali europejskie marzenia. od niepamiętnych czasów nasz kraj jest powołany do uniwersalizmu, do obrony wartości dziś najistotniejszych dla pokoju i stabilności świata. nękani przez wieki bratobójczymi wojnami, doświadczeni przez dwie autodestrukcyjne wojny światowe, umieliśmy wyciągnąć lekcję z tych dramatów, tworząc zjednoczoną europę. w jej łonie kraje takie jak francja czy niemcy, które zbyt często doświadczały wojen, utrzymują teraz stosunki szczerze i głęboko przyjacielskie. ich spójność sprzyja stabilizacji, która rozprzestrzenia się na cały kontynent. to wyjątkowe doświadczenie nauczyło nas, do jakiego stopnia zawiązywanie silnych grup regionalnych sprzyja stabilności i pokojowi. naszą rzeczą jest teraz pogłębić ten przykład przez umocnienie i rozwój więzi scalających europę. musimy dziś nadać europejskiej konstrukcji nowy rozmach, którego perspektywy zarysował prezydent republiki w swoim marcowym przemówieniu. przed francją stoi również obowiązek wyobraźni, którą musi wykazać w służbie tych aspiracji. nasz kraj był jednym z pomysłodawców wspólnej europy. aby mógł pozostać jednym z jej motorów, musi wykazać się wizją i wolą. bezprecedensowe rozszerzenie unii, zakładające przyjęcie dziesięciu nowych członków, jest wielkim wyzwaniem. sprostamy mu tylko pod warunkiem, że potrafimy wyłonić wspólne kierownictwo polityczne zdolne urzeczywistniać aspiracje niezbędne dla wzrostu znaczenia europy w sferze wpływu i działania. to dlatego proponujemy desygnowanie przewodniczącego rady europejskiej, który w sposób trwały uosabiałby tę nową wolę. reforma instytucji europejskich powinna być dokonywana w dwojakiej perspektywie - trzeba zwiększyć ich skuteczność, jeśli w gronie 25 członków mamy być równie zdolni do działania, jak byliśmy w gronie sześciu, dziesięciu czy 15. aby obywatele europy czuli, że uczestniczą w tym wspólnym działaniu, trzeba także więcej demokracji - w prostszej formie, bardziej przejrzystej i bardziej prawomocnej. takie jest najważniejsze zadanie konwentu obradującego nad przyszłością europy, który musi wypracować do 2004 r. tekst o charakterze konstytucyjnym. aby konwent doszedł do konkluzji owocnych dla przyszłości, nasz kraj musi aktywnie brać udział w jego pracach i wysuwać propozycje dotyczące istoty dzisiejszych trudności. chodzi przede wszystkim o utrzymanie równowagi pomiędzy trzema politycznymi instytucjami radą, komisją europejską i parlamentem, przy jednoczesnym wzmocnieniu ich zdolności do harmonijnego działania. następnie trzeba zapewnić europie pełniejszą jedność w trzech kluczowych dla jej skuteczności dziedzinach - w polityce gospodarczej i monetarnej, aby jak najlepiej gospodarować naszymi wspólnymi pieniędzmi; - w dyplomacji i kwestiach obrony, tak by europejczycy mogli wpływać na sprawy świata, zwłaszcza dzięki posiadaniu odpowiednich środków militarnych; - wreszcie w sferze wymiaru sprawiedliwości i policji, aby nasze kraje mogły stawić czoło nielegalnej imigracji i zorganizowanej przestępczości. ten system instytucjonalny musi być poddany rzeczywistej demokratycznej kontroli, począwszy od narodowych parlamentów, zbyt często w tym zakresie pomijanych. zapewnienie unii tożsamości, której potrzebuje, by decydować o sprawach świata, nie osłabi naszej tożsamości narodowej, wręcz przeciwnie, będzie jej sprzyjać. w tym celu w ramach wyznaczonych przez prezydenta republiki tandem francusko-niemiecki musi odzyskać swoją dynamikę i rolę sprawczą, by podjąć wyzwania dzisiejszych czasów. traktat elizejski z 1963 r. rozpoczął okres bezprecedensowego zbliżenia i współpracy pomiędzy naszymi dwoma krajami. musimy odnaleźć tę dynamikę, aby przezwyciężyć to, co nas jeszcze dzieli, i zdefiniować wspólną wizję przyszłej europy. to właśnie inicjatywy naszych dwóch krajów doprowadziły do układów w schengen czy do przyjęcia wspólnej waluty. jutro nasze inicjatywy mogą zapewnić rozszerzonej unii solidne podstawy i umożliwić znalezienie właściwej drogi pomiędzy modelem federalnym a międzyrządowym. dbajmy o wysoki poziom tych stosunków, odwołując się do doświadczeń nabytych przez ponad 40 lat budowania europy i kierując się wysoką ambicją, która pozostaje charakterystyczną cechą poczynań francusko-niemieckich. ta dynamika powinna rozwijać się w ścisłym współdziałaniu z naszymi pozostałymi partnerami europejskimi. pokazaliśmy już, że nasz kraj jest zdolny do podejmowania wielkich inicjatyw wspólnie z nimi, tak jak to uczyniliśmy, porozumiewając się w saint-malo z wielką brytanią w sprawie polityki obronnej. europa bowiem, kontynent-przylądek leżący na skrzyżowaniu wielu światów, jest bogata wielością wrażliwości i wizji, które zespala, począwszy od brytyjskiego otwarcia na obszar atlantycki, aż po kontynentalne zakotwiczenie państw nowej europy, poprzez oryginalne aspiracje krajów północnych i zakorzenienie narodów południa kontynentu w świecie śródziemnomorskim. europa jest wspaniałym laboratorium, w którym dzielimy się suwerennością i wspólnie ją sprawujemy. jest to bezprecedensowe przedsięwzięcie oparte na negocjacjach, sile traktatów, szacunku dla innych. te właśnie wartości my, europejczycy, musimy wnieść do światowego ładu opartego na regułach odpowiadających wszystkim. afryka, skarbnica mądrości francja poczuwa się też do obowią zku solidarności .... jesteśmy przekonani, iż globalizacja gospodarki wymaga globalizacji solidarności. w ostatnich latach nasz wysiłek pomocy w rozwoju nie spełniał oczekiwań. nadrobimy opóźnienie, zwiększając ten wysiłek o połowę w ciągu najbliższych pięciu lat. w przypadku afryki - czyż trzeba to przypominać? - ten obowiązek solidarności nie jest ciężarem. jest naszym powołaniem i szansą na przyszłość. afryka, skarbnica dóbr dla świata najistotniejszych - wody, przestrzeni, powietrza - przechowuje też skarby mądrości i pamięci, takie jak szacunek dla starszych, przywiązywanie znacznej wagi do korzeni, z których się wyrosło, i do solidarności, szczególne postrzeganie czasu i słowa. może wiele nauczyć naszą cywilizację oszołomioną nowoczesnością. logika szacunku, dzielenia się i wymiany powinna kierować nas w stronę afryki. Łączą nas głębokie więzi. po bolesnej ofierze krwi afrykańskich batalionów podczas i wojny światowej przyszedł czas, gdy za sprawą determinacji feliksa Éboué czarnoskóry wysoki urzędnik francuskiej administracji w afryce w okresie ii wojny - red. nasz ruch oporu mógł podjąć dzieło przywracania francji jej honoru. później dzięki polityce współpracy prowadzonej przez gen. de gaulle'a francja umiała odtworzyć więzi z zaprzyjaźnionymi narodami afrykańskimi. to wspólne dziedzictwo wymaga od nas rzeczywistej solidarności w trudnych chwilach, jakie afryka przeżywa dzisiaj. ... i wreszcie francja ma też obowiązek skuteczności. chodzi o wykorzystanie naszej kultury dialogu i otwarcia, aby iść do przodu, tworzyć, budować. nasza dyplomacja długo oscylowała pomiędzy podbojem a zamknięciem się w granicach państwowych. wyjątkowość francji utwierdziła się następnie poprzez zamysł gen. de gaulle'a, by nadać jej głosowi moc i przezwyciężyć logikę bloków. dziś, wobec chaosu świata, trzeba najpierw odnaleźć drogę zgodną z uniwersalistycznym i humanistycznym powołaniem kraju naznaczonego różnorodnymi wpływami, bogatego we wciąż odnawiającą się różnorodność, w głęboką solidarność jednoczącą przestrzeń frankofońską. trzeba jednocześnie uwypuklać zbieżności z naszymi partnerami i lepiej wykorzystywać różnice. to właśnie próbujemy robić na bliskim wschodzie, gdzie rysuje się konsensus co do szybkiego utworzenia państwa palestyńskiego zdolnego do pokojowego współżycia z izraelem. każdy wie, jak bardzo niepewna jest nadzieja na bezpieczeństwo, jeśli nie zaprowadzi się pokoju. dziś projekt starannie przygotowanej międzynarodowej konferencji mógłby przynieść dynamikę niezbędną do wznowienia procesów pokojowych. ... wszystko jest możliwe Świat jest pełen projektów, innowacji, planów. ale ma też swoją ciemną stronę. podobnie jak pustynie pochłaniają żyzne ziemie, tak samo zdaje się rozprzestrzeniać szara strefa. terrorystyczne i mafijne siatki przenikają do serca naszych metropolii i do naszej gospodarki. chaos rozprzestrzenia się w sposób równie gwałtowny, co podstępny. czy zrezygnujemy z opanowania go, ponosząc ryzyko pogłębiania się kryzysów? czy będziemy jak samotny jeździec ściągać na siebie wszelkie przeciwności i resentymenty? czy pozwolimy, aby z powodu naszej dumy, niewiedzy czy pogardy zapanowała wokół nas niezgoda? powołaniem europy jest pomoc w łagodzeniu nieporozumień i ułatwianie wymiany pomiędzy krajami, narodami, kulturami. droga, którą chcemy wyznaczyć, prowadzi przez przyjęcie współodpowiedzialności w rozwiązywaniu kryzysów - i przez stawianie demokratycznych wymagań, których jesteśmy depozytariuszami. nowy świat ciągle się zmienia. nic nie jest zapisane z góry. wszystko jest możliwe. to jest naszą szansą i to określa sens naszej odpowiedzialności. przed naszą dyplomacją otwiera się nowa karta. jej wspólne zapisanie jest sprawą naszego honoru i obowiązku. przełożyła agnieszka koprowska dominique de villepin wygłosił publikowane przez nas przemówienie 27 sierpnia 2002 r. z okazji otwarcia x konferencji francuskich ambasadorów w paryżu. tytuł i śródtytuły od redakcji. teoria względności. szybkość światła. prawdziwą rewolucję w fizyce proponują polscy uczeni. twierdzą, że neutrina, jedne z najmniej znanych i najbardziej tajemniczych cząstek we wszechświecie, mogą mknąć z prędkością większą niż światło. problemy, które fizycy mają z neutrinami, to obecnie jedne z najbardziej zagadkowych i fascynujących zagadnień w fizyce cząstek elementarnych i astrofizyce - mówi prof. jakub rembieliński z uniwersytetu Łódzkiego. - dlatego nawet tak zwariowana hipoteza, że neutrina poruszają się szybciej niż światło, brana jest pod uwagę. a jak dotąd dosyć dobrze przystaje ona do rzeczywistości. czy jest to dobra hipoteza, pokażą eksperymenty, które są obecnie prowadzone lub przygotowywane. a dlaczego hipoteza zasługuje na miano zwariowanej? - gdyby się sprawdziła, to teoretyczne osiągnięcia ostatnich 20 lat fizyki cząstek i kosmologii musiałyby ulec drastycznej rewizji. jest to dodatkowy powód, dla którego wielu fizyków zachowuje sceptycyzm, co zresztą nauce zawsze wychodzi na zdrowie - wyjaśnia prof. rembieliński. z pamiętnika neutrin neutrina to jedne z najmniejszych składników materii - cząstki elementarne dalej już niepodzielne - które są potocznie mniej znane, ale grają równie ważną rolę, co protony, neutrony i elektrony. narodziły się tuż po wielkim wybuchu tzw. big bangu, który dał początek wszechświatowi. od tego czasu troszkę ich przybyło, bo są stale produkowane w reakcjach termojądrowych, np. w gorących tyglach wnętrza gwiazd. na ich ślad natrafiono pod koniec lat 30., gdy w laboratoriach badano reakcje rozpadów promieniotwórczych. po zsumowaniu energii wszystkich produktów rozpadu nie zgadzał się bilans. gdzieś znikała część energii. Żeby uratować podstawowe prawo przyrody - prawo zachowania energii - wielki niemiecki fizyk wolfgang pauli wymyślił, że w tych reakcjach powstaje, i ucieka badaczom, jeszcze jedna cząstka - właśnie neutrino. to ona miała unosić w dal brakującą część energii. dopiero 26 lat później eksperymentatorom z wielkim trudem udało się złapać neutrino. neutrina są bowiem niemal nieuchwytne. materia jest dla nich prawie przezroczysta. bez trudu przenikają przez planety, gwiazdy i inne przeszkody. ktoś kiedyś obliczył, że żeby mieć pewność zatrzymania neutrina, trzeba by zbudować mur z ołowiu grubości roku świetlnego, czyli około 10 bilionów kilometrów. dziś neutrina z wielkim trudem łapie się w wielkich detektorach, z których największy jest superkamiokande, w głębi starej kopalni kamioka w japonii. potężny zbiornik 50 tys. ton krystalicznie czystej wody obłożony jest blisko 12 tys. detektorów, które rejestrują promieniowanie emitowane przez elektrony powstające w wyniku bardzo rzadkich zderzeń neutrin z cząstkami wody. jak trudno złapać neutrino, pokazuje historia sprzed dziesięciu lat. podczas wybuchu gwiazdy supernowej w 1987 r., który był niezwykle silnym źródłem neutrin, przez detektor imb w kopalni soli w cleveland w stanach zjednoczonych przeszło w ciągu kilku sekund około dziesięciu tysięcy bilionów neutrin, z czego zarejestrowano zaledwie osiem. co wiemy o neutrinach i dlaczego tak mało skoro cząstki te wymykają się naukowcom, to nic dziwnego, że aż do dziś potrafiły ustrzec wiele własnych tajemnic. największą zagadką jest ich masa. trwają spory o to, czy neutrino jest nieważkie, jak światło, czy jednak ma masę, choć bardzo niewielką na pewno tysiące razy lżejszą od elektronu. drugą tajemnicą jest niedobór neutrin, produkowanych w reakcjach wewnątrz słońca. w jądrze słońca zachodzi siedem podstawowych reakcji jądrowych, w wyniku których emitowane są neutrina elektronowe. teorie dokładnie wyliczają, ile powinno ich docierać do ziemi. eksperymentatorów jednak spotkała przykra niespodzianka w ziemskich detektorach rejestruje się tylko mniej więcej jedną trzecią tej liczby. co się dzieje z resztą słonecznych neutrin? to dlatego prof. jakub rembieliński i jego współpracownicy odważyli się włożyć kij w mrowisko i zaproponować hipotezę, zgodnie z którą neutrina poruszają się z predkością większą niż światło. hipotetyczne obiekty, które mają poruszać się szybciej niż światło, zwane są tachionami. ale czy prawa natury godzą się na tachiony tak, choć z początku brzmi to nieprawdopodobnie. tak bardzo zakodowana jest w powszechnej świadomości nieprzekraczalna bariera prędkości światła. niemniej jednak szczególna teoria względności alberta einsteina z początku tego wieku, fundament współczesnej fizyki, dopuszcza istnienie tachionów. według tej teorii mogą istnieć trzy rodzaje cząstek. pierwszy odpowiada cząstkom masywnym bradiony. to są dobrze dziś znane cegiełki materii, z których zbudowane są atomy - protony, neutrony, elektrony itp. one poruszają się zawsze wolniej niż światło i też nie sposób ich rozpędzić do prędkości światła, bo wraz ze wzrostem prędkości stawiają coraz większy opór i rozpędzanie ich wymaga coraz więcej energii. drugi rodzaj cząstek to cząstki, które nie mają masy luksony. do tej grupy zaliczają się fotony cząstki światła, gluony sklejające kwarki i grawitony hipotetyczne jeszcze cząstki, które przenoszą siłę grawitacji. one wszystkie poruszają się dokładnie z prędkością światła. natomiast trzeci rodzaj cząstek, których istnienie dopuszcza teoria einsteina, to właśnie hipotetyczne tachiony, które miałyby poruszać się prędzej niż światło. co tachiony różni od zwykłych cząstek tachion nie może zwolnić do prędkości mniejszej, czy nawet równej prędkości światła. podobnie jak zwykłych cząstek materii nie możemy rozpędzić do prędkości światła, tak też tachionów nie możemy do tej prędkości wyhamować. okazuje się, że bariery światła nie można przekroczyć, choć można znajdować się po obu jej stronach. - aby być tachionem, trzeba się nim po prostu urodzić - mówi prof. rembieliński. a wtedy dzieją się cuda. gdy energia tachionu maleje, jego prędkość rośnie. zupełnie odwrotnie niż u zwykłych cząstek. tachion o bardzo małej energii może pędzić z prawie nieskończoną prędkością. dziwne? - znacznie dziwniejszy jest foton, który może mieć tylko jedną jedyną wartość prędkości, czyli prędkość światła, ani nie można go przyspieszyć, ani zwolnić - zauważa prof. rembieliński. dlaczego o tachionach cicho w świecie fizyki wyobraźmy sobie, że mamy teleskop "tachionowy". wtedy możemy "widzieć" najdalsze zakątki wszechświata dokładnie takie, jak wyglądają w tej chwili. wtedy też natychmiast może dotrzeć do nas informacja o tym, co się dzieje na drugim krańcu wszechświata. taki skok w przestrzeni i czasie wydaje się niemożliwy. - nikt dotąd nie traktował serio możliwości istnienia tachionów, gdyż sprawiają one jedną istotną trudność niezachowanie porządku przyczynowego - twierdzi prof. tak też pisał przed laty prof. grzegorz białkowski w "starych i nowych drogach fizyki" wyd. wiedza powszechna "koncepcja tachionów jest sporna z czysto teoretycznego punktu widzenia, właśnie z pozornym przynajmniej gwałceniem przez tachiony warunku przyczynowości". o co chodzi z tym gwałtem na przyczynowości? byłaby mianowicie możliwa taka sytuacja, że gdy dla jednego obserwatora pewne zdarzenie poprzedzałoby inne zdarzenie, to dla drugiego obserwatora ta kolejność byłaby odwrotna. oznacza to, że w zależności od obserwatora skutek zamieniałby się kolejnością z przyczyną. to byłoby dziwne i nielogiczne. nikogo nie dziwi względność prędkości. pasażerowi autobusu może wydawać się, że samochód widziany za oknem autobusu stoi w miejscu. tymczasem pieszy będzie się upierał, że ten sam samochód porusza się z dużą prędkością. każdego jednak zdziwiłoby, gdyby jeden obserwator opowiadał, że auto zostało zatrzymane przez policję po przejechaniu na czerwonym świetle, a drugi obserwator upierał się, że było na odwrót - najpierw policja zatrzymała samochód, a potem przejechał on na czerwonym świetle. a można wyobrazić sobie jeszcze bardziej dziwne spory między obserwatorami - np. co nastąpiło wcześniej, narodziny czy chrzciny? takie paradoksy fizycy nazywają kauzalnymi. czy można mieć tachiony i uniknąć paradoksów w latach 70. feinberg zaproponował teorię, która miała te kłopoty z tachionami rozwiązać tzw. zasada reinterpretacji. - ukazały się dziesiątki prac naukowych, ale w końcu okazało się, że nadal paradoksów uniknąć się nie daje - opowiada prof. rembieliński. - i to jest odpowiedź, dlaczego niektórzy fizycy nie lubią tachionów. warunkiem koniecznym do postawienia hipotezy, że neutrina są tachionami, byłaby spójna teoria - wolna od paradoksów, związanych z łamaniem przyczynowości. - taką teorię niedawno zaproponowałem. nie ma już paradoksów kauzalnych, dowolnie dużych ujemnych wartości energii itp. można też na jej podstawie zbudować teorię kwantową, która ma wszystkie wymagane cechy, np. stan próżni w takiej teorii jest stabilny - mówi prof. rembieliński. i zastrzega - proszę tylko nie stwarzać wrażenia sensacji; to nie zawsze pomaga. poza tym wielu fizyków ma nadal "alergię" na tachiony. brak paradoksów to nie wszystko. porządna teoria powinna nie tylko wyjaśniać zjawiska z udziałem tachionów, ale też umieć obliczyć czasy życia, szerokości rozpadów, przekroje czynne itp. - wraz ze współpracownikami zaprzągłem więc swoją teorię do rozwiązania zagadki niedoboru neutrin słonecznych - mówi prof. jak wyjaśnić, że neutrin ze słońca jest za mało. najpopularniejszym obecnie wyjaśnieniem zagadki deficytu neutrin słonecznych jest mechanizm mieszania się transmutacji neutrin. idea jest prosta jeśli powstające w głębi słońca neutrina elektronowe zamieniają się po drodze w inny gatunek neutrin - mionowe lub taonowe - to obserwujemy ich na ziemi za mało, bo potrafimy na razie rejestrować w naszych detektorach w zasadzie tylko neutrina elektronowe. proces "mieszania" może zachodzić na drodze słońce-ziemia lub być wzmacniany wewnątrz słońca tzw. mechanizm msw. co ważne, w obu wypadkach, żeby zachodziło mieszanie, neutrina muszą mieć niezerowe masy. a to nie jest jeszcze udowodnione i może być wątpliwe. - natomiast scenariusz proponowany przeze mnie i moich współpracowników, kordiana smolińskiego i pawła cabana, jest inny - opowiada prof. rembieliński. - zakładamy, że neutrina są tachionami, czyli poruszają się prędzej niż światło. neutrino-tachion może się rozpaść na takie same neutrino o mniejszej energii oraz parę neutrino i antyneutrino innego typu. gdy ten proces przebiega na drodze słońce-ziemia, to strumień neutrin elektronowych zmniejsza swą energię i w efekcie do ziemi docierają neutrina o mniejszej energii. tymczasem ziemskie detektory na razie rejestrują tylko neutrina o wysokiej energii. przegapiają neutrina o zbyt małej energii i dlatego wydaje nam się, że rejestrujemy za mało neutrin słonecznych. jak przy okazji rozwikłać inne zagadki tachionowa natura neutrino miałaby też, niezależnie od rozwiązania problemu neutrin ze słońca, bardzo istotny wpływ na rozumienie struktury wszechświata, problemu ciemnej materii i inflacji. - choć to tylko spekulacje - zastrzega się prof. rembieliński. na przykład problem inflacji. z astrofizycznych obserwacji wiemy, że wszechświat w dużej skali jest niezwykle jednorodny i izotropowy to znaczy - jednakowy w każdym kierunku. to oznacza, że wszystkie obszary wszechświata są niezwykle do siebie podobne, nawet te, które w chwili wielkiego wybuchu zostały rozdzielone i potem nigdy nie mogły kontaktować się ze sobą i oddziaływać. aby to dziwne podobieństwo wyjaśnić, zakłada się, że tuż po big bangu nastąpiła tzw. faza inflacji, w czasie której wszechświat rozszerzał się w szalonym tempie. to miało "wygładzić" wszystkie niejednorodności i różnice. wszechświat przed inflacją można porównać do sflaczałego balonu, którego poszczególne kawałki różnią się od siebie - mają mniejsze lub większe fałdki, mniej lub bardziej rozciągniętą gumę. ale gdy go nagle napompujemy, to wszystkie zmarszczki i niejednorodności wygładzą się. powierzchnia balonu będzie w każdym punkcie taka sama. - ta hipoteza jest sztuczna i wymaga istnienia specjalnego pola kosmicznego, sterującego inflacją - mówi prof. rembieliński. tymczasem gdyby okazało się, że neutrina są tachionami, wówczas jednorodność i izotropowość wszechświata nie byłaby już dłużej zagadką. dla tachionów nie ma bariery prędkości, więc mogą momentalnie przenosić się między dowolnymi obszarami wszechświata i - podobnie jak woda wyrównuje swój poziom w naczyniach połączonych - niwelować różnice między nimi. szczególnie istotne byłoby to w fazie formowania się wszechświata. jeśli neutrina byłyby tachionami, to ich własności miałyby wpływ też na wyjaśnienie zagadki ciemnej materii wszechświata. obserwując prędkość ruchu gwiazd i galaktyk dedukujemy, że szacowana gęstość materii we wszechświecie jest ok. dziesięciu razy większa niż ta, którą widzimy w teleskopach. nie bardzo wiadomo, czym jest ta materia nie świecąca, nieobserwowalna. przypuszcza się, że przynajmniej część z niej stanowią neutrina. rzeczywiście, neutrin jest we wszechświecie chyba więcej niż fotonów światła - ocenia się, że w każdym centymetrze sześciennym jest średnio 300 neutrin. jak przekonać się, że neutrino to tachion czy można wykonać taki eksperyment na ziemi, który pokaże niedowiarkom, z jaką szybkością mknie neutrino? prof. grzegorz białkowski pisał kilkanaście lat temu "z eksperymentalnego punktu widzenia nie ma żadnych argumentów przemawiających za istnieniem tachionów". sytuacja się jednak zmieniła. zdaniem prof. rembielińskiego to, czy rzeczywiście neutrina są tachionami, czy też nie, rozstrzygną eksperymenty prawdopodobnie w ciągu kilku lat. jednym z najważniejszych neutrinowych eksperymentów jest mierzenie końcowego obszaru widma energii elektronu w rozpadzie beta trytu na hel-3, elektron i antyneutrino elektronowe. okazuje się, że kształt tego widma jest bardzo czuły na rodzaj emitowanego antyneutrina czy jest to zwykła cząstka, czy też tachion. - w ciągu ostatniego dziesięciolecia wszystkie pomiary wprowadzały eksperymentatorów w zakłopotanie, bo spodziewali się otrzymać wyniki odwrotne - mówi prof. rembieliński. - wraz z jackiem ciborowskim z uniwersytetu warszawskiego przeprowadziliśmy rachunki i symulacje komputerowe tego procesu przyjmując, że neutrino to tachion. okazało się, że krzywa teoretyczna i doświadczalna są praktycznie identyczne. oznacza to, że potrafimy wyjaśnić anomalię tego procesu. - oczywiście, możliwe, że w tym eksperymencie jest popełniany jakiś błąd systematyczny. w tej chwili jacek ciborowski jest w kontakcie z grupami eksperymentalnymi z troitska pod moskwą i z moguncji niemcy, gdzie wykonywane są najbardziej precyzyjne doświadczenia z rozpadem trytu. nasze wyniki dotyczące wyjaśnienia anomalii w rozpadzie beta były prezentowane w sierpniu na konferencji w jerozolimie. obecnie kończymy pracę, którą wyślemy w październiku do publikacji. - rozpad trytu to jedyny obecnie dokładny pomiar związany z neutrinami - uzupełnia jacek ciborowski. - jeśli neutrino elektronowe ma masę równą zero, wówczas widmo energii elektronów powinno liniowo maleć do zera. jeśli neutrino ma masę niezerową tak jak inne zwykłe cząstki, np. elektron - wówczas punkt końcowy wypadnie poniżej zera, zaś widmo "zagnie" się przy samym końcu w dół. ale wyniki doświadczalne pokazują, że jest przeciwnie widmo nie zagina się ku dołowi. - wiedzeni intuicją rozważyliśmy rozpad z tachionowym neutrinem. okazuje się, że policzona amplituda prowadzi do widma z "górką" przy końcu. a trzeba dodać, że dotychczas nie znaleziono wytłumaczenia tego zjawiska na gruncie fizyki konwencjonalnej, choć rozważano wiele przyczyn. ponadto okazało się również, że hipoteza tachionowego neutrina tłumaczy łamanie parzystości w oddziaływaniach neutrin, fakt obserwowany doświadczalnie od 40 lat, lecz nie wyjaśniony do tej pory - mówi ciborowski. czy najnowsze eksperymenty wciąż pasują tuż przed latem tego roku wykonany został najdokładniejszy dotychczas pomiar końca widma elektronów z rozpadu trytu przez grupę fizyków z moguncji. - wstępne wyniki przedstawione zostały na letnich konferencjach. na oko nasze widmo pasuje do danych, ale dopiero w październiku lub w listopadzie wybiorę się do moguncji, aby je dopasować za pomocą komputera - mówi jacek ciborowski. - jestem jednak przekonany, że będzie pasować. również na oko pasuje widmo zmierzone przez rosyjską grupę z troitska. - te wyniki nie dają jeszcze rozstrzygnięcia, czy neutrino jest tachionem, ale stanowią poważne argumenty za rozważeniem tej hipotezy - dodaje ciborowski. - osobiście uważam za mało prawdopodobne, aby zgodność tych naszych dwóch przewidywań, rozpadu trytu i niedoboru neutrin słonecznych, była przypadkiem, tzn. dopuszczam z dużym prawdopodobieństwem to, że neutrina są tachionami - sądzi jacek ciborowski. - trzeba jednak znaleźć zjawisko lub pomiar rozstrzygający. na razie mogę zaproponować dwa eksperymenty, których wyniki byłyby rozstrzygające - niestety niewykonalne z powodów technicznych i finansowych w obecnych czasach. jeśli neutrina rzeczywiście okazałyby się tak szybkimi podróżnikami, to czy można byłoby to praktycznie wykorzystać? - to jest chyba najtrudniejsze pytanie i właściwie nie potrafię nic na ten temat powiedzieć. chyba tylko jedynie to, że gdybyśmy potrafili konstruować nadajniki i odbiorniki np. teleskopy neutrinowe, za które od biedy można uważać niektóre obecne detektory neutrin, to możliwa byłaby prawie natychmiastowa komunikacja z najbardziej odległymi zakątkami wszechświata. dla neutrin wszechświat jest bowiem przezroczysty - odpowiada prof. rembieliński. - jeśli hipoteza tachionowa jest zgodna z rzeczywistym światem, na pewno zrobiłaby go ciekawszym. 100% kociak : na widok spodni - gotowa do zbrodni. absurdalność daje się wyrazić tylko za pomocą humoru. adresy się zapisuje, aby je zapomnieć. alimenty - tarapaty taty. all power corrupts, but we need electricity. ambicja to ostatnie schronienie bankruta. among the blind one-eyed man is a king. a może czyste ręce powinny być dłuższe ? anglicy mają sto religii, lecz tylko jeden sos. archeolog to wymarzony mąż - im kobieta starsza, tym bardziej się nią interesuje. asceta z cnoty czyni utrapienie. badania w dziedzinie medycyny dokonały tak olbrzymiego postępu, że dziś - praktycznie biorąc - nikt już nie jest zdrowy. barwa jest cierpieniem światła. bądź wierny sobie, a nie będziesz niewierny innym. bez soli smutna biesiada. bezużyteczną rzeczą jest uczyć się, lecz nie myśleć, a niebezpieczną myśleć, a nie uczyć się niczego. biedny boi się krewnych, a bogaty złodziei. biedny, kto gwiazd nie widzi bez uderzenia w zęby. biegając za dowcipem łapiemy głupstwo. bigamia polega na tym że ma się o jedną żonę za dużo. monogamia też. błądzi człowiek, póki dąży. błądzić jest rzeczą ludzką - wszystko pogmatwać potrafi tylko komputer. błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, trzymają język za zębami. błoto stwarza czasem pozory głębi. bóg mi wybaczy, to jego fach. brak pieniędzy jest źródłem wszelkiego zła. lack of money is root of all evil. budujcie mosty od człowieka do człowieka, oczywiście zwodzone. budząc się rano, pomyśl jaki to wspaniały skarb żyć, oddychać i móc się radować. bunt nie przemija, bunt się ustatecznia. być albo nie być. oto jest pytanie. były dwie możliwości : albo stanąć na gruncie ich zasad, albo zawisnąć nad nimi. chcesz się żenić ? winszuję, ale nie zazdroszczę. chciałem powiedzieć światu tylko jedno słowo. ponieważ nie potrafiłem tego, stałem się pisarzem. chętnie się dzielę winą - z ładną dziewczyną. chleb otwiera każde usta. choć kobiety są aniołami, małżeństwo jest jednak diabłem. ciasnota umysłowa się rozszerza ! ciekawe, jak to jest, że ślimaki chodzą tak wolno, a zdążają. ciemne okna są czasem jasnym dowodem. ci, którzy mają ideę wciąż w gębie, mają ją zazwyczaj i w pobliskim nosie. ci, którzy kochają sami sobie kształtują sny. cnota to kopalnia złota. cnota to złoty środek między dwoma występkami. cnota z okazją razem noc przespały, cnoty nie było, kiedy rano wstały. co do szczęścia to ma ono tylko tę użyteczność, że czyni możliwym nieszczęście. co jest rozumne, jest rzeczywiste; a co jest rzeczywiste, jest rozumne. co nas trzyma na tym globie prócz siły ciążenia ? corpus delicta - rozkoszne ciało. co to jest wierność kobiety ? jest to obawa przed utratą zdobytej pozycji. cywilizacja to niekończący się ciąg potrzeb, których nie potrzebujemy. czasami ludzie potkną się o prawdę. ale prostują się i idą dalej, jakby nic się nie stało. czasem łatwiej przyznać nagrodę niż rację. czasem dzwony kołyszą dzwonnikiem. czas jest zawsze aktualny. czas jest najlepszym nauczycielem, ale nieczęsto ma dobrych uczniów. czas ludzi łudzi. czas omija miejsca, które wspominamy. czas pozostanie ludożercą. czas, pożerca rzeczy. czas przyspiesza z biegiem lat w pewnej funkcji stałej. czas robi swoje. a ty człowieku ? czas na małe co nieco. czas to pieniądz, a pieniądz to więcej niż czas. czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd. człowiek człowiekowi jest wilkiem. człowiek to trzcina myśląca. człowiek istota nieznana. człowiek naprawdę posiada tylko to, co jest w nim. człowiek nie jest ani aniołem, ani bydlęciem, nieszczęście w tym, iż kto chce być aniołem, bywa bydlęciem. człowiek - persona non grata. człowiek - produkt uboczny miłości. człowiek rozsądny dostosowuje się do świata. człowiek nierozsądny usiłuje dostosować świat do siebie. dlatego wielki postęp dokonuje się dzięki ludziom nierozsądnym. człowiek stworzony jest na to, by szukać prawdy, a nie by ją posiadać. człowiek szlachetny nie szafuje obietnicami, lecz czyni więcej niż przyrzekł. człowiek to jedyne zwierzę które się rumieni. i jedyne, które ma za co. człowiek we własnym życiu gra zaledwie mały epizod. człowiek z człowiekiem prowadzi od wieków jeden monolog. człowieku, świat stoi przed tobą otworem, więc uważaj byś zeń nie wyleciał. czy jestem wierzący ? bóg jeden raczy wiedzieć. czy jeżeli ludożerca je nożem i widelcem - to postęp ? czysta wariacja ta demokracja. czy wśród ludożerców są jarosze ? dawniej kobiety piersiami żywiły niemowlęta - dziś producentów filmowych. demokracja to sprawowanie rządów poprzez dyskusje, ale efektywna jest tylko wtedy, kiedy dyskusje udaje się uciszyć. deszcz - najstarsza kołysanka świata. diabeł nie śpi z byle kim. dialog półinteligentów równa się monologowi ćwierćinteligenta. dla zwyciężonych jedyną nadzieją jest zbyć się nadzieji. długi język ma krótkie nogi. dniem czcić kobiety - po co ? ja czczę kobiety - nocą ! ( na dzień kobiet ) dobre wino i ładna kobieta to dwie miłe trucizny. dobrego nigdy za wiele. dobre ubranie otwiera wszelkie drzwi. dobro ludu najwyższym prawem. dobro to nie jest wiedza, to jest czyn. dobrze pisać znaczy czynić myśl widzialną. dobrzy ludzie są mniej dobrzy, a źli ludzie są mniej źli, niż to się wydaje. dobry los nie jest sprzymierzeńcem bezczynnych. dom jest maszyną do mieszkania. do skoku w przepaść nie trzeba trampoliny. doskonała argumentacja nigdy nie przekona zaślepiającej emocji. doświadczenie prowadzi szkołę, w której lekcje są bardzo drogie. doświadczenie - nazwa jaką nadajemy naszym błędom. drogi mi platon, drogi sokrates, ale jeszcze droższa prawda. dwa czarne charaktery, a jak odmiennej barwy. dwa razy daje, kto prędko daje. dura lex, sed lex. dura sex, sed sex. dyplomata potrafi powiedzieć "idź do diabła" w taki sposób, że właściwie cieszysz się na tę wyprawę. dyplomata to człowiek, który dwukrotnie się zastanowi zanim nic nie powie. dyplomata to człowiek, który pamięta o urodzinach kobiety, ale zapomina o jej wieku. działanie ucisku zależy od materiału. jedni stają się mniejsi, drudzy więksi. dzieci potrzebują miłości - szczególnie wtedy gdy na nią nie zasługują. dzieciństwo to sen rozumu. dziewczęcym udkiem bronię się przed smutkiem. dzięki szatańskiej pysze jednych nie słucham, drugich nie słyszę. dzwon na trwogę musi mieć odważne serce. ech ! grzybobranie z nagonką. epoki tworzy archeologia. film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć. film nie jest sztuką uczonych, lecz analfabetów. filozofować to uczyć się umierać. gdy otworzysz oczy wydaje ci się już, że widzisz. gdy prawda zapuka do drzwi, kłamstwo ucieka przez okno. gdy woda sięga ust, głowa do góry !. genialność ma granice, głupota jest bezgraniczna. geniusz to wynik 1 procenta natchnienia i 99 procent wypocenia. głos przyrodzenia zagłusza głos sumienia. głowa do góry ! - rzekł kat zarzucając stryczek. głuchy mąż i ślepa żona zawsze tworzą szczęśliwą parę. głupcy wszędzie się popisują. głupcy są tak pomysłowi, że niemożliwe jest stworzenie czegoś, z czym każdy głupi by sobie nie poradził. głupota jest matką zbrodni. ale ojcowie są częstokroć genialni. głupota jest siostrą zbrodni. głupota nie zwalnia od myślenia. głupszym od nieuka jest głupiec uczony. godzi się uczyć i od wroga. gruboskórnych drażni najcieńsza aluzja. historia jest to również suma tego, czego można było uniknąć. historia ma zwyczaj zmieniać ludzi, którzy myślą, że ją zmieniają. historia - zbiór faktów, które nie musiały zajść. homo homi lupus est. honor i zysk nie sypiają w tym samym łożu. i brak precedensu jest precedensem. i cudzy analfabetyzm utrudnia pisanie. idei należy się obawiać najbardziej, gdy przechodzą w czyny. idziesz do kobiet ? nie zapomnij bicza ! i garderoba duszy ma swoje żurnale. i głos sumienia przechodzi mutację. i kaftan bezpieczeństwa powinien być na miarę szaleństwa. i kobieta, i kwiat mają dni swoje. nie mają lat. im bardziej chore państwo, tym więcej w nim praw. im lepszy lekarz, tym więcej zna bezwartościowych lekarstw. im mniejszy rozum, tym większa zarozumiałość. im program dłuższy, tym mniej sprawny. im więcej ma się pieniędzy, tym więcej poznaje się ludzi, z którymi nie nas nic łączy prócz pieniędzy. i niepotrzebni są potrzebni. ironia jest ostatnią fazą rozczarowania. istnieją dwie pokojowe formy przemocy : prawo i przyzwoitość. istnieją ekonomiczne bodźce seksualne. istnieją trzy rodzaje kłamstw : kłamstwa, okropne kłamstwa, statystyki. i ty, brutusie, przeciwko mnie ? jej drabina do kariery, ma cztery litery. jeżeli coś się może nie udać, to się nie uda. jęczeć nad minionym nieszczęściem to najlepszy sposób, by przyciągnąć inne. jak pchły skaczą myśli z człowieka na człowieka. ale nie każdego gryzą. jak przyjemnie jest powiedzieć człowiekowi coś miłego. jakie jest przeznaczenie człowieka ? być nim. jak świat światem bat źle współżyje z grzbietem. jak świeże są barwy tych, co byli w cieniu. jedenaste przykazanie : nie cudzosłów ! jasnowidze to czarnowidze. jeden przysięga, drugi sięga. jedyna miłość, która nas nigdy nie zdradzi, to miłość własna. jedyną rzeczą, której powinniśmy się bać jest strach. jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest uleganie jej. jedz mniej, bramy raju są wąskie. jego myśl jest czystą rozkoszą. nikogo nie zapładnia. jest broń straszniejsza niż oszczerstwo : to prawda. jest cudem, że ciekawość przeżywa typowe wykształcenie. jestem człowiekiem i sądzę, że nic, co ludzkie, nie jest mi obce. jest tylko jedna rzecz głupsza od optymizmu - pesymizm. jest w nim olbrzymia pustka wypełniona po brzegi erudycją. jestem optymistą. bycie kimkolwiek innym, zapewne nic nie daje. jeśli chcesz być kochany, kochaj sam. jeśli mieszkasz w szklanym domu, nie rzucaj kamieniami. jeśli piękna kobieta chwali urodę innej kobiety - widać ma ładniejesze to co chwali u innej. jeżeli nie ma boga, to wszystko jest dozwolone. jeżeli masz wątpliwości - mów prawdę. jeżeli przewidziałeś cztery możliwe awarie i zabezpieczyłeś się przed nimi, to natychmiast wydarzy się piąta, na którą nie byłeś przygotowany. jeżeli istnieje prawdopodobieństwo, że coś może pójść źle, to na pewno będzie to właśnie to, co spowoduje największe szkody. jutro to dziś - tyle że jutro. już sam znak paragrafu wygląda jak narzędzie tortury. kanibale wolą tych, co nie mają kośca. kat ma zawsze złą reputację. każda jej pozycja, to już propozycja. każda sztuka jest bezużyteczna. każde rozwiązanie rodzi nowe problemy. każdy bohater staje się w końcu nudziarzem. każdy nadmiar szkodzi. każdy początek jest trudny. każdy wie, gdzie go but uciska. kiedy człowiek pokona przestrzeń międzyludzką ? kiedy człowiek zabije tygrysa, nazywa to sportem, ale jeśli tygrys zabija człowieka, nazywa się to okrucieństwem. kiedy człowiek zstępuje w przepaść, jego życie zawsze zyskuje jasno określony kierunek. kiedy dyplomata mówi "tak", oznacza to "może"; kiedy mówi "może", ma na myśli "nie"; kiedy mówi "nie", nie jest dyplomatą. kiedy filozof odpowiada, przestajemy rozumieć, o co pytaliśmy. kiedy jesteśmy szczęśliwi, jesteśmy zawsze dobrzy, lecz kiedy jesteśmy dobrzy, nie zawsze jesteśmy szczęśliwi. kiedy ludzie są tego samego zdania co ja, mam zawsze wrażenie, że się pomyliłem. kiedy nie wiesz, jak się zachować, zachowuj się przyzwoicie. kiedy przechodzi ładna dziewczyna, zaraz mi amor łuk napina. kiedy rozum śpi, budzą się potwory. kiedy zgasi się świece, wszystkie kobiety pięknieją. klucz sytuacji często tkwi w zamku sąsiada. kłamstwo nie różni się niczym od prawdy, prócz tego, że nią nie jest. kłopoty to moja specjalność. kobieta i szkło zawsze w niebezpieczeństwie. kobieta jest twierdzą. mężczyzna - jej więźniem. kobieta nie powinna być gorsza od anioła, mężczyzna zaś tylko trochę lepszy od diabła. kobieta może być przyjaciółką mężczyzny, lecz by uczucie to trwało, niezbędne jest wesprzeć je odrobiną fizycznej antypatii. kobieta to stworzenie, które trzy razy pomyśli, zanim zamknie usta. kobieta zmienną jest jak piórko na wietrze. kobieta zawsze dopnie swego. kobieto ! puchu marny ! ty wietrzna istoto ! kobiety mogą uczynić milionerem tylko takiego mężczyznę, który jest miliarderem. kobiety nie bij nawet kwiatem. kobiety rzadko przebaczają temu, kto forsuje okazję, ale nigdy temu, kto pomija sposobność. kobiety są krańcowe : o wiele lepsze albo o wiele gorsze od mężczyzn. kobiety są stworzone po to by je kochać, nie rozumieć. kobiety są zdumiewające : albo nie myślą o niczym, albo myślą o czymś innym. kogo bóg chce zgubić, wpierw mu rozum odbiera. komitet to stworzenie o trzech lub więcej nogach i bez mózgu. kompromis to sztuka dzielenia ciasta tak, aby każdy myślał, że dostał największy kawałek. komu język posłuszny, ten często milczy. koncert miał dziwnie nieskładne brzmienie: wpierw grały zmysły, potem sumienie. konia ! konia ! królestwo za konia ! koniec wieńczy dzieło. kontyngenty szczęścia już są, tylko blankietów jeszcze brak. korzystając z doświadczenia ornitologów. Żeby pisarze mogli rozwinąć skrzydła, muszą mieć swobodę korzystania z piór. kości zostały rzucone. kpić z filozofii to filozofować na prawdę. krew pokonanych zmienia często barwy zwycięzcy. krew to osobliwy płyn. książka jest jak ogród noszony w kieszeni. kto nie potrafi się uczyć - naucza. ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś. kto poniża, sam jest niski. kto pragnie więcej, traci to co ma. kto śpi, nie grzeszy, więc miła osobo, nie będzie grzechu, gdy prześpię się z tobą. kto szuka przyjaciela bez wad, pozostanie bez przyjaciela. kto umiera, płaci swoje długi. kto znalazł echo, ten się powtarza. kto żyje bez szaleństwa mniej jest rozsądny niż mniema. kwiaty na grobie wroga pachną upajająco. lekarz leczy chorobę, a zabija pacjenta. lekarze zapisują lekarstwa, o których niewiele wiedzą, na choroby, o których wiedzą jeszcze mniej, ludziom, o których nie wiedzą nic. lenistwo idzie tak wolno, że nędza je dogania. leniwemu baranowi ciąży jego wełna. "lepiej" jest wrogiem "dobrego". lepiej kobietę oburzać niż nudzić. lepiej rządzić w piekle, niż być pokojowym w niebie. lepsza złamana obietnica niż żadna. better a broken promise than none at all. lękliwy stokroć umiera przed śmiercią, mężny kosztuje jej tylko raz jeden. litera prawa powinna być włączona do alfabetu. ludożerca nie gardzi człowiekiem. ludzie byli sobie kiedyś bliżsi, broń nie niosła tak daleko. ludzie ludziom zgotowali ten los. ludzie mali nie cierpią swojej skali. ludzie są sobie bliżsi, świat się przeludnia. ludzie uczą się mówić bardzo wcześnie, milczeć - bardzo późno. ludzie używają słów tylko po to, by ukryć swe myśli. ludzie, zauważyłem, lubią takie myśli które nie zmuszają do myślenia. ludzie złotego serca ! sprzedawajcie je drogo. ludzkość to my, czy nam się to podoba czy nie. lustro ma zgagę, wszystko mu się odbija. Łakniesz krwi - bądź pchłą. Łatwo ci zachować twarz, gdy kilka na zmianę masz. Łatwo się mówi - "trudno powiedzieć". mając dwadzieścia lat myślałem tylko o kochaniu. potem kochałem już tylko myśleć. malowidła nie powinny być zbyt malownicze. maluje się tylko po to, aby oszukać oczy. małpa bez ogona to i tak tylko małpa. mały krok dla człowieka jest wielkim krokiem dla ludzkości. ma własne zdanie na zawołanie. medycyna nie zna tajemnicy wyleczenia, ale zapewnia sobie umiejętność przedłużania choroby. medycyna składa się z trzech rzeczy: przesądów, empirii i nauki. mężczyzna lubi cudze żony, ale woli własnych synów. mężczyzna uważa, że wie, ale kobieta wie lepiej. mężczyzna rozpoczyna życie rozpustą, przechodzi przez miłość i kończy małżeństwem, kobieta odwrotnie. mężczyźni chełpią się tym czym są, kobiety czym nie są. mieć wielu przyjaciół, to nie mieć żadnego. milcz albo mów coś lepszego od milczenia. milczenie stroi kobietę. mieli do wyboru wojnę, lub hańbę, wybrali hańbę, a wojnę będą mieli także. miłość : chwilowe obłąkanie, na które lekarstwem jest małżeństwo. miłość jest egoizmem we dwoje. miłość jest jak ziewanie, najczęściej kończy się spaniem. miłość nie daje rozumu głupcom, ale najmędrszych otumania. młodość byłaby doskonała, gdyby przytrafiała się pod koniec życia. młodość uśmiecha się bez powodu. młodzi ludzie chcieliby być wierni, a nie są, starzy, chcieliby być niewierni, ale nie mogą. moda damska była zawsze najdroższą sztuką opakowania. mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy ! moje życie. kotlet z białka i kosmicznego pyłu. moralność upada na coraz wygodniejsze posłania. morze kłamstwa jest płytkie. mów mądrze - wróg podsłuchuje. można się znaleźć na dnie nie osiągnąwszy głębi. myjcie się, dziewczyny, nie znacie dnia ani godziny. mylić się jest rzeczą ludzką. myślę, więc jestem. myśli niektórych ludzi są tak płytkie, że nie sięgają nawet ich głowy. myśli są najgorszym towarzystwem. na drodze najmniejszego oporu zawodzą najsilniejsze hamulce. na drzewie dobrych intencji jest wiele kwiatów, lecz mało owoców. nad stracony czas nic bardziej nie boli. nadzieja jest dobrym śniadaniem, lecz kiepską wieczerzą. nadzieja - marzenia i oczekiwania zawinięte w jedną paczkę. nadzieje uczonych są pewniejsze niż bogactwa nieuków. najkrwawsza to tragedia, gdy krew zalewa widzów. najlepiej podstawiają nogi karły, to ich strefa. najlepsza część życia ludzkiego to małe, bezimienne i zapomniane akty dobroci i miłości. najlepsze mienie - czyste sumienie. najlepszym nauczycielem jest czas. najpierw zaszło słońce, potem zaszedł fakt, a w rezultacie, ona. najpiękniejsze kobiety mają najmniejsze szanse zdobycia wartościwego mężczyzny. najszybszy sposób na zakończenie wojny to ją przegrać. największa krzywda, jaką znają dzieje, gdy krzywdy chcącej krzywda się nie dzieje. największa rzecz na świecie, to umieć należeć do siebie. największy mędrzec zgłupieje, kiedy ze dwa dni nic nie je. na początku było słowo, a na końcu frazes. naóka to tródna żecz. nasze dni są policzone - przez statystyków. na stare lata, na młode lata. na ślepym torze historii często panuje największy ruch. natura nie łamie swych praw. natura zawsze stoi po stronie zła. na tym świecie jest tylko jedna alternatywa : rozkazywać albo słuchać. nawet flądra nie jest bezstronna. nawet móżdżek cielęcy wie, jak smakować ludziom. nawet w jego milczeniu były błędy językowe. nawet żeby czemuś przyklasnąć, trzeba mieć poczucie taktu. nauczając, uczymy się. nauczycielem wszystkiego jest praktyka. nauka jest sprawą wielkich. maluczkim dostają się nauczki. nauka jest zbiorem wypróbowanych przepisów. nauka to pokarm dla rozumu. nędza wynagradza lenistwo. nic od kobiety człowiek nie wymaga - może być naga. nic nie mija bez echa, nawet cisza. nic nie udaje się równie dobrze jak sukces. nic nowego pod słońcem. nic nie idzie tak łatwo jak na to wygląda. nic nie jest tak twarde i miękkie, jak serce ludzkie. nic nie jest słodsze od miodu, prócz pieniędzy. nic nie starzeje się tak prędko jak szczęście. nic w przyrodzie nie ginie, jedynie spełnione nadzieje. nic się nie da zmienić: statystycznie wypada jedna śmierć na jednego człowieka. nigdy w dziejach wojen tak liczni nie zawdzięczali tak wiele tak nielicznym. nie będzie przyjacielem kobiety, kto może być jej kochankiem. nie było wielkiego geniuszu bez przymieszki szaleństwa. nie chcem, ale muszem. niedobrze czułby się lekarz, gdyby wszyscy czuli się dobrze. niejeden by nie zaczynał, gdyby mógł przewidzieć finał. nie ludzie nami rządzą, lecz własne słabości. nie poddawaj się rozpaczy. Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne. niech przepadną ci, którzy nasze uwagi wypowiedzieli już przed nami. niech skórę łoją, byle nie moją. niech sobie ten przypis przeczyta elita, że każda śmietanka na deser jest bita. niedobrze wierzyć w człowieka, lepiej być go pewnym. nie dowiaduj się nigdy, komu bije dzwon, on bije tobie. nie dzwoń kluczami do tajemnic. niejeden co pchał się na świecznik zawisł, na latarni. nie każda palma pierwszeństwa rodzi kokosy. nie każda szara masa ma coś wspólnego z mózgiem. niektóre kobiety nazwywają dyskrecją powtarzanie sekretów i tajemnic, szeptem. niektóre szczeble kariery wiodą na szubienicę. niektórym ludziom należałoby wytoczyć proces myślenia. nie ma geniuszu bez ziarna szaleństwa. nie ma lepszego sosu niż głód. nie ma lepszego ministra niż przypadek. nie ma nic bardziej gadatliwego niż kobieta, która cierpi w milczeniu. nie ma nic interesującego, jeśli nie jest się zainteresowanym. nie ma nic piękniejszego niż, pobudzać ludzi do śmiechu. nie ma większego skarbu nad wartość dnia. nie mlaskać oczyma ! nie można zjednoczyć narodu, który posiada 355 gatunków sera. nie należy gniewać się na bieg wypadków, bo to ich nic nie obchodzi. nie należy nudy rozpraszać siłami policyjnymi. nie oddawaj czci tym, którzy ci ją zabrali. nie pisz credo na parkanie. niepokoi nas to czego nie rozumiemy. nie poddawaj się rozpaczy. Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne. nie pokazuj zębów, gdy nimi dzwonisz. nie pożądaj żony bliźniego swego na daremno. nie sztuka powiedzieć: "jestem !". trzeba jeszcze być. nie mówię że kobiety nie są głupie. stworzono je na podobieństwo mężczyzn. nie otchłań dzieli, lecz różnica poziomu. nie podcinaj gałęzi na której siedzisz, chyba że chcą cię na niej powiesić. nie próbuj żyć wiecznie, bo ci się nie uda. nie to samo wszystkim przystoi. niewielki jest wybór wśród zgniłych jabłek. nie wierz uśmiechowi wroga. nie sposób być zbyt ostrożnym w wyborze własnych wrogów. nie sztukujcie życia letargiem. nie wiem kto jest praworządny, ja jestem prawożądny. nie wierz w cuda, polegaj na nich. nie wrzucaj wszystkiego do jednego worka - nie udźwigniesz. nie wystarczy zdobywać mądrości, trzeba jeszcze z niej korzystać. nie wystarczy mówić do rzeczy, trzeba mówić do ludzi. nie załamuj się, bo cię wyprostują ! nie zgadzam się z tobą, ale zawsze bronił będę twego prawa do posiadania własnego zdania. nigdy nie będzie szczęśliwy ten, kogo dręczy myśl, że ktoś jest szczęśliwszy od niego. nikt nie potrafi tak solidnie zakopać swoich błędów jak lekarz. nowi poeci zbyt wiele wody wlewają do atramentu. obdziela i obdziera nas czas. o, cudowna potęgo kopniaka w tyłek. o, czasy ! o, obyczaje ! oczekiwać przyjemności jest też przyjemnością. odejdź szatanie ! diablica jest u mnie. od kwiatu żąda się zapachu, od człowieka uprzejmości. o radę pytaj tego kto sam sobie radzi. od słowa do słowa idzie człowiek czasem całe życie. odpowiedzialność jest wygodna, spoczywa chętnie na takich, co są nietykalni. odrzucanie zasad to także zasada. odjechać to trochę umrzeć. odwaga jest to brak wyobraźni. odwaga staniała, rozum podrożał. okno na świat można zasłonić gazetą. o łotrze stary, stary łotrze, im młodsza się o ciebie otrze, tym do niej robisz oczy słodsze. opinia publiczna powinna być zaalarmowana swoim nieistnieniem. optymizm i pesymizm różnią się jedynie w dacie końca świata. optymizm karykatura nadziei. oto para idealna, on amor, ona amoralna. otyli żyją krócej. ale jedzą dłużej. ośmiel się być mądrym. o, święta naiwności ! owoce zwycięstwa ? gruszki na wierzbie. pająk zjadł muchę. lecz że prawo ceni, tłumaczy potomnym: "byliśmy zmuszeni". pamiętajcie o tym, że jeśli diabeł chce kogoś kopnąć, nie uczyni tego nigdy swym końskim kopytem, lecz swą ludzką nogą. pan bóg jest wyrafinowany, ale nie jest złośliwy. panna i wiśnia malowane brzydsze. para - woda w natchnieniu. pegaz nie powinien być kuty na wszystke cztery nogi. pesymista ? ktoś, kto uważa, że wszyscy są tacy wredni jak on, i za to ich nienawidzi. pesymista to dobrze poinformowany optymista. pewna kura zniosła jajko mądrzejsze od kury. była to głupia kura. piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami. piekło to inni. pieniądz jest nerwem wojny. pieniądze nie śmierdzą. pierwszym warunkiem nieśmiertelności jest śmierć. piękne kłamstwo ? uwaga ! to już twórczość. pięta achillesowa ukryta jest często w bucie tyrana. pijani zwycięstwem popadają w nałóg. pion z poziomem mają z sobą krzyż. plotka jest zawsze smakowita. płakać z płaczącym, to ulga w cierpieniu. płyń za rekinem trafisz do ludzi. pochlebstwo to potrawa, która wszystkim smakuje. połowa tego, co piszemy jest szkodliwa, druga połowa jest niepotrzebna. połowy dokonał, kto zaczął. pomyśl, zanim pomyślisz ! po pierwsze - uczyć się, po drugie - uczyć się i po trzecie - uczyć się. posiadł wiedzę, ale jej nie zapłodnił. po stracie zębów podobno większa swoboda języka. potrafię współczuć cudzym bólom, ale nie przyjemnościom. jest coś dziwnie nudnego w szczęściu innych ludzi. potrzeba mądrości by pojąć mądrość : na nic muzyka, gdy publiczność głucha. powiedziały krety : "ludzie są ciemni potrzebne im światło". powiedz mi z kim sypiasz, powiem ci, o kim śnisz. powiedz mi z kim przestajesz, powiem ci z kim zaczniesz. powodzenie u kobiet ma ten, kto umie się bez nich obejść. poznaj samego siebie. prawda leży zazwyczaj pośrodku, najczęściej bez nagrobka. prawdziwa mądrość nie opuszcza głowy. prawdziwy czyn nie czyni wrzawy. prawdziwy wybraniec nie ma wyboru. profesja hipokryty przynosi wspaniałe korzyści. propaganda jest matką wydarzeń. prostolinijni zwłaszcza, uważajcie na zakrętach. przeciwieństwem prawdy płytkiej jest fałsz, przeciwieństwem prawdy głębokiej może być inna głęboka prawda. przeciwności losu uczą mądrości, powodzenie ją odbiera. przede wszystkim nie szkodzić. przeludnienie świata doprowadziło do tego, że w jednym człowieku żyje wielu ludzi. przejrzałem go na wskroś, wiem, kto za nim stoi. przeniósł się z sodomy do gomory. przeszłość - jest to dziś, tylko cokolwiek dalej. przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem. przyjaciele są złodziejami czasu. przypadkowe odkrycia zdarzają się tylko umysłom przygotowanym. przyprawą potrawy jest głód. przysłowia sobie przeczą. i to jest właśnie mądrością ludową. przyzwyczajenie jest drugą naturą. psychiatra to facet, który zadaje ci wiele kosztownych pytań, jakie twoja żona zadaje ci za darmo. purytanie powinni nosić dwa listki figowe na oczach. puste beczki i głupcy robią dużo hałasu. rada graniczy z naganą. rasiści ! nie dopuszczają czarnych myśli. rdza niszczy żelazo, a kłamstwo duszę. religia to opium dla ludu. rodzynka stroskane winogrono. rogi - aureola ramola. róże pachną zawodowo. rwie się wątła nitka cnoty w labiryntach ochoty. rzekła lilia do motyla: - nikt nie patrzy, niech pan zapyla! rzucić palenie ? to łatwe. robiłem to ze sto razy. salto morale jest bardziej niebezpieczne niż salto mortale. satyrycy winni ostrzyc swój język na kamieniu mądrości. satyry, które rozumie cenzor, słusznie są zakazane. są urodzeni mężowie stanu - wyjątkowego. schlebianie przysparza przyjaciół, prawda wrogów. serce człowieka bije drugiego niemiłosiernie. serce ma swoje racje, których rozum nie zna. serce to pałac szklany, gdy pęknie nie można go naprawić. sezamie otwórz się - ja chcę wyjść ! sięgaj po laur, ale nie z cudzej głowy. skazaniec nigdy nie dorasta do szubienicy. słabości, twe imię kobieta ! słodko i zaszczytnie jest umrzeć za ojczyznę. sny są skarbem nędzarzy. spotkałem człowieka tak nie oczytanego, że musiał cytaty z klasyków wymyślać sam. sprawy pozostawione samym sobie zmieniają się ze złych na gorsze. spróbuj zapalić maleńką świeczkę zamiast przeklinać ciemność. starość we wszystko wierzy. wiek średni we wszystko wątpi. młodość wszystko wie. starzy przyjaciele są najlepsi, podobnie jak stare buty są najwygodniejsze. stosy nie rozświetlają ciemności. strach dodaje nogom skrzydeł. straszne są słabostki siły. strzeż się cichgo psa i spokojnej wody. stwierdzono, że demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu. sukces bywa również karany : trzeba spotykać się z ludźmi, których przedtem można było ignorować. sukces jest najgłośniejszym mówcą świata. suma kątów za którymi tęsknię, jest na pewno większa od 360. szczęście nie jest stacją, do której przyjeżdżasz, lecz sposobem podróżowania. szery aż do bólu. masochista czy sadysta ? szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, gdy się ją dzieli. szczyt prawa jest często szczytem zła. szerzenie niewiedzy o wszechświecie musi być także naukowo opracowane. szkoda, że do raju jedzie się karawanem. szkoda, że szczęścia nie można znaleźć na drodze do niego. sztuka pisania jest sztuką skreślania. sztuka życia to sztuka unikania cierpień. szumi las, ma czas. Śnił mi się freud. co to znaczy ? Świat jest piękny ! i to jest właśnie takie smutne. tajemnica energii działania polega na tchnieniu nauki. talent dodaje urodzie blasku. talent to strach przed porażką. ten jest najszczęśliwszy z ludzi, kto koniec życia umie powiązać z jego początkiem. ten kto ma odwagę sądzić samego siebie, staje się coraz lepszy. ten, kto się śmieje ostatni, przeważnie nie ma jednego zęba na przodzie. ten się śmieje sam, kto się śmieje ostatni. ten stąpa po różach, co po grządkach depce. the world is coming to an end ... save your buffers!!! tłum krzyczy jednymi wielkimi ustami, ale je tysiącem małych. to czego twórcom brakuje w głębi, zwracają nam w długości. to czy człowiek jest inteligentny poznaje się po jego odpowiedziach. to czy jest mądry, po pytaniach. to nie jest koniec, to nawet nie jest początek końca, to dopiero koniec początku! to niesamowite, jak garść pieniędzy czyni nędzę znośną. ton pytania narzuca ton odpowiedzi. to kobieta wybiera mężczyznę, który ją wybierze. tragedia : zakochać się w twarzy, a ożenić z całą dziewczyną. trucizna prawdy jest lepsza od miodu kłamstwa. trzeba być tak szybkim, jak nadchodząca chwila. trzeba by stu oczu, by móc je na wszystko przymykać. trzeba całego życia by nauczyć się żyć. trzeba żyć, a nie tylko istnieć. trzy rzeczy wyczerpują siły człowieka. oto one : strach, długie chodzenie, lubieżność. twarde słowa ranią, nawet gdy są sprawiedliwe. twarz to co wyrosło dokoła nosa. tylko dwie rzeczy są nieskończone : wszechświat oraz ludzka głupota i nie jestem pewien co do tej drugiej. tylko jedna rzecz jest gorsza niż gdy o nas mówią, a mianowicie, gdy o nas nie mówią. tylko ludzie mali, zawsze utrzymuja się na swoim poziomie. tylko niekochani nienawidzą. tylko z pomocą silnych można dopomóc słabym. tylko nasze pojęcie czasu pozwala nam mówić o sądzie ostatecznym. w gruncie rzeczy jest to sąd doraźny. tylko pesymiści kują żelazo póki gorące. optymiści wierzą, że nie wystygnie. tylko pieniądz jest władcą całego świata. tym więcej pragniemy, im więcej przypadło nam w udziale. tym wściekłość losów na siebie kruszę, że zawsze wolę to - co muszę. uczymy się nie dla szkoły, lecz dla życia. uderz w struny, a nożyce się odezwą. umiej być przyjacielem - znajdziesz przyjaciela. umiem w dwunastu językach powiedzieć "nie" ; to kobiecie wystarczy. uroda jest podarunkiem na kilka lat. uśmiech to pół pocałunku. uśmiech wędruje daleko. uważaj, by się nie dostać pod czyjeś koło szczęścia. używaj dnia, jak najmniej ufając przyszłości. walczmy o estetykę wnętrz ludzkich ! wchodząc do wody, wychodzisz z powietrza. w człowieku tylko żołądek bywa i to czasem w pełni zadowolony. w demokracji wolno głupcom głosować, w dyktaturze wolno głupcom rządzić. w domu powieszonego nie mówi się o stryczku. a w domu kata ? w nas jest raj, piekło i do obu szlaki. wdzięczność szybko się starzeje. wiatry wieją bardzo przeźroczyście. wieczność ? jednostka czasu. wiedza nie ma właściciela. wiedza to potęga. wiedza to władza. ale niewiedza, niestety, nie oznacza jeszcze braku władzy. wieko trumny od strony użytkownika nie jest ozdobne. wiele trzeba mocy, by umieć żyć wiedząc, jak bardzo życie i niesprawiedliwość są z sobą złączone. wielkie czasy mogą zmieścić pokaźną ilość małych ludzi. wiem, że nic nie wiem. wieża w pizie nachylona jest pod kątem widzenia turystów. więcej światła ! większość ludzi używa głowy nie do myślenia, lecz do potakiwania. w literaturze jest dużo seksu i nie ma dzieci; w życiu - na odwrót. w logice tkwi zawsze pierwiastek nudy. w ludziach więcej rzeczy zasługuje na podziw niż na pogardę. władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie. właściwe jest ludzkiej naturze, nienawidzić tego, kogo się skrzywdziło. w miłości to nie jest nieszczęście - raz wojna, raz pokój. wolności nie można symulować. wpadł. i to na pomysł. w pogoni za ideałem, wszystkie świństwa popełniałem. wszystkie zwierzęta są sobie równe. ale niektóre zwierzęta są równiejsze od innych. wszystko co doskonałe, dojrzewa powoli. wszystko co nieznane, wydaje się cudowne. wszystko zabiera znacznie więcej czasu, niż by się wydawało. wszystko jest środkiem - nawet przeszkoda. wszystko płynie. wszystko jest trudne zanim stanie się proste. wszystko jest w rękach człowieka. dlatego należy je często myć. wszystko zostało już powiedziane, ponieważ jednak nikt nie słucha, trzeba wciąż zaczynać od nowa. wszystko zrozumieć, to wszystko wybaczyć. wszyscy za jednego, jeden za wszystkich. wśród narodów europejskich polacy są zaliczani do histeryków. w walce idei giną ludzie. wygłaszaj wzniosłe zasady, łatwiej wtedy popełniać zdrady. wyjcie ! poczujecie się młodsi o miliony lat. wykrzyknik który sflaczał, staje się znakiem zapytania. wymówka ludożerców : "człowiek to bydlę". wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy. wyrwa po człowieku może być maleńka, np. kalibru 7 mm. wysoki to poziom, gdy na głowę ludności przypada pół głowy. wszystko jest trucizną decyduje tylko dawka. w dyplomacji ultimatum to stanowcze żądanie, po którym przechodzi się do ustępstw. więcej jest rzeczy na ziemi i niebie, niż się śniło waszym filozofom. w życiu można liczyć tylko na siebie. a i tego nie radzę. zabójstwo to ekstremalna forma cenzury. zaloty - polowanie na panie. z czego powstałeś zależy do genetyki, w co się obrócisz, od polityki. za dukata brat sprzeda brata. zając lubi buraczki - takie jest zdanie kucharza. zakaz to najlepsza propaganda. za każdym rogiem czyha kilka nowych kierunków. zakuty łeb myśli po łebkach. zanika rękodzieło. nawet w zbrodni. zaskoczenie i zdziwienie są początkiem zrozumienia. za to, co kosztuje jeden nałóg można wychować dwoje dzieci. zawsze jestem gotów się uczyć, chociaż nie zawsze chcę, żeby mnie uczono. zawsze można być wyżej powieszonym. zawsze przebaczaj swoim wrogom : nic nie zdoła bardziej ich rozzłościć. zawsze, kiedy masz własnie coś zrobić, okazuje się, że najpierw musisz zrobić coś innego. zawsze się znajdzie filozofia do braku odwagi. za wszystkie głupstwa królów płacą ich narody. z dobrych uczuć robi się złą literaturę. zdrowie jest najpierwszym darem, uroda drugim a bogactwo trzecim. zdrowy rozsądek to zbiór uprzedzeń nabytych do osiemnastego roku życia. zegar tyka. wszystkich. zero nienawidzi innych liczb. ziemia to kropka pod znakiem zapytania. z księgi przeznaczenia : "a jedni muszą być czopkami". znam starodawny toast, wart złota dla swej piękności : "obyś nie spotkał przyjaciela, gdy będziesz wchodził na górę powodzenia". znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale nikt nie wie, jak go wskrzesić. z naprawdę wielkich, posiadamy tylko jednego wroga - czas. znasz hasło do swojego wnętrza ? złamał sobie życie ! i ma teraz dwa oddzielne, bardzo przyjemne życia. złe nie śpi, natomiast dobre zasypia bardzo często. zło ukrywane rośnie. znawca : specjalista, który wie wszystko o czymś i nie wie nic o czymkolwiek innym. zmartwychwstać mogą jedynie trupy. Żywym trudniej. zróbcie, by uczciwość opłacała się bardziej niż kradzież, a nie będzie kradzieży. zwykle niewinny nie sprosta nowej zawiści. Żaden człowiek nie chce umrzeć. ale tak rzadko się zdarza to, co człowiek chce. Żeby śmierć można było na raty odespać ! Żona mi odpowiada, bo mi nie odpowiada. Życie bez radości jest jak długa podróż bez gospody. Życie bez radości to lampka bez oliwy. Życie jest tragedią, gdy widziane z bliska, a komedią gdy, widziane z daleka. Życie jest snem. Życie jest to opowieść idioty, pełna wrzasku i wściekłości, nic nie znacząca. Życie ? ciężki kwadrans złożony z uroczych chwil. Życie można zrozumieć, patrząc nań tylko wstecz. Żyć jednak trzeba naprzód. Życie nie daje nam tego co chcemy, tylko to, co ma dla nas. Życie to jeden długi proces męczenia się. Żyć jest bardzo niezdrowo. kto żyje, ten umiera. Żyć znaczy walczyć. Żyj tak, aby twoim znajomym zrobiło się nudno, kiedy umrzesz. abstynent - człowiek niepociągający. aforyzm jest ostatnim ogniwem długiego łańcucha myśli. aforyzmy są dowcipami filozofii. amerykanie są narodem, który zbudzić można jedynie trzykrotnym kopaniem w drzwi; ale potem już nie mogą zasnąć. aldous huxley. analiza uryny może wykryć chorobę jednostki, analiza urny - chorobę całego społeczeństwa. anglicy wychodzą nie żegnając się, a polacy żegnają się nie wychodząc. antyki to przedwczorajsze kicze. jacques tati. artysta, który sprzeniewierza się prawdzie, natychmiast traci talent. badania opinii publicznej opierają się na fałszywej przesłance, że publiczność posiada opinię. toto. badania w dziedzinie medycyny dokonały tak olbrzymiego postępu, że dziś - praktycznie biorąc - nikt już nie jest zdrowy. bertrand russell. bankier bez pieniędzy jest jak lekarz bez pigułek. george woods. bardzo mały człowiek może rzucać bardzo duży cień. bardzo mnie boli, gdy umiera utalentowany człowiek, świat bowiem potrzebuje takich ludzi bardziej niż niebo. bardzo niewielu mężczyzn posiada klucz do serca kobiety, pozostali obywają się wytrychem. bądź uroczy dla swoich wrogów - nic ich bardziej nie złości. carl orff. bestsellery to świetne urządzenie: wiadomo jakie książki kupować i nie trzeba ich czytać. danny kaye. bez politycznej kultury suwerenny naród jest dzieckiem, które bawi się ogniem i może w każdej chwili podpalić dom. bezinteresowna przyjaźń może istnieć tylko między ludźmi o jednakowych dochodach. paul getty. bezużyteczną rzeczą jest uczyć się, lecz nie myśleć, a niebezpieczną myśleć i nie uczyć się. biurokracja to dobrze zorganizowana zaraza. cyril parkinson. biurokrata to człowiek, który do brigitte bardot zwraca się per "pani sachs". jean gabin. błędy to proste sposoby na zdobycie doświadczenia przez lekarzy. bogacz rozdziera szaty, ubogi wychodzi ze skóry. bóstwa giną wraz ze swoimi wyznawcami. brak wstrząsów powoduje niepokój twórczy. brakujące ogniwo między zwierzęciem i człowiekiem to właśnie my. konrad lorenz. brudnemu chlew na myśli. brzydki nie dlatego jest brzydki, że ma zły gust. bunty są językiem nie wysłuchanych. martin luther king. być kompozytorem i nie być muzykiem to tragedia. oznacza, że jest się geniuszem bez talentu. nadia boulanger. był czas, gdy aktorki chciały zostać gwiazdami; teraz mamy coraz więcej gwiazd, które chciałyby zostać aktorkami. laurence olivier. bywają dwa rodzaje ministrów finansów: jedni odchodzą w hańbie, a drudzy - we właściwym czasie. james callaghan. bywają myśli tak głębokie, że pogrążają autora. całowanie w rękę nagiej kobiety jest stratą czasu. jerzy leszczyński cały kłopot polega na tym, że głupcy są pewni siebie, a mądrzy pełni wątpliwości. helmut schmidt. cały świat zwierzęcy jest pasożytem roślinnego. chcesz wiedzieć o nim prawdę? policz, ile ma krawatów, a ile książek. cel wojny może być sprawiedliwy, ale środki nigdy. cenzura to reklama na koszt państwa. federico fellini. charakterystyczna cecha naszych czasów? pornografia wkroczyła do salonów. john b. priestley. chciałem zmienić świat. doszedłem jednak do wniosku, że mogę jedynie zmieniać samego siebie. aldous huxley. chrystus wypędził handlarzy ze świątyni. potem handlarze zmądrzeli: przywdziali szaty kapłańskie. ci, którzy przemawiają w imieniu boga, powinni pokazać listy uwierzytelniające. ciasnota umysłowa się rozszerza. ciągle jeszcze łatwo jest zostać milionerem - pod warunkiem, że było się miliarderem. bob hope. cierpliwości - trawa z czasem zamienia się w mleko. cierpliwość nie jest cnotą rewolucjonistów. cnota jest w sercu, a nie gdzie indziej. cnota nie cieszyła się nigdy takim uznaniem jak pieniądz. co należy zrobić po upadku? to, co robią dzieci: podnieść się. co to jest wielbłąd? koń zaprojektowany przez komisję. hans friederichs. cóż, że otwarta przyłbica, kiedy łeb zakuty. cudowna kobieta to taka, która nie wymaga cudów. cynizm jest to udana próba zobaczenia świata, jakim jest on w rzeczywistości. jean genet. czasami trzeba szukać samotności aż na balu. czasem bluźnierstwo bardziej zbliża do boga niż modlitwa. czasem kilkadziesiąt milionów aspołecznych typów nazywamy społeczeństwem. czasem lepiej zbłądzić, niż zbyt nachalnie pytać o drogę. często smak życia odbiera apetyt. często szuka się sensu życia przy pomocy bezsensownych metod. często wybaczamy tym, którzy nas nudzą, lecz nie wybaczamy tym, których my nudzimy. franciszek la rochefoucald. człowiek czynu zawsze wygląda niestosownie między gadułami. człowiek głody nie interesuje się zupełnie jadłospisem, jaki ma mu być podany za lat dziesięć. savi de tove. człowiek jest istotą kruchą: wystarczy odrąbać mu głowę, żeby przestał żyć. człowiek kierujący się tylko rozsądkiem, myli się najczęściej. człowiek, który nikogo nie lubi, nieszczęśliwszy jest niż ten, którego nikt nie lubi. człowiek najgłośniej wydziera się w pieluszkach. potem stopniowo spuszcza z tonu. człowiek tylko wówczas jest szczęśliwy, kiedy interesuje się tym, co tworzy. erich fromm. człowiek uczy się przez całe życie, z wyjątkiem lat szkolnych. człowiek uczyni wiele, by go lubiano, i uczyni wszystko, by mu zazdroszczono. człowiek woli patrzeć przez dziurkę od klucza niż przez lunetę. karl farkas. człowiek znacznie więcej wie, niż rozumie. człowiek zużywa dziś na wszystko mniej czasu i więcej pieniędzy, i właśnie to nazywa się u nas postępem. frank sinatra. człowiekowi konsekwentnemu łatwiej przychodzi zrezygnować z celu niż ze środków. czujemy tylko ten ząb, który nas boli. czy kto widział, żeby się glista załamywała? czy to nie śmieszne: nawet nasze czasy będą kiedyś nazywali dobrymi dawnymi czasami. alberto moravia. czy wielu zna nazwiska tych, którzy potępili galileusza? każdy pamięta jednak, w jakiej pracowali instytucji. czytanie gazet należy zaczynać od działu sportowego. wiadomości sportowe odnotowują sukcesy ludzi, pierwsze stronice - porażki ludzi. earl warren. czytanie to jest odnajdywanie własnych bogactw i własnych możliwości przy pomocy cudzych słów. czytelnicy przyzwyczajeni są do tego, że pisarz to istota, która żyje za grosz, a mówi za milion, a nie odwrotnie. czyż nie jest dziwne, że ludzie tak chętnie walczą o religię, a tak niechętnie żyją zgodnie z jej zasadami. na początek <#glosstop> dach przecieka nie dlatego, że deszcz pada, ale dlatego, że w dachu dziura. daty są rodzynkami w historii. dawniej człowiek zaczynał się od porucznika, teraz od mercedesa. wilhelm lenz. dawniej eksperymentowano w sztuce. dziś eksperymenty mają być sztuką. evelyn waugh. dawniej młodzi mężczyźni szukali sobie żon. teraz wyszukują sobie teściów. diana webster. dawniej oczekiwano w napięciu na nową książkę lub operę. dziś ludzie oczekują w napięciu na nowy model samochodu. sir laurence olivier. dawniej pacyfista wyglądał na wariata w realnym świecie, dziś jest realistą w zwariowanym świecie. lord soper. dawniej podania przekazywano z ust do ust - dziś z biurka na biurko. dekretem nie można zmienić obyczajów, ani odwrócić powodzi. demagog to człowiek, który obiecuje coś, czego inni nie są w stanie spełnić. paul henri spaak. dementi to potwierdzenie w formie zaprzeczenia. andr? fran?ois-poncet. dementi to próba zastąpienia plotki kłamstwem. roger peyreffitte. dementi to tymczasowe zaprzeczenie faktu, który jutro zostanie potwierdzony. richard crossman. demokracja: mówisz, co chcesz, robisz, co ci każą. demokracja nie powinna iść tak daleko, żeby w rodzinie większością głosów decydować, kto jest ojcem. willy brandt. demokracja polega na tym, że trzeba innym pozwolić się wygadać. pietro nenni. demokracja wynika z przeświadczenia, że w zwykłych ludziach tkwią niezwykłe możliwości. dla jednych życie zaczyna się po czterdziestce, dla innych dopiero po setce. dla katolika nie może istnieć neutralność. pan bóg też nie jest neutralny. richard jeager. dla ministra finansów najbardziej miękką pościelą jest twarda waluta. antoine pinay. dla rządu przed wyborami drogi jest wyborca. po wyborach drożeje wszystko inne. jean rigaux. dla sztuki nie są niebezpieczni podpalacze, ale strażacy. bernard buffet. dlaczego ludzie umieją lepiej umierać niż żyć? dlatego, że żyć trzeba długo, a umrzeć można prędko. do tego, by mądrze się działo, potrzebne są młode ręce i stare głowy. dobra karykatura to prawda wytrawiona kwasem. lee marvin. dobre kobiety są lepsze niż dobrzy mężczyźni. złe kobiety są gorsze niż źli mężczyźni. marcel achard. dobre, stare czasy, kiedy jazda samochodem była tańsza niż parkowanie. fritz hofmann. dobry mówca nie potrzebuje trybuny. dobrze jest, gdy cymbał odzywa się tylko od wielkiego dzwonu. dobrze, że człowiek nie może iść za własnym pogrzebem, bo by mu serce z żalu pękło. dobrzy ludzie są mniej dobrzy, a źli są mniej źli, niż to się wydaje. dogmat to nic innego jak wyraźny zakaz myślenia. dramatem naszej epoki jest to, że głupota zabrała się do myślenia. jean cocteau. drapacze chmur to gotyk bez boga. franco lombardi. droga do prawdy wybrukowana jest paradoksami. dwa półgłówki to nie to samo, co jeden z głową. dyktatura to państwo, w którym wszyscy boją się jednego, a jeden wszystkich. dyplomacja to sztuka głaskania psa tak długo, aż gotów będzie kaganiec. fletcher knebel. dyplomata to człowiek, który dwa razy pomyśli, zanim nic nie powie. dyplomata to dobrze płatny urzędnik, który szyfrem przekazuje do domu to, co przeczytał trzy dni temu w gazetach. duncan cook. dzieci i wojskowi lubią się straszyć. dziewczyna to piec, w którym powli piecze się baba. dzisiejsi ludzie chcieliby pojutrzejsze życie kupić za przedwczorajszą cenę. tennessee williams. dziś rzeczywistą głową rodziny jest ten, kto decyduje, na jaki program nastawić telewizor. peter sellers. dziwne, że ludzie mogą myśleć o śmierci, kiedy jest tyle do zrobienia w życiu. dżentelmen to mężczyzna, który potrafi opisać kobietę bez posługiwania się rękami. alec guiness. egzorcyzmy pomagają tylko tym, którzy wierzą w złego ducha. ekspert to człowiek, który przestał myśleć - on wie. ekstremista to facet, który rozbija brudną szybę, zamiast ją umyć. konserwatysta to ktoś, kto broni istniejącego zła. liberał to człowiek, który chciałby zastąpić istniejące zło innym złem. robert byrd. eunuch sztuki miewa od czasu do czasu "sny o potencji". fanatycy to ludzie, którzy intensywniej umierają, niż żyją. fałszywe argumenty zwalcza się najlepiej nie przeszkadzając w ich wykładaniu. alec guiness. film, który można opowiedzieć, to nie jest udany film. michelangelo antonioni. filozofia nie ma bezcennych wyników, lecz studiowanie filozofii daje wyniki bezcenne. filozofowie rozmaicie interpretowali świat. idzie jednak o to, aby go nie zmieniać. formuła sztuki nowoczesnej stała się bardzo prosta: prowokacja plus reklama. giorgio di chirico. francja - kraj, w którym strych nazywa się mansardą. frazes - skrzyżowanie małego człowieka z wielką sprawą. garb szpeci człowieka, ale zdobi wielbłąda. gdy anglik pisze rozprawę naukową, to czyta się ją jak humoreskę; w polsce humoreskę czyta się jak rozprawę. gdy człowiek krytykuje cudze utwory, czuje się jak generał. gdy człowiek nie ceni czegoś bardziej od życia, to życie to niewiele jest warte. gdy kobieta już dostatecznie długo była naga, patrzy się znowu na jej twarz. norman mailer. gdy maluję - szemrze ocean. inni malarze pluskają się w wodzie fryzjerskiej. salvador dali. gdy mężczyzna prosi dziś o rękę kobiety, to znaczy, że resztę miał już wcześniej. alberto sordi. gdy mężczyzna utrzymuje kilka samochodów, to jest to dla niego uczuciowy odpowiednik haremu. john hallibarton. gdy naród nie chce już czytać swych poetów, składa im hołdy. alec guiness. gdy obserwuje się, jak nasze czasy pysznią się odkryciem seksu, można się dziwić, że ludzkość nie wymarła przed wiekami. jean genet. gdy podchodzi się do drzwi, otwierają się automatycznie; gdy podchodzi się do człowieka, zamyka się automatycznie. per halvorsen. gdy się pomyśli, ile książek jest już na świecie i ile ich codziennie przybywa, to najprawdopodobniej bóg przy następnym potopie posłuży się nie wodą, lecz papierem. william faulkner. gdy tylko coś się nie udaje, to mówi się, że był to eksperyment. robert penn warren. gdy tysiąc ludzi mówi to samo, to jest to albo vox dei, albo wielkie głupstwo. gdy uczyć będziemy ludzi, jak powinni myśleć, a nie co powinni myśleć, to unikniemy wielu nieporozumień. gdyby ludzie myśleli o tym, co mówią, to nie mówiliby tego, co myślą. gdyby ludzie zachowywali się tak, jak zachowują się narody, to ubierano by ich w kaftany bezpieczeństwa. tennessee williams. gdyby marsjanin czytał nasze gazety, doszedłby do wniosku, że ziemianie składają się głównie z ministrów i morderców. hermann bondi. gdyby nie wyjątki, zasady byłyby nie do zniesienia. gdyby wszyscy politycy mówili jedynie o sprawach, na których się znają, byłoby o wiele ciszej na świecie. groucho marx. gdyby wszystkim głupcom zawiesić dzwonki na szyjach, ludzie mądrzy musieliby nosić watę w uszach. gdyby wynik wojny można było przewidzieć, żadnych by nie było. gdybym nawet wiedział, że jutro świat przestanie istnieć, to jeszcze dziś zasadziłbym drzewko jabłoni. gdzie nie ma sędziów, potrzebni są chociaż świadkowie. gdzie zaczyna się próżność, tam kończy się rozum. geniusz to człowiek rozwiązujący problemy, o których nie wiemy, że je mamy. dean martin. geniusz usprawiedliwia każdą metodę pracy. giną zawsze inni, bo gdy giniemy my, nie ma już innych. glista: żmija pozbawiona idei. głód jest wtedy prawdziwy, gdy człowiek patrzy na drugiego człowieka jako na obiekt do zjedzenia. głupiec uważa przypadek za szczęście. głupcy dzielą się dyletantów i fachowców. głupcom należałoby wymyślić trudniejszy sposób rozmnażania. głupstwa można mówić, byle nie uroczystym tonem. gorzkie prawdy z trudem się połyka, ale za to później korzystnie się odbijają. gospodarka nie jest pacjentem, którego można nieustannie operować. ludwig erhard. gra miłosna jest jak jazda samochodem: kobiety wolą objazdy, mężczyźni - skróty. jeanne moreau. gra miłosna jest z gier ruchowych stosunkowo najłatwiejsza. grafoman pisze byle jak o pięknych rzeczach, talent - pięknie o byle czym. gratulacje: najuprzejmiejsza forma zawiści. gwałt jest niemożliwy - kobieta z podniesioną spódnicą biegnie szybciej niż mężczyzna z opuszczonymi spodniami. gwiazdor to człowiek, który latami pracuje jak opętany, by zyskać popularność, a potem zakłada ciemne okulary, żeby go nie rozpoznano. coco chanel. hipochondryk to osoba, która chce mieć bóle i sama je leczyć. historia jest najlepszym nauczycielem, ale ma najgorszych uczniów. indira gandhi. historia pełna jest wojen, o których każdy wiedział, że nie wybuchną. enoch powell. historia to tylko legenda, co do której wszyscy się pogodzili. historycy fałszują przeszłość, ideolodzy przyszłość. historycy to adwokaci, którzy bronią swoich klientów dopiero po ich śmierci. harold macmillan. i do zakutych łbów dostaje się woda sodowa. i znowu człowiek wydaje pieniądze, których nie ma, na rzeczy, których nie potrzebuje, by imponować ludziom, których nie lubi. danny kaye. idea na krótko przed obumarciem wygląda najzdrowiej. fran?ois mauriac. idealiści to ludzie, którzy się dla jakiejś sprawy zapalają. ideologowie to ludzie, którzy dla jakiejś sprawy ochłodli. ignazio silone. idealnych kobiet jest tak samo mało jak idealnych mężczyzn, ale spotyka się je częściej. hildegard klef. idee nie są odpowiedzialne za to, co z nich czynią ludzie. werner heisenberg. idioci i geniusze są wolni od obowiązku rozumienia dowcipów. idol - to ideolog, z którym nie można dyskutować. ignoranci są wszechstronni. im bardziej radykalna jest lewica, tym bardziej lewe staje się centrum. sir keith joseph. im bardziej skorumpowane państwo, tym więcej praw. im człowiek jest bogatszy w osądy, tym uboższy w przesądy. henry miller. im człowiek żyje dłużej, tym krótsze pisze życiorysy. im kobieta ma mniejszy biust, tym większy rozum. nie wiemy jednak jeszcze, dlaczego tak się dzieje. chris kleinke. im lżejsza praca, tym cięższy odpoczynek. im mniej ludzie myślą, tym więcej mówią. im policja lepsza, tym kryminaliści sprytniejsi. im prostsze są ustawy podatkowe, tym bardziej są niesprawiedliwe. franz josef strauss. im więcej ma się pieniędzy, tym więcej poznaje się ludzi, z którymi nic nas nie łączy oprócz pieniędzy. tenneessee williams. im więcej się dziś czyta książek, tym bardziej odnosi się wrażenie, że analfabetom nie dzieje się krzywda. warren brabrook. im większy rozum w młodości, tym mniejsza głupota na starość. impotenci rozpuszczają wieści o kryzysie miłości. inflacja jest jak ciąża: w legalny sposób nie można jej przerwać. leon henderson. inteligent jest to pasożyt wytwarzający kulturę. interpretacja zabija fakty. istnieją kraje tak słabo rozwinięte, że darowanie im niezależności miałoby taki sam skutek, jak darowanie dziecku brzytwy. lord beaverbrook. istnieją trzy rodzaje kłamstwa: przepowiadanie pogody, statystyka i komunikat dyplomatyczny. jean rigaux. istnieje tylko jedna grupa ludzi, która myśli o pieniądzach więcej niż bogaci, a mianowicie ubodzy. jak wielu jest niepoczytalnych autorów. jak zachować pokój, pozostaje niestety tajemnicą wojskową. jaka szkoda, że tak krótki jest czas między okresami, gdy jest się za młodym a gdy jest się za starym. jako katolik dziękuję bogu za heretyków. herezja to tylko inne określenie wolności myśli. graham greene. jeden marzy o nieśmiertelności, drugi o emeryturze. jeden z grzechów głównych rządu polega na tym, że nie potrafi opisywać chmur bez rozwodzenia się na temat tęczy. cecil king. jedna czysta owca może zatruć życie całej parszywej owczarni. jedną z najbardziej rozpowszechnionych chorób jest diagnoza. jedyna różnica między mną a wariatem to fakt, że nie jestem wariatem. salvador dali. jedyne zło, jakie prasa może wyrządzić człowiekowi, to wydrukować wiadomość o jego śmierci. eugŠne ionesco. jedynie pierwotny strój ewy nigdy nie wychodzi z mody. jedyny człowiek, któremu rzeczywiście potrzebny bywa frak, to człowiek z dziurą w spodniach. john taylor. jest rzeczą zdumiewającą, że istnieją biskupi gotowi błogosławić okręty wojenne, bombowce lub wojska przed bitwą, a którzy potępiają regulację urodzin. harrison matthews. jesteśmy niewolnikami wskazówek zegara, więźniami kalendarzy, gońcami kont bankowych. jean anouilh. jeszcze nigdy w dziejach tak wielu nie mówiło tak wiele do tak wielu, mając do powiedzenia tak niewiele. jeśli chce się demokracji, trzeba pogodzić się z odrobiną nieudolności. hugh cubitt. jeśli chodzi o śmietankę towarzyską, to wolę szumowiny ludzkości. jeśli duch nacjonalizmu przedostaje się do literatury, to przestaje to być literatura. william faulkner. jeśli kobieta mówi, że jest zmęczona życiem, znaczy to, że kogoś zamęczyła na śmierć. jeśli mędrcy zawodzą, to nie znaczy, że głupcy zbawią świat. jeśli pokój jest rzeczą dobrą, to ma swoją cenę. el zayat. jeżeli ktoś jest niewierzący, nigdy nie wiadomo, w co uwierzy. kapitalizm bez bankructwa jest jak chrześcijaństwo bez piekła. frank borman. karą kłamcy nie jest to, że mu nikt nie wierzy, lecz to, że sam nie potrafi nikomu uwierzyć. karmieni nadzieją nigdy nie są syci. kartą wstępu do europejskiej kultury jest metryka chrztu. kary służą do odstraszania tych, którzy nie chcą grzeszyć. każda epoka ma własny obraz perwersji. każda dyktatura ma tylko jeden cel: utrwalanie swej władzy. każda książka, jak głos podany przez radio, dociera tylko do tych, którzy mają tę samą długość fali. każda myśl jest wyjątkiem ogólnej reguły, którą jest nie myśleć. każda rzecz ma dwie strony. fanatycy widzą tylko jedną. każdy człowiek może umierać jako bogacz, jeśli zdecyduje się żyć jak biedak. henry gould. każdy dobry film można opowiedzieć w jednym zdaniu. każdy ma prawo do szczęścia, ale nie każdy ma szczęście do prawa. każdy rodzi się ateistą. kiedy dziewczyna ma piętnaście lat, nienawidzi mężczyzn i wszystkich chętnie by wymordowała, a w dwa lata później rozgląda się, czy któryś przypadkiem nie ocalał. kiedy film zdobywa sukces, wówczas jest to interes, kiedy nie ma sukcesu - jest sztuką. carlo ponti. kiedy gasną stosy, zaraz robi się jaśniej. kiedy jest za dużo rzeczy, które śmieszą, wtedy chce się płakać. kiedy ktoś marzy samotnie, to jest to tylko marzenie; kiedy marzymy wszyscy razem, to staje się to rzeczywistością. dom helder camara. kiedy przestaje się kochać, to się nie płacze. płacze się, kiedy ktoś przestaje nas kochać. carla lane. kiedy środki udają cele, wynikają stąd zawsze rzeczy jałowe. kiedy w polityce mądrzejszy ustępuje, popełnia nie tylko głupstwo, lecz i zbrodnię. kiepscy intelektualiści lubią być irracjonalni. kineskopy telewizorów to prezerwatywy rzeczywistości. dieter hildebrandt. klasyk nie zdałby egzaminu ze swych dzieł. klasyk to autor, którego się cytuje, ale nie czytuje. sir laurence olivier. klient ma zawsze rację, gdy nie zawraca głowy. kłamstwo zdąży obiec pół świata, zanim prawda włoży buty. james callaghan. kłopot prasy polega na tym, że nic co normalne, nie jest interesujące. saul bellow. knajpa: miejsce, dokąd się co wieczór chodzi po raz ostatni w życiu. koalicja jest to małżeństwo z rozsądku, które spędza miodowy miesiąc w oddzielnych łóżkach. jean marivaux. kobieta jest jak herbata w torebce: z jej mocy można zdać sobie sprawę tylko w gorącej wodzie. nancy reagan. kobieta jest mądrzejsza od mężczyzny, ale najwięcej rozumu musi zużyć na to, by ukryć ten fakt. mary mccarthy. kobieta pisząca popełnia dwie zbrodnie: zwiększa ilość książek i zmniejsza ilość kobiet. kobiety dlatego mają w polityce tak mało do powiedzenia, że wolą głosować na mężczyzn niż na inne kobiety. guy laffargue. kobiety, które nie są sprzedajne, kosztują najwięcej. fran?ois mauriac. kobiety, które pozwalają się zbyt szybko podbić, organizują później swój opór na zasadzie dywersji. jean-paul belmondo. kobiety łatwiej niż mężczyźni przyznają się do błędów. stąd opinia, że popełniają ich więcej. gina lollobrigida. kobiety nie kłamią, ale szminkują trochę prawdę. danny kaye. kobiety są jak przekład: piękne nie są wierne, wierne nie są piękne. kobiety żyją w przekonaniu, że mężczyźni, którzy umieją obchodzić się z pieniędzmi, umieją także obchodzić się z kobietami. jean paul sartre. kochać można nawet rzeczy martwe. nienawidzić tylko człowieka. kochanek to udoskonalony mąż. kolonie są jak banany: gdy tylko dojrzeją - odpadają. michael foot. komentatorzy to ludzie, którzy drapią innych, kiedy ich samych coś zaswędzi. robert mcnamara. komisja to grupa ludzi nieprzygotowanych, powołana przez niekompetentnych, do wykonania zadań niepotrzebnych. komisja to zespół, który tylko wtedy jest w stanie coś zdziałać, gdy składa się z trzech osób, z których jedna jest chora, a druga nieobecna. kompilator to autor książek z cudzych cytatów. aforysta to autor cytatów dla cudzych książek. kompromis to sztuka podzielenia jednego ciasta tak, by każdy myślał, że dostał największy kawałek. amintore fantani. komputer jest logicznym dalszym rozwinięciem człowieka: inteligencją bez moralności. komputery to najmądrzejsze kretyni. norman mailer. komunikaty są jak stroje bikini: to, co ukazują, jest podniecające, ale to, co ukrywają, jest najważniejsze. karl-guenther von hase. konferencja to kłótnia z porządkiem dziennym i protokółem. louis terrenoire. konieczność uwalnia od męki wyboru. kosmetyka - filozofia kobiet. kpimy z kiczów naszych rodziców, wyśmiewamy kicze naszych dziadków i podziwiamy kicze naszych pradziadków. harold nicholson. krytycy filmowi mają dziś ważną misję wyjaśnienia publiczności, dlaczego nigdy nie będzie ona w stanie zrozumieć żadnego filmu. ren? clair. krytycy to jednonodzy teoretycy skoku w dal. harold pinter. krytyk jest jak samochód: im gorszy, tym więcej robi szumu. krytyka jest czymś pośrednim pomiędzy plotką, denuncjacją a reklamą. krytyk to kwoka, która gdacze, gdy inni znoszą jajka. giovanni guareschi. książki o książkach, napisane na podstawie czytania książek o książkach, zajmują nam tyle czasu, że przestajemy czytać klasyków. t. b. webster. kto boi się zrobić błąd, ten nigdy nie będzie robić historii. andr? malraux. kto chce się wzbogacić w ciągu jednego dnia, zostanie w ciągu roku powieszony. kto flirtuje z inflacją, zostanie przez nią poślubiony. otmar emminger. kto innych pomniejsza, nigdy nie będzie wielki. kto już nie kocha i nie błądzi, ten niech się da pogrzebać. kto ma dobrą pamięć, temu łatwiej o wielu rzeczach zapomnieć. kto na gorącą kobietę dmucha - ten się na zimnej sparzy. kto nic nie wie, musi wierzyć we wszystko. kto nie dba o konie, ten musi zabiegać o dobry bat. kto nie ma siły, by być uczciwym, nie ma jej też, by wierzyć w uczciwość innych. kto nie rozumie logiki, ten zwykle nie rozumie i tego, że jej nie rozumie. kto pisze dla potomności, ten nigdy nie będzie czytany. william saroyan. kto patriotę obcego kraju uważa za drania, jest zwykle głupcem własnego. kto przesypia okazje, ten się niczego nie dochrapie. kto sądzi, iż zdoła się obejść bez całego świata, myli się bardzo; ale kto sądzi, że świat nie może się obejść bez niego, myli się jeszcze bardziej. kto sięga głęboko, zawsze musi dojść do mętnej wody. kto strzela z armaty do wróbla, może go najwyżej ogłuszyć. kto w polityce rąbie pięścią w stół, powinien najpierw upewnić się, że nie leżą na nim pinezki. harry truman. kto za dużo obejmuje, słabo ściska. kto za młodu nie jest rewolucjonistą, budzi podejrzenie, że jest sklerotykiem. georg-august zinn. kto żyje ze zwalczania wroga, zainteresowany jest tym, by wróg istniał jak najdłużej. lekarze nie leczą już ludzi, lecz ich reperują. evelyn waugh. lepiej być starą niż martwą. brigitte bardot. lepiej grać przed pustymi fotelami niż przed pustymi twarzami. alec guiness. lepiej jest w ostateczności uniewinnić zbrodniarza, niż skazać niewinnego. lepiej jest nie odzywać się wcale i wydawać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości. lepiej nic nie mówić, niż głupio milczeć. lepsze minimum z maksimum niż maksimum z minimum. liberał to człowiek, który w czasie dyskusji nie może przyłączyć się do swego własnego poglądu. robert frost. licz się z własnym zdaniem. los jest ślepy, ale trafia bez pudła. lubieżne kobiety sądzą, że wszyscy mężczyźni są zwyrodnialcami. lubię dobrze wychowanych ludzi, wolałbym jednak lepiej wychowany naród. ludzi poznaje się po ich śmieciach. oliver brown. ludzie dziwią się, że od 27 lat jestem wierny żonie. ale dlaczego miałbym szukać hamburgera, skoro mam pod ręką befsztyk. paul newman. ludzie, którzy nigdy nie mają czasu, najmniej pracują. ludzie mali popełniają głupstwa. ludzie wielcy popełniają błędy. ludzie nie są gorsi niż dawniej, tylko sprawozdawczość na temat jego poczynań jest obecnie dokładniejsza. john priestley. ludzie niechętnie wyzbywają się wad: wolą je równoważyć zaletami. ludzie o niezmiennych zasadach są jak samochody jadące po szynach. roberto rossellini. ludzie potykają się nie o góry, lecz o kretowiska. ludzie wstydzą się dziś, że ciągle jeszcze wstydzą się tego, czego wstydzili się dawniej. jacques tati. ludzie zabijają czas, żeby czas ich nie zabił. ludziom, którzy cierpią niesprawiedliwie, nie wystarczy sama sprawiedliwość. chcą, żeby winowajcy też ucierpieli niesprawiedliwie. to odczują jako sprawiedliwość. ludziom wydaje się, że są lepsi, kiedy jest im lepiej. ludzkie umiłowanie fantazji bywa dziś zaspokajane zazwyczaj przez statystyków i buchalterów. george hancock. Łatwiej jest walczyć o zasady, niż żyć zgodnie z nimi. Łatwiej uciąć cudzą głowę, niż zmienić w niej chociażby najdrobniejszą myśl. Łatwiej stworzyć boga, niż uwolnić się od jego kapłanów. Łatwiej zniewagę przełknąć, niż ją strawić. Łatwo jest bezkrytycznie krytykować. Łatwo nauczyć się panować, trudno nauczyć się rządzić. Łatwo wytrzymać próbę czasu, jeżeli nie jest to czas próby. malarz to człowiek, który maluje to, co sprzedaje. artysta to człowiek, który sprzedaje to, co maluje. pablo picasso. mało co bywa staranniej zorganizowane niż tzw. spontaniczny bunt. mały człowiek rośnie, gdy zrozumie swoją małość. wielki człowiek maleje, gdy zapatrzy się w swoją wielkość. małych poznać po koturnach. małżeństwo jest szkołą średnią przyjemności i uniwersytetem rezygnacji. tennessee williams. małżeństwo to bardzo sprawiedliwe urządzenie: żona musi codziennie gotować, mąż musi codziennie jeść. alberto sordi. mam nadzwyczaj prosty smak: zawsze zadowala mnie to, co najlepsze. mam zamiar przenieść się do szwajcarii. zawsze marzyłem o kraju, w którym góry są wyższe od podatków. blaise cendrars. marzeniem współczesnego człowieka jest przenieść się ze wsi do miasta po to, by później móc przesiedlić się z miasta na wieś. alec guiness. mądrość to jest to, co zostaje, kiedy zapomniało się już wszystko, czego nas uczono. mądry zawsze więcej się uczy od głupiego, niż głupiec od mądrego. menedżerowie mają rozwiązanie dla każdego problemu. urzędnik ma problem z każdym rozwiązaniem. guenter hartkopf. męczennicy religii niszczonych nie bywają kanonizowani. mieć odwagę, nie znaczy mieć rację. mierzy się ponad cel, żeby trafić do celu. miłość bezinteresowna daje szczęście, a interesowna pieniądze. miłość bliźniego nie byłaby tak utrudniona, gdyby ten bliźni nie był tak blisko. norman mailer. miłość od pierwszego wejrzenia należy traktować z przymrużeniem oka. minister nie powinien żalić się na gazety. nie powinien ich nawet czytać. powinien je pisać. charles de gaulle. mistyka sprzyja mistyfikacjom. mity są tym bardziej nieśmiertelne, im mniej sensowne. młoda generacja ma także dziś respekt dla starości: dla starego wina, starej whisky i starych mebli. truman capote. młodzież dzisiejsza nie jest inna niż dawniej. w czasach, kiedy na świecie było tylko dwóch młodych ludzi - kain i abel - jeden z nich był przestępcą. lord aberdare. mniejsze zło jest zwykle trwalsze. mogę wam powiedzieć, jak zarabiać pieniądze w gazetach: trzeba być ich właścicielem. roy thomson. można sobie wyobrazić, że rzeka popłynie w górę, ale nie że w poprzek. mów szybko, czytaj powoli. mówi się, że władza demoralizuje. ale brak władzy demoralizuje całkowicie. dean rusk. mówić trzeba prosto, a myśleć w sposób skomplikowany - nie na odwrót. franz josef strauss. mówienie zawsze szkodzi: przed jedzeniem psuje apetyt, po jedzeniu - trawienie. sandro pertini. mózg człowieka to unerwiony wszechświat. mózg elektronowy nie może być namiastką ludzkiego bezmózgowia. heinrich drimmel. musical to sztuka mówiona dla tych, co nie umieją śpiewać, a sztuka śpiewana dla tych, co nie umieją mówić. charles aznavour. musimy się nauczyć tak znienawidzić wszelką złą pracę jak grzech. muzyka współczesna to pustynia, na której gdzieniegdzie można znaleźć wyplute pestki daktyli. pablo casals. my bez polityki nie potrafimy się nawet przeżegnać. myślenie o śmierci przedłuża życie. myśli są jak kobiety. w tłumie robią mniejsze wrażenie niż pojedynczo. na cudzą nieczułość jesteśmy szczególnie uczuleni. na nic skrzydła, kiedy móżdżek ptasi. na niektórych tylko wtedy można liczyć, gdy się już nie liczą. na oburzenie moralne składa się 2 procent moralności, 48 procent oburzenia i 50 procent zawiści. vittorio de sica. na obczyźnie tyle rzeczy mi się nie podoba, że czuję się prawie jak w domu. na ślepym torze historii panuje największy ruch. arnold toynbee. nadmiar zaufania jest głupotą, nadmiar nieufności nieszczęściem. nadmiar zalet to duża wada. nagość jest kochanką braku wyobraźni. najgorętsze miejsca w piekle zarezerwowane są dla tych, którzy na ziemi wszystkiemu potakiwali. robert kennedy. najgorszą stroną sławy wielkich ludzi jest fakt, że na ich temat wolno rozprawiać byle idiocie. najlepiej podstawiają nogi karły. to ich strefa. najlepsza literatura nie mówi o najlepszych momentach ludzkości. najlepszą propagandą jest wypiekanie dobrego chleba. najlepszym barometrem ekonomicznym są żebracy: gdy zarabiają trzy razy tyle co profesorowie, to znaczy, że gospodarka jest dobra. carlo franchi. najmniejszy procent męskości posiada stuprocentowy mężczyzna. najpraktyczniejsze jest serce dzwonu, bije tylko w uroczystych momentach. najprzykrzejsza z manii prześladowczych - prześladowanie innych. najsmutniej nie tam, gdzie śmiech zakazany, lecz tam, gdzie obowiązkowy. najstraszniejszy jest głupiec, który ma cokolwiek słuszności. najszczęśliwsi są ci, których stworzono w jednym egzemplarzu. najtrwalszym elementem porozumień międzynarodowych jest papier. peter ustinov. najwięcej zielonych świateł jest na drodze do piekła. największe powodzenie mają banały inaczej powiedziane. największe świnie wymagają zazwyczaj od ludzi, żeby byli aniołami. największym nieszczęściem porządnych ludzi jest tchórzostwo. największym złem, na które cierpi świat, to nie siła złych, lecz słabość dobrych. należy swe szczęście dzielić, by je pomnożyć. największym wrogiem prawa jest przywilej. naprawdę niebezpieczny człowiek nigdy nie grozi. naród ma jedynie prawo być jako państwo. naród to coś więcej niż klub konsumentów. charles de gaulle. nasza epoka jest parodią wszystkich poprzednich. nasze cnoty są bękartami naszych grzechów. nasze czasy można sprowadzić do prostej formuły: podróże kosmiczne plus seks. jean genet. naszym czasom przypadło odkrycie, że słowo jest rodzajem hałasu. thornton wilder. naukowcy usiłują przekształcić to co niemożliwe - w możliwe. politycy często chcą przekształcić to co możliwe - w niemożliwe. bertrand russell. nawet najpiękniejsze nogi gdzieś się kończą. nawet święta krowa potrzebuje byka. harold pinter. nawet z tonącego okrętu wysiada się w pewnej kolejności. negacja bywa bardzo dogodną formą próżniactwa. nędza przeczy matematyce: gdy się ją podzieli na więcej ludzi, nie staje się mniejsza. nic dziwnego, że po oddaniu głosu nie mamy już nic do powiedzenia. nic na świecie nie zostało tak sprawiedliwie rozdzielone jak rozum: każdy uważa, że otrzymał dostateczną porcję. jacques tati. nic tak nie męczy jak cudzy wypoczynek. nic tak nie przeraża człowieka nowoczesnego jak perspektywa istnienia boga. emanuele severino. nic tak nie zatruwa powietrza jak rozkładająca się przyjaźń. nie dość jest na świecie miłości i dobra, żeby wolno było z tego ofiarować coś istotom urojonym. nie dość zapewnić komuś zbawienie; trzeba mu jeszcze dać środki do życia. nie jest dobrze, gdy nauczycielami są ludzie uformowani przez epoki będące przedmiotem nauczania. nie każde bezprawie można naprawić, lecz każde prawo można zepsuć. nie każde stworzenie jest dla siebie stworzone. nie każdy, kto stracił wiarę w raj, zaczyna wierzyć w piekło. nie kupuje się róż tym, które są tańsze od kwiatów. nie liczmy na potomnych - na nas także liczyli nasi przodkowie. nie ma kobiet niezrozumiałych, są tylko mężczyźni niedomyślni. nie ma ludzi niezastąpionych. w razie potrzeby szewcy pieką ciastka, a głupcy uczą filozofii. nie ma nic piękniejszego jak przysłuchiwanie się milczeniu głupca. helmut qualtinger. nie ma nic straszniejszego niż czynna ignorancja. nie można rozmawiać serio z ludźmi nie mającymi poczucia humoru. nie należy przesadzać z demokracją. nie chciałbym podróżować statkiem, którego kurs byłby określany głosowaniem załogi, przy czym kucharz i chłopiec okrętowy mieliby takie samo prawo głosu jak kapitan i sternik. william faulkner. nie należy się gniewać na bieg wypadków, nic je to bowiem nie obchodzi. nie należy wspinać się na szczyt, jeśli się nie wie, co leży po jego drugiej stronie. richard nixon. nie należy wstydzić się ubóstwa. istnieje o wiele więcej ludzi, którzy powinni wstydzić się swojego bogactwa. nie należy zanudzać telewidzów bardziej, niż jest to absolutnie konieczne. david brinkley. nie odwracaj się tyłem do przodków. nie powiedziałabym, że biedni stali się biedniejsi, ale że stali się bardziej świadomi swojej biedy. indira gandhi. nie rozumiem, po co kobietom tyle pieniędzy. jedzą mało, piją mało, nie grają, nie palą i nie mają przyjaciółek, które musiałyby utrzymywać. jacques tati. nie rób marmolady z owoców całego życia. nie rzeczywistość, ale skala naszych wymagań decyduje o stopniu zadowolenia. nie stałem się wegetarianinem dla swojego zdrowia, ale dla zdrowia kur. isaac b. singer. nie stawiaj sprawy na ostrzu noża, bo możesz ją zarżnąć. nie szanuje się kodeksów niemożliwych do przestrzegania. nie tylko kobiety przekonują się, że z naszej rycerskości został już prawie sam pancerz. nie w każdej muszli słychać morze. nie wie się nic o życiu, póki się nie zaakceptuje śmierci. nie władza korumpuje. korumpuje lęk przed utratą władzy. nie wystarczy urodzić się człowiekiem, trzeba jeszcze nim być. nie zajedzie daleko, kto zamiast koni zmienia woźnicę. nie znam pisarza, który po otrzymaniu nagrody nobla napisałby coś, co warte jest czytania. robert graves. niedobrze, gdy brudną sprawę ujawnia czysty przypadek. niedziwienie się niczemu to oznaka głupoty, a nie mądrości. niejedna maska tak się zużyła, że widać przez nią twarz. niejednego fatalny stan obuwia uchronił przed podjęciem zdecydowanych kroków. niektórzy chwalą się, że mówią to, co myślą. nie rozumieją, że nie umieją myśleć. noel coward. niektórzy ludzie tak bardzo boją się śmierci, że nigdy nie zaczynają naprawdę żyć. niektórzy najbardziej pomagają, gdy nie przeszkadzają. niektórzy odnajdują miejsce na ziemi dopiero po swoim pogrzebie. niektórzy politycy są jak małe dzieci: wierzą, że dostaną wszystko, jeśli tylko będą głośno krzyczeć. lady astor. niektórzy wpadają na pomysł z takim impetem, że rozbijają go w puch. nierzadko czysty zysk pochodzi z brudnej roboty. nieskończoność można zmierzyć jedynie ludzką głupotą. nieśmiertelne są tylko rzeczy martwe. nietrudno o fantazję, gdy się ma pieniądze, trudniej o pieniądze, gdy się ma fantazję. nieudana komedia też może być niezłą zabawą. nieudana operacja to połowa udanej sekcji. niewiele byłoby zła na świecie, gdyby nie można go było popełniać w imię dobra. niewielu jest władców, którzy zaniedbując cnotliwych i lekceważąc uczonych, zdołaliby zachować władzę. niewielu z nas znieść może dobrobyt. innych ludzi, oczywiście. niewykluczone, że pan bóg już niedługo będzie mógł liczyć wyłącznie na ateistów. niezależnie od tego, czy życie jest komedią, czy tragedią, wszyscy i tak dobijają się o role tytułowe. nigdy nie będzie szczęśliwy, kto dręczy się tym, że ktoś inny jest bardziej szczęśliwy. nigdy nie opieram się pokusie, ponieważ przekonałem się, że rzeczy, które mi szkodzą, nie kuszą mnie. nikczemne środki upodlają nawet najszlachetniejszy cel. nikt nie może dać więcej od tego, co wszystko stracił. nikt nie żąda od konstytucji, żeby była pisana wierszem. ale żądają od wierszy, aby były pisane konstytucyjnie. niszczą dobre drzewa, żeby wydawać złe gazety. james watt. nowe bogactwa i stare meble nieodparcie się przyciągają. edouard thielin. nowego kłamstwa słucha się chętniej aniżeli starej prawdy. o kierunku sztuki można powiedzieć, że się wybił, dopiero wtedy, gdy stosują go dekoratorzy wystaw. pablo picasso. o niektórych mówią, że myślą, a oni się tylko namyślają. o obecnych się nie mówi. obce wyrazy mogą służyć półinteligentom jako pancerz ochronny. carl de vries. obłuda i spryt to dwa najważniejsze składniki inteligencji głupców. obojętność jest najłagodniejszą formą nietolerancji. obok nonsensu grzechu istnieje paradoks łaski. obowiązkowa przyjemność jest nieprzyjemnym obowiązkiem. od podatków ucieka za granicę co najmniej tylu ludzi, ilu ucieka od dyktatorów. james newman. od rangi meczu nie zależy ranga kibica. odkąd egzystencjaliści odkryli, że człowiek umiera, już trudno nas czymkolwiek zaskoczyć. odpowiedzialni jesteśmy nie tylko za to, co robimy, lecz i za to, czego nie robimy. ogromnie lubię kobiety, zwłaszcza kiedy są ładne i uległe. ojcowie zdolnych dzieci są gorącymi zwolennikami teorii dziedziczenia. carlo manzoni. "ojcze nasz" składa się z 56 słów, deklaracja niepodległości - z 300, a ostatnio ogłoszone rozporządzenie rządu w sprawie cen jarzyn - z 26.911 słów. bill widnall. opinia publiczna bywa ostatnią ucieczką polityków, którzy nie mają opinii własnej. m. b. carter. opinia publiczna to zdanie ludzi, których normalnie nikt o zdanie nie pyta. oportunista to człowiek, który nauczył się posiadać zdanie innych. jean cau. opracowanie budżetu państwa to sztuka równomiernego rozłożenia rozczarowań. maurice stan. optymista ogłasza, że żyjemy w najlepszym ze wszystkich możliwych światów, a pesymista obawia się, że to może być prawda. ordery ułatwiają odróżnianie polityków od kelnerów. erich mende. organizowanie chaosu kończy się chaosem organizacji. oto cecha naszych czasów: dużo maszyn, mało manier. john patrick. pamiętniki są bombą atomową rencistów. paul reynaud. parodia to wyraz intelektualnej bezradności. partie polityczne nie stawiają dziś sobie pytania, czy ich program jest rozsądny, lecz czy jest atrakcyjny. carlo schmid. pesymista: optymista z praktyką życiową. pewnego karła wydalono z kolonii nudystów za to, że stale wtykał swój nos w cudzy interes. pieniądze, które mamy, są narzędziem wolności. pieniądze, za którymi się uganiamy - narzędziem niewoli. pierwszym objawem starzenia się jest miłość do życia. pies jest przyjacielem człowieka, ale jego pchły nie. pies wyje do księżyca, człowiek do mikrofonu. piwo jest napojem chłodzącym zapał do pracy. plotka jest jak fałszywe pieniądze: porządni ludzie ich nie produkują, ale bezmyślnie przekazują dalej. claire booth luce. płonący nie rzuca cienia. po niektórych salwach śmiechu pozostają ranni. pochodzenie od małpy jest prywatną sprawą każdego z nas. podłoga, choćby nie wiem jak deptana - zawsze jest sobą. podobno przedsiębiorcy pogrzebowi należą do najbardziej oddanych miłośników sztuki lekarskiej. podobno seks jest to maksimum radości bez jednego uśmiechu. podróż kosmiczna jest triumfem rozumu i klęską rozsądku. max born. podróże kształcą wykształconych. podstawowa reguła telewizji: program, który chociaż częściowo można zrozumieć z zasłoniętymi oczyma lub zakrytymi uszami - jest zły. eugen kogon. poeta powinien być czytany, a nie oglądany. cecil day-lewis. poezja to przemiana krwi w atrament. thomas s. eliot. pogląd, że mężczyzna nie może stale kochać tej samej kobiety, jest tak samo fałszywy jak pogląd, że skrzypek dla odegrania tego samego utworu musi mieć kilka instrumentów. aleksander spoerl. pokój jest niepodzielny. wojna również. harold wilson. politycy, którzy w opozycji zachowywali się jak odrzutowce, stają się w rządzie spokojni jak szybowce. ignazio silone. politycy mają skłonność do myślenia o następnych wyborach, a nie o następnym pokoleniu. ronald reagan. politycy wydostają się na szczyty dlatego, że większość z nich nie ma zdolności, dla których chciano by ich zatrzymać trochę niżej. peter ustinov. polityczni mówcy są jak automaty: górą wrzuca się pół myśli, a dołem wychodzi całe zdanie. alberto moravia. polityk jest jak pies, który drapie się tam, gdzie go wcale nie swędzi. ngame buka. polityka to scena, z której czasami lepiej słychać suflerów niż aktorów. ignazio silone. polityka zagraniczna to turystyka na koszt państwa. pierre acon. politykowi nigdy nie wolno mówić "nigdy". lyndon b. johnson. polska wódka jest najlepsza, lecz polski pijak najgorszy. pomyślałem sobie kiedyś, że najlepsza dla mnie byłaby japońska żona, chiński kucharz, angielski dom i amerykański dochód. i jeszcze pomyślałem, że najgorszy byłby japoński dom, angielski kucharz, amerykańska żona i chiński dochód. herbert achtebusch. popularność jest jak księżyc. jeśli się nie powiększa, to się zmniejsza. porządek trzeba robić, nieporządek robi się sam. potencja nie czyni potentata. potęga rzeki w jej dopływach. powiedz mi, jakie książki masz w domu, a powiem ci, kim jesteś. pozostawiamy wychowanie swych dzieci szkołom, ulicy i sądom dla nieletnich. praca oddala od nas trzy wielkie niedole: nudę, występek i ubóstwo. prasa musi mieć swobodę mówienia wszystkiego, by niektórzy ludzie nie mieli swobody robienia wszystkiego. louis terrenoire. prasa to sumienie z papieru. malcolm muggeridge. prawda jest jak kobieta: im młodsza, tym głupsza; im starsza, tym pewniejsza. prawda leży pośrodku - może dlatego wszystkim zawadza. prawda musi być uszminkowana, inaczej nikt w nią nie uwierzy. edgar faure. prawdziwa władza stara się o to, by nie wpadać w oczy. harold nicholson. prawdziwy poeta musi być stary w momencie, kiedy pisze swój pierwszy wiersz. prawdziwy problem życiowy w dzisiejszych czasach: mieć dość czasu na myślenie. edward heath. prezenty dostają tylko ci, którzy się mogą zrewanżować. problemy polityczne są jak ser camembert: gdy odkłada się je na dłużej, to zaczynają cuchnąć i rozłażą się. edgar faure. produkcja zbyt wielu użytecznych rzeczy prowadzi do wytworzenia zbyt wielu bezużytecznych ludzi. prognozy mają dziś krótki żywot; tak samo politycy. helmut schmidt. propaganda polityczna to sztuka czynienia innych nielubianymi. henri tissot. prowokacyjny jest każdy pisarz, który pokazuje rzeczywistość taką, jaka jest naprawdę. siegfried unseld. przemawianie jest jak stosunek miłosny: każdy dureń może zacząć, ale doprowadzenie do końca wymaga pewnej zręczności. lord mancroft. przesądy są rozumem głupców. przez dziury w butach czuje się grunt pod nogami. przeciętny amerykanin nie potrzebuje ani zegara, ani kalendarza. w czasie orientuje się według seriali telewizyjnych. jerry lewis. przeciwnicy ludożerstwa pożarli się nawzajem. przegrać to nie znaczy nie mieć racji. lord hailsham. przepisy o tyle nas obchodzą, o ile my obchodzimy przepisy. przestępstwo przeciwko wszystkim nie zagraża nikomu. przez telewizję świat stał się wsią, a spora część programów przypomina wsiowe plotki. marshall mcluhan. przy białym winie myśli się o głupstwach; przy czerwonym winie mówi się głupstwa; przy szampanie robi się głupstwa. henri vidal. przy okrągłym stole zawsze siada za dużo ludzi. przyjaciół poznajemy w biedzie. ale tylko biednych przyjaciół. przyjęcie koncepcji jednostronnego rozbrojenia byłoby czymś w rodzaju zachowania się dziewicy w burdelu. david penhaligan. przypadkowy bohater nigdy nie wspomina o przypadku. przyrzekamy dużo, aby się uchylić od dania czegokolwiek. przyszłość literatury jest w aforyzmie. nie można go sfilmować. przyszłość ludzi staje się jasna: będą lokajami robotów. jules romains. przyszłość, zanim wkracza, zawsze przedtem puka. fran?ois mauriac. pustą głową łatwiej jest potakiwać. radykalne hasła łagodzą radykalne nastroje. reformatorzy są wyrzutem społeczeństwa, w którym żyją. alberto moravia. reinkarnacja to ostatnia szansa dla osłów. reklama to próba oddzielenia człowieka od jego pieniędzy. john priestley. rewolucja - przewrót, po którym chłopi nie chcą płacić podatków komu innemu. romantycy nie wymyślili nieszczęśliwej miłości. rozporządzenia wykonawcze to wyjaśnienia do wyjaśnień, które wyjaśniają wyjaśnienie. rozważ, jak trudno jest zmienić siebie, a zrozumiesz, jak znikome masz szansę zmienić innych. róg obfitości od czasu do czasu zatyka jakaś szmata. również głupiec miewa czasami rozsądną myśl, tylko tego nie zauważa. danny kaye. różnica między polakiem i francuzem polega na tym, że jeden lubi kobietę rozebraną, a drugi nagą. róże więdną, ale nie kolce. rzadko kiedy czasy są surowsze niż ludzie. norman mailer. rządy nie uczą się niczego. tylko ludzie się uczą. milton friedmann. rządzić to znaczy móc na wszystko powiedzieć: nie. charles de gaulle. rzecznik rządu to człowiek, który kicha, gdy rząd jest zaziębiony. henri tissot. rzeczywistość dzisiejsza jest bystrym strumieniem, w którym roi się od ludzi nie umiejących pływać. tennessee williams. rzeczywisty ból wystarcza, aby nas wyleczyć z cierpień urojonych. satyryk: facet rzucający się na czołgi nonsensu z butelką atramentu. samochód służbowy jest czymś, co każdy uważa za rzecz zbędną dopóty, dopóki sam w nim nie siedzi. richard nixon. są ideologie, które zniechęcają do pracy. są hotele, w których nie ma pcheł tylko dlatego, że pluskwy by im żyć nie dały. są ludzie, którzy mówią, że najnudniejszym dniem tygodnia jest niedziela - tak przywykli do swego codziennego kieratu. są ludzie, którzy tak bardzo wychwalają swój kraj, jak gdyby chcieli go sprzedać. są rzeczy, które trzeba zobaczyć, by wiedzieć, że ich nie warto oglądać. są wartości, dla których warto życie poświęcić. cudze. są wzloty, po których nie można się podnieść. sąd: grupa ludzi orzekająca, która strona miała lepszego adwokata. sceptycyzm to elegancja strachu. science fiction istniała zawsze: mam na myśli prognozę pogody. peter ustinov. seks solą życia. tylko kto widział objadać się solą. sęki są siłą drzewa. silny rząd rządzi krajem, silna opozycja rządzi rządem. alberto moravia. siła kobiet leży w tym, że są w stanie uznać złudzenia za rzeczywistość. federico fellini. siła przekonań nie dowodzi ich słuszności. skracać książki to przedłużać czytelnikom życie. slogan - środek na wzmocnienie płuc, szkodliwy dla mózgu. słabym pozostaje tylko jedna broń: błędy silnych. georges bidault. sława za życia i sława po śmierci to czasem za dużo. trzeba umieć poprzestać na jednej. sławnym jest się wtedy, gdy jest się znanym ludziom, których - dzięki bogu - nie zna się osobiście. thornton wilder. sojusz to małżeństwo, w którym zazdrość jest większa od miłości. społeczeństwo składa się z dwóch wielkich klas: jedni mają więcej posiłków niż apetytu, drudzy więcej apetytu niż posiłków. społeczeństwo syte, żyjące w dobrobycie, nie zadowala się kupowaniem książek; chce także kupować poetów. leslie fidler. spory nie trwałyby tak długo, gdyby brak słuszności był tylko po jednej stronie. spotkania na szczycie nie są widokiem dla mieszkańców nizin. john gunther. spódnica maksi jest to próba ponownego uczynienia tajemnicy z czegoś, co przez wiele lat było szeroko reklamowane. yves saint-laurent. stały felieton w gazecie jest jak regularny stolec na rozkaz. malcolm muggeridge. stare przesądy budzą śmiech, nowe - grozę. stary kawaler musi być stary, pan młody nie musi być młody. starzejący się mężczyzna całą noc zabiera się do tego, co niegdyś robił przez całą noc. starzy ludzie są niezwykle niebezpieczni. przyszłość jest im obojętna. statystycznie udowodniono, że na każdą nieszczęśliwą starą pannę przypada przynajmniej jeden szczęśliwy mężczyzna. stosy nie rozświetlają ciemności. stosy - światła pozycyjne epoki. streszczajmy się. Świat jest przeludniony słowami. strip-tease jest to lekcja anatomii przy akompaniamencie muzyki. frank sinatra. strój kobiecy ma znaczenie tylko o tyle, o ile zachęca mężczyznę, by go z niej zdjął. fran?oise sagan. sufler: ten, który ocala od zapomnienia. suma zer daje groźną liczbę. sumienie nie przeszkadza nam w popełnianiu grzechów, ale przeszkadza cieszyć się z ich popełnienia. salvador de madariaga. swobody obywatelskie są jak kapiszony: czuje się je dopiero wtedy, gdy się na nie nadepnie. paul reynaud. swoje trzy grosze każdy uważa za najlepszą monetę. syci niewolnicy są największymi wrogami wolności. symfonii nie wygrywa się na wierzbowych fujarkach. szczęście mniej zależy od pracy niż nieszczęście od lenistwa. szczyt głupoty zdobywa się bez wysiłku. szukając poparcia, łatwo zostać popychadłem. Śmierć jest lekka. tylko chwila przed zgonem jest straszna. Śnił mi się freud. co to znaczy? Świat jest mały tylko dla młodych. Świat nie jest dla ludzi normalnych. jest dla znormalizowanych. Świat pełen jest wilków, które uskarżają się na rogi owiec. alberto moravia. tabu są tak związane z seksem jak jajka z ciastem. hans giese. tajemną nadzieją robotów było to, że staną się ludźmi, a to ludzie stają się robotami. dom helder camara. tak jak czymś naturalnym jest wierzyć w wiele rzeczy bez dowodów, tak też naturalnym jest wątpić w wiele innych wbrew dowodom. taktyk - człowiek, który cofając się potrafi przekonująco krzyknąć hurra!!! tam, gdzie wszyscy myślą to samo, w ogóle niewiele się myśli. heiner geissler. tchórze zwiększają kryteria odwagi. ten, kto ma sojuszników, nie jest całkiem niezależny. harold wilson. teraźniejszość to stan między dawnymi dobrymi czasami i piękniejszą przyszłością. to dziwne, ale wyborca nigdy nie czuje się odpowiedzialny za zawód, jaki sprawia rząd przez niego wybrany. alberto moravia. to nie bohaterowie, lecz żebracy obnażają swoje rany. to wielka sztuka pisać tak jak trzeba, nie wiedząc o tym. tolerancja jest to gotowość przyznania przedstawicielowi innego światopoglądu tej samej dozy inteligencji i dobrej woli, co sobie. karl rahner. tonącego nie wypada pytać o kartę pływacką. tragedia: miejsce, w którym tchórze umierają, a bohaterowie giną. trudniej czasem dotrzymać słowa niż kroku. trudniej głupiemu udawać mądrego niż mądremu głupiego. trudno pogodzić ogień i wodę - można jednak stworzyć z nich parę. trudno, słup telegraficzny nie pojmie idei telegrafu. trudno ulżyć obciążonym dziedzicznie. trzeba nauczyć się rozróżniania między moralnością a moralizatorstwem. henry kissinger. turystyka: drapanie się tam, gdzie nie swędzi. tylko w miłości kompletne zero może być dla kogoś wszystkim. tylko dziecko kochamy za to, że jest, człowieka dorosłego za to, czym jest. tylko głupcy szukają krzyżówek w gazetach. tylko głupcy szukają metafor w poezji. tylko niewielu ludzi, którzy cierpią na kaszel, idzie do lekarza. większość idzie do teatru. alec guiness. tylko poważny stosunek do cierpienia upoważnia człowieka do żartu. u podstaw sukcesu leży rezygnacja. u starszych mężczyzn na widok pięknej dziewczyny budzą się wspomnienia, ale nie nadzieje. ukochanie ideałów rozwija się najbardziej tam, gdzie nie są one jeszcze ucieleśnione. umowa dżentelmeńska to wzajemne zobowiązanie, które łamie się w nadziei, że druga strona go dotrzyma. harold pinter. uniwersytet rozwija wszystkie zdolności, między innymi głupotę. upadająca klasa, jak starzec, traci zdolność rozróżniania, co ważne, a co błahe. uprawianie nonsensu niweczy zdolność jego rozumienia. urazy mierzy się nie intencją kaleczącego, lecz wrażliwością kaleczonego. ustępstwa kończą się tam, gdzie zaczynają się zasady. harold macmilian. utopia ma głowę wysoko, ale stopę nisko. uzasadnieniem życia dla kundla jest cudza łydka. uznaję istnienie materii, lecz nie wiem, czy materia jest materialna. w bagnie zawsze zgubi cię zbyteczna szamotanina. w chwili, w której umiera w nas dziecko, zaczyna się starość. w ciepłym klimacie najłatwiej wyrastają zimni dranie. w czasie najdłuższego nawet pokoju nie wygłasza się tylu bredni i fałszów, co podczas najkrótszej wojny. w demokracji mówisz to, co ci się podoba i płacisz tyle, ile od ciebie żądają. kenneth thompson. w demokracji wolno głupcom głosować; w dyktaturze wolno głupcom rządzić. bertrand russell. w dzisiejszych czasach poranna utopia staje się rzeczywistością popołudnia. truman capote. w filmie sztuka i kasa muszą się zgadzać; jeśli konieczne są ustępstwa, to na rzecz kasy. lucchino visconti. w grupie nawet bać się raźniej. w koalicji dzieje się tak jak w przepełnionym autokarze: samo wsiadanie jest już dość uciążliwe, ale wysiadanie jest prawie niemożliwe. mario scelba. w kwiaciarni perfumy nie pachną. w literaturze coś się jednak zmienia. ludzie, którzy dziś piszą bestsellery, przed dwudziestu laty siedzieliby w więzieniu. ben hecht. w miłości jak w rybołówstwie: jedną siecią wszystkich gatunków ryb łowić nie można. w mowie pewnych ludzi słychać błędy ortograficzne. w polityce jest czasem jak w gramatyce: błąd, który popełniają wszyscy, zostaje w końcu uznany za zasadę. andr? malraux. w polityce nic nie dzieje się bez przyczyny, ale często - bez skutku. john gunther. w polityce zagranicznej wieczność trwa najwyżej dwa lata. edgar faure. w ramach pomocy krajom słabo rozwiniętym pieniądze biednych ludzi z bogatych krajów trafiają do kieszeni bogatych ludzi w biednych krajach. alfred mozer. w sprawie gehenny zwierząt nie wystarczy bić na alarm, trzeba bić po gębie. w sztuce trzeba zawsze celować trochę wyżej niż się trafia. giacomo manzi. w życiu politycznym roi się od strażaków, którzy odwracają wzrok, gdy tylko ujrzą gdzieś pożar. giovanni guareschi. walkę stworzyła przyroda, nienawiść wynalazł człowiek. wartości są abstrakcyjne, ceny są konkretne. wartość nagród literackich zależy od ludzi, którzy je otrzymują. wolfgang kraus. we wszystkich dziedzinach życia wymagana jest obecnie fachowa wiedza. jedyni dziś amatorzy to politycy. harold macmillan. wiara przenosi góry. na plecach wiernych. wiara religijna jest rzeczą, którą należy samemu zdobyć, a nie odziedziczyć. wiedza to władza. ale niewiedza, niestety, nie oznacza jeszcze braku władzy. niels bohr. wielkie drzewa dają więcej cienia niż owocu. wielkie myśli rodzą się w sercu. wielkie to nieszczęście, że w naszych czasach nie ma już głupca, który by się trochę nie poduczył. wielkimi tytułami można zdobywać czytelników, ale utrzymywać ich trzeba informacjami. lord northcliffe. wielu byłoby chętnych, gdyby droga do nieba nie prowadziła przez cmentarz. wielu powstało z gliny, z której trudno coś ulepić. wielu przyłącza się dopiero wtedy, gdy już nie widać czoła pochodu. więcej jest tych, którzy chodzą do kościoła, niż tych, którzy chcą do niego chodzić. więcej wśród ludzi krwiopijców niż krwiodawców. większość ludzi jest zbyt tchórzliwa, by czynić coś złego i zbyt słaba, by czynić coś dobrego. większość ludzi nie posiada kwalifikacji do życia. większość ludzi używa głowy nie do myślenia, lecz do potakiwania. evelyn waugh. większość swoich kazań papież przekazuje dziś większej liczbie ludzi niż chrystus w ciągu całego swojego życia. billy graham. william shakespeare pisał dla mas. gdyby żył dzisiaj, robiłby seriale telewizyjne. rupert murdoch. władza to nie parasol, który stawia się w kącie, gdy deszcz przestał padać. antonio salazar. własny styl to przedzieranie się przez gąszcz własnej banalności. woda drąży kamień nie siłą, lecz częstym padaniem. wojna domowa: w imię narodu wybijemy samych siebie. wojna jest najgorszym sposobem gromadzenia wiedzy o obcej kulturze. wolność nie znaczy, że można poruszać się po niewłaściwej stronie ulicy.indira gandhi. wolność sztuki jest dziś zagrożona przez obojętność publiczności. edward albee. wódka pije ludzi do dna. wprost nie do wiary, ile rozumu zużywa się w świecie dla udowadniania głupstw. współczesna młodzież walczy przeciwko wczorajszej frazeologii, w tym celu wynajduje dzisiejsze slogany. arthur miller. wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. niektórzy jednak zostali lepiej wypaleni. wszyscy leżymy w rynsztoku. ale niektórzy z nas sięgają po gwiazdy. wszyscy ludzie rodzą się równi i całe życie walczą przeciwko temu. wszyscy rzecznicy rządowi mają kłopoty. nie można przecież wziąć kulki końskiego łajna, opakować jej w staniol i sprzedawać jako delikates. friedrich nowottny. wszystko, co najważniejsze, staje się tylko raz w życiu. wszystko to, co czytelnik wie lepiej niż telewizja - zawdzięcza gazetom. jan nouwen. wychowywać to znaczy uczynić niewrażliwym na telewizję. marshall mcluhan. wydaje się, że nie udała się naturze próba ukształtowania na ziemi stworzenia myślącego. max born. wygląda na to, że moralność stała się sprawą mody: narkotyki i de sade jednego roku, kakao i dziewictwo - w roku następnym. w. h. auden. wyjątki rozsławiają regułę. wykształcenie wcale nie zabija kobiecości: doktorki są takie głupie jak inne kobiety. wyłączenie telewizora da się porównać jedynie z uczuciem błogości przy gaszeniu lampki nocnej. norman mailer. wymagam od miasta, w którym mam mieszkać: asfaltu, kanalizacji, klucza od bramy, ciepłej wody. dowcipny i kulturalny jestem sam. wyobrażać sobie zbyt wiele to ubóstwo wyobraźni. wyrachowanie nie wymaga zdolności do matematyki. wyrok śmierci podpisany przez analfabetę liczy się podwójnie. wyspiarze mórz południowych nie mówią zbyt dobrze po angielsku, ale zasób ich słów wystarczy do podziału filmów amerykańskich na dwa gatunki: pif-paf i cmok-cmok. marlon brando. wystarczy dać komuś nieco więcej swobody, a zaraz zacznie krępować innych. z dowcipów o wariatach można by stworzyć wizerunek niejednego normalnego człowieka. z historią to jak z pasztetem mięsnym: nie należy się przyglądać, jak się go przyrządza. aldous huxley. z lenistwa rodzą się dzieła, na jakie nigdy nie zdobyłby się normalnie pracowity człowiek. z miłości do ojczyzny wypisują rzeczy, z powodu których obcy wyśmiewają nasz kraj. z powodu niesprzyjającej pogody niemiecka rewolucja dokonała się w muzyce. z władzą nie można flirtować, trzeba ją poślubić. andr? malraux. za odwagę trzeba płacić. strach jest za darmo. za złudzenia płaci się rzeczywistością. za wiele rozrywek i za wiele pracy w jednakowy sposób wyczerpują i wysuszają nasz umysł. zacząłbym wierzyć w boga, ale odstrasza mnie ogromna ilość pośredników. zamach na dyktatora mody potępią wszystkie żurnale. zawsze byłem zdania, że seks jest o wiele zdrowszy niż przemoc. otto preminger. zawsze kiedy jedni odzyskują wolność, inni ją tracą. zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że zbytnia troska o los mniejszości oderwie nas od myślenia o potrzebach większości. william hardcastle. zawsze lubimy tych, którzy nas podziwiają, lecz nie zawsze lubimy tych, których my podziwiamy. zawsze można zaczynać od nowa; nic dziwnego, że tylu ludzi drepce w kółko. zawsze wymyślamy sobie nasze dzieci. zbyt stary jestem, by tylko się bawić, zbyt młody jeszcze, by nie pragnąć niczego. zdrowy rozsądek może zastąpić prawie każdy stopień wykształcenia, lecz żadne wykształcenie nie zastąpi zdrowego rozsądku. zdrowy rozsądek uratuje cię od nikczemności, ale nie uratuje cię od rozpaczy. ze strachu, jaki przeżywa ludzkość można całkiem przyjemnie żyć; trzeba tylko o nim pisać. jean giono. ze swoją nienawiścią trzeba się czasem przespać. zgasł na świeczniku. złoty cielec jest tylko pewną odmianą bydła. znawca flirtuje na plaży z najbledszą dziewczyną, gdyż ona ma przed sobą najwięcej urlopu. marcello mastroianni. zwięzłość to siostra talentu. Źle, gdy woźnica nie może zapamiętać, że lejce są ważniejsze od bata. Źle jest mieć z katem na pieńku. Źródłem materializmu jest nędza; syci pozostają idealistami. Żaden mężczyzna nie jest zainteresowany kobietą taką, jaką ona jest, ale taką, jaką ją sobie wyobraża. Żadna praca nie hańbi, każda męczy. Żadna prasa nie hańbi. Żadna waluta nie jest już pewna. może z wyjątkiem srebrników. Żeby śmierć można było na raty odespać. Żonaci wzdychają zawsze głębiej niż kawalerowie. Żony wtedy są najlepszymi słuchaczami, gdy ich mąż mówi do innej kobiety. henri torr?. Życie jest zbyt ciężkie, żeby przykładać do niego wagę. Życie to dochodzenie różnymi drogami do niczego. Życie w cieniu podejrzeń też ma swoje blaski. Żyć długo chcą wszyscy, ale starym nikt nie chce być. Żyć to być stronniczym. Żyj tak, aby znajomym twoim zrobiło się nudno, gdy umrzesz. Żyjemy w epoce fachowców, którzy nie interesują się swoim fachem. Żyjemy w świecie pozorów, pozorujemy więc, że żyjemy. Żyjemy w zwariowanych czasach. lot w kosmos odbywa się coraz szybciej, jazda do biura coraz wolniej.